AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 92
Ciąg dalszy podróży po kraju Kiwi - Nowej Zelandii...
Kilka słów o Akaroa...
Miasteczko zostało zbudowane w połowie XIX wieku, przez Francuzów, którzy jakoś tam próbowali przejąć kontrolę wyspy przez kolonizatorów Królowej Anglii Wiktorii – no i zdecydowali wysłać do Nowej Zelandii armadę swoich żołnierzy. Desant był początkowo udany i Francuzi, zaczęli szybko rozszerzać swoje wpływy na sąsiednie tereny wyspy.
Potem jednak, żołnierze Królowej zorientowali się co do niecnych zamiarów „żabojadów” – i pogonili ich szybko w nieznane strony Polinezji... (Francuzi zrobili to podobno z rozkoszą, jako, że tam było cieplej, spokojniej i bardziej bezpiecznie. Z dala od Anglii).
Samo Akaroa leży nad wspaniałą, rozległą zatoką - zawsze pełno tam delfinów, ptaków pingwinów i wszelakiej zwierzyny morskiej. Od strony lądu miasto graniczy z malowniczymi szczytami skał i gór, z których najwyższy jest „Purple Peak” (purpurowy szczyt). Nazwa tego szczytu pochodzi od kolorów ziemi i zawsze kwitnących kwiatów, których pełno na obu na zboczach góry. Prawie codziennie chodziłem tam właśnie – między te bajki różnych odcieni, różnych kolorów, które w zachodzącym słońcu, ciągle się zmieniały, wibrując na wietrze blaskami promieni. Jeżeli nie mogłem pójść - podziwiałem góry, spacerując po plaży.
Miasto nie zauroczyło mnie od pierwszego wejrzenia; ale zmieniłem zdanie, kiedy miałem wreszcie szanse spojrzeć, w ciszy i spokoju na słońce, morze i z drugiej strony na puprurowe, kwieciste góry... Szczególnie potem, po spotkaniu Pana Yen, o którym pisałem w poprzednim odcinku, zawsze starałem się tam pojechać, spędzić trochę wiecej czasu. A kiedy jeszcze pojawiła się liczna rodzina, w latach 2006-9, parę razy jeździliśmy na wakacje do Akaroa,
razem z szóstką dzieci...Ja chciałem pospacerować, powspominać, pogadać z Panem Yen - o życiu, zdrowiu... Chciałem też aby rodzina, dzieci, przy okazji – poznały całkiem inny świat.
Daleki od... i jakoś bliski, może tylko uczuciowo - do... Polski.
Wynajmowaliśmy tam przepiękny, stary drewniany dom, zbudowany przez pierwszego burmistrza Akaroa; Francuza. Ten dom miał w sobie wiele uroków kolonialnej, dzięwiętnastowiecznej Francji. W dużym salonie, obok kuchni był piękny marmurowy, prawdziwy kominek, w którym paliło się tylko drzewem. Na przeciwko stała wygodna, skórzana kanapa a na ścianach wisiały staromodne pejzaże, okolic Akaroa – pełne kolorów morza i gór. Przez okna z jednej strony widać było Purple Peak a z drugiej zatokę – morze Tasmana. Wspaniałe i niezapomniane były tam wieczory, z lampką wina – o zachodzie słońca... i przy trzaskających ogniach kominka.
Miasteczko było w sumie niewielkie, liczyło kilkuset stałych mieszkańców, ale miało w sobie wiele uroków i jakby pozytywnych energii. Czułem się tam zawsze znakomicie i w sumie było tam wszystko to co potrzebne do życia, chociaż może... w miniaturowej formie. Np. było kino miejskie ale... na 6 osób. Wspaniałe ryby i krewetki, różne owoce morza – swieże, wprost z zatoki - Akaroa Harbour. Mleko, sery, śmietana; mięsiwa, steki, kury prosto z nawożonego naturalnie pola.
Mało samochodów, prawie wszyscy chodzili wszędzie pieszo. Żadnego przemysłu, świeże powietrze, można się było głębokim, rzadkim odddechem... upić, upoić.
Pamiętam też pewne inne; smutno ciekawe zdarzenie, potwierdzenie nieznanych nam „praw natury”. Nasz wynajęty dom był przy plaży Akaroa i codziennie rano, tuż po przebudzeniu, podczas ćwiczeń yogi, oglądałem przez okno jedną, nierozłączną parę ptaków - bawiących się razem, tuż naprzeciwko. Jedna miała biały łepek, druga czarny, a poza tym nie widziałem żadnych różnic – przypuszczałem, że Biała była samiczką a czarna samcem. Tak zresztą zacząłem je nazywać - "whitie" i "blacki" Prawdowpodobnie były to - jakieś duże kaczki – choć nie znam się, bo nie jestem ornitologiem. Zresztą to w sumie bez znaczenia.
Whitie i Blackie, zawsze i wszędzie chodziły razem; przynajmniej ja, zawsze widziałem je razem. Jakoś instynktownie polubiłem je – no i oczywiście co dzień, z rana, nosiłem im trochę chlebka albo też jakiegoś innego pożywienia. Jak zauważyłem najlepiej im smakowały płatki owsiane z miodem. Zjadały wszytko ale równo, po połowie.
Po kilku tygodniach zaprzyjaźniliśmy się; chodziłem do nich rano ok. 9:00 i wieczorem o zmroku przed snem przy światałach latarni. Whitie i Blackie – zawsze na mój widok wstawały witając mnie machaniem ogonków i radością otwieranych skrzydeł. Czekały na poczęstunek – i ja... zawsze coś tam przynosiłem.
Pewnego jednak poranka, Whitie nie wstała na powitanie a Blackie wyglądała na niespokojną, zaczęła też na mnie, jakoś dziwnie skrzeczeć... Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, nie mogłem z nimi pogadać, widziałem, że coś niedobrego się stało...a więc zostawiłem tylko trochę płatków owsianych i poszedłem trochę na bok. Potem z dystansu...i okna salonu oglądałem ich zachowanie. Whitie w ogóle się nie ruszała a Blackie latała wokół, wyglądała na niespokojną, zdenerwowaną. Jakby próbowała szukać pomocy a jednocześnie pogoniać intruzów.
Przez następne dni...było jakby coraz gorzej, widać, że Whitie była... chora; Blackie wyraźnie zestresowna. Codziennie przynosiłem im jedzenie, ale niewiele jadły. Tylko Blackie i to w niewielkich ilościach. Bardzo też źle reagowała na moją obecność; skrzeczała, jakby mówiąc abym sobie poszedł.
Kilka dni potem Whitie w ogóle przestała się ruszać, leżała z zamkniętymi oczami. Pomyślałem, że zmarła... Niestety to była prawda. Trudno powiedzieć jakie były tego przyczyny...Nie byłem z nimi caly czas... Blackie przestała w ogóle reagować na otoczenie...cały czas tylko patrzyła w stronę Whitie, której ciało po kilku dniach zaczęło się rozkładać... Ewentualnie zostały po niej tylko kości. A Blackie już nic nie jadła, w ogóle się nie ruszała; cały czas tylko patrzyła na ciało zmarłej – widać było, że nie opuści miejsca, że chce tutaj umrzeć, co zresztą stało się też, po kilku dniach.
Całymi dniami, siedziałem niedaleko na leżaku, patrząc na to co się dzieje, z moimi byłymi przyjaciółmi-kaczkami; niejedna łezka pojawiła mi się w oku. Zastanawiałem się, czy i jak to możliwe. Czy ptaki myślą, czują, czy też mają jakieś ludzkie uczucia – takie jak miłość, lojalność, poczucie wspólnoty...
Po tym wszystkim zdarzeniu, zostały się tylko kostki zmarłych „kochanków”, które z czasem rozwiał wiatr, albo też zmyły fale morza... w czasie przypływu. W moim sercu – pozostał smutek, za nieznanymi, nieludzkimi ale przyjaciółmi, którzy odeszli...
Wiele razy potem, chodziłem w to miejsce ale od tej pory, dla mnie, wiało tam - zawsze niezrozumiałą pustką.
Siedząc w ciszy samotności, trzymając w rękach kurczowo resztki pamięci i czasu zastanawiałem się, po raz kolejny w moim życiu nad odpowiedzią na słynne pytanie Marii Dąbrowskiej, które autorka powieści „Noce i Dnie” włożyła w usta Barbary Niechcic: Gdzie to się wszystko toczy... i po co..?
Zdaję sobie sprawę, że może nie każdemu podobać się głupota mojej filozofii, podróży przez życie. Być może także uroki natury opisywanych przeze mnie zdarzeń – mało będzie interesować czytelników.
Akaroa, to jedno z niezapomnianych dla mnie miejsc. Nie wiem czy mógłbym tam żyć, jak długo tam bym wytrzymał ale zawsze wyjeżdżałem stamtąd z żalem w duszy i nadzieją, że jeszcze kiedyś - tam powrócę. Chciałbym kiedyś porozmawiać z czasem minionym, z przeszłością i Panem Yan..., którego już nie ma; nakarmić kaczki...parę ptaków nierozłącznych - na zawsze. Ale cóż to takiego jest zawsze. Abstrakcja czasu? Takie to życie... i któż tak naprawdę potrafi zrozumieć wszystko to... co się wokół nas dzieje...
A z drugiej strony nie ma wyboru...trzeba podróżować przez życie; nie da się zatrzymać czasu ani przemijania...
Wyspa Północna Nowej Zelandii:
Jest również wiele atrakcji na tej górnej części Nowej Zelandii. Zaczynając od Auckland, które leży nad przepiękną zatoką (ale Sydney jest ciekawsza, nie mówiąc o mojej ulubionej w Rio De Janeiro). Samo Auckland leży blisko nieczynnego wulkanu (znów Eden), warto zobaczyć, ale raz wystarczy...
Wiele można by pisać... o kraju ludzi i owoców Kiwi. Na pewno trzeba zobaczyć geotermalne cuda i fantazje na skałach Rotorua, ciągle aktywny wulkan White Island; Zatokę Obfitości (Bay of Plenty); cudowne, największe jezioro tej części świata (Aus/NZ) –Taupo; odwiedzić Wellington, Coromandel Penisula – jezioro Tekapo - jezioro Frying Pan (Patelnia) - gdzie temperatura wody dochodzi do 200 st C - mnóstwo innych atrakcji godnych podziwu ale o tym może w następnym tomie życia...
Nowa Zelandia, to kraj trochę mniejszy od Polski; ludzi tam zaledwie 4 miliony; za to owiec tyle co ludzi w Polsce. Wszędzie byłem, wspaniałe wina z rozmaitości krajobrazów Nowej Zelandii piłem – ciągle chciałbym jeszcze... się napić – ale goni mnie czas i przeznaczenie.
Bardzo ciekawa jest też natura ludzi zamieszkujących Nową Zelandię, ich filozofia życia: zarówno tych rodowitych Maori – oraz migracji ostatnich stuleci. Warto ją poznać i spróbować zrozumieć. Moim zdaniem, oni myślą o sprawach codziennych życia, zupełnie inaczej niż np. Europejczycy...
W Nowej Zelandii obowiązują 4 języki: Angielski, Maori, Nowozelandski (mieszanka dwóch pierwszych) i Migowy. Tak, tam często i najprędzej można się porozumieć "na migi"... trzeba spróbować a potem się tego nauczyć.
Na powitanie gości - tańczy się tradycyjnie haka a zamiast podania ręki - ludzie pocierają się nosami...
Jeszcze jeden przykład "inności" ludzi z Krainy Kiwi - NZ. Na dowód tego zadam pytanie:
Czy to przypadek, że właśnie tam w Nowej Zelandii, wynaleziono zabawę upadku z góry w przepaść: czyli Bunji jumping... Dlaczego własnie tam? Wbrew pozorom cudów, rozkoszy i szaleństwa tej przygody – nigdy nie miałem chęci próbować...
Nowo Zelandczycy są też znakomitymi, urodzonymi żeglażami, podróżnikami, zdobywcami,
ich przodek jako pierwsze biały, wdrapał się na Mount Everest – przykłady można mnożyć.
To naród niezwykły... pełen polotu i inwencji, chociaż codzienność i realia współczesności coraz bardziej ograniczają ich możliwości...
No cóż, w ostatnich odcinkach rozmarzyłem się cudami świata podróży, a tu trzeba wracać do codzienności świata obecnego – i nie tylko tego co było – ale co się może jeszcze zdarzyć.
Lejce do dalszych podróży w przyszłość świata i ludzkości ... są przecież w naszych rękach...
Ryszard Opara
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy