polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Polska może stanąć przed poważnym wyzwaniem, jeśli chodzi o dostawy energii elektrycznej już w 2026 roku. Jak podała "Rzeczpospolita", Polska może zmagać się z deficytem na poziomie prawie 9,5 GW w stabilnych źródłach energii. "Rzeczpospolita" zwróciła uwagę, że rząd musi przestać rozważać różne scenariusze i przejść do konkretnych działań, które zapewnią Polsce stabilne dostawy energii. Jeśli tego nie zrobi, może być zmuszony do wprowadzenia reglamentacji prądu z powodu tzw. luki mocowej. * * * AUSTRALIA: Wybuch upałów w Australii może doprowadzić do niebezpiecznych warunków w ciągu najbliższych 48 godzin, z potencjalnie najwcześniejszymi 40-stopniowymi letnimi dniami w Adelajdzie i Melbourne od prawie dwóch dekad. W niedzielę w Adelajdzie może osiągnąć 40 stopni Celsjusza, co byłoby o 13 stopni powyżej średniej. Podczas gdy w niektórych częściach Wiktorii w poniedziałek może przekroczyć 45 stopni Celsjusza. * * * SWIAT: Islamiści wkroczyli do Damaszku i ogłosili go "wolnym", dodając, że prezydent Baszar Asad uciekł ze stolicy. Były prezydent otrzymał azyl w Rosji i przybył do Moskwy wraz z rodziną - poinformowały w niedzielę rosyjskie agencje informacyjne RIA Novosti i TASS, powołując się na źródła kremlowskie. Szybkie zajęcie syryjskiej stolicy stanowi kulminację zakrojonej na szeroką skalę ofensywy przeprowadzonej przez Hayat Tahrir al-Sham (HTS). Dowodzone przez byłego dowódcę Al-Kaidy, wcześniej znanego jako Dżabhat an-Nusra, ugrupowanie rozpoczęło w zeszłym tygodniu niespodziewaną ofensywę z kontrolowanej przez opozycję prowincji Idlib w północnej Syrii. Wcześniej dżihadyści wyparli armię syryjską z miast Aleppo, Hama, Homs i Al-Kusajr na granicy z Libanem, zanim wkroczyli do Damaszku.* Rosyjski minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow, w opublikowanym wywiadzie dla Tucker Carlsona, stwierdził, że kluczowym warunkiem zakończenia wojny na Ukrainie jest uznanie jej za "państwo nieblokowe". Ławrow przekonywał, że Rosja jest gotowa dołączyć do grupy krajów, które zapewnią Ukrainie zbiorowe gwarancje bezpieczeństwa.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

niedziela, 13 grudnia 2020

13 grudnia 1981 r. – dzień, który zmienił Polskę

Czołgi T-55 na ulicach Zbąszynia w czasie stanu wojennego
Fot. Public domain
Noc z 12 na 13 grudnia 1981 r., w czasie której wprowadzono stan wojenny, była jednym z najmocniej zapamiętanych wydarzeń najnowszej historii Polski. Jak „Noc Generała” i następujący po niej dzień wspominali opozycjoniści, ludzie władzy, studenci i żołnierze?


Noc

Mieczysław F. Rakowski: „Wieczorem poszliśmy do Borowiczów na pożegnalne przyjęcie (Jurek, brat Marcina, jest lekarzem i wyjeżdża na kontrakt do Libii). Było sporo osób, m.in. Falkowska, Osmańczyk, Toeplitzowie, Podemscy i jeszcze kilkoro. Wszyscy wesoło się bawili, rozmawiano o różnych błahych i ważnych sprawach, a ja wiedziałem, że są to ostatnie godziny spokoju, że za parę godzin otworzy się nowy rozdział w historii Polski. 

Wicepremier Mieczysław
 F. Rakowski (autor: Dawid Skoblewski,
 lic. Creative Commons).
O 23:00 pożegnałem się z gospodarzami, zostawiłem Elkę i pojechałem do URM-u. Wojciech pracował jeszcze nad swoim przemówieniem. Nadeszła północ. Podniosłem słuchawkę telefonu. Głuchy. Była to godzina, o której wyłączono w całym kraju sieć telefoniczną. W tym samym czasie rozpoczęto internowanie działaczy „S” i innych. Po północy zaczęły spływać pierwsze meldunki z przebiegu akcji. Paniczna sytuacja w Gdańsku, ponieważ Komisja Krajowa obradowała w stoczni i jej obrady przeciągały się. Zakończyły się kilka minut po północy. MSW zaczęło „zdejmować” członków KK.”


Jacek Kuroń: „Wracałem na salę obrad, gdy przebiegła Ala Pieńkowska w towarzystwie pielęgniarek z miejskiego szpitala. Władze poleciły przygotować wiele wolnych łózek na tę noc i następne. […] Poszedłem do Wałęsy. Wiedział nie mniej niż ja. - Chyba musimy poinformować o tym wszystkich ludzi – zaproponowałem, czy może spytałem raczej. - To chyba psychologiczne – powiedział Lech – Nie ma co robić paniki. A i tak, gdyby to była prawda, to nic tym razem postanowić nie możemy. Po sali przechadzał się Andrzej Gwiazda z odbiornikiem radiowym przy uchu. Łapał nadawany przez podsłuchy milicyjne przebieg naszych obrad. Fakt, nic tu nie możemy poradzić. Wydawało się, że wszyscy wszystko wiedzą i teraz już tylko godnie chcą wytrwać do końca. Podszedłem do Krzepińskiego i Antka Tokarczuka i zaproponowałem, żeby prezydium zostało na tę noc w stoczni. Zgodzili się. W napięciu nie pamiętaliśmy, że jest to wolna sobota i stocznia jest pusta.”


Słynna Brama II Stoczni Gdańskiej, kolebki „Solidarności” (fot. Brosen, lic. Creative Commons).


Kornel Morawiecki: „12 grudnia wydrukowany został kolejny numer „Biuletynu Dolnośląskiego”. Część nakładu rozwoziłem osobiście. Chciałem uporać się z tym jeszcze tego samego dnia. W sobotę zwykle ludzie kładą się później spać, więc pozwalałem sobie odwiedzać kolporterów nawet bardzo późnym wieczorem. Późnym wieczorem wpadłem jeszcze na ul. Mazowiecką, do siedziby Zarządu Regionu. Wyniosłem stamtąd jeden z mniejszych powielaczy. I tak nie był używany, bo dolnośląska Solidarność od niedawna miała już dużo lepszy sprzęt poligraficzny […] Około pierwszej w nocy dotarłem na Kamienną, do Hanny Łukowskiej-Karniej […] Było po drugiej w nocy, kiedy zamierzałem powrócić do domu, na Kilińskiego. Okazało się jednak, że silnik mojego małego fiata nie chciał zapalić. Silny mróz sprawił, ze wysiadł akumulator. Nocowałem na Kamiennej. Jeśli nie zdarzyłby się kłopot z samochodem, to pewnie dotarłbym do mojego mieszkania, do drzwi którego właśnie kołatała bezpieka. […] W tamtym czasie odczuwałem jednak wyraźnie, że lada dzień coś się wydarzy. Chodziło mi po głowie, żeby nie nocować w domu. Kiedy około północy jechałem przez Wrocław – w okolicach Buforowej i Krynickiej widziałem sznur wojskowych ciężarówek. Trochę mnie to wtedy zaniepokoiło.”

Aleksandra Zawłocka: „Nie było mnie ponad miesiąc w domu. Jak wieczorem 12 grudnia pojawiłam się po strajku, z czajnikiem dyndającym przy wyładowanym plecaku, to mama mnie zaraz usadziła przy stole: Siadaj i opowiadaj. Ale mamo, są urodziny kumpeli, ja jeszcze idę na balangę wieczorem. Moja mama pomyślała sobie wtedy: O nie. Postanowiła mnie zatrzymać. W dodatku wyłączono światło, bo to już był ten okres, kiedy brakowało prądu. Siedziałyśmy przy lampie naftowej, mama postawiła na stole butelkę wermutu, ciasto. Sama ani pół kieliszka nie wypiła, żeby mnie pilnować, tylko mi kroiła to ciasto i dolewała wermutu, a ja opowiadałam. Pierwszy raz w życiu upiła mnie moja matka. Jeszcze jakoś krótko przed północą zadzwonił mój ojciec, który był wtedy w delegacji w Krakowie. Złożył mi życzenia, bo to były moje imieniny. Rozmawiamy, a tu nagle ciach – urwane połączenie. Zerwało się, to się zerwało. Telewizor był włączony i leciał jakiś film włoski kostiumowy, też nagle się urwał. Wystąpiła Loska, czy któraś z tych spikerek uczesanych, i z całkowicie kamienną twarzą powiedziała: Kończymy program na dziś. I cześć. No oburzające, no przerwali jakiś film w połowie i nic nie powiedzieli. Poszłam spać.”

Gen. bryg. dr Zdzisław Rozbicki: „Nie byłem wtajemniczony w przygotowania do stanu wojennego. Ale 12 grudnia o godzinie 20:00 mój bezpośredni przełożony gen. dyw. dr Tadeusz Szaciło powiedział do mnie: Ty tu siedź, nie ruszaj się. Aż do odwołania. Zacząłem się domyślać, że coś się będzie działo. […] Wszystko wyjaśniło się po północy. Wezwał nas do siebie zastępca szefa instytucji gen. Henryk Kaczor. Oświadczył, że o godzinie 24:00 Rada Państwa wprowadziła stan wojenny. Rozdzielili zadania. Mój zarząd miał szybko przygotować odezwy, hasła, komunikaty itp. Ich celem było przekonanie ludzi, by zachowali spokój. Miały być odczytywane z głośników umieszczonych na wojskowych samochodach, które jeździłyby po ulicach miast. Do rana odezwy były gotowe. Ale ich nie wykorzystano, bo był spokój. A obawialiśmy się masowych manifestacji na ulicach.”

Jerzy Urban: „W sobotę 12 grudnia Rakowski mnie poprosił, żebym pojechał do domu i napisał artykuł do poniedziałkowej prasy, tak jakby z soboty na niedzielę coś się miało zmienić. Ale nie powiedział co. Pisałem więc jakiś tekst w duchu, że sytuacja jest na skraju przepaści, nic wyraźnego […] Do północy był spokój, aż zadzwonił do mnie Rakowski i kazał przyjeżdżać do pracy. Żony nie budziłem, wsiadłem do samochodu i pojechałem przez zaśnieżone ulice. Nic się nie działo. Puste, ciemne miasto, nie widziałem żadnych czołgów ani milicji. Wchodząc do Urzędu Rady Ministrów, potknąłem się o coś włochatego, co podniosło łeb. Wystraszyłem się. To był ogromny pies milicyjny, który leżał przed wejściem do kancelarii premiera. Urząd był ciemny, nie widać było ani specjalnej ochrony, ani wojska, światło świeciło się tylko w gabinecie Rakowskiego, gdzie siedziałem przez całą noc. Moje zdumienie wywołał kolega Górnicki, świetny kiedyś dziennikarz, teraz doradca Jaruzelskiego, który pojawił się w mundurze […] On zawsze marzył o mundurze. Był oficerem rezerwy i ku swojemu szczęściu został wtedy powołany do służby czynnej.”

Gen. bryg. dr Zdzisław Rozbicki: „Nie byłem wtajemniczony w przygotowania do stanu wojennego. Ale 12 grudnia o godzinie 20:00 mój bezpośredni przełożony gen. dyw. dr Tadeusz Szaciło powiedział do mnie: Ty tu siedź, nie ruszaj się. Aż do odwołania. Zacząłem się domyślać, że coś się będzie działo. […] Wszystko wyjaśniło się po północy. Wezwał nas do siebie zastępca szefa instytucji gen. Henryk Kaczor. Oświadczył, że o godzinie 24:00 Rada Państwa wprowadziła stan wojenny. Rozdzielili zadania. Mój zarząd miał szybko przygotować odezwy, hasła, komunikaty itp. Ich celem było przekonanie ludzi, by zachowali spokój. Miały być odczytywane z głośników umieszczonych na wojskowych samochodach, które jeździłyby po ulicach miast. Do rana odezwy były gotowe. Ale ich nie wykorzystano, bo był spokój. A obawialiśmy się masowych manifestacji na ulicach.”

Jerzy Urban: „W sobotę 12 grudnia Rakowski mnie poprosił, żebym pojechał do domu i napisał artykuł do poniedziałkowej prasy, tak jakby z soboty na niedzielę coś się miało zmienić. Ale nie powiedział co. Pisałem więc jakiś tekst w duchu, że sytuacja jest na skraju przepaści, nic wyraźnego […] Do północy był spokój, aż zadzwonił do mnie Rakowski i kazał przyjeżdżać do pracy. Żony nie budziłem, wsiadłem do samochodu i pojechałem przez zaśnieżone ulice. Nic się nie działo. Puste, ciemne miasto, nie widziałem żadnych czołgów ani milicji. Wchodząc do Urzędu Rady Ministrów, potknąłem się o coś włochatego, co podniosło łeb. Wystraszyłem się. To był ogromny pies milicyjny, który leżał przed wejściem do kancelarii premiera. Urząd był ciemny, nie widać było ani specjalnej ochrony, ani wojska, światło świeciło się tylko w gabinecie Rakowskiego, gdzie siedziałem przez całą noc. Moje zdumienie wywołał kolega Górnicki, świetny kiedyś dziennikarz, teraz doradca Jaruzelskiego, który pojawił się w mundurze […] On zawsze marzył o mundurze. Był oficerem rezerwy i ku swojemu szczęściu został wtedy powołany do służby czynnej.”


Siedziba Urzędu Rady Ministrów (dziś: Kancelarii Prezesa Rady Ministrów) w Alejach Ujazdowskich w Warszawie - jedna z centrali operacji wprowadzania stanu wojennego (fot. Laleczki,  lic. Creative Commons)



Mjr mgr Wiesław Adamski: „Na dworze mróz, ulica i klomby zasypane śniegiem. W miejscu pełnienia służby jest chłodno, pełnimy ją na korytarzu, a jedyny umieszczony pod oknem kaloryfer niewiele pomaga. Aby się rozgrzać, przechadzam się po korytarzu, później siadam do biurka i przeglądam dokumentację. Sprawdzam książkę wychodzących z koszar. Wszystko w porządku, siadam więc na fotelu przy ławie. Powinno być spokojnie. Niedziela, nic się nie powinno dziać, myślę i przymykam oczy. Nagle budzi mnie dźwięk telefonu. Zrywam się z fotela, podbiegam do biurka. W słuchawce oficer dyżurny Wojskowej Akademii Technicznej powtarza, trzykrotnie: - Uwaga, uwaga, uwaga, ogłaszam HURAGAN. Czuje, że nogi mi miękną. - Co jest grane? - myślę – Przecież to sygnał o wprowadzeniu pełnej gotowości bojowej. W nocy z soboty na niedzielę?! Spoglądam na zegarek, godzina druga trzydzieści. Odkładam słuchawkę. - Co teraz? - myślę gorączkowo. Przypominam sobie, co powinienem zrobić. Po pierwsze sprawdzić, czy sygnał jest autentyczny. Dzwonię do oficera dyżurnego. Powtarzam otrzymany sygnał, otrzymuje potwierdzenie. - Co się dzieje? Czyżby wojna? - pytania przelatują mi przez głowę z prędkością, nomen omen, huraganu. Trzeba obudzić podoficera. Biegnę do sali. Prawdopodobnie dopiero zasnął. Przez chwilę nie bardzo rozumie, co do niego mówię. - Wprowadzono pełną gotowość bojową! - Co?! Co mówisz?! Nie pomyliłeś się!? - Sprawdziłem sygnał! - Dobrze już się ubieram, zaraz będę – odpowiada. Wracam do biurka. Po chwili pojawia się kapral, dopinając mundur […]”

Jacek Kuroń: „Postanowiłem wymknąć się ze stoczni wraz z ekipą NBC. Nie jechać już do Grand Hotelu, gdzie wszyscy byliśmy zakwaterowani, ale do Novotelu, gdzie nocowali dziennikarze. Musiałem jednak już w stoczni być obstawiony, bo zauważyłem ich po drodze. W hotelu też już byli. Noc. Śnieg. Taki byłem zmęczony. Nieludzko. Nie, nie będę uciekał. Nie miałem sił na to. Wszedłem do pokoju. Nalałem sobie odrobinę whisky do szklaneczki i nie zapalając światła, usiadłem przy oknie. Noc. Śnieg. - No to strzemiennego – powiedziałem w tę noc – Za piękne panie i tych, co na morzu. Usłyszałem zgrzyt klucza w zamku. Przyszli. Jechaliśmy suką przez nocne miasto. Na ulicach stały czołgi i wozy pancerne. Nawet mnie nie skuli. Mój wierny stróż major Leśniak zapytał: - No i co, panie Kuroń, warto było? - Pamięta pan, majorze, jak trzy lata temu, przyjechaliście wziąć mnie stąd, spod Gdańska? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Przyjechaliście wtedy w cztery fiaty. A dzisiaj, widzi pan sam, ile czołgów i wojska musieliście wyprowadzić na ulice, żeby mnie wziąć. - Prawda – mruknął – tyle pańskiego. Przywieźli mnie do jakiegoś wolno stojącego budynku na przedmieściu. Kazali wyjść i schodami w dół sprowadzili do piwnicy. Torba uwierała mnie w ramię. Piwnica była wysypana piaskiem, a ściana, ku której szedłem, postrzelana kulami. Muszę wymienić pasek w tej torbie – pomyślałem. Pod dwoma innymi ścianami stali milicjanci w wojskowych mundurach, z pistoletami maszynowymi przewieszonymi przez ramię. - Pod ścianę – warknął któryś. Aha, to już. Już? Jaka szkoda. Biegłem do rozstrzelanej ściany i biegłem. Żeby się tylko zdążyć odwrócić. Żeby nie w plecy. Ściana. Raz, dwa, trzy... Zdążyłem. Co mam robić? Sięgam po papierosy, żeby ukryć, że mi żal i się boję. - Też bym zapalił – mówi ten, który kazał pod ścianę. Zapaliłem. Z torby wyciągnąłem nową paczkę. Rzuciłem milicjantowi. - Pal! Chyba nie będzie strzelania. Zdjąłem kożuch, ułożyłem pod głowę torbę pełną papierów z uchwałami zjazdu i usnąłem. Był 13 grudnia 1981 roku.”

Zbigniew Bujak.
Zbigniew Bujak: „Zrządził taki przypadek. Za namową Zbyszka Janasa wyszliśmy bowiem ze stoczni prosto na dworzec kolejowy, koledzy natomiast pojechali do swych hoteli, zanosiło się bowiem na to, że obrady zakończą się dopiero w niedzielę. Gdy więc niespodziewanie skończyły się przed północą, wraz ze Zbyszkiem poszliśmy prosto na dworzec. Od stoczni, jak wiadomo, jest on niedaleko. Czekałem tam na nocny pociąg, który się spóźniał. W trakcie naszego oczekiwania zwróciliśmy uwagę na pojawienie się przed dworcem i wokół hotelu Monopol oddziału ZOMO. Ktoś powiedział, że to jakaś akcja „porządek” czy coś takiego, wymierzona w cinkciarzy, więc się nie niepokoiliśmy. Gdy jednak pociąg nie przebywał, a obecność tego ZOMO na placu przed dworcem i hotelem przedłużała się, zdenerwowaliśmy się tym nieco i gdy tylko samochody milicyjne odjechały, postanowiliśmy sprawdzić co się stało. Do środka hotelu wpuszczono nas bez przeszkód. Pierwszą napotkaną osobą była asystentka Onyszkiewicza. Po drodze do jej pokoju spytałem ją co się stało, a ona najwyraźniej straciła głowę, bo odpowiedziała, że wzięli Janusza i innych, a teraz przeczesują pokoje. Natychmiast więc ze Zbyszkiem zawróciliśmy […] Nie przypuszczaliśmy, że obiektem polowania mogą być członkowie władz legalnego związku zawodowego, działającego zgodnie z prawem. Gdy zeszliśmy do recepcji i poprosiliśmy o dowody i wypuszczenie nas, recepcjonistka zaczęła nerwowo szukać klucza od drzwi. Przyznaję, że w tym momencie serce zaczęło mi mocniej bić. Wiedziałem już, że koledzy mieszkający w hotelu zostali przez milicję gdzieś wywiezieni. Postanowiłem, że nie pójdę ich śladem. Stanąłem więc koło okna, tuż koło drzwi wyjściowych i wpatrywałem się w korytarz. Byłem przygotowany, że jeśli się tylko pokażą milicjanci lub tajniacy, wybiję szybę i ucieknę. Szczęśliwie po kilku minutach klucz się znalazł i obaj z Janasem wyszliśmy nie zatrzymywani z hotelu […] Pod hotelem spotkaliśmy znajomego chłopaka z Regionu gdańskiego, który powiadomił nas, że większość członków Komisji została aresztowana, a dom, w którym mieszka Lech, jest otoczony […] Jeszcze ciągle żywiłem złudzenie, że może to jest jedynie jakaś akcja lokalna, że może jest to tylko łapanka wymierzona w Komisję Krajową.”

Julian Zydorek: „Wpadło chyba czterech funkcjonariuszy. Pierwsza moja myśl: uciekać! To było mieszkanie na piątym piętrze, blok bez balkonów, więc możliwości ucieczki nie było. Pomyślałem szybko, że jedyną możliwością jest postawienie oporu, narobienie hałasu tak, żeby ludzie z tego bloku się zeszli. Powalono mnie na ziemię, skuto ręce z tyłu. Usiadło na mnie dwóch milicjantów. Ale ludzie rzeczywiście zareagowali na ten hałas, bo nie tylko ja się szarpałem z tymi milicjantami, ale również Ola, którą zamknęli w łazience. Zaczęła krzyczeć, wybiła szybę w drzwiach. Dwadzieścia minut trzymali mnie leżącego, a następnie wynieśli do windy. Po czym w szpalerze milicjantów zostałem odniesiony do samochodu i zawieziony na Kochanowskiego, gdzie boso musiałem chodzić po betonowych posadzkach, bo nie miałem butów.”

Edward Gierek: „W mroźną zimową noc z 12 na 13 grudnia wkroczyli do mego domu milicjanci wraz z oficerem. Obudzili mnie waląc pięściami w drzwi. Żona, gdy zorientowała się, że chcą mnie zabrać, zadbała o ciepłą bieliznę i ciepłe ubrania dla mnie. Trwało to jednak niezbyt długo, cały czas byłem bowiem poganiany. Ledwie tylko ubrałem się, zapakowano mnie do samochodu i zawieziono do komendy miasta, do budynku, z które w swoim czasie chciałem zrobić hotel. Po kilku minutach zaczęli przyjeżdżać inni towarzysze, następni przestępcy niebezpieczni dla państwa, wśród nich Janek Szydlak.”

Jerzy Urban: „[…] gadamy dla zabicia czasu, rozważamy międzynarodowe konsekwencje wprowadzenia stanu wojennego, obaj czujemy napięcie, podniecenie, bo to wszystko może się źle skończyć, jeśli „Solidarność” wywoła strajk generalny. Rakowski dzwoni do Jaruzelskiego, generał każe mu dowiedzieć się, co z Wałęsą, który siedzi w Gdańsku i nie chce wsiąść do rządowego samolotu, który ma go przywieźć do Warszawy. Fiszbach, pierwszy sekretarz PZPR w Gdańsku, jest bezradny, Wałęsa nie chce go wpuścić do domu, wściekły Rakowski wrzeszczy do telefonu, żeby jeszcze raz poszli. […] Siedzę w gabinecie generała, tam pracują nad listami internowanych, Rakowski bez przerwy interweniuje, żeby dać spokój a to w sprawie Kutza, a to innych artystów i intelektualistów, wydaje mi się to małostkowe. Jesteśmy lekko zdziwieni, że ze względu na bezpieczeństwo państwa internuje się Gierka i jego kolegów. To był taki gest wobec publiczności.”

Gen. bryg. Dr Zdzisław Rozbicki: „W międzyczasie, około 2-3 w nocy, wsiadłem do samochodu i pojechałem do domu ogolić się oraz wziąć coś do jedzenia. Jechałem Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, Alejami Jerozolimskimi, potem przez most Poniatowskiego. Idealny spokój. Cisza, nic się nie działo, żywej duszy. Przejechało tylko kilka transporterów opancerzonych. Już na miejscu, w bramie mojego bloku mieszkalnego, oficer z bronią kazał mi się wylegitymować. Na naszym budynku też były wypisywane znaki graficzne. Mówiło się, że to dzieło bojowców opozycji, którzy mieli nas, oficerów, likwidować. Traktowaliśmy te informacje i ostrzeżenia poważnie. Bo prawdą jest, że na wojskowych blokach wypisywane były hasła oraz groźby. Mówiono o listach oficerów do zlinczowania. Dlatego te dyżury żołnierzy w bramach. […] nasz gość, księgowa z Wrocławia, ku mojemu zaskoczeniu, powiedziała: No, wreszcie może będzie spokój, przestaną nas ciągle nękać awanturami, mam już dość tych strajków i ogłaszania ich pogotowia. - Gdyby takie było zdanie większości Polaków, to nie byłoby tego, co się dziś zaczęło – pomyślałem.”


Zbigniew Bujak: „Po wyjściu z hotelu, pod dworcem, postanowiliśmy rozdzielić się dla większego bezpieczeństwa. Ja poszedłem do pobliskiego klasztoru, w którym kiedyś byłem, a Janas pod znany sobie adres. Następnego dnia umówiliśmy się o pierwszej w Katedrze […] Było już po drugiej w nocy, a mimo to zaraz przebudzono przeora […] Przeor powiadomiony o tym co się dzieje, próbował zaraz gdzieś dzwonić, ale telefony milczały jak głuche. Od razu stwierdził, że to jest coś poważniejszego niż w grudniu 1970 roku. Około szóstej włączyliśmy radio, i wtedy usłyszałem, powtarzane później aż do znudzenia, przemówienie generała. Natychmiast zdałem sobie sprawę, że to nie jest jakaś drobna ruchawka gdańska czy polowanie na członków Komisji Krajowej, lecz rozprawa wydana całemu społeczeństwu. Gdy wysłuchałem tego co generał miał do powiedzenia, postanowiłem się przespać, aby mieć świeżą głowę.”


Poranek

Kornel Morawiecki
Kornel Morawiecki: „Spałem ledwie od paru godzin, gdy między piątą a szóstą rano ktoś zapukał do drzwi. Był to nasz kolega z Instytutu Matematyki, Edward Glibowski […] Kiedy Hania otworzyła mu drzwi, usłyszałem jak powiedział: Powiadom Morawieckiego, Jaruzelski wypowiedział wojnę narodowi! Jeśli Kornel jeszcze nie został aresztowany, nie może pojawiać się w domu! Godzinę później do drzwi zaczęła pukać moja żona.[...] W krótkim czasie mieszkanie Hanki zapełniło się kolejnymi znajomymi, zaalarmowanymi wybuchem stanu wojennego […] 13 grudnia przez dom na Kamiennej przewinęło się trzydzieści-czterdzieści osób. W ten sposób zaczęła powstawać informacyjna część Regionalnego Komitetu Strajkowego. […] Telefony były głuche. Ktoś cały czas siedział przy radiu. Zagłuszanie „Wolnej Europy” i innych stacji było wyjątkowo skuteczne. Zagraniczne rozgłośnie nie miały za wiele informacji. Co chwila jednak zjawiał się ktoś, kto był świadkiem jakichś wydarzeń. Tak dowiedzieliśmy się o tym, do czego doszło na Mazowieckiej, w siedzibie Zarządu Regionu. ZOMO wczesnym rankiem opanowało budynek, z którego jednak potem członkowie Solidarności próbowali wynieść trochę sprzętu, a nawet zaczęli nadawać audycję przez megafon. I wtedy zaczął się ten sławetny obłąkańczy szturm, w czasie którego siedziba związku została doszczętnie zdemolowana. Ciężko pobici zostali wszyscy, którzy znaleźli się w zasięgu pałek. Zomowcy roztrzaskali urządzenie poligraficzne – dar szwedzkich związkowców. Jak na owe czasy – niesłychanie kosztowny, wart dwieście tysięcy dolarów. Potłukli je tak, że nie było czego zbierać.”

Aleksandra Zawłocka: „Rano się zerwałam, jak zwykle o godzinę za późno – po ósmej, a o ósmej miałam próbę chóru. O dziewiątej śpiewaliśmy na sumie. Chór kościelny zresztą składał się w większości ze strajkujących studentów. No więc było dla nas wszystkich ważne, żeby na to pierwsze po długiej przerwie śpiewanie pójść. Mieszkałam blisko Malczewskiego, przy Puławskiej. Spóźniona grzałam do kościoła św. Michała. Czapka na oczy, z takim ciężkim kacem, bólem głowy. Śnieg raził. Dobiegłam do św. Michała i w ogóle nie zauważyłam, że ulica Malczewskiego jest zablokowana, stoi czołg, koksownik, posterunki. W ogóle nie widziałam. Przebiegłam na skos przez Puławską. Nie zdążyłam na próbę, wpadłam w trakcie mszy. Stanęłam, chłopcy z tyłu zaczęli mnie dźgać i pytać, czy stoi jakaś lufa przed moim domem. Ja mówię: Jaka lufa? Co wy w ogóle gadacie? No, ale śpiewamy Boże coś Polskę, ja zupełnie nie wiem, o co chodzi. Dopiero w trakcie kazania, takiego w duchu bożo-narodzeniowym, zrozumiałam, że rzeczywiście coś się stało. I dopiero gdy wyszliśmy z kościoła i zaczęliśmy oglądać te wszystkie posterunki, czołgi i transportery – dotarło do mnie, że jest jakiś stan wojenny.”

Mjr mgr Wiesław Adamski: „Kompania pobiera broń. Z pierwszych oznak zaspania i bezruchu nic nie zostało, czynności odbywają się dość sprawnie. Ubrani w mundury polowe, z bronią, amunicją i hełmami w rękach podchorążowie przechadzają się po korytarzu, część przysiada w świetlicy, niektórzy pozostają w salach. Powoli zaczyna do oddziału przybywać kadra. Wracają również podchorążowie, którzy byli na stałych przepustkach w mieście […] Podoficer wraca ze śniadania, był z częścią kompanii, z pozostałą pójdę ja. Ogłaszam wyjście przez blok na zbiórkę, po chwili dołączam do stojących na zewnątrz. Wszyscy w hełmach, z bronią, nikt się nie uśmiecha, nie ma żartów w szyku, po prostu cisza, niesamowite wrażenie. Słychać tylko skrzypienie butów na śniegu i szczęk broni poprawianej przez podchorążych na pasach. W stołówce spory ruch, ale nie ma jakiegoś szczególnego rozgardiaszu. Atmosfera jest poważna. Po śniadaniu odbywają się odprawy w plutonach. Dowódcy określają, jakie przedsięwzięcia będą realizowane. Pluton trzeciego rocznika zostaje skierowany do ochrony radiostacji w Piasecznie. Drugiemu i pierwszemu rocznikowi zostają przydzielone zadania patrolowania Warszawy.”


Dzień

Julian Zydorek: „Załadowali mnie do suki. Więźniarka była przedzielona. Osobno było dla milicjantów, ja siedziałem w części dla więźniów, w takiej klatce w narożniku, gdzieś wielkości sześćdziesiąt na sześćdziesiąt centymetrów. Na pewno jechał ze mną Janusz Pałubicki, Wojtek Wołyński, Piotr Gumper. W pewnym momencie w samochodzie pojawił się dom. Ktoś krzyknął – Gazują! Janusz Pałubicki zaczął walić w drzwi. Przyszli milicjanci i powiedzieli – Spokojnie, to tylko ogrzewanie. Kajdanki zacisnęli mi tak, że wbijały się w przeguby rąk, i obydwa miałem pokaleczone. Ja byłem tylko w sweterku i boso, a mróz zrobił się siarczysty. Trzęsłem się z zimna. Ktoś z kolegów przez szparę w drzwiach na dole podał mi szal, żebym sobie mógł owinąć nogi. I ruszyliśmy w nieznanym kierunku. Po jakimś czasie samochód stanął i koledzy mówią, że zatrzymaliśmy się w jakimś lesie. Pomyślałem natychmiast, że idziemy do piachu. Dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia, czyli do Gębarzewa.”

Mjr mgr Wiesław Adamski: „Odczuwam coraz większe zmęczenie. Ciążą hełm i broń, a jeszcze bardziej ładownica na pasie, wypełniona magazynkami załadowanymi amunicją. Podchorążowie trzeciego rocznika przygotowują się do wyjazdu. Samochody kompanii zabezpieczenia stoją już przed blokiem. Podobnie jak podczas śniadania, na zmianę z podoficerem idę na obiad. Nadal mroźno. Po obiedzie wyznaczeni do ochrony radiostacji, objuczeni wyposażeniem, wychodzą na zewnątrz. Pakują się do samochodów i po pół godzinie kolumna kilku pojazdów rusza w kierunku Piaseczna.”

Kornel Morawiecki: „Junta Jaruzelskiego ewidentnie chciała ludzi zastraszyć. To w tym celu wyprowadzali na ulice tak ogromne ilości wojska do zademonstrowania siły. I tak np. w środku Wrocławia pojawiła się wyrzutnia rakiet taktycznych. Ledwie mieściła się pod siecią trakcyjną i z ogromnym trudem zawracała na pl. PKWN (dzisiejszy Plan Legionów). Tłum przecierał oczy ze zdumienia. Rolę artylerii przeciwlotniczej czy nawet amfibii można było sobie w tej dziwnej wojnie wyobrazić, ale do czego mogła służyć taka wielka rakieta?.”

Jerzy Urban: „[…] odcięta była łączność i trzeba było zwołać zagranicznych dziennikarzy obficie w Polsce reprezentowanych, i powiedzieć im, co się właściwie dzieje, przedstawić racje stanu wojennego. Razem z Górnickim przyjechałem do Interpressu, który to organizował. On w mundurze, z marsowym obliczem. Każdy z nas z osobna ustalał z Jaruzelskim, co będziemy mówić. Tym, który miał pełnomocnictwa z ramienia sztabu wojennego, był Górnicki jako człowiek mundurowy i wtajemniczony w całą operację. Ja nie byłem wtajemniczony, miałem jechać jako rzecznik rządu, który pokazuje, że rząd funkcjonuje, że władza nie objęła żadna wojskowa junta. Zaczęła się konferencja i widzę, że Górnickiemu do głowy uderzyła władza, mundur, nienawiść do wroga. Mówi z zaciśniętymi ustami jak sołdat, nie jak do kolegów dziennikarzy, przed którymi mógł się popisać płynną angielszczyzną, nie jak dziennikarz o wybitnej marce, którą przecież miał przez lata, tylko jak zupak. Postanowiłem więc rozmiękczać ten jego sołdacki przekaz. Jak on mówił, że weźmiemy za mordę i będziemy za mordę trzymać, to ja tonowałem, że o tyle, o ile to będzie konieczne i że niedogodności stanu wojennego zlikwidujemy tak szybko, jak się da.”


Tomasz Leszkowicz

histmag .org


Źródła cytatów:

gen. bryg. dr Zdzisław Rozbicki [w:] Stan wojenny. Wspomnienia, komentarze..., pod red. Zdzisława Barszczewskiego, PoliFot, Wrocław 2008, s. 150-151.

Jerzy Urban. Rozmawia Maria Stremecka, Czerwone i Czarne, Warszawa 2013, s. 194-203.

Julian Zadorek [w:] Anka Grupińska, Joanna Wawrzyniak, Buntownicy. Polskie lata 70. i 80., Świat Książki, Warszawa 2011, s. 302-303.

Kornel. Z Przewodniczącym Solidarności Walczącej Kornelem Morawieckim rozmawia Artur Adamski, Wydawnictwo Kontra, Wrocław 2007, s. 81-85.

Kuroń Jacek, Autobiografia, Warszawa 2009, s. 649-650.

Ola Zawłocka [w:] Krystyna Zalewska, Będzie strajk, Wydawnictwo Tres Piedras, Warszawa 2012, s. 15-16.

mjr mgr Wiesław Adamski [w:] Stan wojenny. Wspomnienia, komentarze..., pod red. Zdzisława Barszczewskiego, PoliFot, Wrocław 2008, s. 213-216.

Rakowski Mieczysław F., Dzienniki polityczne 1981-1983, Iskry, Warszawa 2004, s. 134-135.

Rolicki Janusz, Edward Gierek: Przerwana dekada, Wydawnictwo Fakt, Warszawa 1990, s. 231.

Rolicki Janusz, Zbigniew Bujak: Przepraszam za „Solidarność”, Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, Warszawa 1991, s. 79-80.



* * *

 Stan wojenny 13 grudnia 1981 - Jak bylo naprawde?  Polskie Radio Trojka:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy