Liderzy III Rzeszy podczas Międzynardowego Trybunału w Norymberdze. Listopad 1945. Fot. Public domain |
Na temat procesu norymberskiego czytałem już w czasach młodości, w okresie PRL – były to popularne książki polskich korespondentów prasowych – Karola Małcużyńskiego i Mariana Podkowińskiego W tym okresie bardzo popularny był też spektakl Teatru Telewizji „Epilog Norymberski” (1969) z Andrzejem Łapickim jako narratorem. To pamiętam do dziś. Ale oczywiście jako historyk interesowałem się tym tematem także później, czytałem np. kontrowersyjną, choć ciekawą książkę Davida Irvinga „Norymberga – ostatnia bitwa”.
Zrównanie strat
W historii narodu polskiego Norymberga jest wydarzeniem szczególnym. Musimy pamiętać, że Polska wychodziła z wojny jako jeden z najbardziej doświadczonych narodów – zginęło prawie 6 milionów polskich obywateli. Obecnie tego się nieraz nie rozumie, ale nastroje antyniemieckie były wtedy powszechne.
Teraz próbuje się zrównać straty jakie ponieśliśmy z rąk niemieckich ze stratami, jakich doznaliśmy z rąk NKWD (głównie w altach 1939-1941), ale jest to zabieg czysto polityczny, nie znajdujący potwierdzenia w faktach. Nawet IPN, który zajął się badaniem strat wojennych Polski, doszedł do tych samych ustaleń, jakich w okresie PRL dokonała Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce – to znaczy potwierdzono śmierć ok. 5,7 mln polskich obywateli z rąk niemieckich. Liczbę ofiar NKWD ustalono na 150.000, a z rąk ukraińskich nacjonalistów na 120.000.
Zasłużona kara dla zbrodniarzy odpowiedzialnych za śmierć milionów Polaków
Nic więc dziwnego, że proces norymberski traktowano w Polsce jako akt sprawiedliwości, jako wymierzenie zasłużonej kary zbrodniarzom odpowiedzialnym za śmierć milionów Polaków. W tym procesie posadzono na ławie oskarżonych co najmniej dwóch ludzi, których działalność dotyczyła Polski bezpośrednio. Byli to Hans Frank – Generalny Gubernator odpowiedzialny za politykę eksterminacji w tzw. Generalnym Gubernatorstwie oraz Rudolf Hoess, komendant KL Auschwitz. Opinia publiczna śledziła wtedy z napięciem wydarzenia, jakie miały miejsce w Norymberdze – czytano szczegółowe korespondencje Małcużyńskiego i Podkowińskiego, czekano na ostateczne wyroki.
116 stron polskiego aktu oskarżenia
ymczasem proces norymberski był organizowany naprędce, tuż po wojnie – musiał więc mieć taki przebieg, jaki miał. Może i była to – jak chcą niektórzy – polityczna demonstracja, ale przecież proces, który uwzględniałby cały materiał dowodowy i spełniał wszystkie prawnicze kryteria, musiałby się odbyć wiele lat po wojnie, a na to nikt by się nie zgodził.
Historia jako wygodne narzędzie polityczne
W Polsce, jak wspomniałem, przyjęto wyroki norymberskie z satysfakcją – jako sprawiedliwe, problem pojawił się potem, w okresie zimnej wojny, kiedy w Niemczach Zachodnich wstrzymano machinę sprawiedliwości i wielu zbrodniarzy uniknęło kary. Do rangi symbolu urasta przypadek kata Warszawy Heinza Reinefartha, który nie tylko uniknął kary, ale był szanowanym obywatelem i pełnił nawet funkcję burmistrza na wyspie Sylt. Sprawa ta do dzisiaj bulwersuje wielu Polaków.
Tak oto Norymberga była tylko jednorazowym aktem, owszem, osądzającym przywódców III Rzeszy, ale wobec późniejszej amnezji i tolerancji w stosunku do tysięcy pomniejszych zbrodniarzy – czymś niekończonym, zatruwającym polsko-niemieckie relacje przez długie lata. Na szczęście mamy to już za sobą, choć historia wciąż jeszcze jest zbyt często wykorzystywana jako wygodne narzędzie polityczne, z reguły kosztem prawdy i pamięci o ofiarach tamtej strasznej wojny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy