W środę na Białorusi nastąpiło zaprzysiężenie Aleksandra Łukaszenki na stanowisko Prezydenta Republiki Białoruś. Jako komentarz do tego wydarzenia, polski MSZ zamieścił na Twitterze następujący wpis: „MSZ odnotowuje dzisiejsze wydarzenia na Białorusi. Prezydent wybrany w niedemokratycznych wyborach nie może zostać uznany za legalnie sprawującego władzę niezależnie od tego czy zaprzysiężenie będzie potajemne, czy oficjalne”.
Wpis nie jest w pełni jednoznaczny, ale oczywistym jest, że chodzi w nim o podważenie legalności władzy na Białorusi, choć wprost nie napisano tego, że władze polskie nie uznają prezydenta Łukaszenki.
Bez żadnych niuansów tłumaczą już ten tekst media pana Sakiewicza. Portal Niezalezna.pl wyrzuca w tytule: „Polska nie uznaje Łukaszenki jako prezydenta”. Także premier Morawiecki na swoim FB zamieścił wpis zawierający m.in. takie zdanie: „Nasze stanowisko jest jasne: Białoruś musi być suwerenna, a niezbędnym warunkiem tego są uczciwe wybory, w których to Białorusini, a nie aparat represji, zdecydują o wyborze władz. Wybory, które nie są demokratyczne, nie mogą prowadzić do uznania kogokolwiek za prezydenta kraju”.
Obecne stosunki Polski z Białorusią już i tak są napięte, natomiast tego rodzaju komunikaty polskiego MSZ i premiera mogą prowadzić do dalszego zaostrzenia sytuacji. Pamiętajmy, że obecnie na granicę z Polską zostały skierowane białoruskie wojska. Właśnie teraz odbywają się też rosyjsko-białoruskie manewry "Słowiańskie Braterstwo 2020". Biorą w nich udział wojska rosyjskie z 76 Dywizji Desantowo-Szturmowej z Pskowa.
We wtorek siły powietrzne Rosji i Białorusi ćwiczyły atak lotniczy, którego celem była niewątpliwie Polska. W ćwiczeniach wzięły udział dwa rosyjskie strategiczne bombowce T-160, osłaniane przez białoruskie myśliwce Su-30. Niech nas nie uspokaja to, że były to tylko dwa bombowce. Ich potencjalna siła uderzeniowa jest potężna. Według opinii fachowców, każdy z nich może przenosić do 12 samosterujących rakiet o zasięgu do 3500 km wyposażonych w głowice jądrowe o sile 200 kT każda, czyli dziesięć silniejsze niż te zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki.
Dwa takie samoloty to razem 24 rakiety, które mogłyby zamienić kraj wielkości Polski w jedno wielkie rumowisko z milionami ofiar w zabitych i rannych oraz ze skażonym promieniotwórczo terytorium. Ale nawet bez tego rodzaju rosyjskiej broni, Białoruś ma nas czym zaatakować. Siły zbrojne tego kraju mają na wyposażeniu rakiety balistyczne o jakże miłej, dla polskiego ucha, nazwie Polonez. Mają one zasięg do 300 km, czyli są w stanie osiągnąć cele na terenie Warszawy. Można przyjąć, że w obecnej sytuacji, Białorusi, ale także i Rosji, może być wygodne przenosić swój konflikt wewnętrzny na zewnątrz, czyli w tym przypadku, na stosunki z Polską.
Nie są to tylko domniemania, ale sam Łukaszenka wypowiadając się niedawno w Mińsku, tak ocenił stosunki z Polską: „Nie wiemy, z czym oni jeszcze wyskoczą. Zostało zaledwie kilka chwytów, by rozpocząć gorącą wojnę”. Nie można, oczywiście dać się zastraszyć, ale nie branie pod uwagę potencjalnego zagrożenia wydaje się być jeszcze bardziej nieroztropne, wręcz nieodpowiedzialne. Nie należy w tak niebezpiecznej sytuacji jeszcze eskalować napięcia.
Tymczasem Polska przyłącza się do kilku krajów i organizacji, i zdaje się nie uznawać władzy Łukaszenki. Spośród tych, nieuznających wyborów na Białorusi, jest Parlament Europejski, który ogłosił niedawno, że nie uznaje Łukaszenki za legalnego prezydenta. W przypadku PE, mamy jednak do czynienia z sytuacją szczególną i Polska nie powinna raczej takiego podejścia naśladować. Parlament Europejski, podobnie jak i inne organy unijne, nie reprezentują państwa, gdyż Unia nie jest państwem, a jest organizacją międzynarodową, i w związku z tym, ich stanowisko nie grozi takimi konsekwencjami jak w przypadku Polski, która ma dwustronne relacje z Białorusią i ma tam bardzo ważne interesy, w postaci chociażby wielusettysięcznej mniejszości polskiej, o którą rząd polski także powinien się troszczyć.
PE, który i tak nie utrzymuje stosunków z Białorusią, może tak się zachowywać, zaś Polska powinna, z powyższych względów, być bardziej powściągliwa. Co będzie, gdyby Łukaszenka, te oświadczenia strony polskiej w sprawie nieuznawania jego władzy, potraktował jako akt wrogi i zerwał stosunki dyplomatyczne, oraz konsularne? Kto wówczas zadbałby o interesy Polaków na Białorusi. Czy premier Morawiecki myślał o tym, gdy wydawał to rozedrgane oświadczenie?
O wiele bardziej odpowiedzialnie zachował się szef gabinetu prezydenta RP Krzysztof Szczerski, który pytany przez dziennikarzy, czy prezydent Duda nadal uważa Aleksandra Łukaszenkę za prezydenta Białorusi, odpowiedział: „Samo zaprzysiężenie prezydenta Łukaszenki pokazywało, że jest problem z tą jego kolejną kadencją i myślę, że pan prezydent Łukaszenka sam jest świadomy problemu, w jakim dzisiaj się znalazł”.
Użycie, przez niego, słów „pan prezydent Łukaszenka” jest istotną częścią odpowiedzi. O tym samym zdarzeniu Morawiecki powiedział: „To wydarzenie jedynie potwierdza, że Łukaszenka ma świadomość tego, co zrobił, fałszując wyniki wyborów”. Wypowiedź Szczerskiego pokazuje, jak powinno wyglądać powściągliwe i dyplomatyczne zachowanie. Wobec tego zamieszania i grożącej poważną eskalacją niebezpiecznej sytuacji z rakietami o głowicach atomowych w tle, może dziwić spokojna reakcja samego Łukaszenki. MSZ w Mińsku ogłosiło: „Białoruski naród jest jedynym źródłem władzy w kraju i nie potrzebuje jej legitymizacji przez „samozwańczych legitymizatorów”. Jednocześnie zadeklarowano, że Białoruś dąży do dialogu ze wszystkimi międzynarodowymi partnerami.
Wskazuje to, że obecne białoruskie władze, czując poparcie Rosji i Chin, zwyczajnie ignorują i lekceważą oświadczenia UE i kilku krajów zaangażowanych w misję popierania białoruskiej opozycji. Na dodatek, Łukaszenka coraz bardziej kontroluje sytuację w kraju i wcale nie ulega Rosji. Nawet Antoni Rybczyński z Gazety Polskiej, komentując wyniki spotkania Łukaszenki z Putinem w Soczi, przyznał, że „hołdu w Soczi nie było”.
Niestety, zachowanie władz polskich, którym najbardziej powinno zależeć na utrzymaniu suwerenności przez Białoruś, utrudnia działania Łukaszenki idące w tym właśnie kierunku. Jaki zatem jest sens tych nacisków na Łukaszenkę? Czy nie będą one przeciwskuteczne względem oczekiwanych rezultatów. A trzeba wiedzieć, że niektórzy chcą w tym prześcignąć wszystkich innych. Włodzimierz Bernacki, senator PiS i wiceprzewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych i Unii Europejskiej stwierdził: "Nasze działania mogą iść dalej, niż unijne". Oby nie za daleko.
Stanisław Lewicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy