Angel Falls in Venezuela. Fot. L.Carillo - Wikimedia |
AMEN – Biografia Naukowa Ryszarda Opary Odc. 78
Pozostała część Kontynentu Marzeń i Paradoksów – Ameryki Południowej
Peru:
Wielki ciekawy, całkowicie odmienny kraj od innych w Ameryce. Z wyjątkiem może stolicy Limy, która jest w sumie ogromnym, chaotycznym i trochę niebezpiecznym miastem,
bez większej historii i żadnej koncepcji na przyszłość. Mieszka tam około 10 milionów ludzi; 25% ludności kraju. W większości biedaków i Indian. No i mieszanek... Hałas, smród i bałagan niesamowity. Żadnych zasad drogowych – chyba jedno z najbrzydszych miast,
które w swoim życiu odwiedziłem. Nie marzę aby tam wracać.
Ale Peru - to jak wiadomo - też historia cywilizacji Ameryki Południowej - tam wszystko się zaczęło. A gdzie się skończy... duży znak zapytania.W Paru, warto wiele, choć raz zobaczyć.
Absolutnie kluczowe miejsce to: Cuzco - historyczna stolica Inków; miejsce ostatnich przegranych bitew oraz powstania Indian przeciwko kolonizatorom hiszpańskim. Ostatecznie wygrały nie sztuka wojenna czy taktyka - ale... działa i karabiny... Hiszpanie wtedy mieli ich kilkaset a Indianie zaledwie kilka... i to oczywiście zdobyczne, którymi tylko nieliczni umieli się posługiwać. Indianie nie mieli też amunicji, bez tego broń palna jest bezużyteczna. Nie mieli więc jak i... najważniejsze z czego strzelać . Wygrała wiec technika...nie ludzie.
Indian było 50 tysięcy; Hiszpanów kilkaset "wygłodniałego" chłopa; kompanii odzianych w mundurach desperacji - czyli konkwistadorów. Bez wyjścia ani możliwości odwrotu. Wokół był tylko Pacific oraz szczyty Andów.W efekcie Hiszpanie wygrali - bronią palną, oszustwami przeznaczenia, udawaniem mądrości, boskości i siły oraz sztuczkami czasów... dziejowej nieuchronności.
Cuzco leży na wysokości 4.000 metrów nad poziomem morza i dla osób niesprawnych może być tam problem z oddychaniem i nawet prostym poruszaniem się, z powodu braków tlenu. W hotelu na powitanie, poczęstowano nas jakąś specjalną herbatką (podobno z liści kokainy), która, jak twierdzono - ułatwiała proces adaptacji. Zapobiegała chorobie wysokościowej. Pachniała ona obrzydliwie, jak stare obsiusiane, z dodatkiem „kupy” pieluchy -(zdaniem mojej żony), która napoju tegoż nigdy nie wypiła. Mnie zapachy nie przeszkadzają tak bardzo (od czasów studiów medycznych) - wypiłem więc herbatę kilka razy.
Rzeczywiście po tej herbatce podczas 7 dni pobytu w Cuzco, czułem się zupełnie normalnie. Dużo lepiej od żony, która jest młodszą, dość szczupłą i wysportowaną kobietą. Dostawała zadyszki w chodzeniu i to nie tylko na schodach, przy każdym najmniejszym wysiłku. Pierwszy raz w życiu.
Z Cuzco trzeba koniecznie pojechać specjalnym pociągiem do Machu Picchu. Ponieważ są tam po drodze duże różnice wysokości pomiędzy stacjami - kierunek jazdy ciągle się zmienia. Raz jedzie się przodem, potem tyłem, ale do przodu - i ciągle z dołu do góry, potem do dołu a z powrotem ciągle do tyłu. Niezapomniane przeżycie. W wagonach podają na otrzeźwienie herbatkę z kokainy i...wino musujące. Oczywiście nie za darmo.
Odległość między tymi miastami jest niewielka; zaledwie ok. 100 km a jedzie się tam ok. 3 godzin. Są też autobusy, jeżdżące rozmaitymi szlakami ale największą frajdą jest udział w zorganizowanej wycieczce pieszo „Śladami Inków”, która trwa ok. 5 dni, poprzez tropikalną dżungle. Wszystko świetnie zorganizowane. Spanie gołkiem pod gołym niebem, w namiotach i oglądanie cudownych krajobrazów – gwiaździstego, przeczystego nieba Andów. Nigdzie nie ma tak cudownych nocnych widoków przestrzeni wszechświata... oprócz może Nowej Zelandii.
A wschody słońca – to prawdziwa bajka, żaden mistrz kolorytów...tego by nie odtworzył.
To przeżycia nie do opisania, których musiałem osobiście doznać w tydzień. Niezapomniane.
Machu Picchu – święte miasto Inków; ich świątyń i kapłanów. Miejsce ukrywania się Indian i ich religii, Bogów - przed kolonizatorami Hiszpańskimi, po przegranej wojnie o wolność i konkwiskacie niepodległości.
Machu Picchu (MP) leży w środku tropikalnej dżungli Andów, gdzie prócz cudów i odgłosów natury, wszędzie czuć historię i starożytność. Zbudowane w XIV wieku, opuszczone przez Indian w 1530 r. (z niejasnych powodów). Przypuszczenia dotyczą przepowiedni Proroków Inków. Miasto stało i wiało pustką przez 4 następne stulecia. Odkryte w naszym istnieniu, dopiero w 1911 roku, przez znanego historyka kultur obu Ameryk, Profesora Binghala z Uniwersytetu Yale. MP – do dziś, nadal...fascynuje tajemniczością. Nigdy pewnie... nie poznamy tej prawdy.
Ta prawda i odpowiedzi być może leżą w Kosmosie. Ale...tak czy inaczej trzeba ją najpierw, (tę prawdę) zobaczyć; potem spróbować ocenić, zrozumieć. MP zbudowano na szczytach niedostępnych skał; budynki, budowle, drogi, korytarze, schody - wszystko z kamieni wyrzeźbionych skał –bez żadnej zaprawy, łącznika... Wydaje się niezniszczalne.
Jezioro Titicaca - kolejny, prawdziwy „tektoniczny” i wodny cud natury. Najwyżej położone jezioro na świecie, na wysokości około 4,000 tysięcy metrów i jedno z trzech największych na kontynencie. Powierzchnia - 10 tysięcy kilometrów kwadratowych, na których wyjątkową atrakcją są... duże pływające wyspy, które kręcą się wokół jeziora; zamieszkałe dość licznie przez potomków Indian. Wspaniała, pełna antycznych zabytków Inków, jest największa „przymocowana do dna jeziora” Wyspa Słońca, a na północy akwenu, jest równie piękna wyspa Księżyca – na której też funkcjonuje starożytny... klasztor - kapłanek Słońca. Trudno może to wszystko zrozumieć; robiły to „kapłanki” ale... Te dwie rzeczy astronomii (słońce i ksieżyc), królują we wszystkich legendach Inków.
Jak to wszystko tam, na jeziorze Titicaca pływa i funkcjonuje, trudno pojąć. Jak np. rozwiązane są problemy współczesności np.kanalizacji, które coraz bardziej zagrażają ekologii Titicaca –też nie wiadomo. Tymczasowo... zaopatrzenie, szczególnie w ryby (pstrągi) i owoce, jarzyny jest bardzo obfite. To też - koniecznie trzeba zobaczyć, zanim to wszystko umrze – w miarę postępu cywilizacji i czasu...
Wenezuela:
Państwo mało ciekawe; Caracas – bez wyrazu i koloru. Choć instynktownie czuć temperament mieszkańców.Wszędzie niebezpiecznie; wystraszeni życiem oraz rzeczywistością ludzie - chodzą szybko po ulicach stolicy.
Tropikalna przyroda w Wenezueli jest rzeczywiście fascynująca. Moim głównym powodem podróży do tego kraju była wycieczka statkiem po rzece Orinoko. Chciałem ją zobaczyć od dzieciństwa, odkąd, jako mały chłopak przeczytałem książkę Arkadego Fiedlera "Orinoko", która mnie zafascynowała opisem życia Indian. Chciałem też obejrzeć życie tropikalnej puszczy, posłuchać ptaków, uściskać się z jakimś przydrożnym boa; pogadać z nagimi Indianami...a może nawet bardziej z młodymi Indiankami.
Niestety cała ta wycieczka była dla mnie, jednym wielkim rozczarowaniem... Trafiliśmy akurat na porę deszczową, rzeka była jednym wielkim rozlewiskiem, bagnem - i z tego też powodu, nasz statek tylko raz przypłynął do jakiejś przystani w dżungli... A tam siedzieli Indianie, ubrani w jeansy; pijąc piwo i paląc papierowy Marlboro...Byli wstawieni...
Nasz przewodnik powiedział, że drogi do puszczy są nieprzejezdne, nawet dla pojazdu terenowego a więc posiedziałem z innymi turystami, na brudnej, "zalanej" przystani parę godzin, no i powróciliśmy na nasz statek. Jakoś nie miałem odwagi samemu wybrać się do dżungli, która wyglądała bardzo pięknie i tajemniczo, ale cała też była pełna deszczu. Obiecałem sam sobie - jeszcze tam powrócić, ale jakoś do tej pory się nie udało.
Niewątpliwie rzeczą wartą obejrzenia w Wenezueli to Angel Falls, około 700 – 900 m wysokości, najwyższy na świecie wodospad. Spadające bardzo szerokim strumieniem, z wysokiego płaskowyżu wody, na dole zamieniają się w coś na kształt chmury i oparów wilgoci - wszystko otoczone kolorową mżawką tęczy rozmaitych. I chociaż tej wody spada dużo, niewiele osiąga cel. Najlepiej to widać z pokładu samolotu, który dokładnie pokazuje cały proces. A widoki niezapomniane.
Tropikalne dżungle na zboczach gór i rzeka wijąca się do przepaści „upadku aniołów” - (Angels Falls). Widziałem wszystkie największe wodospady na świecie: Niagara, Wiktoria, Iguasu...ale Angels Falls są całkowicie inne.
Pomyślalem zresztą wtedy....
Życie człowieka jest jak wodospad. Od momentu poczęcia czas jak rzeka płynie w górę potem spada w dół – zgodnie z nieśmiertelnym Prawem Grawitacji... I MY wszyscy też spadamy, chociaż ciągle rwiemy się do przodu... a ten przód tak naprawdę oznacza koniec...
Ryszard Opara
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy