Plakat z 1920 roku autorstwa Kamila Mackiewicza. Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie |
Wiosną 1920 roku przyszłość Polski została postawiona na ostrzu noża. Nadchodzący czas miał zadecydować o losach kraju. O czym w tamtych dramatycznych chwilach pisało i myślało pokolenie naszych dziadków i pradziadków?
Histmag.org oraz Ośrodek KARTA zorganizowały dokuentalną podróż w przeszłość w nowym cyklu „Wiktoria 1920”. W 31 odcinkach czytelnik może śledzić bieg wypadków w kolejnych tygodniach od 17 kwietnia do 13 listopada 1920 roku.
Na tydzień przed 100 rocznicą decydującej bitwy tzw. Bitwy Warszawskiej publikujemy dwa odcinki pokazujące atmosferę ostatnich dni przed batalią z nacierającą armią bolszewicką.
„Pierwsze jaskółki klęski”, 31 lipca - 6 sierpnia
31 lipca wojska sowieckie Frontu Zachodniego osiągają linię: Kowel–Tykocin– Nowogród; następnego dnia wchodzą do Brześcia nad Bugiem. Bolszewicy proklamują Białoruską Republikę Sowiecką.
4 sierpnia Rada Obrony Państwa, wobec odesłania delegacji polskiej z Baranowicz, wysyła nową delegację z pełnomocnictwami do rozmów pokojowych z Sowietami w Mińsku. 5 sierpnia, gdy Armia Czerwona podchodzi pod Ostrołękę, zainstalowany w Białymstoku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski wydaje odezwę „do proletariatu Warszawy”. 6 sierpnia Naczelny Wódz wspólnie z gen. Tadeuszem Rozwadowskim opracowuje rozkaz o przygotowaniu decydującego polskiego przeciwuderzenia znad rzeki Wieprz i rozbiciu Frontu Zachodniego Michaiła Tuchaczewskiego – termin: 16 sierpnia.
Płk Józef Jaklicz (dowódca 25 Pułku Piechoty WP) w liście do żony:
Bolszewicy stoją na Narwi, dwa kroki od Warszawy. [...] Czas najostatniejszy, aby obwarować Wisłę okopami i drutem – i nie oddać jej, póki żyje chociażby jeden mężczyzna [...]. Nie wierzę w rokowania i jestem ich przeciwnikiem, wierzę w oręż [...]. Rokowania przyniosą nam szereg upokorzeń, przemocy, hańby. A nam wolno zginąć, spodlić się nie wolno.
Stobychwa (Wołyń), 31 lipca 1920
[Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, Warszawa 1990]
Kanonier Stanisław Rembek (10 Kaniowski Pułk Artylerii Polowej) w dzienniku:
Dziś niedziela, więc wierzymy, na podstawie ciągłych doświadczeń, że nasza bateria powinna dostać cięgi od bolszewików, jest to bowiem dla nas dzień feralny. W niedzielę wyjeżdżaliśmy z Mejszagoły, gdzieśmy mieli bardzo dobrze, w niedzielę napadli nas Kozacy pod Mytem i w niedzielę ostrzeliwano nas na drodze do Sokółki. […] Wczoraj […] zasnąłem w namiocie, bo deszcz lał bez przerwy. Obudzono mnie zaraz, bo bateria szykowała się do odwrotu. Bolszewicy odparli 30 pułk strzelców kaniowskich i przeszli Narew w bród, niedługo jednak odparł ich 29 pułk. Zostaliśmy więc na noc, ale nie mieliśmy już namiotów. Deszcz bił wściekle. Staliśmy więc przemoczeni do suchej nitki, po kolana w błocie wokół ognisk, które paliliśmy wbrew zakazom. W nocy miałem wartę. Tak mi się chciało spać, że po ukończeniu służby zasnąłem stojąc. Zbudzono mnie jednak niedługo, bo uciekaliśmy. Bolszewicy byli już w naszej wsi. […] To jedna z najstraszniejszych nocy. […] Buty rozlazły mi się od wilgoci zupełnie, tak że musiałem je zdjąć. Wokół kostek mam głębokie rany, wyżarte przez wszy.
Faszcze (Suwalszczyzna), 1 sierpnia 1920
[Stanisław Rembek, Dzienniki. Rok 1920 i okolice, Warszawa 1997]
Michaił Tuchaczewski (dowódca Frontu Zachodniego Armii Czerwonej):
Ciągłe niepowodzenie, ciągłe cofanie się, ostatecznie złamały zdolność do boju armii polskiej. Było to już nie to wojsko, z którym wypadło nam się mierzyć w lipcu. Całkowite zdemoralizowanie, całkowita niewiara w możliwość powodzenia podkopały siły zarówno dowódców, jak i rzeszy żołnierskiej. Cofano się nieraz bez żadnego powodu. Tyły były wprost zawalone przez dezerterów.
[Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989]
Polski chłop (powiat ostrowski, woj. białostockie):
Zaczęły się ukazywać pierwsze jaskółki klęski w postaci rozbitych i do najwyższego stopnia zdemoralizowanych oddziałów naszych wojsk. [...] Żołnierze ci prowadzili z sobą cały tabor koni i wozów, które sprzedawali, a jednocześnie nakazywali po wsiach nowe furmanki, które brali z sobą, choć im nie były potrzebne, by po pewnym czasie odpędzić od furmanek ich właścicieli. Nakazano wtedy i mnie na furmankę, a także memu ojcu, ale staliśmy trzy dni bezczynnie. Kiedy udałem się z prośbą do dowódcy oddziału, by mnie zwolnił, ten rzekł mi bez ogródek: „Jak ci, chamie, długo czekać, to idź sobie do domu, my i sami na twojej furmance pojedziemy!”. [...] Oficer doprowadził mnie do posterunku żandarmerii i dopiero na jej interwencję zostałem zwolniony.
Piecki
[Pamiętniki chłopów. Serja druga, Warszawa 1936]
Por. Stanisław Lis-Błoński (polski oficer łącznikowy w formacji białoruskiej walczącej u boku WP, dowodzonej przez gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza):
Otrzymuję meldunek od oddziałów straży przedniej, że w Krymnie miejscowy wojenny komitet rewolucyjny przygotował się, aby nas przyjąć chlebem i solą. [...] I oto, gdy wjechaliśmy na rynek Krymna, tuż obok drewnianego krzyża ustawiła się delegacja złożona z prezesa rewkomu, jego zastępcy i kilkuset miejscowych obywateli. Oczywiście, wszyscy byli prawie bez wyjątku „kruczowłosi”, z orlimi nosami. Prezes rewkomu trzymał jakąś tacę, a na niej chleb. Podając mi ten dar [...], witał „nasze” wojska jako zwycięską armię Trockiego, która niesie wyzwolenie masie pracującej całego świata. Składając hołd, oddaje chleb, którego, jak oświadczył, wojska rewolucyjne będą miały pod dostatkiem na ziemiach „białej Polski”. Wreszcie szczegółowo poinformował nas o sytuacji: już w panicznym strachu uciekły reakcyjne wojska „bandyty” Piłsudskiego [...]. Mówił dalej, że zamordowali oni kilku „bandyckich” żołnierzy z „białej, polskiej armii”. [...] Musieliśmy towarzyszowi prezesowi i towarzyszom natychmiast „podziękować”. A ze względu na konieczność zachowania za wszelką cenę ciszy, ponieważ w pobliżu nas znajdowała się regularna armia bolszewicka, postanowiliśmy uderzyć na tę bandę białą bronią. Prezes rewkomu przypłacił swoją wiernopoddańczość śmiercią przez powieszenie.
Krymno (Wołyń), 4 sierpnia 1920
[Stanisław Lis-Błoński, Bałachowcy, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 15545/II]
Mjr Stanisław Jan Rostworowski (szef Oddziału Operacyjnego 5 Armii WP):
Rozegraliśmy […] zwycięską bitwę, w której Biała została na razie przynajmniej uratowana, a dwie dywizje bolszewickie – 8. i 17. okrążone i zniszczone. Znów szli ulicami miasta jeńcy i zdobyte karabiny maszynowe. Ochotnicze bataliony młodziutkich studencików z Lublina ze śpiewami szły i wracały z pola bitwy. Znów ta niefrasobliwa wesołość, którą my „starzy żołnierze” przeżywaliśmy sześć lat temu, idąc pierwszy raz pod kule. Taki dzień znaczy dużo. Działa on na umęczonego do ostatka żołnierza, jak kielich dobrego wina. Stawia go znów na nogi. Już samo otoczenie robi dużo. Bił się tu baon rekrutów z okręgu bialskiego. Toteż nie dziw, że karmiono żołnierzy w przemarszu, że każdego rannego opatrywano zaraz choćby domowymi środkami. Oficer i żołnierz czują, że biją się za własny dom, toteż „twierdzą mu będzie każdy próg”. Na innym odcinku walka była ciężka. Trzeba było żądać od pułków, które od sześciu tygodni nie spały pod dachem, nie odpoczywały ani jednego dnia, będąc w ciągłych bojach i marszach, trzeba było od nich wymagać ogromnego wysiłku. […] Żołnierz zasypiający wśród kul ze zmęczenia wpada czasem w taką obojętność, że go już wszystko przestaje obchodzić.
Biała (Lubelszczyzna), 4 sierpnia 1920
[Stanisław Jan Rostworowski, Listy z wojny polsko-bolszewickiej 1918–1920. Z frontu litewsko-białoruskiego oficera sztabowego gen. Szeptyckiego i Sikorskiego do świeżo poślubionej żony, Warszawa–Kraków 2015]
Stanisław Karpiński (bankowiec) w dzienniku:
Bolszewicy odrzucają rozejm i zbliżają się ku Warszawie. Przegraliśmy u ambasadorów spór z Czechami o cieszyńskie tereny – nie dziwię się, bo na pochyłe drzewo nawet kozy skaczą, cóż dopiero ambasadorowie głównych mocarstw! […] Wczoraj na posiedzeniu Związku Banków starłem się z bankami – przy rozważaniu sprawy ewakuacji banków. Nie dopuszczam możliwości wejścia bolszewików do Warszawy i dlatego z najlepszą wiarą występowałem przeciwko ewakuacji, która szerzy popłoch, podczas kiedy Rada Miejska wzywa ludność stolicy do wytrwania na stanowisku i zachowania spokoju. Pomimo to uchwalono „zwrócić się do Rządu z prośbą o umożliwienie bankom wywiezienia z Warszawy wszystkiego, co jest cenne”. Oświadczyłem zebraniu, że reprezentowany przeze mnie Bank Towarzystw Spółdzielczych nie będzie się ewakuował.
Warszawa, 5 sierpnia 1920
[Stanisław Karpiński, Pamiętnik dziesięciolecia 1915–1924, Warszawa 1931]
Z odezwy Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski:
Towarzysze! Rewolucyjna Armia Czerwona w zwycięskim pochodzie zbliża się do Warszawy jako zwiastun skruszenia niewoli kapitalistycznej, ostatecznego wyzwolenia klasy robotniczej. […] W takiej chwili bohaterskiemu proletariatowi Warszawy nie wolno tylko biernie wyczekiwać wypadków. […] Proletariat, z którego łona wyszli tacy męczennicy i szermierze sprawy robotniczej, jak Waryński i Kunicki, Okrzeja, Kasprzak, Róża Luksemburg i Tyszka, w takiej chwili, wierny swej szczytnej tradycji, milczeć i wszystkiemu się przypatrywać obojętnie nie może. […] Młoty w dłoń! Warszawa przez was samych zdobyta być winna! Sztandar czerwony nad pałacem Zygmuntowskim i Belwederem przez was powinien być zatknięty, zanim Czerwona Armia rosyjska do Warszawy wkroczy. Zrzucenie rządów szlachecko-burżuazyjnych, pochwycenie władzy w swe ręce i wyjście jako już wolni proletariusze na spotkanie rosyjskiej armii wyzwoleńczej jest waszym szczytnym obowiązkiem. Do broni, towarzysze, do czynu, do walki!
Białystok, 5 sierpnia 1920
[Do proletariatu Warszawy, „Goniec Czerwony” nr 2/1920]
Maciej Rataj (minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego):
Posiedzenia [Rady Obrony Państwa] w Belwederze w dużej sali na pierwszym piętrze, zwykle późnym wieczorem, trwały nieraz do trzeciej rano. Czas gorący, wieczory parne, prawie codziennie silne burze z piorunami. Nie zapomnę grozy posiedzeń – przy huku grzmotów, błyskawicach – padają hiobowe wieści w referatach wojskowych. [...] Piłsudski zmalał w moich oczach! I to nie z powodu klęsk, które ponosiło wojsko, nie z powodu niepowodzeń wojskowych – doświadczyli ich najwięksi wodzowie. Piłsudski stracił pod wpływem klęsk głowę. Opanowała go depresja, bezradność; powtarzał ciągle, iż wszystkiemu winien jest upadek moralu w wojsku (w czym miał zresztą dużo słuszności), ale nie umiał wskazać sposobów podniesienia go; wszystkich, nawet najbliższych mu, zadziwiała jego apatia. Sugerowano mu, by udał się do jednego lub drugiego oddziału wojska, pokazał się, dodał otuchy żołnierzom – daremnie! [...] Chwilami, kiedy się zapomniało o tragedii państwa, którego był głową i naczelnym wodzem, kiedy się widziało go tylko jako człowieka, strasznym wydawało mi się to, co musiał w tych chwilach przeżywać. Przed kilku miesiącami jeszcze triumfator, zdobywca Kijowa, przyjmowany owacyjnie w Warszawie nawet przez najzaciętszych wrogów, oklaskiwany w Sejmie nawet przez ks. [Kazimierza] Lutosławskiego, chlubiący się przed korespondentami zagranicznymi, iż pójdzie w Rosji, dokąd zechce, i zrobi z niej, co zechce – dziś bezradny, kopany i krytykowany jako wódz przez lada ciurę i przez lada cywila.
Warszawa
[Maciej Rataj, Pamiętniki, Warszawa 1965]
Izaak Babel (ochotnik w 1 Armii Konnej, pisarz):
Dlaczego nie opuszcza mnie ten ciężki smutek? Dlatego, że daleko od domu, dlatego, że obracamy wszystko w ruinę, idziemy jak wicher, jak lawa, znienawidzeni przez wszystkich, życie się rozpada, jestem na wielkiej, niekończącej się stypie.
Chotyń, 6 sierpnia 1920
[Izaak Babel, Dziennik 1920, przeł. Jerzy Pomianowski, Warszawa 1998]
Józef Piłsudski:
Wszystkie zasadnicze decyzje w ciągu wojny podejmowałem sam, nie zwołując nigdy żadnej rady. [...] Najbliżej mnie z urzędu stali w owe czasy trzej panowie: gen. Rozwadowski, jako szef sztabu, gen. Sosnkowski, jako minister wojny, i świeżo przybyły gen. Weygand, jako doradca techniczny misji francusko-angielskiej, przysłanej w tym groźnym dla nas czasie. Opinie tych panów o sytuacji były, jak zwykle, nadzwyczajnie rozbieżne. A że sytuacja była niezwykle gorąca, prawdopodobnie i debaty w mojej nieobecności niezbyt były przyjemne. Zastałem bowiem sytuację taką, że dwaj z tych panów, gen. Rozwadowski i gen. Weygand, jak się śmiałem wówczas, rozmawiali pomiędzy sobą tylko notami dyplomatycznymi, przesyłanymi z jednego pokoju do drugiego na Placu Saskim. [...] Mieliśmy wysłać delegację nie gdzie indziej, jak do Mińska, gdzie się znajdował p. Tuchaczewski, by żebrać o pokój. Inaczej jak żebraniną tego nazwać nie mogę, gdyż wszczynać miano rozmowę o pokoju w chwili, kiedy zwycięski nieprzyjaciel do stolicy naszej pukał i groził zniszczeniem organizacji państwa przedtem, nim słowo o pokoju wyrzecze. [...] Mnie, człowiekowi, którego pokory uczono, a nie nauczono nigdy, moment ten ciążył więcej niż cokolwiek, a jako Naczelny Wódz i Naczelnik Państwa mocno w rachubę brać musiałem, by nasza delegacja nie wyjeżdżała ze stolicy bez pewności jej utrzymania. [...] 6 sierpnia nie na jakiejś naradzie, lecz w samotnym pokoju w Belwederze przepracowywałem samego siebie dla wydobycia decyzji. Istnieje cudowne określenie – Napoleona, który mówi o sobie, że gdy przystępuje do dania ważniejszej decyzji na wojnie, jest [...] jak dziewczyna, która rodzi. [...] Wszystko wyglądało mi w czarnych kolorach i beznadziejne. [...] Z góry zatrzymałem się na myśli, że grupą kontratakującą [...] dowodzić będę osobiście.
Warszawa, 6 sierpnia 1920
[Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989]
„Moskwa stoi pod murami Warszawy”, 7-13 sierpnia
8–9 sierpnia podczas konferencji brytyjsko-francuskiej w Hythe omawiane są warunki rozejmowe wobec Polski (m.in. natychmiastowa demobilizacja do poziomu 50 tysięcy żołnierzy oraz prawo Rosji do bezwarunkowego transportu przez polskie terytorium). Ich przyjęcie oznaczałoby sowietyzację Polski.
Odezwa Rady Ministrów z 5 sierpnia 1920. Ze zbiorów Biblioteki Narodowej |
Ks. Michał Woźniak (proboszcz parafii Chojnata):
Moskwa stoi pod murami Warszawy. Biorą pobór do wojska, ale jakże powoli. Zarejestrowani szliby już chętnie, bo niepewność taka męcząca. Zapewne nie ma uzbrojenia, skoro w tak gwałtownej potrzebie rozkłada się pobór na miesiące. Jutro po sumie będzie zbiórka w parafii na wojsko – co kto ma: bieliznę, żywność, pieniądze, broń.
Chojnata (Łódzkie), 7 sierpnia 1920
[Ks. Michał Woźniak, Kronika parafii Chojnata 1911–1920, Warszawa 1995]
Wincenty Witos (premier):
Celem podniesienia na duchu ludności stolicy, władze duchowne wydały zarządzenie publicznych modłów we wszystkich kościołach. Olbrzymie tłumy ludności chodziły z procesją i chorągwiami przez dwa dni po ulicach Warszawy, śpiewając pieśni i prosząc Boga o zwycięstwo. Wyszedłem do miasta, żeby się przyjrzeć tym dziesiątkom tysięcy ludzi różnego stanu, wieku i zawodu, które spacerowały całymi dniami [...], ale ani rusz nie dały się użyć do prac koniecznych dla obrony tak ciężko zagrożonej stolicy [...]. Zaprosiłem do siebie ministra spraw wewnętrznych, [Leopolda] Skulskiego, by nie dopuścił, żeby tylu zdrowych ludzi łaziło po mieście bezmyślnie w obliczu największego zagrożenia państwa [...]. Minister [...] jednak musi się liczyć z nastrojami ludności, jak i znacznej części duchowieństwa.
Warszawa
[Wincenty Witos, Moje wspomnienia, Paryż 1975]
Aleksander Orłowski (prezydent Pabianic) w odezwie do mieszkańców:
Wzmaga się potrzeba rozlokowania ewakuowanych w ostatnich czasach z zajmowanych przez nieprzyjaciela terenów: licznej rzeszy ludności, urzędów państwowych, jak również dobra i majątku państwowego. W mieście naszym od kilku dni rozpoczyna się lokowanie pierwszych partii […]. Obowiązkiem obywatelskim wszystkich mieszkańców jest przyjście z jak najdalej idącą pomocą upoważnionym do rozlokowania czynnikom wojskowym i administracyjnym. Niechaj chlubne uchwały i postanowienia miejscowego społeczeństwa o oddaniu się do dyspozycji władz wojskowych, zaofiarowaniu swej pracy, czasu, pomocy i lokali, nie będą czczymi frazesami!
Pabianice, 8 sierpnia 1920
[Odezwa, „Dziennik Urzędowy Zarządu Miasta Pabianic” nr 32/1920]
Maria Macieszyna (żona Aleksandra Macieszy, lekarza WP):
Ulica Tumska i Dominikańska, zapchane wozami, brykami, karetami. Krowy, woły, owce szarpią się pomiędzy tym, wyczerpane zwierzęta padają w strasznym ścisku i upale. Po chodnikach pędzą krowy. Rynek Kanoniczny i boczne ulice zalewane są wypchniętymi z tego ścisku zwierzętami. Dominikańską płynie druga rzeka. W bocznych ulicach stoją naładowane wozy. Ludzie milczący, obłąkani, nic nie chcą mówić, tylko szarpią się w tym ścisku lub rzucają się jak w omdleniu na wozy. Konie rżą, krowy ryczą, świnki i owce też swoje głosy łączą. Od wczesnego ranka do późnej nocy szła ta zwarta rzeka. Płocczanie osłupieli. Spotkałam Drobiniaków. Proponowałam mieszkanie. – „Za Wisłę! – to tylko umieli powiedzieć. – Bolszewicy między Bielskiem i Drobinem!”. Widziałam więc znajomków uchodzących w kilka wozów z pościelą, rzeczami i częścią inwentarza. Powozili mali chłopcy, dziewczynki lub senne panie – służba folwarczna nie chciała, jak również nie pozwoliła zabierać dobytku. […] Doszliśmy do przekonania, że jeszcze dziś w nocy może nic nie będzie, że Płock będzie ewakuowany, że wojsko od nas wyjdzie, potem policja. Że wszyscy mężczyźni powinni wstępować do Straży Obywatelskiej, że później też opuszczą miasto, a zostaną tylko kobiety i dzieci, bo tym bolszewicy może nic nie zrobią. Po tym nastąpiła wielka uchwała, żeby nikt nie opuszczał miasta i abyśmy bronili się do ostatka. […] Ledwie nie pobiliśmy z oburzenia policji, uciekającej z Łomży. Przysięgli nam, że wstąpią do wojska i odbiją Łomżę.
Płock, 10 sierpnia 1920
[Listy Marii Macieszyny, „Notatki Płockie” z. 2/1997]
Stanisław Karpiński (bankowiec) w dzienniku:
Bardzo źle. Warszawa zagrożona. Powstała Rada Obrony Stolicy. Banki już powywoziły swoje skarbce, bądź do Krakowa, bądź do Poznania. […] Wprost nie mogę dopuścić myśli o możliwości wzięcia Warszawy. Tłumy strachliwych uciekinierów budzą odrazę. Cały plac przed dworcem głównym zajęty wozami, kuframi, tłumokami. Słyszałem posła [Jana] Kwapińskiego, przemawiającego na wiadukcie: „Przyjrzyjcie się towarzysze tym bezwstydnym uciekinierom, tym szczurom opuszczającym zagrożony okręt – i zapamiętajcie, kto myślał tylko o ocaleniu swych kufrów, w momencie, kiedy wróg zbliża się do stolicy”.
Warszawa, 12 sierpnia 1920
[Stanisław Karpiński, Pamiętnik dziesięciolecia 1915–1924, Warszawa 1931]
Por. Jan Kowalewski (szef Wydziału II Sekcji Szyfrów Oddziału II Naczelnego Dowództwa WP):
Nasz radio-wywiad przejął wielostronicowy szyfrowy telegram 16 Armii bolszewickiej. Był to rozkaz operacyjny, przy tym musiał być ważny, skoro użyto do jego przekazania nowego szyfru. Możecie sobie wyobrazić, z jakim napięciem zabraliśmy się do roboty. Szczęśliwie w niespełna godzinę szyfr zaczął się rozwiązywać. Jeszcze depesza ta nie była w pełni odczytana, gdy już wiedzieliśmy z fragmentów, że jest to wielki rozkaz o decydującym natarciu na samą Warszawę. Każda minuta stawała się droga, lecz otuchy dodawały nam krótkie radio-depesze wysyłane przez sztaby dywizji bolszewickich, żądające powtórzenia rozkazu, gdyż przeszkody atmosferyczne poczyniły im luki w odbiorze tak długiego tekstu. Nasz radio-wywiad przejął ten rozkaz w całości, więc szyfr „rozwiązywał się” u nas tymczasem nadal bez przeszkód. Bolszewicy byli tak pewni powodzenia, że punkt czwarty tego dramatycznego rozkazu polecał: 27 Dywizja Strzelców ma wykonać główne uderzenie, przeprawić się w rejonie przedmieścia Pragi na drugi brzeg Wisły i zająć Warszawę. Wiedzieliśmy już przedtem, że ta dywizja otrzymała świeże uzupełnienia z Rosji, była specjalnie wzmocniona i liczyła ponad 13 tysięcy strzelców. Jeszcze gorączkowo kończyliśmy „rozwiązywanie” szyfru, lecz już podaliśmy jego zasadniczą treść do Belwederu, zapytując, czy mamy go przetłumaczyć. Marszałek Piłsudski zadowolił się jednak tekstem rosyjskim i wyraził zadowolenie z zamiarów przeciwnika, gdyż chodziło właśnie o to, by jak najbardziej związać bolszewików na froncie warszawskim. Powstało wówczas nowe zagadnienie: czy należy pozwolić bolszewikom na porozumiewanie się przez radio, czy też pogłębić chaos w ich szeregach przez uniemożliwienie im łączności radiowej. Sztab nasz zadecydował: uniemożliwić bolszewikom łączność radiową przez 48 godzin od chwili naszego uderzenia. Marszałkowi chodziło teraz tylko o to, by bolszewicy nie zmienili za wcześnie swego pierwotnego planu. Cały nasz aparat musieliśmy przestawić na to nowe wówczas w technice wojennej zadanie. W sekcji radio-łączności zawrzała robota i plan przygotowany przez pułkownika Jawora okazał się tak sprawny, że przez te dwie krytyczne doby cały front Tuchaczewskiego nie był w stanie nadać czy odebrać ani jednej depeszy radiowej. Nasz podsłuch, znając na pamięć fale i sygnały wywoławcze wszystkich stacji bolszewickich, pozwalał im tylko wywoływać siebie nawzajem i nawiązywać łączność. Lecz z chwilą, gdy tylko rozpoczynali nadawanie depesz, nasze stacje nadawcze rozpoczynały zagłuszanie na tej samej fali [czytaniem fragmentów Biblii].
Warszawa, 12 sierpnia 1920
[„Związek Łącznościowców. Komunikat 2001”, Londyn 2001]
Józef Piłsudski:
Wieczorem wyjechałem z Warszawy. [...] Po przybyciu do Puław, jako do swojej kwatery, i rozejrzeniu się w sytuacji, skonstatowałem […], że stan moralny wszystkich dywizji, a było ich zebranych cztery, nie był tak zły, jak poprzednio przypuszczałem. I chociaż właśnie przed moim przyjazdem jedna z dywizji, mianowicie 21., starym, nabytym już przez miesiąc zwyczajem, ni stąd, ni zowąd pod naciskiem niewielkiej grupki nieprzyjaciela ustąpiła z przedmieścia na Wieprzu – z Kocka, który nakazano jej trzymać – to nie sądziłem, by ten trudny przełom moralny, którego po długim odwrocie wymaga kontratak, był niemożliwy do wykonania. [...] Oprócz tego zaobserwowałem niesłychane wprost braki w wyekwipowaniu i umundurowaniu żołnierzy. Takich dziadów, jak ich nazywałem, dotąd w ciągu całej wojny nie widziałem.
Puławy, 12 sierpnia 1920
[Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989]
Witowt Putna (dowódca bolszewickiej 27 Dywizji Strzeleckiej):
Wieczorem dostała się w moje ręce polska mapa, zdobyta podczas wzięcia do niewoli jakiegoś inżyniera wojennego. [...] Dane, sądząc z notatek, były z godziny dwunastej 13 sierpnia! Prześledziłem szczegółowo mapę i, oceniwszy sytuację, zdecydowałem się na bezpośrednią rozmowę telegraficzną z dowódcą armii. Opisałem mu dokładnie sytuację i warunki, w jakich jesteśmy zmuszeni się bić. Bez względu na rozmiar sukcesu, jaki osiągnęliśmy, doszedłem do wniosku, że nie poprawimy sytuacji i, co najgorsze, w ciągu najbliższych dni nie możemy liczyć na realne wsparcie polskich mas robotniczo-chłopskich, które w znaczącej liczbie weszły do oddziałów przeciwnika jako uzupełnienia ochotnicze. Zaproponowałem wycofanie się do linii Bugu. Dowódca armii był oszołomiony taką propozycją i żeby się upewnić, czy nie oszalałem, zapytał, co według mnie można byłoby tym osiągnąć. Moja odpowiedź sprowadzała się do tego, że lepiej byłoby, aby spod Warszawy odeszła armia nierozbita, niż miałaby się wycofywać zmuszona przez przeciwnika. Dowódca, po krótkim zastanowieniu, podtrzymał rozkaz o natarciu.
Pod Radzyminem, 13 sierpnia 1920
[Witowt Putna, K Wisle i obratno, Moskwa 1927, tłum. Agnieszka Knyt]
Gen. Władysław Sikorski (dowódca 5 Armii) w rozkazie:
Na zajmowanych obecnie pozycjach każdy dowódca wytrwać musi do ostatniego człowieka, chociażby chwilowo był otoczony ze wszystkich stron, jeżeli nie otrzyma rozkazu cofnięcia się. [...] Zaznaczam – że rozstrzeliwując szeregowych za ucieczkę z pola bitwy – tym bardziej nie cofnę się przed stosowaniem kary śmierci w stosunku do oficerów, którzy ponoszą pełną odpowiedzialność za stosunki w podległych im oddziałach. Na odcinku 5 Armii rozgrywają się losy Warszawy i losy Polski. Nie dopuszczę do tego, by lekkomyślność czy bezmyślność niektórych oficerów zgubiła Ojczyznę. Złych żołnierzy usunę bezwzględnie, z dobrymi wytrwam na stanowisku i zwyciężę.
13 sierpnia 1920
[Bitwa Warszawska. Dokumenty operacyjne. Część I (13–17 VIII), Warszawa 1995]
Gen. Franciszek Latinik (dowódca 1 Armii) w rozkazie:
Stajemy do rozstrzygającej bitwy. Naczelny Wódz, Rząd i Naród w przekonaniu, iż wojska 1 Armii nie oddadzą ani jednej piędzi ziemi [...], nie wątpią, iż o ich piersi rozbije się nawała bolszewicka. Świadomy odpowiedzialności za wynik obecnej bitwy, nakazuję wszystkim dowódcom [...] utrzymanie zajmowanej linii. W obronie stolicy i w walce o polskie „Być albo nie być” można tylko bohatersko oddać życie, lecz nie można zhańbić imienia polskiego.
13 sierpnia 1920
[Franciszek Latinik, Bój o Warszawę. Rola Wojskowego Gubernatora i I-szej armii w bitwie pod Warszawą w 1920 r., Bydgoszcz 1931]
c.d.n.
Zob. cały cykl:
Wiktoria 1920: tydzień po tygodniu (histmag.org)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy