Avenida 9 de Julio, Buenos Aires. Fot. Wikipedia |
AMEN – Auto-Biografia Naukowa Ryszarda Opary – Odcinek 77
Samba versus Tango.
Argentyna, to kraj egzotyczny, niesamowity ale pomimo bliskiego sąsiedztwa całkowicie inny niż Brazylia. Być może bardziej europejski i poukładany. Wspaniałe krajobrazy pampasów, nizin i pagórków. Wspaniała wołowina, konie, muzyka, tango, no i znakomite wino. Szczególnie czerwone - Cabernet Savignon.
Buenos Aires, to przepiękne, kolonialne miasto śródziemnomorskie. Widoczne są tutaj kontrasty bogactwa i przepychu oraz biedy i zła. Historii od czasów prehistorii, potem kolonizacji a na końcu własnej cywilizacji...
Widoczne są też na każdym kroku, różne tradycje włoskie, pomieszane z hiszpańskimi i południowo europejskimi. Króluje oczywiście wszędy argentyńskie tango, grane z pasją przez każdego, utalentowanego muzyka, skrzypka, akordeonistę – dla romantycznej publiki; podniesienia ducha i ciała egzotyki. W Buenos Aires, jak sama nazwa wskazuje, jest dobre powietrze i plaże; lasy, przyroda. Wspaniałe są również sklepy, wyroby rzemiosła ze skóry: buty, kurtki, koszule oraz artystów, którzy mają wyjątkową fantazję twórczą, co dobrze widać w ich sztuce: malarstwie, rzeźbach a nawet artykułach użytku codziennego - np meblach...
Moim pierwszym wrażeniem – refleksją pozostałą w pamięci, po naszym pierwszym pobycie tam – przyglądając się twarzom przypadkowych ludzi spotykanych podczas spacerów po ulicach – że to kraj artystów, gitarzystów i figlarzy... Nigdzie nie spostrzegłem powagi czy stresu...
Alvear Palace Hotel |
Spędziliśmy wtedy kilka nocy w najbardziej eleganckim hotelu miasta „Alvear Palace”, pamiętający czasy Perona i jego niezapomnianej Evity. To z okien tego Hotelu, Peron pozdrawiał rewolucjonistów całego kraju. Także tutaj swoje namiętności przekazywał Evicie - wieczorem i o świcie.
Niedaleko był cmentarz, (Recoletta) gdzie dyktator pochował swą pasję i miłość; uczucia i życie... W wieku jej klęski – lat trzydziestu trzech. Tak sobie rozmyślałem, siedząc parę godzin przy grobie Evity. (Moja żona fruwała wtedy po sklepach.)
Hotel Alvear miał wspaniałą aranżację luksusu i klasy ery minionej co rzucało się w oczy wszędzie. Foyer, eleganckie pokoje; komfort i tradycja, które widać było na każdym kroku, każdego wzroku.
Niezapomniana restauracja i wino. Jak w kinie z dawnych lat. Moja żona koniecznie chciała właśnie tam spróbować słynnego argentyńskiego steka. Pomimo, że byłem w większości wegetarianinem - podjąłem decyzję, że też spróbuję. To był jeden z niewielu, chyba wyjątków – moich ostatnich... 20 lat.
Zamówiliśmy dwie porcje. Ale nasz kelner zaproponował, abyśmy na początek...może zamówili tylko jeden, a jak będziemy jeszcze głodni...to on przyniesie drugi – gratis. Kelner miał absolutną rację. Porcja steka ważyła, na moje oko, ze dwa kilo. Moja Evita była przekonana...że chyba z pięć. Kosztował też... chyba tyle - co cała krowa...Był fantastyczny. Nie tylko, że nie zjedliśmy (razem) jednego, bo jeszcze chyba połowę zabraliśmy ze sobą. Na następną kolację, nazajutrz. Wspaniałe były też dodatki, jarzyny. Tylko chyba wino, zasugerowane nam przez kelnera, było lepsze.
Popłynęliśmy razem zdrowo i prosto w stronę La Platy... - w rytmie tanga argentyńskiego...
Następnego dnia, po przebudzeniu, tuż przed kolacją przekonałem żonę aby pójść... raz jeszcze na cmentarz (De La Recoleta), założony w XVIII wieku, gdzie pochowani są najbardziej słynni Argentyńczycy, m.in. właśnie Evita Peron. To był główny powód naszej eskapady tam. Ja chciałem powrócić do myśli dnia poprzedniego... Żona chciała złożyć hold kwiatowy - na grobie swej przybranej imienniczki.
Evita Peron była bardzo zagadkową postacią. W sumie zaczęła jako aktorka niektórzy twierdzili, że była nawet prostytutką (ponoć dla chleba). Ale skończyła potem... jako pierwsza dama kraju. Zmarła niestety bardzo młodo, w wieku „Chrystusowym” - 33 lat; będąc symbolem dobra, wiary i sprawiedliwości społecznej dla wszystkich rodaków. Argentyna jest trochę taka jak Evita aby to przeżyć; sprawdzić trzeba pójść na jej grób i nauczyć się słuchać filozofii tanga. Wtedy już można tańczyć właściwym rytmem, przez całą resztę życia.
Tango Argentyńskie:
Tago argentyńskie - to taniec, styl życia i sprawa, chyba najważniejsza dla Argentyńczyków - w ich życiu. Główny zresztą powód naszej wizyty, przynajmniej w przekonaniu mojej żony - było właśnie obejrzenie całej ceremonii z bliska, posłuchanie muzyki uczuć, a potem zobaczymy... tak powiedziała. Poszliśmy więc na kilka przedstawień, no a potem... musieliśmy pójść na lekcje; spróbować sami. Stało się tak, jak sobie życzyła moja Evita, całkiem nieźle nam to nie wychodziło...taniec nam się bardzo spodobał..., ale w ostateczności...nie zdecydowaliśmy się pozostać tam, w Argentynie na stałe...
Jako ciekawostkę podaję, że Tango Argentyńskie, tak naprawdę powstało w początkach dwudziestego stulecia i początkowo to był taniec dla...mężczyzn. To oni tańczyli razem; to była forma pojedynku, rywalizacji... o...kobietę, miłość, wyższość, wygraną o...a to już mniejsza z tym... Samo życie. Ludzie walczą o coś, czasami nie mają pewności o co...
Wracając do prozy życia...w Argentynie naprawdę wspaniałe są krajobrazy w okolicach Rio de La Plata... ale także pampasy i tereny rolne, szczególnie na południu kraju, blisko Ziemi Ognistej.
Argentyńczycy uwielbiają konie, polo i wszelkie zabawy na powietrzu. Są fanatykami piłki nożnej; także mistrzami niedotrzymanych obietnic. Jak to się wszystko kupy trzyma – nie wiadomo. Kraj bez przerwy bankrutuje...a ludzie się bawią; tańczą tango, są zadowoleni, nie widać w ich oczach i ruchach żadnego specjalnego niepokoju. Być może to wszystko tylko gra pozorów – ale takie były nasze wrażenia.
Tu wszystko jest jakby w płynie, albo w winie - czyli na dalszym planie. Dla nich ważne jest życie i to co ono im przyniesie. Teraz albo za krótką chwilę; zanim skończy się tango...
Ziemia Ognista – Bay of Pain - (Zatoka Bólu)
Niezwykle ciekawy kawałek a właściwie raczej już koniec świata, na południowym krańcu Argentyny, gdzie łączą się 2 oceany; Pacific i Atlantic; odwiedzany tłumnie, głównie przez stada ptaków i pingwiny. No i turystów...
Stałych mieszkańców tam właściwie nie ma...kiedyś byli Indianie, którzy siedząc sobie nago, przy ogniskach, z powodu wiatru i zimna – dali początek hiszpańskiej nazwie: Terra del Fuego – (Ziemia Ognista).
Dopłynęliśmy tam kiedyś statkiem pasażerskim, z Buenos i trzeba przyznać było to dla nas wielkie przeżycie. Miasta takie jak Puento Arenas, Ushuaia – na samym krańcu świata.
Niezapomniana Cieśnina Magellana, przylądek Horn... szczytem wszystkiego była tzw. Bay of Pain, (zatoka bólu); gdzie łączą się dwa oceany. Jest tam ogromny tzw. „swell” czyli nieustanne wznoszenie i opadanie poziomów wody, w czasie naszej przeprawy wynosił 25 metrów (do góry i w dół). Trwało to wszystko parę godzin, wszyscy pasażerowie fatalnie się czuli... mnie uratowała „setka” zamrożonej wódki, dzięki której siedziałem sam, przywiązany do masztu na górnym pokładzie; oglądając niesamowitości żywiołów natury, przy słonecznym i prawie bezwietrznym niebie...
Było to przeżycie, jedyne w sobie...niestety, nikt z pasażerów nie był na tyle stabilny aby zrobić mi zdjęcie...a cała załoga statku była zajęta wyjściem z żywiołu na spokojne wody Pacyfiku... Udało się bez problemów...wszyscy przeżyli, a ja nawet byłem w dobrym humorze.
Potem, ptaka lotem – czyli samolotem, zahaczyłem też na 2 dni -na Antarktydę, oddaloną o tysiąc km na południe... Fruwaliśmy helikopterami wokół, strasząc pingwiny. Wszędzie na dole czysta biel śniegów i rozpadających się lodowców...a w górze błękit nieba. Ale to już widziałem i tego mi nie było trzeba powtarzać. Ładnie, cicho, bezludnie – prawdę mówiąc nie bardzo jest o czym pisać.
Nie zauważyłem nic szczególnego, czego nie widać na pocztówkach z krainy zimna i lodu.
To nie moja bajka...
Ryszard Opara
c.d.n.
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy