Rio de Janeiro, Brasil. Fot. Mariordo (Wikimedia commons) |
Autobiografia naukowa Ryszarda Opary. odcinek 76
BRAZYLIA - Uroki Ziemi - Karnawał w Rio de Janeiro Iguazu Falls
Dawna stolica Brazylii, miasto założone przez Portugalczyków pod koniec XVI wieku, w początkach kolonizacji. Prawdziwy i kompletny bałagan, wszystkiego co pod słońcem możliwe. Miasto niesamowitych kontrastów; z jednej strony, przepiękne stare budowle, pamiętające czasy Baroku, piękne też plaże a z drugiej strony prawdziwa Afryka-dzika.
Mieliśmy tam trzy dni przerwy, przymusowego postoju z powodu jakichś tam awarii klimatyzacji. Było więc dość gorąco na statku, choć bryza Atlantyku i dobrze schłodzony szampan jakoś ratowały niepokoje ulicznie i wszelkie niepewności jutra.
Wolałem nie wychodzić na miasto, które jest ponoć bardzo popularne wśród turystów. Być może się mylę albo nawet przesadzam...choć z zawodu nie jestem ogrodnikiem. Powiem jedno: jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałem tylu złodziei i „ku..w” na ulicach, uprawiających swoje zajęcia bezkarnie. A policji ani służb porządkowych, nie można było uświadczyć. Pewnie byli na plaży a może na zwolnieniach lekarskich czy może nawet na urlopach...
Moje dalsze wspomnienia stamtąd pominę milczeniem rozczarowania: powrotu – z Raju na Ziemię.
Z naprawdę wielką radością, dowiedziałem sie dnia trzeciego i to od Kapitana, że już tego wieczoru... wypływamy na Ocean – do najbardziej znanego zakątka Brazylii...Rio...
Rio de Janeiro; to kompletna inność, przeciwieństwo rejonu Amazonii. Miasto ciekawe i właśnie niesamowite w swej odrębności. Nieskończoność wszelkich kontrastów nowoczesności, przepychu, obok skrajnej nędzy, biedy oraz wszechobecnej przestępczości. No i pomimo naturalnej skłonności do zabawy i używania życia – w oczach ludzi widać rewolucję przyszłości, która zdarzy się wkrótce.
Byłem w Rio wiele razy ale niezapomniany był właśnie ten pierwszy, kiedy płynąc wokół kontynentu statkiem pasażerskim zobaczyłem miasto od strony oceanu. Było piękne, późno-letnie popołudnie...
Zachodzące słońce cudownie oświetlało miasto...Cała zatoka i wejście do portu zapierały dech. Są chyba jeszcze piękniejsze, niż mój ukochany Sydney Harbour; a może nawet i cuda wód Vancouver. Nie wiem, może to była kwestia nastroju tej chwili; podlanej bąbelkami francuskiego szampana a może pory dnia i roku albo też „suma summarum”...
To popołudnie i te widoki zapisały się na trwałe w albumie fotograficznym mojej pamięci...
Miasto Rio usytuowane na falistych wzgórzach, sprawia wrażenie... ciągłości, przedłużenia Oceanu... Kolory ziemi i oceany zlewały się w jedność – a wszelkie struktury i budowle były wariacją fal wody. Patrząc na Rio od strony Atlantyku, po prawej stronie najpierw widać „Górę Cukrową” (Sugar Loaf) a w dystansie wzgórze „Corcovado”, ze słynną, olbrzymią rzeźbą, przedstawiającą postać Chrystusa z otwartymi ramionami, zapraszając serdecznie oraz miłosiernie wszystkich przybyszów i wiernych tambylców.
Od frontu, między wzgórzami rozciąga się miasto, zawsze pełne życia i wigoru, bez względu na porę dnia i nocy, które od strony morza zaczyna się słynnymi plażami: – Copacabana… obok Ipanema. Po przeciwnej stronie błyszczą się ciemnawe góry na których zawsze wiszą białawe chmury. Spoglądałem na to wszystko bez tchu...jak na bajkę – poezję...historię „Tysiąca i jednej nocy”...
Rio de Janeiro...ma w sobie wszystkie odcienie; barwy i blaski, kolory i zmory; ekstazy rozkoszy ale i cierpienia; długie i ostre ciernie istnienia oraz wszystkie możliwe odcienie bólu, w procesie tworzenia.
Wspaniałe wieżowce, przepiękne rezydencje, ulice i parki...a obok...Favelas, dzielnice skrajnej biedy, można zobaczyć tylko zza szyb uzbrojonego wozu policyjnego – tam wszystko jest możliwe, a żadne prawo nie działa. Pieniądze, koteria i instynkt przetrwania dyktują wszelkie racje bytu; oczywiście wszystko pod kontrolą niezorganizowanych grup przestępczych...
Wychodząc na ulicę biedoty, lepiej nie nosić ze sobą żadnych precjozów ani cenności, nie mówiąc o pieniądzach; zawsze najlepiej przebywać w zorganizowanej grupie. Jeżeli przez przypadek, coś się ma przy sobie, najlepiej od razu, bez przetargu, protestów...oddać to w ręce miłościwie tam panujących. Wszystko oczywiście, jeżeli chce się wyjść bez szwanku... Mówimy o favelas.
W dzielnicach dobrobytu, pilnie i dobrze strzeżonych – wszystko jest dozwolone; choć może luksusy w domach, dzielnicach nadmorskich, np. Leblon mocno przez media przesadzone.
Widziałem o wiele lepsze w Sydney, Miami, Nicei. Jedzenie i restauracje, na mój gust... raczej średniej klasy. A może to tylko kwestia wyobraźni, czy przyzwyczajenia jaźni...
W jednej z nich, w słynnym hotelu Copacabana poważnie się zatrułem - chyba jakąś egzotyczną rybą. Źle się czułem już w restauracji; 2 godziny potem zasłabłem...po raz pierwszy i mam nadzieję ostatni w życiu. A kiedy żona zadzwoniła nocą, do recepcji z prośbą o pomoc, nie zapytano jej w ogóle czy żyję lub co mi dolega. Tylko jedno pytanie czy mam ubezpieczenie medyczne. Najważniejsze bowiem dla lekarza w Brazylii jest – czy pacjent ma czym zapłacić...
Było to bardzo dla nas przykre, tym bardziej, że rankiem mieliśmy samolot nad słynne wodospady Iguazu Falls. Udało mi się jednak przeżyć słabość i zapaść własną; ignorując bezduszność personelu.
Podróż samolotem miałem też dość przykrą, mając niekontrolowane nudności ale też to przeżyłem. Znowu...jedyny i pierwszy raz w życiu... A naprawdę było warto powalczyć z własnymi słabościami – aby zobaczyć te super cuda natury..
Widziałem już przedtem największe wodospady świata (Niagara, Wiktoria); najwyższy Angels Falls, w Wenezueli, kilka razy obleciałem samolotem. Chciałem koniecznie zobaczyć Iguazu Falls, które leżą na granicy Argentyny, Brazylii i Paragwaju - imponując swoim rozmiarem i niesamowitością.
Wodospady tworzą wody malowniczej rzeki Iguazu, które spadają z kamiennych wyżyn, na szerokości kilku kilometrów w dół (około 100 metrów) - na rozlewiska płaskowyżu a potem, z powrotem...oraz z wielkim spokojem wpływają do właściwego koryta i ujść sobie do Parany...drugiej, największej po Amazonce rzece Ameryki Południowej. (Długość Parany 4700 km; ponad 4 razy więcej niż Wisły).
Rzeka Iguazu i jej burzliwe wodospady są jak życie...pływając po niej; patrząc na zmiany i zjawiska – nasuwały mi się jakieś dziwne analogie - do mojego, własnego życia...
Wokół wodospadów były tropikalne puszcze, egzotyka natury wodno-ziemskiej; bezmiary spienionej, spadającej wody, wszystko pokryte błękitnym niebem - zawsze przystrojonym tęczą. Nigdy, nigdzie więcej nie widziałem takiej tęczy... Prawdziwe poematy przyrody.
Szkoda, że byliśmy tam zaledwie 7 dni. I chociaż spędziliśmy je w większości na łódkach, na rzece, w pobliżu wodospadu i chociaż w powietrzu wokół pełno było kropel mgły tajemniczej... – (No i też wszędzie były widoczne opary....było nas wtedy tam - ośmioro Oparów).
Brak mi było jednego - kąpieli w jeziorze, przy wodospadzie; kontaktu z naturą wody. Nie wolno było! Chciałem tam zostać dłużej, chciałem też przejść wokół topieli, ale...już nie było czasu.
Karnawał w Rio De Janeiro
Trzeba było wracać na... Karnawał w Rio, tradycyjnie odbywający się w ostatnią sobotę przed środą i Popielcem. To również niesłychanie barwne i pełne życia zjawisko, które jest możliwe, tylko chyba w takim mieście. Mieście, państwie ludzi, którzy czują rytm natury; bicia życia i muzykę istnienia. Są ludzie w Rio a nawet grupy, stowarzyszenia, które właściwie cały rok żyją tylko Karnawałem.
Jak skończy się jeden a oni zdążą wytrzeźwieć...rozpoczynają pracę nad następnym. I tak robią całe życie. Przygotowanie strojów (a każdy musi być inny) oraz samej parady, to też prawdziwa sztuka. No i samba, którą Brazylijczycy a zwłaszcza Brazylijki mają w biodrach i w całym ciele. One to czują instynktem, w każdej komórce życia. Dzień karnawału, sobota – to już jest orgia; kolorów, muzyki, rytmów wyuzdania i dekoracji. Naprawdę warto zobaczyć, przeżyć. Chociaż raz, na chwilę zapomnieć o prozach, rozporkach życia...
Muzyka, rytmy i stroje w ostatni weekend karnawału – każdego roku tak samo i całkowicie inaczej – to naprawdę niesamowite wrażenia, które trzeba przeżyć aby je zrozumieć...
Patrząc na rozliczne parady młodości, uroku i wdzięku, w rytm wszechobecnej samby, człowiek musi przez chwilę naprawdę pomyśleć, odrywając się na chwilę od własnej rzeczywistości:Najgorszą męką, każdego życia, jest świadomość codzienności, umierania i przemijania.
Niestety, nie można tego zatrzymać. Nawet na chwilę. Chociaż niektórzy twierdzą, że chwila jest wiecznością...Ale nie mają na to dowodów.
Ryszard Opara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy