Bangkong. Fot. Wikimedia commons |
AMEN – Biografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 70
Ciąg dalszy moich podróży dookoła świata.
Tajlandia
To kraj niezwykły, wyjątkowy pod wieloma względami. Dla wielu najbardziej znany od kuchni... z tej prostej racji, że na całym świecie, najwięcej chyba jest właśnie restauracji tajlandzkich. Rzeczywiście kuchnia „tajska” jest wspaniała; jako połączenie tradycji kuchni francuskiej oraz wpływów dalekiego wschodu (Indie, Chiny, Wietnam). Przez wiele wieków były to obszary pod wpływami Francuzów - i tak pozostało, przynajmniej np. w kuchni.
Pierwszy raz próbowaliśmy potraw tajlandzkich, zaproszeni przez znajomego w Sydney. Był to rok 1983. Nie smakowało nam za bardzo, było dla nas zbyt ostre. Tak jak i kuchnia indyjska, gdzie wszystko było z „curry”. Po kilku jednak razach przekonaliśmy się do tych potraw w całości – i do dzisiaj jest to nasze ulubione jedzenie.
Żona, która świetnie gotuje - jest prawdziwym mistrzem tej kuchni, wydała nawet dwie książki na temat gotowania – „Kuchnie Świata”, gdzie przedstawia zasady przygotowywania posiłków z krajów Dalekiego Wschodu (w tym tajskiej, chińskiej, japońskiej). Nauczyła też gotować nasze dzieci i wiele innych osób.
Tajlandia to wspaniały półwysep i rajskie wyspy między dwoma morzami: Andamana i Południowo-Chińskim, a przede wszystkim cudowna egzotyczna, tropikalna przyroda. Zawsze ciepło, pogodnie, słonecznie.
Tajlandia to też Bangkok: bardzo rozległe, niesłychanie ruchliwe, pełne życia, handlu, wszystkiego, czego tylko dusza i ciało może zapragnąć; choć z drugiej strony bardzo nieskoordynowane, nieuporządkowane miasto. Bangkok jest naprawdę wyjątkowy, chyba nigdzie więcej na świecie takiego miasta i "bałaganu"... nie ma. Chyba, że na znacznie mniejszą skalę, gdzieś jeszcze w Tajlandii; może w Indochinach, albo Afryce "dzikiej"...
Pierwszy raz byliśmy tam w 1985 roku i jadąc taksówką z lotniska do hotelu, pomyślałem sobie, że chyba nie może być na świecie gorszej pracy niż być taksówkarzem w Bangkoku. Ten hałas, ruch, tłok i jak się wydaje brak... jakichkolwiek zasad ruchu drogowego, dla mnie był koszmarem – nie do zniesienia. Ale kiedy w końcu, jakoś dojechaliśmy do naszego hotelu - pojawił się przed nami Raj. Cisza, spokój, palmy i... para słoni, matka z dzieckiem, które kręciły się wokół basenu czekając na gości i banany. Niesłychana metamorfoza. Za to kiedy wychodziło się z hotelu - na miasto - był powrót do koszmaru. I ta... niesamowitość - obcowania obok siebie takich skrajności. Brzydoty, hałasu i cudów atłasu. Piękna przyrody i natury w środku niespotykanego ruchu, tłoku drogowego, klaksonów motoryzacji.
Aby poznać Bangkok, koniecznością jest też wizyta na „fish market” targu rybnym, na który jedzie się specjalną łodzią motorową. Na miejscu z dala od miasta, kupić można wszystko.
Targ rybny jest również wielką sceną wielu pokazów, darów natury: szczególnie zaklinania fletem jadowitych wężów. Walki kogutów, kotów - nawet bokserów (Kick-bokserów), są na porządku dziennym. To życie i miejsce samo w sobie niezależne od metropolii. Kieruje się własnymi prawami i trybem.
No i znowu - niesamowity ruch, zgiełk i bałagan, do którego trudno się na początku przyzwyczaić. W Bangkoku w wielu miejscach, handluje się wszystkim i na co dzień; głównie rozmaitością wielu artykułów spożywczych oraz wszelkich „podróbek” firmowych; a także odzieżą. Można sobie np. w kilka godzin uszyć parę garniturów, koszul. Będą one kiepskiej jakości ale wyjątkowo tanio.
A czy to się opłaca?... Kiedyś myślałem, że tak – potem przekonałem się sam, że absolutnie NIE. Chyba, że się pójdzie po zamówienie do dobrze prezentującego się z zewnątrz wyglądającego zakładu krawieckiego, zatrudniającego Hindusów. Inaczej ten tani, choć super prezentujący się nowy garnitur albo sukienka, rozleci się po paru tygodniach i pierwszym praniu...
Wieczorem w Bangkoku, przynajmniej raz, trzeba się wybrać do dzielnicy rozpusty na show/pokaz tandety rozrywki i seksu, szczególnie jeżeli chce się zobaczyć... inny wymiar tej sfery intymnego życia. Tam wszystko...też jest na sprzedaż, każdemu; cena jest kwestią negocjacji. Niestety, jest to również raj dla rozmaitych zboczeńców seksualnych; pedofili – za pieniądze można mieć wszystko. Widziałem to niejednokrotnie na własne oczy; wszystko za zgodą rodziców, biednych dzieci...
Koniecznością jest wizyta na wszechobecnych bazarach, gdzie wszystko jest podrabiane oraz bajecznie tanie. Są one wszędzie, wydają się być otwarte zawsze. Jakość sprzedawanych tam towarów obecnie jest znacznie lepsza. W ogóle życie w Bangkoku - ma całkowicie inny wymiar i cennik, niż gdziekolwiek indziej na świecie.
Warto też podjechać na słynną Pattaya Beach – chociaż najpiękniejsze plaże świata są niewątpliwie w Australii.
Tajlandia to również wielowiekowa tradycja, to monarchia istniejąca od zawsze do dziś - to kultura, która nie zna porównań dla zwolenników cywilizacji łacińskiej. Zawsze jak jestem na tym półwyspie to odnoszę wrażenie, że jestem w "ulu codzienności i niezwykłości", gdzie choć z pozoru ma żadnych zasad – wszystko odbywa się w określonym, harmonijnym chaosem.
Tajlandia to także archipelagi rajskich wysepek, porozrzucanych po obu stronach półwyspu. Najbardziej popularne: Phuket, Ko Samui, Phi Phi, Ko Tao, Crabi. Nie ma takiego samego i innego miejsca na świecie. Zawsze ciepło, przyjemnie, Morze Andamana, plaże piaszczyste. Masaże na plaży pod palmą a na lunch przepyszne owoce mango czy ananasy. Kolacja przy stoliku na plaży, z nogami w wodzie. Bajecznie tanio, w porównaniu do reszty świata. Miejscowi mili, uśmiechnięci, zadowoleni, usłużni.
Thailandia to niemal wszystkie cuda, ozdoby i skrajności życia dostępne na tym naszym świecie: To Raj a także Piekło - na ziemi. Warto je zobaczyć i poznać za życia.
Phuket– najbardziej chyba popularne wśród średnio zamożnych turystów, którzy an Phuket, mogą choć na chwilę poczuć się milionerami. Jest to prowincja Tajlandii, położona na osobnym półwyspie; połączona z głównym lądem mostem i autostradą. Oddalona od Bangkoku prawie 1000km – najlepiej lecieć tam samolotem. Kolejny skrawek raju, będący częścią Tajlandii, byłem tam wiele razy: wspaniałe resorty, hotele, plaże... no i sklepy, sklepy, sklepy. Handel wszystkim.
Ko Samui – Moje ulubione miejsce w Thajlandii, po drugiej stronie półwyspu w Zatoce Tajlandzkiej
bardziej spokojne, ciche. Cudowne, zawsze ciepło, zawsze błękitne niebo; piaszczyste plaże.
Być może nieco drożej, niż gdzie indziej – ale i tak tanio w porównaniu do reszty świata.
Kiedy pada, to tylko w miesiącach monsunów – i tylko w nocy.
Indonezja i Malezja – kraje na południu Półwyspu Indochińskiego; mają krajobrazowo podobny klimat zarówno na lądzie jak i na morzu. Byłem tam wiele razy, szczególnie na Bali oraz Borneo (Kota Kinabalu), gdzie jest rajsko, tanio, a nawet podobnie do Thailandii. Zasadniczą różnicę stanowią ludzie. Ich kultura i religia. I nie jest to wyłącznie kwestia inności wiary czy tradycji. Zresztą ludzie są nawet podobni. To raczej sprawa mentalności codzienności... - ich własnego niepowtarzalnego „humanizmu na co dzień”.
Takie jest moje zdanie.
Bali (Indonezja) – jest to w jakimś sensie „mekka” turystyczna, masowa – dla przeciętnych Australijczyków. Zwłaszcza młodzieży, która dopiero co wyrwała się z rąk rodzicielskich w samodzielność...,której nie stać na wycieczki gdzieś dalej. Czas przelotu parę godzin (z Sydney, Brisbane); bilety tanie; np. widziałem okazyjne loty za $25 (w obie strony). Taniej niż taksówka czy bilet kolejowy na lotnisko. Dlatego też jest duży popyt i samoloty latają w kółko - w tę i nazad.
Samo życie i zakwaterowanie np w Dusa Nua, Jimbaran, Kuta czy Seminyak – jest dużo tańsze niż w Australii. Oczywiście nie mówimy tu o luksusowych hotelach ale o całkiem niezłych typu „bed and breakfeast” formach zamieszkania. Można tu dostać obiad na 5 osób (bez alkoholu) –za 5-6 AUD. Czyli 1$/osobę.
Słyszałem o kilku przypadkach osób (młodzieży) będących na zasiłku dla bezrobotnych, którzy większość czasu spędzali na Bali – no bo tam taniej (życie, mieszkanie)... i tylko raz na 2 tygodnie musieli wpaść do Australii... aby odebrać zasiłek. A potem z powrotem na lotnisko i na Bali...
Takie to smutne i ciężkie życie, na tych Antypodach – tego świata na końcach cywilizacji.
A przepraszam, za nami jest jeszcze przecież Nowa i to Zelandia.
Ryszard Opara
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy