Współczesna panorama centrum Sanghaju. Fot. Wikipedia |
AMEN – Biografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 67
Chiny inne i niesamowite: część 2
Wracając do mojej pierwszej wizyty w Sanghaju w 1988 roku. Zatrzymałem się wtedy w Hiltonie, który był ogromny i imponujący ale niemal pusty. Pamiętam, że po wycieczce zwiedzania miasta, byłem dość głodny. Poszedłem więc do restauracji, która była olbrzymia - chyba kilkaset stolików ale też...całkowicie pusta - i to w porze obiadowej. Siedziałem tylko ja z kierowcą. Potem jeszcze jeden stolik był zajęty. Zamówiłem coś do zjedzenia z bogatej listy manu - dla siebie i kierowcy.
Próbowałem go przekonać aby zdjął czapkę przy jedzeniu ale jakoś bezskutecznie. Rozmowa nie bardzo nam się kleiła; kierowca nie znał angielskiego (ani ja chińskiego), no a na migi, trudno było się dogadać – szczególnie przy jedzeniu. W pewnym momencie poszedłem... tak trochę z nudów, rozprostowania kości a może na przerwę - dla rozrywki... do WC. Tak aby spojrzeć na siebie, poprawić sobie makijaż.
Tam, ku mojemu zaskoczeniu było wokół mnóstwo ludzi. Pomyślałem: Czy to Personel, Obsługa? Tylko nie widziałem dla kogo. Podszedłem więc do pisuaru aby tam... coś niecoś zrobić. Ale jeden Chińczyk stanął z mojej lewej, drugi z prawej strony. A trzeci za mną tak, jakby chcieli sprawdzać co ja będę robił... Przede mną nie było nikogo tylko białe naczynie... ale i tak, z tych powodów, jakoś miałem trudności, rozpoczęcia własnej funkcji fizjologicznej.
Zdecydowałem więc pójść do kabiny, choć tam, też musiałem się z personelem, dość mocno mocować... aby zamknąć drzwi. Udało się. Myślałem, że wreszcie, w samotności, spokojnie mogę zacząć... Ale kiedy spojrzałem w górę, nade mną stało paru Chińczyków. Patrzyli z uśmiechem na moje ablucje. Nie mogłem więc nigdzie znaleźć... luksusu samotności... Było to dla mnie śmieszne i niezrozumiałe.
Ale cóż dłużej nie mogłem czekać. W końcu, po szczęśliwym zakończeniu swojej fizjologii, podszedłem do zlewu aby umyć ręce. Oni wszyscy za mną Jeden z personelu odkręcił kran, drugi podał mydło, trzeci czekał z ręcznikiem. Wszyscy kłaniali się nisko. Przy wyjściu, tak odruchowo...dałem im 5 dolarów (HKD) napiwku, choć...nie bardzo było za co.
Moje zabawne przeżycia WC, pamiętam do dziś. Zwłaszcza wyraz twarzy paru facetów wyglądających z kibla, błagających mnie oczami do powrotu - do nich...w nadziei, może jeszcze raz, mi się zachce... Przecież oni, tam bardzo się nudzili, nie mieli co robić, no i...wyczekiwali też na rzadkich gości z kasą.
Jedzenie w restauracji było dobre, choć byłem trochę rozczarowany nieobecnością tłumaczki, która wymówiła się jakimiś ważnymi sprawami. Młoda, śliczna Chinka, mówiła słabo - ale jednak trochę po angielsku. Miałem nadzieję na konwersację, myślałem, że może czegoś jej nauczę... Poza tym lubię rozmawiać z uroczymi kobietami, nawet jeżeli one nie potrafią się posługiwać językiem. Taka zabawna dygresja wpadła mi do głowy, podczas milczącego obiadu z kierowcą w czapce.
Ale tego wieczoru czekała na mnie niespodzianka. Kiedy wróciłem do pokoju, ku mojemu zdumieniu, ona, ta młoda dziewczyna, niby tłumaczka leżała... w moim łóżku. Czekała... tylko nie wiadomo na co. Zapytałem może dość szorstko, zdziwiony: „Co Pani tu robi i skąd Pani wzięła klucze”. Nie odpowiedziała nic. Szybko się ubrała i wyszła bez słowa. A następnego ranka czekała na mnie w recepcji, bez żenady. Udawała, jakby wogóle... nic się nie stało. Nie mogłem tego pojąć. Jakby, to nie ona leżała w moim pokoju. Przez chwile nawet pomyślałem: „ A może to nie była ona – bo one, młode Chinki są przecież do siebie, tak bardzo podobne”... Ale ja, zawsze miałem znakomity dar obserwacji – jako lekarz. Wiem, to z pewnością była ona...
Wizyta w fabryce była bardzo interesująca. Zaczęło się od bardzo uprzejmej, kordialnej wymiany wizytówek, co jest w Chinach sztuką samą w sobie. I czego uczono mnie tuż przed wyjazdem. Ale o tem - potem. Dyrektor w otoczeniu personelu, przez 2 godziny wyjaśniał czym się zajmują. Pokazywał rozmaite zdjęcia własnych produktów, poprzez rzutnik, tłumaczył i opisywał. Niewiele z tego rozumiałem, (z powodu mojej tłumaczki), tymbardziej, że napisy były po chińsku, udawałem jednakże kiwając głową w aprobacie, że jestem „very impressed”, czyli bardzo pod wrażeniem.
Co chwilę podnosiłem brwi, potakując... z podziwem i zdumieniem. Takiego też „chińskiego savoir vivru”, nauczyli mnie znawcy przedmiotu przed wyjazdem. To podstawa negocjacji oraz robienia biznesu – właściwy i stosowany sposób rozmowy w Chinach.
Cała firma jak się okazało zatrudniała...ponad 500 tysięcy ludzi. W kilku zakładach. Nie do wiary. Ja zademonstrowałem wózek inwalidzki, który sam bez problemu złożyłem, chociaż niestety miałem problemy, z opisem spraw technicznych. Zresztą nieważne, oni i tak nic nie rozumieli, oprócz rysunków. Spotkanie zakończyło się bardzo tradycyjnym poczęstunkiem rozmaitych herbat oraz ciastkami; a na koniec kordialnym uściskiem dłoni i obietnicą dalszej owocowej współpracy.
Byliśmy w głównej fabryce, razem z Robertem Bossardem jeszcze 2 razy. Wszystko i zawsze odbywało się niemal tak samo: Kordialne rozmowy, odpowiedzi na pytania; wyjaśniania, rysunki. Potem lunch, herbata, kordialne rozmowy na pożegnanie, podczas którego uzgadnialiśmy następne spotkanie. Ale nic...niewiele o interesach. Podobno, jak mnie pouczano, ja nie powinienem pierwszy wogóle takich rozmów zaczynać, dopiero kiedy oni sami to zrobią – bo to jak rozumiałem znak ich zainteresowania. Inaczej tylko mogą się obrazić.
Tak czy inaczej, ostatecznie nic z naszych rozmów nie wyszło, choć Chińczycy produkują ponoć do dziś, z dużymi sukcesami i powodzeniem wózki o bardzo podobnej; nawet identycznej konstrukcji. Dr. Robert Bossard miał też przez wiele lat potem, do mnie pretensje, że...to niby ja - pozwoliłem im na to. Czasem nawet pytał mnie złośliwie...jaką mam prowizję na produkcji wózków inwalidzkich, jego inwencji, które są robione w Chinach, sprzedawane na cały świat... Ale sam, nic nie zrobił; jakoś nigdy się nie kwapił - wystąpić z pozwem czy też roszczeniem do Sądu, przeciwko dużej korporacji, która oczywiście skopiowała - jego pomysły, dla własnej produkcji.
Takie też są Chiny... i właśnie używając takich sposobów Chiny rozpoczęły swoją "rewolucję przemysłową" - po zakończeniu "rewolucji kulturalnej" - ery Mao Tse Tunga. Ten proces trwa - jest nie do zatrzymania.
Tak czy inaczej: Patrząc na wspólczesne Chiny z perspektywy 30 lat – to najbardziej odmienny od innych oraz niezrozumiały dla mnie, zapewne dla naszej cywilizacji, kraj świata! Jednocześnie to przyszłe, największe mocarstwo naszego globu.
Procesu dominacji Chin w najbliższej przyszłości, nie da się już chyba - w żaden sposób zatrzymać. Można to zrobić jedynie poprzez konflikt zbrojny - kolejną wojnę światową.
Analizując realne możliwości i formy tego konfliktu - jedno jest pewne. To byłaby totalna światowa katastrofa.
Myśląc o przyszłości naszej cywilizacji; interesach czy współpracy z Chińczykami, należy nie tylko się nauczyć ich „kultury i sztuki” czy też zachowania ideologii wschodu... ale przede wszystkim zrozumieć ich mentalność - jako największgo Narodu Świata - w obecnej rzeczywistości. Jeżeli tego nie zrobimy, nie mamy żadnej szansy na sukces...ani w Polityce ani w interesach z Chinami.
Jeżeli nie znajdziemy sensownego kompromisu na najbliższą przyszłość, zgodnie z przepowiednią Nostradamusa - "Żółta rasa - zaleje Świat".
Ryszard Opara
c.d.n.
PS. Niestety, jak się dowiedziałem niedawno Robert Bossard, z powodu ciężkiej choroby nowotworowej, odszedł z tego naszego świata.
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy