Pedophile-butterfly Fot. Wikimedia |
Żeby nie było nieporozumień: nie twierdzę, że nie ma księży-homoseksualistów i księży-pedofilów. Plotki o „lawendowej mafii” zdają się nie być wyssane z palca. Tacy duchowni zawsze byli, są i zapewne zawsze będą się zdarzać. Przyznać też trzeba, że hierarchia kościelna mało robi, aby zwalczyć to obrzydliwe nadużycie. Niestety, górę bierze tutaj klasyczna „lojalność korporacyjna”, znana we wszystkich profesjach świata. Podobnie dzieje się wśród prawników, lekarzy, naukowców. Wynika ta postawa z podstawowego impulsu naturalnego: gdy ktoś atakuje „naszych”, to „naszych” trzeba bronić za wszelką cenę. Dlatego biskup, usłyszawszy o podległym sobie księdzu-pedofilu, zamiast zgłosić sprawę do prokuratury a podejrzanego odsunąć od pracy z wiernymi w ogóle, a z dziećmi w szczególności, przenosi go na inną parafię. Tak jak gdyby przeprowadzka miała położyć kres temu grzechowi i przestępstwu w jednym. Podobnie jest z homoseksualistami. Oczywiście, biskup nie może w tym przypadku zgłosić sprawy do prokuratury, ale są jeszcze sądy kanoniczne, które mogą – w razie gdy podejrzenie się potwierdzi – usunąć taką osobę ze stanu duchownego. Tutaj przeprowadzka z jednej parafii do drugiej także niczego nie zmieni.
Problem nie tkwi w piętnowaniu tego potwornego nadużycia pośród duchownych. Problem tkwi w tym, że zwalczając i pokazując nadużycie robi się to w taki sposób, aby stworzyć ogólne wrażenie, że zjawisko nie ma charakteru marginalnego, lecz nagminny. Nie jest to trudne. TVPiS nie dawno wzięła się za temat pedofilii pośród liberalnych dziennikarzy i „celebrytów”. Jeśli temat ten będzie bezustannie tam wałkowany i raz po raz będą widzom serwowane reportaże na ten temat, a po nich pogawędki z ekspertami, etc. – a myślę, że tak będzie – to widzowie nauczą się schematu „celebryta to pedofil”, „aktor to pedofil”. Prawdę mówiąc myślę, że odsetek pedofilów pośród celebrytów jest większy niż pośród duchownych, ale nigdy dotąd o tym nie mówiono. Bo to celebryci celebrytowali w mediach, a nikt nie lubi mówić o swoich słabościach. Podobnie są pedofile pośród nauczycieli, naukowców, lekarzy, murarzy i piekarzy, acz osobiście obstawiam, że są pewne grupy bardziej narażone na penetrację przez zboczeńców, a inne są mniej.
Niektóre grupy są narażone z tego względu, że stanowią tzw. zawody zaufania publicznego, a ich codzienna praca to praca z dziećmi. Pedofil łatwo może tutaj poszerzać swoje „tereny łowieckie”, a rodzicom nawet nie przyjdzie do głowy, że powierzywszy swoje dzieci takiej osobie mogą je narazić. Nikomu nie przyjdzie przecież do głowy, aby zostawiwszy dziecko pod opieką księdza lub nauczyciela, obserwować ich ukrytą kamerą lub wypytywać dziecko czy było dotykane w intymnych miejscach. Dlatego pedofile wstępują do seminariów, dlatego zostają nauczycielami. Nie dlatego ksiądz jest pedofilem, bo jest księdzem i nie ma żony – jak sugerują dziennikarze – lecz dlatego pedofil zostaje księdzem, aby mieć dostęp do dzieci, gdyż kobiety go nie interesują. To samo jest z nauczycielami-pedofilami, którzy przecież mogą normalnie zakładać rodziny. Szkoła lub parafia to dla pedofila wyjątkowo budzące zaufanie miejsce, gdzie może realizować swoje zboczone marzenia seksualne. Słowem, to nie powołanie duchowne lub zawód nauczyciela wywołuje skłonności do dzieci, lecz skłonności rzutują na wybór kariery życiowej. W tym przypadku wybrana droga życiowa wynika z uprzedniego zboczenia.
Inaczej jest z celebrytami. Środowiska „bohemy”, środowiska artystyczne zawsze charakteryzowała nadreprezentacja pedofilów. Większość bajkopisarzy była pedofilami, zaczynając od Jeana La Fontaine’a, Christiana Andersena i braci Grimm. Liczba zboczonych twórców, malarzy, piosenkarzy i filmowców jest znacząca. Niestety, człowiek stanowi pewną stałą wartość i „zboczenie nadnormalne” (tak nazywa się w psychologii geniusz) w jednej dziedzinie, często współistnieje ze „zboczeniem podnormalnym” (zboczeniec lub przestępca) w innej. Stąd znaczna liczba dewiantów w środowiskach medialno-celebryckich. Dodatkowo w kręgach tych patrzy się na takie sprawy przez palce, bo ponoć dziennikarzowi czy aktorowi „więcej wolno”. Dlaczego? Dlatego, że to on rzuca problemy opinii publicznej, wodzi ją za nos i robi z niej stado idiotów. Tutaj także występuje „lojalność korporacyjna”, aby nie ujawniać swoich.
Pomiędzy duchownymi a celebrytami istnieje przepaść ideowa. Duchowni, z wyjątkami radykalnie posoborowymi, generalnie są konserwatywni, wierzą w Boga i w tradycję. Dziennikarze i celebryci to obyczajowi liberałowie, acz oczywiście tutaj też są wyjątki. Życie tej grupy zdaje się oscylować między ekranem, a imprezami, alkoholem, narkotykami i seksem. O ile cechą duchowieństwa jest konserwatywna stałość, o tyle celebrytów niestałość, zmienność, światopoglądowa mobilność wynikłe z rozpuszczenia i nagłego awansu majątkowego. Mężczyźni robią tutaj kariery pijąc, a kobiety zdejmując majtki. Między światopoglądem przeciętnego duchownego a przeciętnego celebryty jest – mówiąc Saint-Justem – „tylko ostrze miecza”. Przez stulecia duchowni piętnowali niemoralny tryb życia aktorów i szansonistek z ambon. Gdy pojawiła się telewizja, to celebryci postanowili wziąć odwet na dotychczasowych prześladowcach. Dlatego ciągle słyszymy o księżach-pedofilach, a nigdy o celebrytach-zboczeńcach.
Prof. Adam Wielomski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy