Radziecka i polska flaga nad Berlinem, maj 1945r. |
Na czas porodu mama opuściła Londyn, był zbyt niebezpieczny. Pojechała do Szkocji, do Edynburga, gdzie ordynowali polscy lekarze i nieopodal stacjonowali polscy lotnicy, koledzy i przyjaciele jej brata. Ojciec w tym czasie był poza domem, pływał w konwojach na polskich statkach handlowych, wcielonych do służby Jej Królewskiej Mości i w londyńskim domu był gościem.
Tego samego dnia w obozie Stutthof koło Gdańska sformowano kolejny transport więźniów do obozu koncentracyjnego Dachau. Jak kilka lat potem zeznawali w gdańskim sądzie więźniowie tego obozu: „w listopadzie 1943r. było dużo chorych – ludzkich, żywych szkieletów, tzw. muzułmanów. Tych wszystkich skumulowano na Bloku 5, w Starym Obozie. Tam trzymano ich dwa dni, nękano kąpielami w Waschraumie, po 2 dniach odwieziono transportem do sanatorium, jak o nim mówiono, a w rzeczywistości do Dachau. Ślad po nich zaginął. Dopiero, kiedy do Dachau przysłano więźniów do nas, dowidziałem się, że z transportu liczącego 150 osób, do Dachau dojechało 30. W Dachau wzięli ich do szpitala, ale co z nimi dalej się stało – nie wiedzieli”, o jednym ze współwięźniów: „... transport przybył właśnie ze Stutthofu koło Gdańska, nie może stać na nogach. (...) Panował tam straszny głód, więźniowie jedli schwytane jaszczurki, węże i dżdżownice. W stolarni nie można było zostawić kleju, aby go, kto nie ukradł i nie zjadł. (...) Z tego obozu wybrano najsłabszych i wysłano do Dachau”.
Kiedy miałam zaledwie dwa dni, Władysław Gomułka został szefem Polskiej Partii Robotniczej. Po aresztowaniu przez Gestapo na początku listopada 1943 r. przywódców tej partii: Pawła Findera i Małgorzaty Fornalskiej (rok później zostali rozstrzelani przez Niemców) na posiedzeniu KC PPR Władysław Gomułka został wybranym na stanowisko I sekretarza. Jego kontrkandydatami byli Bolesław Bierut i Franciszek Jóźwiak. Władysław Gomułka wpisał się potem w karty historii PRL, Bolesław Bierut został po wojnie prezydentem Polski. Ale tego w tym dniu nikt nie przewidywał. Zwłaszcza tutaj, w Wielkiej Brytanii.
Równo rok wcześniej, 21 listopada 1942r. Niemcy dokonali zbiorowej egzekucji w Wilnie, zginęło 17 osób, w zdecydowanej większości ludzi z Armii Krajowej (AK).
Trwała wojna. W kontynentalnej Europie działy się przerażające i tragiczne rzeczy a szkocka niania nucąc piosenki szkockich górali usiłowała utrzymać mnie przy życiu. Nie dość, że byłam 8-miesięcznym wcześniakiem, to na dodatek nie miałam ochoty na smoczek, a mama nie mogła mnie przystawić do piersi i karmić w sposób naturalny.
Lekarze nie dawali mi większych szans na przeżycie. Od urodzenia byłam karmiona łyżeczką.
Świat, na którym się pojawiłam — był w oparach wojny, nad Londynem, gdzie mieszkali rodzice, latały pociski V1 i cud, że żyję, bo jeden trafił w nasz dom. Osunęła się ściana w pokoju dziecinnym, ale nie ta, przy której stało moje łóżeczko. Koniec II wojny światowej zastał mnie wraz z rodzicami i bratem w Londynie.
Świat, na którym się pojawiłam — był w oparach wojny, nad Londynem, gdzie mieszkali rodzice, latały pociski V1 i cud, że żyję, bo jeden trafił w nasz dom. Osunęła się ściana w pokoju dziecinnym, ale nie ta, przy której stało moje łóżeczko. Koniec II wojny światowej zastał mnie wraz z rodzicami i bratem w Londynie.
PAMIĘĆ
Niewiele, oczywiście, pamiętam z czasów wojny i poza urazem do pewnego rodzaju dźwięków-świstów, nic złego mnie nie spotkało podczas jej trwania.
Dla rodziny mamy wojna nie była już taka łaskawa, na wojnie zginęli jej dwaj bracia lotnicy, jeden w Polsce w pierwszych dniach września 1939r, drugi, latający w brytyjskim RAF, kilka miesięcy przed moim urodzeniem. Ta ostatnia śmierć była dla niej bardzo bolesna
Rodzeństwo się wspierało na obczyźnie, zwłaszcza, że mój ojciec pływał w latach 1941-1943 na polskich statkach (s/s “Lida”, “Lwów” i “Lublin”) w brytyjskich konwojach do Archangielska i Murmańska oraz do portów afrykańskich i często bywał miesiącami poza domem.
W dniu, w którym przyszłam na świat, w swój pierwszy rejs pod brytyjską banderą wyruszyła HMS „Zanzibar”, patrolowa fregata Royal Navy, zamówiona przez USA. Pod amerykańską banderę okręt powrócił w maju 1946r. Eskortowała ona brytyjskie konwoje na Atlantyku.
Dla rodziny mamy wojna nie była już taka łaskawa, na wojnie zginęli jej dwaj bracia lotnicy, jeden w Polsce w pierwszych dniach września 1939r, drugi, latający w brytyjskim RAF, kilka miesięcy przed moim urodzeniem. Ta ostatnia śmierć była dla niej bardzo bolesna
Rodzeństwo się wspierało na obczyźnie, zwłaszcza, że mój ojciec pływał w latach 1941-1943 na polskich statkach (s/s “Lida”, “Lwów” i “Lublin”) w brytyjskich konwojach do Archangielska i Murmańska oraz do portów afrykańskich i często bywał miesiącami poza domem.
W dniu, w którym przyszłam na świat, w swój pierwszy rejs pod brytyjską banderą wyruszyła HMS „Zanzibar”, patrolowa fregata Royal Navy, zamówiona przez USA. Pod amerykańską banderę okręt powrócił w maju 1946r. Eskortowała ona brytyjskie konwoje na Atlantyku.
8 maja, rosyjski prezydent Władimir Putin, w rozmowie z brytyjskim premierem Borysem Johnsonem, przy wymianie gratulacji z okazji 75-lecia zakończenia wojny w Europie, z wdzięcznością wspominał brytyjskich marynarzy, uczestników Północnych Konwojów, dzięki którym, Armia Radziecka i radziecki przemysł otrzymali w czasie wojny niezbędną pomoc.
9 maja, gdy w zegarku wskazówki stanęły na godz. 18.00, zaczęłam odliczać 1,2.3.......... 60, sekund. Minuta milczącej pamięci za tych, dzięki którym możemy świętować dzisiaj Dzień Zwycięstwa!
Nie poszłam z portretem mego ojca w marszu Nieśmiertelnego Pułku w Petersburgu, gdzie zostałam zaproszona przez członków rosyjskiego Stowarzyszenia “Północne Konwoje”, portret taty został powieszony na internetowej Tablicy Pamięci stowarzyszenia. Marsz odwołany, koronawirus pokrzyżował plany. Ale razem z innymi rodzinami marynarzy i oficerów floty radzieckiej i alianckiej z okresu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej uczciłam ich wysiłek wojenny minutą ciszy i wizerunkiem ojca w moim oknie.
Tak, jak to uczyniły marynarskie rodziny w Petersburgu.
RÓŻNE WOJENNE ŻYCIORYSY, WSPÓLNA DROGA
W dniu, w którym w Edynburgu przychodziłam na świat, w podbitej przez Hitlera Polsce, Stanisław Drewek, młody chłopak z pomorskiej wsi, syn bogatych włościan, który nie służył z chwilą wybuchu wojny w wojsku polskim ze względu na kat. C, ale w 1943r. podpisał volkslistę i jako posiadacz III grupy został powołany we wrześniu 1943r. do Wehrmachtu - po szkoleniu rekruckim i złożeniu przysięgi został przeniesiony do kompanii grenadierów Wehrmachtu stacjonujących w miejscowości Baumholder.
Stanisław Drewek uczestniczył m.in. w walkach o Normandię. W sierpniu 1944r. będąc już ober-grenadierem, zdezerterował wraz z kolegą i oddał się w niewolę wojskom amerykańskim. Jako Polak, został przekazany pod nadzór Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, przeszedł wojskowe szkolenie specjalistyczne (kierowcy wojskowego i radiooperatora), brał udział w walkach polskich jednostek na Zachodzie. 25 kwietnia 1947 r. kapral Stanisław Drewek w Ośrodku Demobilizacyjnym nr 2 w Quakenbrück zdemobilizował się, a 17 maja 1947 r. powrócił do Polski - przybywając do Szczecina. Zajął się rzeźnictwem, a potem młynarstwem.
Półtora miesiąca później, 3 lipca 1947r. mama wraz ze mną i bratem przypłynęła polskim statkiem pasażerskim s/s „Batory” do Gdyni. Kilka dni wcześniej na statku s/s «Toruń» wrócił do Polski mój ojciec. Rodzina z końcem lata 1947r. zamieszkała w Szczecinie. Ojciec został wicedyrektorem i wykładowcą powołanej tam Szkoły Morskiej.
Stanisław Drewek uczestniczył m.in. w walkach o Normandię. W sierpniu 1944r. będąc już ober-grenadierem, zdezerterował wraz z kolegą i oddał się w niewolę wojskom amerykańskim. Jako Polak, został przekazany pod nadzór Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, przeszedł wojskowe szkolenie specjalistyczne (kierowcy wojskowego i radiooperatora), brał udział w walkach polskich jednostek na Zachodzie. 25 kwietnia 1947 r. kapral Stanisław Drewek w Ośrodku Demobilizacyjnym nr 2 w Quakenbrück zdemobilizował się, a 17 maja 1947 r. powrócił do Polski - przybywając do Szczecina. Zajął się rzeźnictwem, a potem młynarstwem.
Półtora miesiąca później, 3 lipca 1947r. mama wraz ze mną i bratem przypłynęła polskim statkiem pasażerskim s/s „Batory” do Gdyni. Kilka dni wcześniej na statku s/s «Toruń» wrócił do Polski mój ojciec. Rodzina z końcem lata 1947r. zamieszkała w Szczecinie. Ojciec został wicedyrektorem i wykładowcą powołanej tam Szkoły Morskiej.
PROCES PRZEMIANY
W rodzinnej pamięci ukształtował się i utrwalił chwalebny wizerunek polskich sił zbrojnych na Zachodzie. Z oczywistych względów. Mama pracowała w londyńskim sztabie gen. Sikorskiego i narracja tamtego obozu politycznego rzutowała na jej ocenę wojny. Ilekroć zasiadała do fortepianu, by zagrać “Czerwone maki na Monte Cassino”, na klawiaturę instrumentu spadały krople jej łez… Ojciec wykorzystywał doświadczenia z północnych konwojów w rejsach na daleką Północ. O walkach żołnierzy radzieckich i polskich na froncie wschodnim uczyłam się w szkole, w czasach PRL. Ale i to nauczanie było zawsze skażone niewidoczną nutą urazów wobec ZSRR, jakie przyniosła ze sobą przymusowa emigracja Polaków z Kresów, a tym samym - uczących mnie nauczycieli w podstawówce a potem w liceum, często z wysokimi stopniami naukowymi. Pochodzili z Wileńszczyzny i okolic Lwowa. Kult zachodniego frontu wojennego wzrósł po 1956r, w czasie tzw. odwilży Gomułkowskiej. To wszystko przekładało się na szkolne nauczanie.
W moim postrzeganiu II wojny światowej następowała dosyć powolna zmiana, zwłaszcza po 1989r. A może nawet wcześniej, gdzieś od 1985r., kiedy miałam okazję zwiedzać najpierw NRD, a potem połączone Niemcy, Skandynawię, Belgię. Narastająca w tym okresie polska i europejska rusofobia, zmusiła mnie do sięgania po niezależne źródła historyczne, przede wszystkim po lektury brytyjskich historyków. Bezpośrednie kontakty z Niemcami, wizyta w obozach koncentracyjnych na niemieckiej ziemi, niemiecki stosunek do żołnierzy radzieckich i ich mogił – wszystko to budziło wiele pytań, na które szukałam odpowiedzi.
By poznać lepiej dzieje polskich władz na obczyźnie, tym samym poznać charakter pracy mojej mamy, skierowałam uwagę ku brytyjskim źródłom historycznym. Były o niebo bardziej obiektywne niż polskie czy amerykańskie, poza tym bardzo dobrze opracowane, oparte ma materiałach źródłowych. I wtedy dopiero, od Brytyjczyków, poznałam prawdę o Polsce tuż przed wybuchem II wojny światowej, o nieudanych próbach montowania przez ZSRR koalicji antyhitlerowskiej i sprzeciwach Polski, prawdę o podłożu politycznym układu Mołotow-Ribbentrop, itp.
Dzień po dniu, fakt po fakcie, dokument po dokumencie. I tak moje brytyjskie dzieciństwo, będące do tej pory w otoczeniu różnych mitów i legend, powoli zaczęło przybierać inny obraz.
W roku mego 75- lecia, dwa lata temu, odwiedzałam Rosję majową, świętującą Dzień Zwycięstwa. I było to przełomowa wizyta w pojmowaniu II wojny światowej. Dien’ Pobiedy świętowałam w Moskwie. Nie do końca jeszcze pojmowałam, czym jest to święto dla Rosjan. Czym jest dla nich zwycięstwo radzieckich żołnierzy nad faszystowskimi Niemcami.
Ale, gdy w ogromnym tłumie Niezwyciężonego Pułku szłam ul. Twerską, niosąc ze sobą portret ojca, poczułam to, co czują Rosjanie, niosąc portrety swoich rodziców, dziadków i krewnych - bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
Trzeba to osobiście przeżyć, by zrozumieć. Na portretach maszerował ponad milionowy tłum ludzi, którzy zostali zachowani w pamięci potomnych, jako niezapomniani bohaterowie świętowanego zwycięstwa nad ludobójczym nazizmem, nad III Rzeszą Niemiecką. W każdej rodzinie mieszkańców Rosji są tacy bohaterowie - niezapomniani, czczeni, wspominani.
Często pochowani bezimiennie w grobach kwater wojskowych rozsianych między Rosją a Niemcami. Czasem, od dziesięcioleci zapomniani, jak ponad 3 tys. radzieckich jeńców, pochowanych przez Niemców na obozowym cmentarzu, dzisiaj leżący pod zwałami śmieci i ziemi w Stargardzie, czasem w nieodkrytych mogiłach w szerokich rozlewiskach Odry, gdzie czekają na odnalezienie i godny pochówek.
Ale to było, jak się okazało preludium.
II wojna, a właściwie Wielka Wojna Ojczyźniana - przemówiła całą mocą swojej grozy, a zarazem nieziemską siłą walki o przetrwanie i ludzkim pragnieniem życia, przede wszystkim w 2018r. podczas dziennikarskiej wizyty w Petersburgu, dawnym Leningradzie.
Wcześniej - w czasie indywidualnej prasowej wyprawy do Kaliningradu w lutym 2016r.
Obchodząc z mieszkańcami Kaliningradu Dzień Obrońców Ojczyzny (23 lutego) zrozumiałam, co miał na myśli Fiodor Tiutczew, rosyjski poeta pisząc: „Umysłem Rosji nie zrozumiesz i zwykłą miarą jej nie zmierzysz”.
Tak, to prawda.
Kaliningrad, wieczny ogień przed Pomnikiem 1200 Gwardzistów, 23.02.2016r. Ode mnie — dwie czerwone róże z biało-czerwoną wstążką |
Docierała ona do mnie w ekspresowym tempie, między pomnikiem „Bohaterów I Wojny Światowej”, położony nieopodal Parku Zwycięstwa a Pomnikiem 1200 Gwardzistów (z 11-tej armii gwardyjskiej 3-go Frontu Białoruskiego), którzy zginęli podczas szturmu na pruski Koenigsberg w czasie II wojny światowej.
U Rosjan istnieje ciągłość historyczna i nikogo nie dziwi, że kilkanaście metrów od kaliningradzkiego Domu Sztuki przy Leninowskim Prospekcie — na murach, którego wisi tablica pamiątkowa Nikołaja Gumilewa (1886-1921), jednego z czołowych rosyjskich poetów srebrnego wieku, który został stracony przez bolszewików pod zarzutem udziału w spisku białogwardzistów, kontrrewolucyjnym, i którego twórczość przez długie lata była w ZSRR na indeksie - na placu stoi pomnik Lenina, wodza Rewolucji Październikowej. Po prostu, taka jest historia Rosji i nikt nie ma zamiaru jej zmieniać.
Na stosunek Rosjan do historii nie można patrzeć się oczami Polaka. By zrozumieć, choćby pobieżnie, ich stosunek do II wojny światowej, pomników chwały radzieckich żołnierzy czy polsko-rosyjskiego braterstwa broni, miejsc ich pochówku na obcej ziemi, trzeba spojrzeć okiem Rosjanina, jego przeżyciami, jego emocjami. Tylko wtedy będziemy mogli, choć w części zrozumieć, dlaczego dewastacja pomników żołnierzy radzieckich czy ich mogił w Polsce, jest dla przeciętnego Rosjanina tak niezrozumiała i tak bolesna.
Uzmysłowiłam sobie to najdobitniej później — w Petersburgu.
Po obchodach Dnia Zwycięstwa w Moskwie, wraz z grupą polskich dziennikarzy zaproszonych przez Fundację im. Gorczakowa w ramach rozwijania dyplomacji publicznej, wsiadłam do szybkiego Saspana i wylądowałam na petersburskim dworcu. Był wczesny wieczór 9 maja 2018r.
Petersburg był od zawsze moim marzeniem. Nigdy go nie widziałam. Miasto z cudownym Ermitażem, niespotykaną architekturą, Wenecja Północy, jak piszą przewodniki turystyczne, zimowa stolica rosyjskich carów, duch Katarzyny II Wielkiej, wspaniale tradycje morskie, mnóstwo w historii miasta poloników. To wszystko szalenie było ekscytujące. Cudowny, mimowolny prezent od Rosjan na moje 75-urodziny i zbliżające się imieniny, na które gubernator miasta dorzucił jeszcze „Mazepę” ukochanego Czajkowskiego w Teatrze Maryjskim. Ale nie przypuszczałam nigdy, że najbardziej wbije mi się w pamięć... cmentarz ofiar oblężenia Leningradu.
Następnego dnia po przyjeździe do miasta, rozgrzany, jak rosyjska bania, busik zawędrował w północne rejony Petersburga i stanął przed bramą Piskariowskiego Cmentarza Memorialnego (Pamięci). Słońce w zenicie, +29C, nietypowa aura, jak na Petersburg o tej porze.
To bardzo bolesne miejsce dla Rosjan – największy na świecie cmentarz ofiar II wojny światowej. Miejsce skromne i bardzo wymowne.
W czasie hitlerowskiego oblężenia i blokady miasta, noszącego wówczas miano Leningradu, pochowano tu ok. 470 tys. leningradczyków zmarłych z głodu, zimna, chorób i bombardowań, oraz ok. 50 tys. żołnierzy. Tu został także pochowany starszy brat rosyjskiego prezydenta - Wiktor Putin. Pochowany jest wraz z innymi w ogromnej bezimiennej mogile, sygnowanej tylko tablicą z napisem 1942.
Kiedy wraz z grupą polskich dziennikarzy przyjechałam na cmentarz, wchodzących witał wieczny ogień na kamiennym piedestale otoczony kwietnikiem w barwach narodowych Rosji.
Trudno uświadomić sobie ogrom tego cmentarza, powoli przebija się przez ludzką świadomość blisko pół miliona pochowanych tu bezimiennie ludzi w blisko dwustu dużych, krytych murawą masowych grobach, rozgraniczonych tylko rokiem pochówków. Znajdują się one po obu stronach półkilometrowej alei do monumentalnego pomnika Matki – Ojczyzny, na fryzie, którego napisano:
„Nikt nie jest zapomniany, nic nie jest zapomniane”. I to jest sedno pamięci historycznej Rosjan.
Zaczęła się ta prawda przebijać się coraz mocniej do mojej świadomości.
Zatrzymując się przy płycie z datą "1943" znaczącą kolejny kwartał bezimiennych grobów, pomyślałam, w skrytości serca: „Mój Boże, tego roku jesienią, mama szczęśliwie rodziła mnie w edynburskim szpitalu z dala od bombardowanego Londynu, jakaś inna kobieta w tym samym czasie umierała z głodu w Leningradzie. I nie dała nikomu nowego życia... Być może leży w tej kwaterze”. Nie wszystkie dzieci urodzone tamtego roku przeżyły blokadę, to byli moi rówieśnicy, gdzieś pod murawą były ich prochy.
Nieopodal w naręczach przywiędłych już czerwonych goździków u stóp pomnika Matki-Ojczyzny, trzepotał się papierowy gołąbek pokoju, a na gałązkach kwitnących brzózek zwisały czarno-pomarańczowe "lentoczki” Jakieś dziecko umieściło pośród wieńców swój rysunek. Na skraju kolejnego kopca z murawą dostrzegam symboliczną tabliczkę z nazwiskiem, pozostawioną przez bliskich. Pamięć o tych ludziach, chociaż bezimiennych - nie umarła.
Nieopodal w naręczach przywiędłych już czerwonych goździków u stóp pomnika Matki-Ojczyzny, trzepotał się papierowy gołąbek pokoju, a na gałązkach kwitnących brzózek zwisały czarno-pomarańczowe "lentoczki” Jakieś dziecko umieściło pośród wieńców swój rysunek. Na skraju kolejnego kopca z murawą dostrzegam symboliczną tabliczkę z nazwiskiem, pozostawioną przez bliskich. Pamięć o tych ludziach, chociaż bezimiennych - nie umarła.
Wychodząc z tego leningradzkiego cmentarza w Petersburgu byłam już innym człowiekiem, z inną już świadomością o skutkach podboju Europy przez Hitlera i o sile ludzi radzieckich w jego pokonaniu.
Wielonarodowe społeczeństwo ówczesnej Rosji poniosło olbrzymią daninę krwi w odparciu wojsk hitlerowskich na ziemi radzieckiej, a potem przy wyzwalaniu od nich innych połaci Europy. Straty liczy się w dziesiątkach milionów istnień ludzkich...
„75 lat temu, w maju 1945 r., Armia Czerwona położyła kres tragedii XX wieku, triumfalnie zakończywszy najbardziej brutalną wojnę w historii. Był to sprawiedliwy, heroiczny i ofiarny czyn całego narodu radzieckiego - to on zmiażdżył nazizm, pokonał tę potworną siłę, która przyniosła śmierć, smutek i cierpienie milionom ludzi. Jestem pewien, że wdzięczny świat zapamięta ten wyczyn przez dziesięciolecia i stulecia, a dla narodu rosyjskiego wytrwałość, wola i jedność pokolenia zwycięzców - na zawsze pozostaną najwyższym przykładem świętej postawy wobec ojczyzny”, mówił Władimir Putin, dzisiaj podczas okrojonych, ale bardzo uroczystych obchodów Dnia Zwycięstwa w Moskwie.
Trudno mu nie przyznać racji.
Trudno mu nie przyznać racji.
Zwracając się do Austriaków w ramach inicjatywy kanclerza Sebastiana Kurtza, który zaprosił liderów Rosji, USA, Wielkiej Brytanii i Francji do video-oświadczeń nadanych z okazji 75-lecia wyzwolenia Europy od faszyzmu w austriackiej telewizji ORF, rosyjski prezydent powiedział m.in., że nikt w ZSRR nie chciał tej wojny. „Została narzucona Związkowi Radzieckiemu”. Wojska radzieckie ruszając w maju 1945r do ataku na Berlin, by dotrzeć do tego celu, przez prawie cztery lata szły „przez piekło najkrwawszej wojny w historii ludzkości”.
„Bohaterska i ofiarna była droga narodu radzieckiego do zwycięstwa. Czcimy jego odwagę, wolę i męstwo. Był w stanie przezwyciężyć nieludzkie próby i obronić swoją ojczyznę, ustalić wynik II wojny światowej, wyzwolić Europę i odnieść zwycięstwo, na które czekał cały świat”, przypominał rosyjski prezydent. Zapewnił również o pamięci wkładu „w pokonanie nazizmu naszych sojuszników w koalicji antyhitlerowskiej, wszystkich, którzy walczyli w antyfaszystowskim podziemiu”. „Pamiętamy miliony ludzi: starców, kobiet, dzieci, którzy zostali zabici przez nazistów”, przypominał Władimir Putin, „pamiętamy tragedię Holokaustu. Wielkie zwycięstwo uratowało ludzkość”. Wspominając zadbane w Austrii groby radzieckich żołnierzy i wyrażając wdzięczność wobec Austriaków za ich, „staranne i pełne szacunku podejście do tych bliskich nam miejsc pamięci”, przypomniał: „Pamięć o zmarłych, o wydarzeniach wojennych, obrona prawdy o nich i honoru prawdziwych bohaterów, to nie tylko nasz wspólny obowiązek. Jest to kwestia naszego sumienia wobec całego pokolenia zwycięzców. Oni się w niczym nie oszczędzali, abyśmy my, ich potomkowie - nie poznali tragedii wojny. I dzisiaj - my też musimy zrobić wszystko, aby nikt i nigdy nie odważył się jej ponownie wywołać. To nasza wspólna odpowiedzialność wobec przyszłych pokoleń”.
Tak, to prawda.
To jest nasza wspólna odpowiedzialność przed potomnymi, tym bardziej, że na szlaku od Siedlec nad Oką, od Lenino do Berlina- radzieckim żołnierzom w wyzwalaniu Europy od faszystów towarzyszyli żołnierze polskiej armii sformowanej w Związku Radzieckim. Równie jak oni - heroiczni, odważni i zdeterminowani do walki w wrogiem – hitlerowskimi wojskami nazistowskiej III Rzeszy Niemieckiej.
Heroizm żołnierzy radzieckich i bestialstwo żołnierzy hitlerowskich docierały do mnie z różnych miejsc Europy i różnymi drogami. Wszystkie te wydarzenia, rozmowy, miejsca — serwujące mnóstwo wrażeń, obserwacji i spostrzeżeń oraz zdobywana wiedza historyczna — wymagały i wymagają ode mnie starannej weryfikacji, dającej podstawy do własnych, autonomicznych opinii i ocen. A przede wszystkim umożliwiające lepiej zrozumieć rosyjską pamięć historyczną.
To jest dla mnie nadal i ciągle — bardzo pouczająca droga.
***
Moja droga życia zaczęła się w trakcie II wojny światowej w Europie. W Edynburgu, gdzie wojska hitlerowskie nie zdołały sięgnąć. By zrozumieć znaczenie daty 9 maja dla Rosjan musiałam przebyć dosyć daleką, ale nadzwyczaj owocną drogę i przebudować świadomość. Szłam do tego od Edynburga i Londynu, poprzez moją małą ojczyznę, jaką jest miasto Szczecin, oferowane Polsce przez Stalina. Po drodze były rosyjskie miasta: Kaliningrad, Moskwa, Petersburg i ich cmentarze, liczne rozmowy z Rosjanami, sterta dokumentów historycznych, stosy literatury naukowej. Miały też swój udział w tej przebudowie świadomości — wizyty na Kaukazie i na Półwyspie Kolskim, wizyta w kaliningradzkim Muzeum Mórz i Oceanów, w Muzeum Historycznym w Kirowsku i w Moskwie, w Muzeum Narodowym Czeczenii w Groznym.
Ale i także odwiedzane przeze mnie wcześniej — hitlerowski obóz koncentracyjny dla kobiet w Ravensbrück, czynny do chwili wyzwolenia go przez Armię Czerwoną 30 kwietnia 1945r., miasteczka dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej i znajdujące się tam groby radzieckich żołnierzy starannie pielęgnowane przez mieszkańców, wojaże do Berlina, Drezna, Flensburga, czeskiej Pragi, Wiednia, Kopenhagi, nawet Brukseli, ich muzea i miejsca pamięci, rozmowy z Niemcami — politykami, dziennikarzami, działaczami społecznymi, byłymi szczecinianami, nawet żołnierzami III Rzeszy ...
Ma swój udział także Jarek Tomczak, emerytowany wojskowy, tropiciel historii, pozwalając mi poznać dzieje cmentarza jenieckiego ze stalagu w podszczecińskim Stargardzie, który odnalazł i szalenie wyboistą drogę, jaką idzie z uporem, by pochowanym na nim radzieckim żołnierzom — przywrócić miejsce godnego pochówku.
Ma swój udział także Jarek Tomczak, emerytowany wojskowy, tropiciel historii, pozwalając mi poznać dzieje cmentarza jenieckiego ze stalagu w podszczecińskim Stargardzie, który odnalazł i szalenie wyboistą drogę, jaką idzie z uporem, by pochowanym na nim radzieckim żołnierzom — przywrócić miejsce godnego pochówku.
Heroizm żołnierzy radzieckich i bestialstwo żołnierzy hitlerowskich docierały do mnie z różnych miejsc Europy i różnymi drogami. Wszystkie te wydarzenia, rozmowy, miejsca — serwujące mnóstwo wrażeń, obserwacji i spostrzeżeń oraz zdobywana wiedza historyczna — wymagały i wymagają ode mnie starannej weryfikacji, dającej podstawy do własnych, autonomicznych opinii i ocen. A przede wszystkim umożliwiające lepiej zrozumieć rosyjską pamięć historyczną.
To jest dla mnie nadal i ciągle — bardzo pouczająca droga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy