Fot. Liberties - Creative Commons |
AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 63
Był grudzień 2009. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia i chociaż nasza ostatnia gwiazdka w kraju zapisała się dla nas wielką przykrością - wizytą komornika, miałem nadzieję, że najgorsze jest już za nami. Właśnie te Święta, wtedy jakoś dziwnie niezrozumiale - były pełne wiary i nadziei na przyszłość...
Jedną z pierwszych rzeczy, które zdecydowałem zrobić po powrocie do kraju, była próba kontaktu z władzami Pekao SA i rozwiązania całej sprawy drogą ugodową. Skontaktowałem się wiele razy z Sekretariatem Zarządu Banku telefonicznie; wysłałem też kilka listów poleconych z propozycją ugody. Szybko się jednak zorientowałem, że ze strony Banku nie ma w tym względzie większego zainteresowania. Po prostu brak było odpowiedzi - na wszelkie propozycje rozmów. Jedyną właściwie reakcją... było wznowienie przeciwko nam...procesu egzekucji, który był w zawieszeniu... (o czym dowiedziałem się dopiero od komornika).
Dodatkowo, kiedy Bank się dowiedział o moim powrocie do Kraju, Peako SA - złożył doniesienie do Prokuratury... z jakiegoś tam artykułu... o "rzekomym moim szkodliwym działaniu" - na rzecz wierzyciela (czyli Banku), poprzez sprzedaż, kilka lat wcześniej - rozmaitych naszych rzeczy (ruchomości) - bez zgody komornika. Dowiedziałem się o tym, zupełnie przypadkowo i w dosyć ciekawy sposób - sześć miesięcy potem.
Bank Pekao w swoim doniesieniu do Prokuratury podał, z niezrozumiałych powodów (przez celową pomyłkę) - jako mój adres - adres pod którym NIGDY nie mieszkałem. (Mieszkałem w swoim starym domu, o czym Bank doskonale wiedział z korespondencji poleconej, którą wysyłałem do Banku. Wiedział o tym też komornik Banku. Ale Bank się pomylił.
W związku z tym, Prokuratura wysyłała pod mój (niewłaściwy) adres wezwania do stawienia się, celem złożenia wyjaśnień. Ponieważ ja się nie stawiałem... kilka miesięcy później, Prokuratura (na wniosek Banku) wystawiła za mną "list gończy", o którym mnie nie poinformowano i również wysłano gdzieś tam..."na Berdyczów".
W rezultacie tych wszystkich przyjaznych działań Banku Pekao SA, kilka miesięcy później, podczas rutynowej kontroli drogowej, kiedy sprawdzano moje dokumenty...zostałem aresztowany i osadzony w więzieniu w Krakowie.
Doskonale ten dzień pamiętam; był akurat piątek, 25 czerwca 2010 roku; 3 dni, przed moimi 60-tymi urodzinami. Przesiedziałem w areszcie cały weekend - (bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu z kimkolwiek) zabrano mi telefon komórkowy. Nie pozwolono mi wykonać nawet jednego telefonu, chciałem poinformować żonę o tym co się stało.
Na całe szczęście, jechałem wtedy do Krakowa z Generałem Wileckim, który bez słowa, naszym samochodem towarzyszył mi i Policji - aż do czasu osadzenia mnie w areszcie... po czym powiadomił o wszystkim moją żonę.
Żona przyjechała następnego dnia pociągiem do Krakowa, próbując odwiedzić mnie w więzieniu... ale jej nie wpuszczono - nie zezwolono na widzenie ze mną...Żadnych kontaktów - potraktowano mnie jak przestępcę. Dodatkowo, ja cały czas, nie miałem absolutnie pojęcia - o co w tym wszystkim chodzi.
Swoje 60-te urodziny (w poniedziałek 28 czerwca 2010 roku), spędziłem samotnie w celi - potem w podróży do aresztu w Warszawie. Tutaj dopiero dowiedziałem się o "Liście Gończym", o zarzucie działania na niekorzyść Banku; wszystkich innych okolicznościch sprawy. Po założeniu wszystkich zeznań, kopii wyroków SN Australii; następnego dnia zostałem zwolniony z aresztu - no i cała sprawa została w następnych tygodniach umorzona. Bez niczego, żadnych wyjaśnień ze strony Banku, który jak się okazało...popełnił zwykłą pomyłkę. No ale tak własnie działa Pekao SA - Bank, który jest ponad prawem.
Wracając jednak do początku 2010 roku, jak wspomniałem - z uwagi na brak reakcji ze strony władz Pekao SA - na moje propozycje ugodowego rozwiązania sprawy, zdecydowałem się na próby publikacji moich wyroków Sądu Najwyższego Australii, dotyczącego Pekao SA w prasie codziennej. Myślałem (całkowicie błędnie), że Polska to kraj prawa, cywilizowany i wiarygodny (nie np. Uganda) i będzie to miało właściwy efekt.
Znałem osobiście kilku dziennikarzy z wiodących polskich gazet, udzieliłem im wielu wywiadów, przedstawiłem stosowne dokumenty. Wszystko zrobiłem w kilka dni, po Nowym Roku 2010.
W tym samym czasie, oczywiście, złożyłem do Banku Pekao SA kilka pism, z propozycją ugody – w świetle obydwu wyroków Sądu Najwyższego. Miałem wielkie nadzieje, że moje propozycje oraz publikacja wyroków Sądu Najwyższego, skłoni szybko Bank PEKAO do ugodowego rozwiązania sprawy.
Okazało się jednak wkrótce, że wprawdzie w Polsce jest wolność słowa, ale tylko teoretycznie no i pod warunkiem, że nie godzi to w określone interesy reklamodawców albo w tzw. instytucje zaufania publicznego. Taką istytucją był, niestety jest i zapewne pozostanie Pekao SA. Czyli nie można praktycznie nic publikować w gazetach, bez zgody prawników...Banku. To jasne i zrozumiałe.
Przecież to Bank w ostateczności płaci pensje dziennikarzy i koszty publikacji gazet. To Bank płaci też za funkcjonowanie wszystkich instytucji, które teoretycznie, mają sprawować funkcje nadzoru... Np. KNF – Komisja Nadzoru Finansowego, czy nawet NBP... A to przecież nic innego jak... „Błędne koło pieniądza”...
Nie dostałem również żadnej odpowiedzi na pisma z propozycją ugody. Po interwencji moich prawników, Bank Pekao SA stwierdził, że nigdy nie otrzymał żadnych pism ode mnie... A kiedy pokazałem dowód z pieczęcią i datą, że pisma złożyłem osobiście, wyszło na jaw...że pisma gdzieś zaginęły. Złożyłem więc pisma ponownie... wtedy okazało się, że Bank Pekao nie otrzymał jeszcze „prawomocnych wyroków” Sądu Najwyższego w Australii i że ustosunkuje się do moich propozycji - kiedy te dokumenty otrzyma. Nigdy w sumie, nie dostałem odpowiedzi. I to był koniec naszych prób osiągnięcia porozumienia. Absolutna formalna niemożliwość.
W rezultacie nie miałem wyjścia, musiałem złożyć pozew w Sądzie Okręgowym przeciwko Pekao i Centralnemu Domowi Maklerskiemu Pekao SA o rekompensatę naszych strat i odszkodowanie. Wszystko stało się kilka tygodni, po próbie Banku zastraszenia mnie, poprzez aresztownie, list gończy...
Moi prawnicy wyliczyli kwotę strat, które poniosłem bezpośrednio oraz wycenili również szkody, które powstały w rezultacie działań komorników i Bankowego Tytułu Egzekucyjnego – w Polsce i Australii. W sumie była to kwota - 307 milionów złotych plus odsetki. Niektórzy twierdzili, że to czysta abstrakcja, że nasze szanse są żadne – ale tak nasi prawnicy przygotowali pozew.
W sumie to też było bez znaczenia.
Polska jest krajem bezprawia jak się ostatecznie, parę lat potem przekonałem. Tzn. - tzw. Prawo w Polsce - nie jest dla obywateli; a to, że oni tak myślą, takie mają nadzieje, przekonania. Bez znaczenia.
Prawo i Sprawiedliwość jest tylko dla tych, którzy mają albo za którymi stoją duże pieniądze (Banków).
Głównym zadaniem Sądów i Prawników jest wyłącznie znalezienie uzasadnienia – tak aby wydać odpowiedni wyrok – dla tych, którzy za to w ostateczności zapłacą. I tyle.
Kilka lat zabrało, aby przekonać Sąd o rozmaitych oszustwach Banku Pekao.
Wnioskowaliśmy o wiele rzeczy, dokumentów, które były najczęściej ignorowane przez Bank Peako SA (oraz niestety Polski Sąd). Wzywanych było wielu świadków ze strony Pekao/CDM, którzy najczęściej nie stawiali się na sprawę - z jakichś usprawiedliwionych powodów. A jak w ostateczności przyszli do Sądu -nic nie pamiętali. Bank nie przestawił właściwie żadnych szczegółowych dokumentów, dotyczących transakcji.
W końcu, kiedy (po wielokrotnych naszych wnioskach) - Biegły Sądowy orzekł, że podpis na umowie kredytowej był sfałszowany, czyli umowa była nieważna - a ktoś z Banku popełnił przestępstwo – Sąd, jak się o tym dowiedział...- natychmiast zdecydował umorzyć pozew.
Sąd chyba zorientował się wtedy, i to szybko, że nie może przecież działać na niekorzyść Banku czyli instytucji zaufania publicznego. Zgodnie z procedurą złożyliśmy wniosek o uzasadnienie wyroku. Nasz obrońca czynił to opornie - stwierdził, że to była trudna, długa sprawa i że na ten dokument, będziemy musieli poczekać parę miesięcy. Tymczasem nie. Okazało się, że można to zrobić w 2-3 dni.
Trochę zastanawiającym był fakt, że uzasadnienie (liczące ok. 60 stron), zostało zrobione w tak krótkim terminie, ale widocznie Sąd tym razem chciał się wykazać, ciężko pracując – działając w interesie czyimś, ale... chyba nie publicznym.
Dla mnie jedna rzecz była absolutnie niewiarygodna: po kilku latach wyjaśniania sprawy - Sąd dowiaduje się, że Umowa Kredytowa jest sfałszowana, cała transakcja jest po prostu niezgodna z prawem, czyli jest oszustwem, przestępstwem. No i Sąd, wtedy właśnie umarza pozew... Ale...gdybym to zrobił ja –zostałbym aresztowany.. .sprawa byłaby skierowana natychmiast do Prokuratury, z podejrzeniem... popełnienia przestępstwa. Ponieważ zrobił to Bank Pekao SA, w obronie własnych interesów, na niekorzyść klienta – prawo stanowi inaczej.
Bank, zgodnie z prawem - nie może popełnić przestępstwa. A jeżeli takie jest, powstaje podejrzenie - Sprawa jest po prostu...natychmiast umorzana. Oczywiście, złożyliśmy apelację w właściwym Sądzie, zgodnie z prawem - jej przebieg i losy oraz wyrok –
był nam z góry znany. Nasz pozew został oddalony, sprawa przegrana. Nie dlatego, że nie mamy racji. Po prostu nie jesteśmy Bankiem...a więc - nie możemy mieć racji.
Prawo nie jest, nie może być po naszej stronie. To niezgodne z obowiązującym systemem - czyli niezgodne z Prawem.
Tak czy inaczej, pomimo rozmaitych, oczywistych dowodów na niezgodne z prawem działania - oszustwa Banku Pekao SA - sprawę przegraliśmy w dwóch instancjach. Sąd Najwyższy nie przyjął też naszego wniosku o Kasację wyroków. Wszystko w oparciu o pracę wykonaną w uzasadnieniu oddalenia pozwu – Sądu Okręgowego (I-szej Instancji).
Wszystkie następne instancje, działania prawne i procedury były już taką zwyczajną, Polską... „Powtórką z Rozrywki” (albo Powtórką z rozgrywki) – może czasem „przebraną w inne słowa”...
Taki jest świat, w którym żyjemy. Taka jest rzeczywistość.
Ryszard Opara
"Prawo i Sprawiedliwość jest tylko dla tych, którzy mają albo za którymi stoją duże pieniądze".
OdpowiedzUsuńZ artykułu wynika, że opisywane sprawy miały miejsce w roku 2010. Wtedy u władzy była Platforma Obywatelska.