Mariusz Świder: "Jak podbijaliśmy Rosję" |
- Kiedy po raz pierwszy ujrzałem Pana książkę „Jak podbiliśmy Rosję” myślałem, że to kolejna pozycja z serii „hajże na Moskala”. Tymczasem to jest coś zupełnie innego. Proszę przypomnieć naszym czytelnikom główne założenia Pana Książki…
– Tak, to w żadnym razie nie jest „hajże na Moskala” – a wręcz przeciwnie. W książce pokazuję, jak ścisłe były związki między Polską a szeroko pojętą Rusią w ciągu ponad tysiąca lat sąsiedztwa. Czasem były gorsze, czasem lepsze – ale losy naszych krajów i narodów zawsze się przeplatały, o czym młode pokolenia coraz mniej wiedzą. Prowadziliśmy między sobą wojny, ale zawieraliśmy też sojusze. Oni bywali w Polsce władcami czy żonami polskich królów, a Polacy i Polki byli carami i carycami. I zawsze sprawdzała się najmądrzejsza maksyma polityki zagranicznej: „Jeśli sąsiad jest od ciebie silniejszy – to powinieneś się z nim zaprzyjaźnić”.
W dzisiejszym młodym polskim pokoleniu buduje się kompleksy niższości, słabości, symptom „wiecznej ofiary”, którą wszyscy wkoło (a najczęściej Niemcy i Rosjanie) tłukli. Tymczasem my tak samo często tłukliśmy i jednych, i drugich – a najlepiej wychodziliśmy na tym, gdy się dogadywaliśmy z nimi – zamiast bić. Polska była mocarstwem i wzorcem kulturowym dla wielu państw i narodów, wzmacniajmy w sobie poczucie wielkości, a nie słabości. Dzisiaj nasze kraje idealnie uzupełniają się gospodarczo, Rosja jest wielkim eksporterem surowców mineralnych i ziarna, których potrzebujemy. My zaś produkujemy ogromne ilości żywności (owoców, warzyw, mięsa, przetworów mlecznych) i produktów przemysłowych – tak potrzebnych Rosji. Polska żywność, kosmetyki, maszyny i urządzenia mają w Rosji wysoką markę. Polskie jabłka czy truskawki są przez Rosjan uważane za najlepsze w świecie. Wykorzystajmy to, współpracujmy, handlujmy – bo dziś nasze miejsce zajęli inni: Niemcy, Żydzi, Białorusini, Amerykanie… To oni zarabiają na współpracy z Rosją, a my – mając do Rosji blisko geograficznie i kulturowo – płacimy pośrednikom.
Rosja jest jednym z niewielu bliskich geograficznie krajów, które nie mają wobec Polski ŻADNYCH, ale to żadnych roszczeń. Nie chcą Białegostoku, Hajnówki czy innego Chełma, nie chcą wyduszać żadnych wypłat finansowych, kompensacji, zwrotów zabytków. Właściwie jedyną rzeczą, której od nas oczekują – to szacunku dla ich żołnierzy, którzy zginęli w trakcie wyzwalania Polski spod niemieckiej okupacji. Tymczasem wrogowie Polski bardzo chętnie sponsorują wszelkie akcje mające pobudzić rusofobię, lęk przed Rosją, irracjonalne i bezpodstawne poczucie zagrożenia. Ma to zapewne usprawiedliwiać sprowadzanie do naszego kraju obcych wojsk i wyprowadzanie pod pretekstem nabywania uzbrojenia pieniędzy z Polski do krajów i instytucji, które w odróżnieniu od Rosji mają wobec Polski urojone roszczenia finansowe – lub je wspierają.
- Dlaczego w ogóle podjął Pan ten temat, skąd pomysł?
Michal Glinka h. Trzaska (1804 -1857) |
– Takiego pomysłu właściwie nie było. Gdy trafiłem w latach 80. po raz pierwszy do Rosji – to byłem zdziwiony sympatią Rosjan wobec Polaków. I tym, że każdy z nich ma przynajmniej jednego z rodziców czy dziadków Polaka. Dziwiłem się, gdy pokazywali mi najpiękniejsze dworce, pałace, mosty Petersburga, Moskwy, Kijowa czy Odessy informując, że budowniczymi i architektami byli Polacy. We wszystkich zakątkach Związku Radzieckiego były ślady Polaków i pamięć o nich zawarta czy to w pomnikach, nazwach ulic, nazwach geograficznych. Polakami w Rosji byli najwięksi ich kompozytorzy – jak Szostakowicz, Glinka, Strawiński, Rymski-Korsakow, najwięksi tancerze (Niżyński, Krzesińska), malarze, poeci, pisarze, śpiewacy, uczeni, podróżnicy, politycy. Początkowo mnie te informacje dziwiły, ale stopniowo przywykałem – i w końcu oczywistym się dla mnie stało, że w znacznej mierze to Polacy zbudowali Rosję. A dziesięć lat temu poznałem się z redaktorem naczelnym jednego z największych polskich czasopism. Interesuje się relacjami polsko-rosyjskimi, wiele mnie wypytywał, opowiedziałem mu trochę ciekawostek. Zaproponował, bym opisał jakąś w formie artykułu do jego tygodnika. I zrobiłem to, a artykuł stał się okładkowym, wiodącym w danym numerze. Opisałem, jak to przez 10 lat, od 1990 roku, polska religijna pieśń z epoki renesansu była oficjalnym hymnem państwowym Rosji. Znany rosyjski kompozytor, Polak spod Smoleńska Michał Glinka herbu Trzaska napisał popularną w Rosji operę „Iwan Susanin – życie za cara” o czasach polskiej interwencji w Rosji. Wykorzystał w niej polskie elementy melodyczne, a będąc wcześniej w Polsce przepisał w bibliotece krakowskiej nuty polskiej pieśni religijnej „Christe, qui lux es et dies” autorstwa Wacława z Szamotuł (1526–1560). Glinka zrobił to dla swoich potrzeb zastosowania melodyki polskiej w wymienionej powyżej operze, nie dopisał nazwiska kompozytora, a kartkę tę znaleziono po jego śmierci w mieszkaniu. Sądzono, że to jego kompozycja. Pieśń religijna, więc pompatyczna, szczególnie chętnie wykonywały ją radzieckie orkiestry wojskowe w czasie II wojny.
W 1947 roku nazwano ten utwór „Pieśń patriotyczna”, a po upadku Związku Radzieckiego wybrano na hymn Rosji. I przez 10 lat na wszystkich uroczystościach państwowych czy sportowych Rosjanie dumnie prężyli się słuchając polskiej renesansowej pieśni religijnej… Opisałem to jako ciekawostkę, artykuł opublikowano, a w Rosji przedrukowała go i przetłumaczyła na rosyjski największa ówczesna rosyjska platforma informacyjna – RIA Novosti. Rosjanie zaimponowali mi faktem umieszczenia na tak potężnej platformie pełnej wersji tegoż artykułu. Przecież poruszany w nim główny wątek nie jest dla nich szczególnie chlubny. Jednak z ciekawości przejrzałem również umieszczone pod tekstem komentarze – i co się okazało? Że większość z nich miała taki wydźwięk, iż Polacy, lecząc kompleksy z powodu tego, że nie mają swoich wielkich uczonych i artystów – chcą pretendować do bycia cudzymi autorytetami i mistrzami. Uświadomiłem sobie wówczas, jak mało obie nacje wiedzą o roli polskiego narodu w budowaniu współczesnej Rosji. Jestem gotów bronić tezy, że nie byłoby współczesnej Rosji, jej nauki czy kultury w obecnej formie – bez naszego udziału. Chciałem się tą wiedzą podzielić zarówno z Polakami – jak i Rosjanami. Nie ukrywam, że była we mnie złość, że tak bardzo niedoceniana jest rola Polaków w budowaniu Rosji. Postanowiłem o tym napisać szerszy artykuł. Robił się on coraz szerszy i szerszy… Jeszcze jeden, i jeszcze jeden Polak pracował na terenie Rosji, wnosząc tam, pod własnym lub zmienionym nazwiskiem, wartości bardzo istotne, choć niekoniecznie propolskie i niestety nie zawsze prospołeczne. Liczba naszych rodaków w polityce, gospodarce i kulturze rosyjskiej jest ogromna. W 2014 roku wyszło pierwsze, zaledwie 70-stronicowe wydanie książki. A potem „co rok prorok”. W każdym kolejnym roku publikowane było nowe wydanie, poprawione i rozszerzone. Ostatnie (piąte, 2019 r.) ma już 300 stron.
- Jaki był jej odbiór, czy spotkała się ona np. z jakimiś krytycznymi reakcjami?
– W Polsce tylko raz. W pierwszym wydaniu książki z 2014 roku napisałem o polskim pochodzeniu znanego generała Iwana Czerniachowskiego, który zginął pod Pieniężnem na Mazurach. O jego korzeniach czytałem i słyszałem kilkakrotnie. Zareagował na to znany historyk, profesor Jerzy Robert Nowak pisząc mniej więcej tak, że polski autor (czyli ja) gloryfikuje kata wileńskiej AK i pisze o jego polskim pochodzeniu, co nie jest udowodnione. Odpowiedziałem mu grzecznie, że nigdzie nie gloryfikowałem generała Czerniachowskiego pisząc, że był bohaterem radzieckim – bo nim rzeczywiście był. Gdy zginął, na biurku na Kremlu leżała już podpisana jego nominacja na stopień marszałka. Jednak uwaga pana Nowaka spowodowała, że bliżej przyjrzałem się źródłom i informacjom dotyczącym pochodzenia Czerniachowskiego – i nie wszystkie to polskie pochodzenie potwierdzały, a inne informowały o jego żydowskim, a jedno ze źródeł nawet o ukraińskim pochodzeniu generała. Powstały więc wątpliwości, dlatego w kolejnych wydaniach ta informacja się nie pojawiła. Zdziwił się tym jeden z najlepszych polskich genealogów Adam Antoni Pszczółkowski. Napisał do mnie, że badając różne archiwa na Ukrainie spotkał się z wieloma dokumentami źródłowymi potwierdzającymi polskie pochodzenie generała Czerniachowskiego. Obiecał mi, że po „epoce koronowirusa”, gdy będzie na Ukrainie, odnajdzie te źródła, skopiuje i mi przekaże – i wtedy generał wróci na strony mojej książki jako wybitny dowódca wojenny polskiego pochodzenia.
Częściej z głosami krytycznymi spotykałem się ze strony Rosjan. Nie podważali żadnych podawanych przeze mnie faktów, niektórzy jednak mówili mi, że czytając tę książkę mieli wrażenie, jakbym chciał im „dokopać” jako narodowi – wskazując, jak potężna część ich nauki i kultury została stworzona przez Polaków. I że te informacje niejako Rosjan poniżają. Starałem się im tłumaczyć, że nie to było celem mojej książki, że chciałem pokazać, jak bardzo te więzi polsko-rosyjskie były bliskie… nawet w jednym z końcowych akapitów napisałem, że nie było celem tej książki wywyższenie czy na odwrót – wprowadzenie w kompleksy jednego z naszych dwóch wielkich słowiańskich narodów… Jednak widziałem, że nie wszystkich przekonałem.
- Czy zaskoczyło coś Pana przy pisaniu książki, np. rozmiary „polskiej penetracji” Rosji?
Marina Cwietajewa (1892 - 1941) |
– Mimo, że o tej penetracji wiedziałem wiele od lat – to w trakcie pisania natykałem się na nowe, kolejne źródła… i kolejne informacje o polskim pochodzeniu kolejnych ministrów, uczonych, artystów, aktorów. Często nawet nie nosili już polskich nazwisk – więc któżby przypuszczał, że znany poeta Iwan Bunin uważał się za Polaka? Że najbardziej znana rosyjska poetka Marina Cwietajewa ma polskie pochodzenie, w dodatku jest blisko spokrewniona ze świętą Urszulą Ledóchowską… że nawet imię Marina otrzymała na cześć Polki, carycy Maryny Mniszech? Cwietajewa napisała zresztą piękny wiersz o dumie ze swojego polskiego pochodzenia. Ale była rzecz, która zaskoczyła mnie jeszcze bardziej , niż „rozmiary polskiej penetracji w Rosji”. Otóż przez prawie całe życie miałem obraz prześladowanych Polaków i bezwzględnych carskich urzędników i policjantów, zamykających Polaków w więzieniach czy zsyłających na ciężką katorgę. I nie mówię, że tak nie było – bo tak było, ja sam jestem potomkiem zesłańców syberyjskich. Ale jest to tylko jedna (choć niezwykle ważna) strona medalu. Badając wiele różnych źródeł ze zdumieniem odkrywałem, że Polacy w Rosji byli nie tylko kompozytorami czy malarzami – lecz byliśmy wręcz nadreprezentowani w takich instytucjach, jak wojsko, policja czy resort sprawiedliwości.
W końcu XIX wieku 23% sędziów i prokuratorów na Syberii to byli Polacy! Stanowiliśmy niecałe 10% obywateli Imperium Rosyjskiego, tymczasem aż 22% kadry oficerskiej armii rosyjskiej! W czasie I wojny światowej na tysiąc żyjących (aktywnych i emerytowanych) generałów rosyjskich 211 było Polakami. Aż 74 z nich – po odzyskaniu przez Polskę niepodległości – zgłosiło się i zostało przyjętych do Wojska Polskiego. W końcu XIX wieku rosyjską policją i całą Strażą Państwową Rosji kierował Polak Mikołaj Mitkiewicz-Żółtek, pradziadek jednego z najważniejszych obecnie rosyjskich polityków – Dymitra Rogozina, byłego premiera, lidera partii, prezesa komisji bezpieczeństwa narodowego w parlamencie rosyjskim. Nawiasem mówiąc, obecnie to stanowisko w Dumie zajmuje inny Polak, Franciszek Klincewicz, rodak i katolik wywodzący się z naszej kresowej Oszmiany. Boli mnie, jak bardzo nie wykorzystujemy takich „kontaktów i znajomości”, nie rozgrywamy sentymentalnej nutki, nie wykorzystujemy potencjału polskiego patriotyzmu nie tylko na wschodzie – ale nigdzie na świecie. Napisałem o tym kiedyś artykuł pt. „Patriotyzm się opłaca”.
Witold Zglenicki (1850 -1904) Fot. public domain |
XIX wieczna Syberia kojarzy się nam tylko z Polakami na katordze. Z jakimż zdziwieniem czytałem o dziesiątkach tysięcy Polaków wyjeżdżających tam dobrowolnie, inwestujących, robiących kariery. Polacy byli właścicielami kopalni złota, flot rzecznych, zakładali nowe plantacje i hodowle, budowali pierwsze na Syberii wytwórnie mydła, olejów, cukrownie. Polacy produkowali „bryczki i rękawiczki”, najdroższe sklepy w centrum Irkucka należały do Polaków, zakładaliśmy i sponsorowaliśmy pierwsze uniwersytety na Syberii, np. w Tomsku, i rosyjskim dalekim Wschodzie. To Polacy budowali większość kolei i mostów w Rosji – i to nie tylko najsłynniejsze mosty w Petersburgu – ale większość w całym kraju. W czasie wielkiego rozwoju kolejnictwa w drugiej połowie XIX wieku ok. połowa inżynierów w tej dziedzinie było Polakami, pięciu z nich założyło 10-milionowe dziś miasto Harbin w Chinach. Ale szyny dla całej Rosji były produkowane tylko przez polskie firmy – najpierw w Królestwie Polskim, a później w zagłębiu Donieckim. Należy podkreślić solidarność polską, np. gubernator Tobolska, właściciel kopalni złota i floty rzecznej Aleksander Despot-Zenowicz.. czy najbogatszy człowiek Kaukazu, wydobywca ropy Witold Zglenicki łożyli wielkie kwoty na wspieranie swoich polskich zesłanych rodaków. Dziś chcemy o jednych pamiętać – innych zaś z historii wymazywać. To nieładne i nieuczciwe.
- A jak wygląda świadomość przeciętnych Rosjan, czy oni czasem także nie mają wiedzy na ten temat, czy np. nie postrzegają Dybowskiego czy Czerskiego jako „rosyjskich odkrywców”?
– Przeciętni Rosjanie wiedzą o pochodzeniu Dybowskiego czy Czerskiego tyle samo – co przeciętni Polacy. Czyli nic. Bo przeciętni ludzie mało czym się interesują, a już w szczególności nie historią i pochodzeniem. I dlatego właśnie są przeciętni. Natomiast rzeczywiście trudne są dyskusje z Rosjanami na temat pochodzenia narodowego wybitnych ludzi – gdyż wszystkich zagarniają „pod siebie” – i to wcale nie negując pochodzenia etnicznego. Wynika to z kilku rzeczy. Pierwszą z nich jest to, że Rosja to kraj wielonarodowy i dla Rosjan rzeczą zwykłą jest, że wszyscy ludzie wokół mają różnorodne pochodzenie. Po wtóre – w Polsce to naród był pierwotnie, a państwo było wtórne i jest dla Polaków ich własnością, instrumentem dla obrony racji stanu – czyli interesu narodowego właśnie. W przypadku Rosji najpierw powstało państwo – Ruś. A naród był wtórny, czyli dokładnie na odwrót, niż w Polsce .Mieszkaniec Rusi to dla Polaków Rusin. Rusinami są więc Łemkowie, Białorusini, Bojkowie, Ukraińcy, Hucułowie, Rosjanie itd. Natomiast w języku rosyjskim od słowa Ruś pochodzi przymiotnik „russkij” i słowo to ma kilka znaczeń: rusiński, rosyjski, ale też… Rosjanin! „Russkij”, czyli „Rosjanin” to w j. rosyjskim jednocześni i przymiotnik, i rzeczownik – a oznacza osobę należącą do Rusi i jej podległą. Tak było – i tak jest dzisiaj. Dla Polaka Litwin w Sejnach to Litwin obywatel polski, a Polak w Kazachstanie to Polak z obywatelstwem kazachstańskim. Dla Rosjanina syn Ukraińca i powiedzmy Węgierki urodzony w Rosji i wychowany w tamtejszej kulturze i języku zawsze będzie „russkim” – czyli Rosjaninem, zaś syn rosyjskiego księcia i rosyjskiej księżniczki urodzony i wychowany w Brazylii, słabo znający język i zwyczaje rosyjskie – zawsze będzie przede wszystkim „inostrańcem” czyli cudzoziemcem, czyli kimś z cudzej ziemi, w jakimś sensie obcym. Gdy pokaże pan i udowodni Rosjanom, że powiedzmy wielki uczony fizyk, laureat Nobla Piotr Kapica był etnicznym Polakiem (a rzeczywiście nim był), to Rosjanin spojrzy się na pana zdumiony i odpowie: „Nu da, no eto russkij poliak”, co można przetłumaczyć zarówno: „Tak, ale to rosyjski Polak” lub „Tak, ale to Rosjanin-Polak”. I Rosjanie nie mają z tym problemu uważając, że jeśli ktoś działał w Rosji, to jest „rosyjskim Polakiem, Niemcem czy innym Łotyszem” czyli… Rosjaninem! Wielu cudzoziemców szybko i łatwo się asymilowało w Rosji, bo Rosjanie nigdy nie uważali innych białych Europejczyków za gorszych od siebie, nie wywyższali się – i łatwo przyjmowali do swojego grona i kręgu kulturowego tych cudzoziemców, którzy przeciw nim nie walczyli – lecz chcieli do nich dołączyć. I nigdy – prócz okresu stalinizmu, którego rosyjskim nazwać nie można – nie prześladowano innych narodów za samo pochodzenie.
Kazimierz Malewicz, Autoportret, 1933 |
Polacy będący lojalnymi obywatelami Imperium Rosyjskiego sięgali najwyższych stanowisk i zaszczytów, także politycznych, jawnie zachowując swoją polskość, kulturę, tradycje. Szlachtę polską z Kongresówki czy Litwy zsyłano na Syberię, ale nie wszystkich – lecz uczestników powstań. Ze względu na warunki geograficzne (stepy, wielkie odległości, brak lasów) polskie powstania nie miały znacznego rozmachu na Ukrainie. Dlatego szlachty polskiej na Ukrainie nie prześladowano, aż do czasów rewolucji bolszewickiej to Polacy posiadali prawie 80% ziem na Ukrainie, znacznie więcej – niż Rosjanie. Polacy posiadali wszystkie cukrownie na Ukrainie, z takiej „cukrowniczej” rodziny wywodzi się na przykład wielki polski malarz działający w Rosji Kazimierz Malewicz. W XIX wieku do Polaków należała większość zakładów przemysłowych, po polsku mówiły elity nie tylko w Kijowie – ale i w Odessie, a na głównych ulicach i w najlepszych salonach Kijowa, Żytomierza czy Odessy wypadało mówić po polsku. Rosjanie więc najczęściej nie próbują się ze mną spierać co do etnicznego pochodzenia wybitnych Polaków jak Czerski czy Dybowski, o których piszę, lecz wolą mówić: byli obywatelami Imperium Rosyjskiego więc byli poddanymi cara i Rusi – zatem byli „russkimi”. Ale Rosjanie nie mają absolutnie pojęcia – i to ich zdumiewa, a nawet obraża, a niektórzy czują się poniżeni dowiadując się nie tego, że wielu Polaków się tak w Rosji zasłużyło – lecz trudno im pojąć, że było ich aż tak wielu, a w wielu dziedzinach rosyjskiej nauki czy kultury więcej, niż samych Rosjan.
- Słyszałem, że będzie ciąg dalszy?
– Mam nadzieję. Tak, piszę kontynuację, niejako drugą część, znacznie rozszerzoną, prawie 700-stronicową, z większą ilością ilustracji. Ma zostać opublikowana jesienią tego roku, choć w dzisiejszych czasach nic nie wiadomo… Gdy już będę znał konkretna datę publikacji, to na pewno Państwa i Wasze czasopismo o tym powiadomię.
Na pewno wiedza na temat tego o czym Pan pisze jest w Polsce prawie żadna, dominuje martyrologia, zbitki pojęciowe – Sybir, knut itp. Czy jest szansa, żeby takie postrzeganie naszych związków z Rosją zmienić? A może tylko tamta strona jest głośna, a ludzie, którzy choć trochę znają historię – wiedzą swoje?
– Wielu Polaków interesuje się historią, w tym także stosunków polsko-rosyjskich. I będą się z nią zapoznawać – o ile będą mieli dostęp do źródeł, do informacji. Stąd m.in. moje publikacje. Aktualna polityka historyczna naszych władz jest zawężana i przedstawiana czarno-biało. Ten polityk był zły – a ten dobry. Żołnierze wyklęci czy zdobywcy Monte Cassino to bohaterowie, a o żołnierzach polskich wyzwalających Polskę czy zdobywających Berlin nie mówi się nic. Ale na najwyższym piedestale stawia się stuprocentowego Niemca (po ojcu i matce) Andersa, który zamiast wyzwalania polskich miast wybrał wyjście do Iranu, a potem do Palestyny, gdzie kilka tysięcy „wyprowadzonych” żołnierzy zdezerterowało i wstąpiło później do tworzącego się wojska izraelskiego. Ta biało-czarna polityka przedstawia tylko jedną grupę Polaków w Imperium Rosyjskim, tych prześladowanych. I dobrze, że się o nich mówi, i jak najbardziej powinniśmy o nich pamiętać. Ale piszmy i mówmy także o tych, którzy w Rosji zrobili kariery, byli marszałkami i generałami, dowodzili flotami i armiami, dokonywali wynalazków, odkryć. Nie czyńmy z siebie narodu jako wiecznej ofiary, umiejmy pokazywać i podkreślać nasze wielkie zalety jako narodu – i osiągnięcia.
W swoich pytaniach wymienił Pan wielkich polskich odkrywców z XIX wieku – Czerskiego i Dybowskiego. Dziś najsłynniejszym polskim podróżnikiem jest odkrywca źródeł Amazonki Jacek Pałkiewicz. Pozwolę sobie zakończyć naszą rozmowę cytatem z jego książki pt. „Syberia” (Warszawa 2014): „Nie tkwijmy w schematach przeszłości, nie obracajmy się już za siebie i zostawmy rozliczenia z historią. Wznieśmy się ponad podziałami, dajmy dojść do głosu słowiańskiej duszy. A przede wszystkim, nie rezygnując z własnej pamięci historycznej, skupmy się na dniu dzisiejszym, na tym, co nas może połączyć, a nie na tym, co dzieli. Postawmy na młodzież, korzystajmy z propolskich sympatii inteligencji rosyjskiej, z ogromnego potencjału tej części społeczeństwa rosyjskiego, która jest życzliwie nastawiona do naszego kraju. Wspomnę, że jesteśmy nie tylko sąsiadami, ale też bratnimi narodami połączonymi mową i wielowiekową kulturą”.
Rozmawiał Jan Engelgard
_________________
_________________
Mariusz Świder, ur. 1968, arabista i politolog, b. radca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Autor książki „Jak podbijaliśmy Rosję”.
Książka dostępna jest w internetowej księgarni Wydawnictwia Penelopa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy