graf. Pixabay |
Ku pamięci wszystkich wieszczących ostateczny krach systemu finansowego w skutek pandemii.
Nie zwróciło waszej uwagi, że wszystkie programy pomocowe/osłonowe/tarcze etc. sprowadzają się do odesłania ludzi po kolejne kredyty, czyli pieniądze produkowane z brudnego powietrza przez sektor finansowy?
Pandemiczne Monte Carlo
Żelazną zasadą giełdowego kapitalizmu jest, że jeśli ktoś traci – to gdzieś indziej ktoś zarabia. Albo przynajmniej zarobi w przyszłości. Kryzys uderzył w "prawdziwą" gospodarkę, w produkcję i usługi, ale nie w banki. Te wyjdą z niego silniej jeszcze trzymając resztę. Wszak nowe biznesy, które powstaną na miejsce tych padających dziś - również założone zostaną za kredyty, bo tym bardziej nikt nie będzie głupi, by inwestować własny kapitał, skoro byle urzędnik może mu jednym pstrykiem zamknąć interes na całe miesiące.
Nadto, choć osłabiono całe sektory gospodarki – drobne usługi, małe firmy, transport lotniczy, turystykę, gastronomię, przemysł paliwowy i motoryzacyjny, to przecież inni liczą zyski: farmacja i chemia, handel hurtowy i sieci handlowe, logistyka i produkcja związana z bezpieczeństwem, a także informatyka i zaplecze e-biznesów, przede wszystkim zaś banki i usługi finansowe. Ktoś w końcu kontroluje takie przepływy między działami gospodarki, ktoś je obsługuje, dostarcza kapitału – i odbiera z niego zwielokrotnioną rentę.
Nie wdając się w żadne dodatkowe spiskologie – czy nie widać dokładnie, że pytanie „Ale kto by mógł rozkazywać niemal wszystkim rządom na świecie, przecież by się nie umówiły, by wobec koronawirusa postępować tak samo?!” - wcale nie jest tak retoryczne, jak chcieliby stawiający. Bo trzy są największe siły Wszechświata – głupota, lęk i pieniądz. Pierwsze w zupełności wystarczyły, by systemy oligarchicznej partio-demokracji medialnej okazały się całkowicie nieodporne na zmultiplikowaną panikę. Ostatni – zawsze jest najważniejszy. Bo kryzys – kryzysem, ale to wydaje się być bardzo dochodowa pandemia. W końcu kasyno zawsze wygrywa – a światowy system finansowy nie jest wszak niczym więcej, jak tylko globalnym Monte Carlo…
Jak Balcerowicz i lata 90-te (znów!) uratowały Polskę
A jak w tej partii Black Jacka znaczonymi kartami wypada Polska? Cóż, nie ignorujmy tych wszystkich zapewniających, że brylantowo. Przyznaję wręcz, że nic mnie tak ostatnio nie rozczula, nawet małe kotki – jak optymistyczne prognozy dotyczące kryzysu w Polsce.
Bo zobaczmy: jak wspomniano, globalnie ma on dotknąć przemysł, zwłaszcza ciężki, w tym motoryzacyjny – a w Polsce nie ma przemysłu!
Już okazał się bolesny dla sektora usług – a ten jest w Polsce słabiutki, szczególnie kapitałowo.
Prawdopodobnie też recesja w Europie najłagodniej przebiegnie w Niemczech – a na szczęście jesteśmy ekonomiczną częścią Wielkich Niemiec.
Wyobraźmy więc sobie, jaki dramat by był, gdybyśmy mieli polski przemysł, usługi i niezależność gospodarczą… Cholera, Balcerowicz i spółka znowu nas uratowali!
Nie wolno, gdyż jest zabronione!
W dodatku sytuację w Polsce, bez gospodarki, za to z nadmiarem biurokracji i bzdurnych przepisów - znakomicie ilustrują detale. Choćby taki, że mimo dwumiesięcznego lockdownu, miłujące wolność społeczeństwo polskie nie wywalczyło sobie choćby tak elementarnego prawa, jak to do… zakupu alkoholu przez internet. Drobiazg, prawda? Ale przecież znamienny – bo jak to jest, że jedna z najgłupszych patologii PRL, nieślubne dziecko dyktatora-abstynenta przejętego troską o zdrowie moralne narodu i ducha prymasa skupionego na socjalistycznej wydajności pracy, ustawa antyalkoholowa - wciąż obowiązuje? Tzn. jest obchodzona częściej nawet niż tabliczki o niedeptaniu trawników, budzi powszechną szyderę, ale wisi i tym bardziej demoralizuje polskie podejście do prawa w ogóle.
Oczywiście bowiem tradycja szukania dziur w przepisach jest dłuższa niż próba ustawowego wychowywania w trzeźwości, ale właśnie ten zapis dobrych chęci przechodzących nieodmiennie w zamordyzm - jest pomnikowy dla wszelkich praw stanowionych bez elementarnej analizy ryzyka. Prościej? Bez zastanowienia, że co, k..., może pójść źle - to pójdzie. W dodatku też przecież to chwastami na podglebiu tego nawozowego prawa - są i Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, czyli marnowanie może nie dużych, ale zawsze jakichś pieniędzy budżetowych, i niby jakoś tam już ograniczone, ale w istocie schowane gminne komisje rozwiązywania problemów z posiadaniem przez wójta/burmistrza/prezydenta większości w danej radzie gminy/miasta, i szereg innych bezsensownych kosztów, przez które pieniądze z budżetów publicznych wypływają niczym z durszlaka.
Polska jest przygięta pod ciężarem własnej administracji, którą muszą dźwigać na plecach podatnicy, tak prowadzący firmy, jak i zatrudnieni w sektorach produkcyjnych i usługowych. Biurokracja, nadmierne, a jałowe koszty budżetowe i nieposkromione dążenie do zawracania ludziom głów i odbierania im swobód, także tych ekonomicznych – oto właśnie III RP. Fakt, że można sobie internetowo kupić zestaw mniej więcej pozwalający na złożenie działającej bomby, ale nie można tą samą drogą zamówić piwa w kraju z do niedawna zamkniętymi knajpami, a wszystko to z tą samą wiecznie sieriozną powagą i cielęcymi oczami decydentów, którzy przecież tylko robią nam dobrze - to polska praworządność i system państwowy na jednym obrazku.
Pieniądze się znajdą. A kto znajdzie pierwszy…
To spatologizowane państwo może sobie jednak pozwolić i na utrzymywanie bzdurnych przepisów, i na żałosne, ale podłe pokazy siły wobec nielicznych protestujących. Tej mierności III RP broni bowiem powszechne niedoinformowanie i brak świadomości jak być powinno w systemie choćby trochę zdrowszym.
Spójrzmy choćby na przykład brytyjski. Informacja, że w UK pensje dla pracowników także sektora prywatnego w okresie pandemii w wymiarze 80% - wypłacane są Z BUDŻETU PAŃSTWA zgodnie oburzyła nadwiślańskich niby-liberałów („Szoćjaliźm, panie!”), jak i zszokowała fanów kolejnych Tarcz, którymi okłada nas rząd III RP („Panie, to tak można?! Wolno tak???”). Wszyscy krytycy zgodnie też uznali, że nic, ino Brytania padnie ostatecznie pod takim ciężarem. Tymczasem ktoś to jednak porachował – i to bez specjalnej życzliwości dla Westminsteru. Otóż wspomniany tzw. furlough kosztuje obecnie rząd 14 miliardów funtów miesięcznie. Gdyby więc miał zostać w całości (a jego skala już się skokowo zmniejszyła) utrzymany nawet do października – kosztowałoby to łącznie około 69 miliardów funtów. Strrrrrrrasznie dużo, prawda?
No to popatrzmy:
· 1. Na ratowanie (?) banków w 2009 r. podczas kryzysu, które właśnie sektor finansowy wywołał – wydano 500 miliardów GBP.
· 2. Odnowienie programu broni jądrowej TRIDENT – kosztuje 200 miliardów GBP.
· 3. Piramida Johnsona, czyli projekt kolei wielkich prędkości High Speed2 - do tej pory kosztował 106 mld GBP.
· 4. Unikanie podatków (powtórzę dla porządku – wyższych niż w Polsce…) - to w UK skala 70 miliardów funtów rocznie.
Te pieniądze więc są i co więcej – są wydawane. Budżety państw dobrobytu są w stanie znieść i wygenerować więcej, o wiele więcej niż chcieliby się przyznać ich stróże. Wprawdzie Polska ciężką pracą swych elit stara się utrzymać na poziomie, w którym pozostaje niezaprzeczalnie biedniejsza od Zachodu, co wcale jednak nie oznacza, że i pracownikom, i zarazem pracodawcom nie dałoby się pomóc jednocześnie – gdyby od władzy odsunąć biurokratów, nieudaczników i strażników cudzych interesów. Tymczasem jednak szumnie zapowiadana „modelowa polska odpowiedź na pandemię” – okazuje się być takimi samymi jak zawsze wielotygodniowymi kolejkami w oczekiwaniu na łaskawą ocenę wniosku o mikropożyczkę dla przedsiębiorców, przywaleniem dopiero co wracającym do aktywności firmom wszelkich zaległości podatkowych no i całkowitym lekceważeniem wszystkich zatrudnionych w usługach, handlu i gastronomii, którzy przez prawie 3 miesiące pozbawieni byli wszelkich dochodów na podstawie urzędniczego ukazu, zresztą bezprawnego.
Jako księgowego kusi mnie więc trochę by zaapelować – to skoro rządzili już poeci, wojskowi, a ostatnio głównie biurokraci kompradorzy, to może przyszedł czas by władzę oddać w ręce… księgowych właśnie? I my byśmy już narodowi jego kasę znaleźli i oddali…
Poza grą
W istocie jednak sprawa jest poważniejsza i trudniejsza niż tylko ponowne przeliczenie budżetu, przycięcie zbędnych kosztów, jakaś fastryga na podatkach, oddanie i wypłacenie co się tam komu należy – i już, cycuś, będą państwo zadowoleni. Ponad naszymi głowami postępują procesy zmierzające do dalszej marginalizacji i peryferyzacji społeczno-ekonomicznej Polski. A co za nimi idzie – nie będzie już mowy o dotychczasowej pułapce średniego wzrostu, w której z wrodzoną beztroską jakoś nawet zaczynaliśmy się urządzać. Nawrót stagnacji, jaką znaliśmy z lat 90-tych czy pojawienie się pełnowymiarowej recesji, która uderzyć miałaby akurat w te sektory, które jeszcze łaskawie w Polsce zostawiono – zastaje nas całkowicie nieprzygotowanych, nie tylko infrastrukturalnie, ale także świadomościowo. W globalnym kasynie nie jesteśmy przewidziani nawet do podawania żetonów – więc nie ma się co cieszyć, że przynajmniej nie przegramy nieposiadanej fortuny.
Ktoś na kryzysie zarabia, ktoś traci – Polacy zaś jak zwykle, są już w ogóle poza grą.
Konrad Rękas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy