polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Polska może stanąć przed poważnym wyzwaniem, jeśli chodzi o dostawy energii elektrycznej już w 2026 roku. Jak podała "Rzeczpospolita", Polska może zmagać się z deficytem na poziomie prawie 9,5 GW w stabilnych źródłach energii. "Rzeczpospolita" zwróciła uwagę, że rząd musi przestać rozważać różne scenariusze i przejść do konkretnych działań, które zapewnią Polsce stabilne dostawy energii. Jeśli tego nie zrobi, może być zmuszony do wprowadzenia reglamentacji prądu z powodu tzw. luki mocowej. * * * AUSTRALIA: Wybuch upałów w Australii może doprowadzić do niebezpiecznych warunków w ciągu najbliższych 48 godzin, z potencjalnie najwcześniejszymi 40-stopniowymi letnimi dniami w Adelajdzie i Melbourne od prawie dwóch dekad. W niedzielę w Adelajdzie może osiągnąć 40 stopni Celsjusza, co byłoby o 13 stopni powyżej średniej. Podczas gdy w niektórych częściach Wiktorii w poniedziałek może przekroczyć 45 stopni Celsjusza. * * * SWIAT: Rosja wybierze cele na Ukrainie, które mogą obejmować ośrodki decyzyjne w Kijowie. Jest to odpowiedź na ukraińskie ataki dalekiego zasięgu na terytorium Rosji przy użyciu zachodniej broni - powiedział w czwartek prezydent Władimir Putin. Jak dodał, w Rosji rozpoczęła się seryjna produkcja nowego pocisku średniego zasięgu - Oresznik. - W przypadku masowego użycia tych rakiet, ich siła będzie porównywalna z użyciem broni nuklearnej - dodał.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

niedziela, 16 lutego 2020

Marysia Thiele: Pamięci kobiet Powstania Styczniowego (2)

Dwór w Kuklówce ok. 1880 r. Ze zbiorów prawnuka Józefa
 Chełmońskiego, podarowane autorce na spotkaniu w Kuklówce
 w 2015 roku.
Matki, siostry, narzeczone, żony i córki Powstania Styczniowego to Polki, które błogosławiły swoich mężczyzn do boju o ukochaną Ojczyznę, zmuszały opornych do walki, szły do powstania razem z nimi, błagały mężczyzn by nie brali udziału w insurekcji bez szans zwycięstwa, a potem wspierały Powstańców działalnością konspiracyjną, grzebały poległych, a z tymi, co przeżyli, dobrowolnie jechały na zsyłkę, świadomie rujnując własne, młode życie...

Druga część historii kobiet z okresu Powstania Styczniowego - praprababki i prababki Marysi Thiele. (Zob. Część 1)


W mroźne lutowe popołudnie 1866 roku ktoś zapukał do drzwi mieszkania Zimodrów. Po chwili do apartamentu wpadli Moskale. Młody oficer sprawdził tożsamość mieszkańców, skonfiskował fałszywe dokumenty i odczytał wyrok: przykazem cara Józef został skazany na 20 lat katorgi. Maria w pośpiechu pakowała kufry, gdy oficer oświadczył: „Madame, pani i dziecko nie jesteście skazani i radzę nie jechać.” Maria spojrzała mu w oczy i hardo odparła: „Ale pojedziemy by zobaczyć jak dzicz moskiewska znęca się nad bezbronnymi”.
Oficer zamilkł. Po upadku powstania jawna wrogość w stosunku do Rosjan była karana zsyłką. Moskal wiedział, że Polacy uważają się za europejski, cywilizowany naród, kulturą stojący znacznie wyżej niż Rosjanie, ale nigdy nie usłyszał tego na własne uszy. Nie odezwał się więcej. Przekonywania Józefa też na nic się nie zdały. Maria pakowała rodzinę na Sybir.

 


Powóz mecenasa Różańskiego wjechał na Chmielną, lecz w połowie ulicy utknął zatrzymany przez tłum zalegający chodnik i jezdnię. Przed kamienicą stały znajome Warszawiakom saneczki-kibitka i żandarmi przed bramą. Pani mecenasowa westchnęła ciężko. Tłum Warszawiaków milcząco oddawał cześć bohaterskiemu Powstańcowi, czekając by go w milczeniu pożegnać. Z kamienicy wyszła kobieta odziana w futro prowadząc za rękę ciepło okutaną maleńką dziewczynkę, a za nią wysoki mężczyzna w chłopskim kożuchu. W tłumie dał się słyszeć płacz i łkanie kobiet. Zesłaniec z rodziną usadawiali się w kibitce, gdy pani mecenasowa energicznie otworzyła drzwi powozu i rozpychając tłum podążyła ku saniom. Młoda kobieta otulała córeczkę futrzanymi pledami, gdy pani mecenasowa podniosła dziecko z jej kolan i zdyszana oświadczyła: „Proszę zostawić dziecko z nami, w środku zimy mała nie dojedzie do miejsca przeznaczenia. Tu jest nasza wizytówka”. Z kolan zaskoczonej Marii Marysieńka znalazła się w ramionach pani mecenasowej. „Nie!” zawołała Maria, ale Józef wziął jej dłonie w swoje i spokojnie powiedział: „Nazywa się Maria Józefa Zimodro, Marysieńka”. I kibitka odjechała zostawiając płaczącą trzyletnią Marysieńkę z wyciągniętymi rączkami za oddalającymi się rodzicami.

W czasie, gdy wieść o wydarzeniu na Chmielnej rozchodziła się po Warszawie, apartament państwa Różańskich przeżywał chaos. Mecenasostwo zostali opiekunami dziecka w wieku własnych wnuków. Marysieńka nie puszczała szyi pani Różańskiej płacząc nieustannie. W końcu zgodziła się przejść w ramiona pana mecenasa, którego złoty zegarek przyciśnięty do ucha Marysienki, utulił ją z płaczu. W międzyczasie służba przygotowała dziecięcy pokój wnuków mecenasostwa. Wyczerpane dziecko wreszcie usnęło, budząc się przy najmniejszym szeleście. Dla pani Różańskiej noc była stracona. Złoty zegarek mecenasa przy uchu wreszcie uśpił dziecko i upadająca ze zmęczenia kobieta mogła pójść na spoczynek.

Rano pan mecenas poszedł do kancelarii bez zegarka. W apartamencie państwa Różańskich zalegała cisza, Marysieńka i jej wybawicielka spały, służba tylko szeptała, a do drzwi apartamentu mecenasa napływały więcej lub mniej znajome panie, by dowiedzieć się z ust mecenasowej o wydarzeniu i zobaczyć osierocone dziecko katorżnika. Pokojówka odpowiadała niezmiennie „Pani mecenasowa nie przyjmuje”. Wreszcie wiadomość dotarła do dorosłych dzieci państwa Różańskich. Córka i synowa natychmiast przybyły z pomocą. Postanowiły poczekać w salonie aż ich matka się obudzi. Pani mecenasowa weszła do salonu w szlafroku męża, nieuczesana i wyczerpana. Napływ ciekawskich i rządnych sensacji pań gęstniał z upływem dnia, góra wizytówek rosła w przedpokoju na stole.


Wdzięczna pani mecenasowa ogarnęła się, a przebudzoną Marysieńkę, ze złotym zegarkiem przy uchu, pokojówka przyniosła do salonu i usiadła z nią w fotelu. Dziecko nie płakało, więc spróbowano ją nakarmić, ale oprócz mleka mała nie chciała nic jeść. Postęp był jednak ogromny, gdyż dziecko krążyło po salonie mówiąc do siebie i do zegarka, od czasu do czasu przytulając się do któreś z pań. Tymczasem panie uzgadniały strategię obecnego dnia. Najpierw należało znaleźć stare zegarki by je wymienić na złotą cebulę mecenasa. Pokojówka zajęła się poszukiwaniami. Następnie należy pojechać na Chmielną do mieszkania Zimodrów. Trzeba znaleźć guwernantkę i sprowadzić lekarza. Nikt z obcych nie może widzieć Marysieńki, służba pod groźbą natychmiastowego zwolnienia miała przykazane milczenie.

Wysiadając z powozu Marysieńka rozpoznała kamienicę i biegnąc po schodach wołała rodziców. Drzwi otworzyła Madmoisell. Marysieńka rzuciła się w ramiona guwernantki. W salonie, w inwalidzkim wózku siedziała schorowana ciotka Zimodro. Tak szczęśliwego obrotu sprawy nikt z obecnych się nie spodziewał. Guwernantka przygotowała obiad dla Marysieńki, a ta troszeczkę zjadła, dopytując się o rodziców. W piątkę panie uzgodniły, że Marysieńce będzie się mówiło ograniczoną prawdę odpowiadając na jej pytania. Ale nigdy żadnych kłamstw. Wraz z wiekiem będzie się dowiadywała więcej i więcej o swoich rodzicach. Z guwernantką i rzeczami Marysieńki panie wróciły do domu państwa Różańskich, uważając połowę dnia za pełną niespodziewanych sukcesów.

Na stole leżały dwa stare zegarki „chore” jak określiła Marysieńka, bo nie chodziły. Ułożyła wszystkie trzy cebule na serwetce, a córka mecenasa powiedziała „Papa się ucieszy odzyskawszy swój zegarek”. Popołudniu mecenas wrócił do domu, a Marysieńka pobiegła do holu wołając „Papa, możesz mieć już swój zegarek, bo ja teraz mam jeszcze dwa. Tylko są chore i nie tykają”. Mecenas wyleczył zegarki nakręcając ich sprężyny, a Marysieńka przycisnęła cebule do obu uszu. Rodzina mecenasa zorientowała się, że Marysieńka nie zna imion rodziców i przyjmuje, że imieniem mecenasa jest znajome jej „Papa”, a mecenasowej „Mama”.  Postanowiono nie korygować dziecka. Zięć państwa Różańskich, lekarz, przyjechał wieczorem i po obserwacji Marysieńki orzekł, że dziecko musi więcej pić, oraz że należy ostrożnie zwiększać porcje jedzenia. Zalecił spacery, zabawy na śniegu i ograniczony kontakt z nieznanymi osobami.  


Ale o spacerach w publicznych miejscach nie można było marzyć. Zastąpił je ogromny taras zasypany śniegiem. Następnego dnia Marysieńka ulepiła maleńkiego bałwanka, szczebiocząc nieustannie. Noc minęła spokojniej z guwernantką drzemiącą przy łóżku dziecka i z dwoma zegarkami w jej rączkach. Siedmioletnia wnuczka państwa Różańskich przyjechała z zabawkami i dziewczynki ulepiły bałwanka wzrostem równego Marysieńce, kucharka dodała mu nos z marchwi, a usta z buraka, służąca włożyła bałwankowi węglowe oczy, a pan mecenas nałożył mu na głowę stary kapelusz.
W czasie obiadu posłaniec przyniósł list z hotelu. Autorką była pani Teresa Lubosiewiczowa, wdowa po Błażeju, dziedziczka Kuklówki koło Radziejowic, zupełnie niezorientowana w zmianach, jakie zaszły w życiu jej przyjaciółki, mecenasowej Różańskiej. Pani Teresa przyjechała do Warszawy z nadzieją spędzenia czasu na popieraniu kultury i sztuki polskiej, niszczonej popowstaniowymi represjami. Obie panie były filantropkami i należały do organizacji wydającej posiłki dla dzieci biedoty warszawskiej. Na ten cel z Kuklówki systematycznie dostarczano produkty spożywcze.
Pani Różańska kazała posłańcowi zaczekać i odpisała „Droga Tereniu natychmiast przyjeżdżaj”.

Przyjaciółki wpadły sobie w ramiona, a mecenasowa się rozpłakała. Pani Teresa słuchała opowieści z życia Marysieńki z szeroko otwartymi oczami, nie wierząc własnym uszom. Gdy już wszystko zostało powiedziane podjęła stanowczą decyzję: „Na przeczekanie sensacji najlepszym miejscem jest Kuklówka. Pakujcie się, jutro wyruszamy do Kampinosu”.  
Położona na uboczu Kuklówka o każdej porze roku czarowała pięknem i spokojem. Modrzewiowy dwór praktycznie stał pusty. Mąż pani Teresy, Błażej, zmarł parę lat wcześniej, starsze dzieci państwa Lubosiewicz były samodzielne, a najmłodszy Henryk studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Po tygodniu pani mecenasowa sama wróciła do Warszawy. 
 
 
Pola Kuklówki spały pod śnieżną pierzyną, drzewa drzemały w śnieżnych kożuchach, a wrony i kuropatwy przed dworem ustawiały się pod wiatr czekając na Marysieńkę karmiącą je codziennie. Karmniki w pobliżu lasu odwiedzały sarny i jelenie. Wkrótce we dworze zrobiło się jeszcze przyjemniej, gdyż Henryczek wrócił z uniwersytetu na zimowe wakacje. Ogromny, uśmiechnięty bałwan wyrósł przed dworem. Tym razem na głowie miał dziurawy garnek, a na szyi czerwony szalik Henryczka. Zaprzężony do saneczek Henryczek biegł i rżał udając konia, przechylał sanki i Marysieńka śmiejąc się wpadała w zaspy. Wesołościom nie było końca, gdy wnuki pani Teresy przybyły do Kuklówki. Mali Niemojewscy ucieszyli się obecnością Marysieńki, ich ojciec Józef z Henrykiem zorganizowali prawdziwy kulik z udziałem babci Tereski, Anny Niemojewskiej (córki Teresy) i guwernantki z czeredą dzieci. Zimowe wakacje dobiegły końca, Henryczek wyjechał na uniwersytet, a mali Niemojewscy z rodzicami wrócili do Książenic.
Wtedy nadeszła druzgocąca wiadomość o aresztowaniu i zesłaniu na Sybir panien Lubosiewiczównych: Józefy i Walentyny. Pani Teresa rozpaczała nie wierząc by młode kobiety miały cokolwiek wspólnego z powstaniem. Niestety, torturowani w nieludzki sposób powstańcy załamywali się i wydawali. Cała siatka konspiracyjna z materiałami dowodowymi wpadła w ręce Moskali.

Wiosną Marysieńka z guwernantką powróciły do Warszawy.
 
Śliczna jak lalka Marysieńka podbiła serca rodziny mecenasa Różańskiego. Bystre dziecko uczyło się w mig, a kruczo czarne loki, czarne jak węgiel oczy i oliwkowa cera przydawały jej egzotycznej urody. Zakochani starsi państwo rozpieszczali Marysieńkę i z niecierpliwością wyglądali wiadomości z Uralu. Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata. Po Marii i Józefie Zimodro słuch zaginął. Nie wiadomo było gdzie żyją i czy żyją. W trosce o los dziecka państwo Różańscy adoptowali sześcioletnią pupilkę.

Marysieńka, czyli Maria Józefa Zimodro-Różańska została ciotką starszych od siebie wnucząt mecenasostwa Różańskich. Z wnuczkami państwa Różańskich uczęszczała na pensję. Wakacje, święta, rodzinne uroczystości i celebracje stały się częścią jej życia, innej rodziny nie znała. Grzeczna, usłużna i pełna miłości Marysieńka nie sprawiała żadnych kłopotów, będąc radością starszych państwa. Wiadomości o jej pochodzeniu i rodzinie przekazywano jej systematycznie poszerzając temat. W wieku ośmiu lat Marysieńka zadziwiła państwa Różańskich pytając, czy kiedyś zabiorą ją do Wilna, tam gdzie Marysieńka z opowiadań żyła ze swoimi rodzicami Józefem i Marią. Państwo Różańscy zorientowali się, że Marysieńka nie uosabiała się z postacią dziecka z ich opowiadań.

W karnawale, nie mając jeszcze 14 lat, Marysieńka wymusiła na rodzicach pozwolenie na uczestniczenie w balu ze starszymi wnuczkami państwa Różańskich, pod okiem ich rodziców. Ku rozpaczy opiekunów wiotka egzotyczna piękność zwróciła uwagę młodzieńców. Jednym z nich był 19 letni hrabia Igor, Rosjanin, kadet szkoły oficerskiej stacjonujący w Warszawie. Igor nie odstępował Marysieńki przez cały bal. Następnego dnia do domu państwa Różańskich przyszło zaproszenie na bal rosyjskiej arystokracji warszawskiej, gdzie Polacy nie chcieli mieć wstępu. Zrozpaczeni państwo Różańscy próbowali wytłumaczyć Marysieńce, że jej rodzice, Maria i Józef, zaginęli za przyczyną Rosjan, ale do niej nic nie docierało. Marysieńka zmusiła pana mecenasa do potwierdzenia obecności na balu.

Zaledwie 14 letnią Marysieńkę Igor adorował bez ogródek. Posłańcy przynosili bukiety róż, a zbyt częste wizyty Igora doprowadzały państwa Różańskich do rozpaczy. Przystojny szatyn o szarych oczach i czystym spojrzeniu miał jedną, nie do wybaczenia wadę: był Rosjaninem. Pan mecenas tłumaczył młodzieńcowi, że Marysieńka ma 14 lat i uczęszcza na pensję. Zakochana bez pamięci Marysieńka zmieniła się nie do poznania. Nie odrabiała lekcji, źle zachowywała się w domu i na pensji. Czas mijał, a nikt nie mógł znaleźć sposobu na pozbycie się uroczego natręta. Na Marysieńki 15 urodziny Igor sprezentował ukochanej niezwykłą bransoletę, a następnego dnia złożył oficjalną wizytę panu mecenasowi, przyprawiając starszego pana o palpitacje serca. Igor oficjalnie prosił o rękę Marysieńki, proponował zaręczyny teraz, a ślub w przyszłości. Pokazał list od swoich rodziców błogosławiących jego zaręczyny z ukochaną.


Zdając sobie sprawę z tego, że zaręczyny były tak ważne jak ślub, państwo Różańscy nie chcieli do nich dopuścić. Zaręczynami Igor postanowił „zaklepać” sobie Marysieńkę.

Popowstaniowe przykazy cara dotyczyły małżeństw Rosyjsko-Polskich. Carski oficer nie mógł się ożenić z Polką bez oficjalnego pozwolenia gabinetu cara Wszech Rosji. A rosyjski arystokrata i oficer musiał mieć specjalne pozwolenie. Z drugiej strony wszelka wrogość wobec Rosjan, szczególnie wobec oficerów, była karana zsyłką. Pan mecenas mógł stracić prawo do prowadzenia kancelarii. Sytuacja stawała się groźna.
Pan mecenas oświadczył Igorowi, że zaręczyny mogą nastąpić w przypadku uzyskania przez niego pozwolenia na małżeństwo z Polką, wydanego przez kancelarię carską i podpisanego przez cara. Ten warunek Igor musiał zaakceptować. Minęło sporo miesięcy nim hrabia Igor zdecydował się na długie rozstanie z ukochaną i wyjechał do Petersburga.

Bliższa, dalsza i najdalsza rodzina państwa Różańskich, znajomi i znajomych znajomi ruszyli na poszukiwania odpowiedniego kandydata na męża Marysieńki, co nie było łatwym zadaniem. Po powstaniu 1863 roku całe pokolenie młodych mężczyzn zniknęło z zaboru rosyjskiego. Około 40 000 samej szlachty zginęło w bitwach i starciach z wojskiem rosyjskim, ponad
38 000 car zesłał na Syberię, do obozów pracy lub na katorgę, około 1000 rozstrzelano, setki przebywały w więzieniach, a ponad 10 000 ocalałych Powstańców tułała się na emigracji. Zabór rosyjski był pełen samotnych młodych kobiet i wdów, a małżeństwo Marysieńki z Polakiem musiało być zawarte w ciągu dwóch miesięcy. Przeznaczenie czekało w sądzie, gdzie mecenas Różański spotkał …. sędziego Henryka Lubosiewicza. Henryk pomagał Niemojewskim w kształceniu ich dzieci w ekskluzywnych szkołach przygotowujących do studiów uniwersyteckich. O sobie Henryczek nie miał czasu myśleć.

Tym razem płacze i protesty Marysieńki nie pomogły. Państwo Różańscy kategorycznie odmówili zgody na jej małżeństwo z Igorem. Nie wiadomo jak przekonano wychudłą i zrozpaczoną Marysieńkę, ale uległa naciskowi otoczenia i zgodziła się wyjść za mąż za Henryczka w trybie natychmiastowym. A on nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu i trudno mu było oderwać oczu od zjawiskowo pięknej panny, która w niczym nie przypominała szczebioczącego brzdąca, któremu przed dworem w Kuklówce zbudował wielkiego bałwana. Nie było czasu na zaręczyny, ani na narzeczeństwo. Znajomy ksiądz udzielił błogosławieństwa małżeństwu Marii Józefy Zimodro- Różańskiej z Henrykiem Aleksandrem Lubosiewiczem, sędzią grodzkim Okręgu Mszczonowa i dziedzica Kuklówki, pomijając obowiązkowe trzykrotne zapowiedzi. Do ślubu szła dziwna para: ona młodziutka, wysmukła piękność, on: o głowę niższy, nieatrakcyjny, sporo starszy od niej mężczyzna.

Hrabia Igor nigdy do Warszawy nie powrócił. Władze wojskowe skierowały go do innej jednostki.

Następne miesiące Marysieńka spędzała w rodzinnym domu, gdzie szykowano jej wyprawę „poślubną”.  Nad wyprawą Marysieńki, jej garderobą i serią kapeluszy pracowali projektanci, krawcy i kapelusznicy najlepszego domu mody w Warszawie. Elegancją i urodą Marysieńka zwracała uwagę przechodniów, na pensji wzbudziła podziw, a dumna matrona wprowadziła do klasy niedawną pensjonarkę oświadczając: „Pani sędzina Lubosiewicz przyszła się z pannami pożegnać”.  Rodzice pensjonarek prześcigali się z zaproszeniami 15 letniej pani sędziny Lubosiewicz, gdyż dla ich córek Marysieńka i jej matka były najlepszymi przykładami patriotyzmu Polek.

Po 16 urodzinach Marysieńka z wyprawą wyruszyła do Kuklówki. Sędzia Henryk kupił dom w Mszczonowie, gdzie kilka miesięcy później młodzi osiedli. Pani sędzina słynęła ze elegancji i urody, a młode małżeństwo brało udział w spotkaniach towarzyskich i artystycznych często bywając w Warszawie. W 1880 roku na świat przyszedł ich pierwszy syn Stefan Henryk*. 

Wezwana przez mecenasa Różańskiego Marysieńka pośpieszyła do Warszawy niespokojna o rodziców. W holu apartamentu państwa Różańskich zdejmowała kapelusz, gdy usłyszała pokojówkę anonsującą jej przybycie: „Pani sędzina Lubosiewiczowa”. W salonie Marysieńka stanęła twarzą w twarz z obcą kobietą, siwą, wychudzoną, o smutnym spojrzeniu. Na widok eleganckiej Marysieńki oczy kobiety rozbłysły i lekki uśmiech ożywił jej twarz. „Marysieńko. Tak bardzo jesteś podobna do ojca. Twój ojciec zmarł, a ja wróciłam do ciebie, by z tobą być na zawsze. Marzyłam o tej chwili tyle lat. Pisałam codziennie, ale cenzura zatrzymywała moje listy do ciebie. Dziękuję ci córeczko, że nie wyszłaś za mąż za Rosjanina.”
Marysieńka zrozumiała, że oto przed nią stoi Maria, jej rodzona matka, a państwo Różańscy zauważyli nadciągającą burzę, której nie mogli zapobiec. „Ojciec, który zostawił mnie dla jakiejś tam rewolucji, którą kochał bardziej niż mnie, nie jest moim ojcem, może nadal być rewolucjonistą. T o j e s t  m ó j  o j c i e c” wskazała na pana mecenasa. „Matka, która wybrała rewolucjonistę a nie mnie, nie jest moją matką. T o j e s t  m o j a  m a t k a” i wskazała panią mecenasową. „Moi wiekowi rodzice mogli mnie oddać swoim dorosłym dzieciom na wychowanie, ale tego nie zrobili, bo mnie n a p r a w d ę kochali.” Marysieńka wyszła z salonu, w holu włożyła kapelusz i nigdy więcej z Marią się nie spotkały.

Nie znajdując miejsca u córki, złamana Maria wróciła do Wilna w nadziei odnalezienia krewnych. Ze zsyłki powrócił jeden ze znajomych ziemian Wileńszczyzny. Dla swoich synów był też obcy, bo wychowali ich krewni, którzy w powstaniu nie brali udziału. Maria wyszła ponownie za mąż, bo we dwójkę łatwiej im było wędrować ku końcowi nieszczęśliwego życia. Zmarła w wieku czterdziestu kilku lat, wkrótce po niej odszedł na tamten świat jej drugi mąż. Po pierwszej wojnie światowej potomkowie Powstańców 1863 roku powrócili do swoich majątków**. Na Litwę Marysieńka nigdy nie powróciła, chociaż zdawała sobie sprawę ze swego pochodzenia. Twierdziła, że małżeństwo z Henrykiem było mezaliansem.

Starsi państwo Różańscy odeszli z tego świata, a Marysieńka w swoim żalu znalazła ogromną podporę w Henryku. Byli udanym i kochającym się małżeństwem na zasadzie przeciwieństw. On zrównoważony i małomówny, ona elokwentnie wygłaszała swoje opinie, zawsze na końcu zwracając się do męża ”Prawda Henryczku?” A on niezmiennie odpowiadał: „Prawda Marysieńko”.

W roku 1886 odeszła z tego świata Teresa Lubosiewicz, a wkrótce po niej, tego samego roku zmarła Anna Niemojewska. Henryk i Marysieńka przejęli obowiązki opiekunów osieroconych siostrzeńców, kształcąc ich na uniwersytetach. Kuklówka opustoszała zubożona areałami sprzedanymi na zapewnienie rodzinie wygodnego życia. Marysieńka kochała Warszawę, więc państwo Lubosiewicze nabyli apartament na Pięknej. Dwór w Kuklówce samotnie egzystował w malowniczym otoczeniu, czekając na lepsze czasy.
W 1889 roku, zauroczony pięknem Kampinosu, malarz Józef Chełmoński kupił Kuklówkę od sędziego Henryka Aleksandra Lubosiewicza, tworząc tu najpiękniejsze obrazy swego życia.
 
Marysia Thiele
Pamięci mojej praprababki Marii Zimodro i prababki Marii Józefy Zimodro-Różańskiej Lubosiewicz, oraz moim praciotkom: Józefy Lubosiewicz (1841-?) i Walentyny Seweryny Lubosiewicz (1845-?)
_______
*Stefan Henryk Lubosiewicz, magister prawa i filozofii, dziadek autorki.
** Synowie drugiego męża Marii weszli w posiadanie dokumentów
     i majątku  Zimodrów.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy