Jednym z wielu objawów sprymitywnienia umysłowego III RP – jest sprowadzanie całej dyskusji o życiu społeczno-gospodarczym w okresie 1944-89 do “bronienia” bądź “atakowania” PRL-u. Pomimo upływu 30 lat zamiast analiz (w dodatku wzbogaconych poprzez połączenie szerszej perspektywy badawczej z wciąż żywym doświadczeniem świadków) – serwuje się płytką nawalankę nie tyle doświadczeń, co traum i nie wiedzy, ale mitów.
„Naprawdę jedliście tylko ocet?!”
„Naprawdę jedliście tylko ocet?!”
Jednym z nich są osławione puste półki – do dziś bowiem ten wielki wkład pierwszej Solidarności w nawyki żywieniowe Polaków przypisywany jest wyłącznie tzw. komunie! (czyli coś jak z kartkami żywnościowymi, spełnionym SOLIDARNOŚCIOWYM postulatem “równych żołądków“…). Powielany masowo obrazek mięsnego bez mięsa kolportowany jest wszak bez wyjaśnienia, że faktycznie, sklepy w PRL tak wyglądały dokładnie w “karnawale Solidarności” w 1981 r. i na początku stanu wojennego, kiedy USA uderzyły w nas sankcjami, dotkliwymi także dla produkcji zwierzęcej.
Tymczasem nawet pobieżne przejrzenie ogólnie dostępnych danych pozwala największym niedowiarkom ustalić np., że od 1986 r. oficjalnie, a wcześniej także poza formalnym obiegiem – dostępne było mięso z uboju gospodarczego, niemal wolnoobrotowowego. Dzisiejsze pokolenia są jednak skutecznie imprintowane, że przez 45 lat PRL ludzie wpierdalali tylko ocet, podczas gdy trudności w zaopatrzeniu (acz rzeczywiście uciążliwe) trwały wielokrotnie KRÓCEJ niż negatywne skutki reform balcerowiczowskich, takie jak zanik siły nabywczej społeczeństwa, bezrobocie, wegetowanie tysięcy Polaków poniżej socjalnego minimum egzystencji.
Jak trudno by nie było w to uwierzyć „pokoleniu IPN” – puste półki i kolejki nie były bynajmniej stałym elementem tamtego 45-lecia (podczas gdy puste kieszenie ogromnej części społeczeństwa – to jak najbardziej immanentna cecha trzech dekad III RP). Co więcej – pustym półkom przeważnie towarzyszyły pełne lodówki i zamrażarki, a także szafy i pawlacze wypełnione załatwionymi na wszelki wypadek 3 odkurzaczami, 2 sokowirówkami i oraz kompletem 24-tomowej encyklopedii z subskrypcji. Jasne, dziś to obrazki sytuacyjne łatwe do zakrzyczenia czy zamemowania, podczas gdy (przynajmniej poza FB) – po prostu muszą być widziane w kontekście również tu przywoływanych wydarzeń politycznych o skutkach ekonomicznych (strajki, sankcje zachodnie, walki frakcyjne w Partii), decyzji systemowych (regulacje cenowe – nie tylko eksponowane dramatyczne momenty podwyżek, ale i stała tendencja utrzymywania dotowanych cen na towary konsumpcyjne) oraz zwyczajów społecznych/konsumenckich (wspomniana tendencja do tezauryzacji w towarze, nie tylko uderzająca we wszelkie elementy planowania gospodarczego, ale i kwestionującego założenie doskonałej racjonalności decyzji konsumenckich) itp. Pewnie, w opracowaniach naukowych wszystko to można znaleźć, ewentualnie samemu odnaleźć i zestawić fakty, poza tym jednak dominuje infantylna w formie, ale przemyślana w celu memizacja najnowszej historii Polski, dokonywana pod światłym patronatem IPN-u i z udziałem wielu szczerych, a naiwnych wspominaczy braku bananów…
„Żyliście za 70 dzisiejszych złotych miesięcznie?!”
Inna popularna sztuczka kłótni o PRL, to osławione „20-dolarowe płace”, brzmiące dla współczesnego odbiorcy wręcz przerażająco („Boże, to oni żyli za 70 zł miesięcznie?!”), ale mające taki sam sens, jak opowiadanie, że „bez upadku komuny jeździlibyśmy jelczami-ogórkami”. Przecież z punktu widzenia indywidualnego gospodarstwa domowego przelicznik dolarowy NIE MIAŁ ŻADNEGO ZNACZENIA, ni sensu, skoro złoty był niewymienialny, ceny detaliczne również nic miały wspólnego z wartością rynkową wyrażaną w dolarach, a do Stanów niemal nikt się nie wybierał, by sprawdzić co za swoją pensję może kupić. Nawet dolarowe ceny w PEWEXACH były również zaniżone (oczywiście celowo, dla ściągania dewiz od kupujących). No to jakie to miało znaczenie poza korzystnym przelicznikiem dla polskiego eksportu?
Nie odnosząc się wreszcie do niczyich wspomnień (w końcu cóż bardziej osobistego od nich…) – to prawda, że również w PRL jeśli ktoś był mniej zaradny, to miał mniej. No ale przecież taki mechanizm powinien współczesnym liberałom i antykomunistom jak najbardziej odpowiadać, więc w czym rzecz?
Różnica polegała natomiast na GWARANCJI tego, co uznawane za należne obywatelowi, niezależnie od jego dodatkowych starań, po prostu dla zapewnienia podstaw egzystencji (jak to się niemodnie wg dzisiejszych standardów nazywało – godnego życia). Dziś zasada ta praktycznie nie istnieje wówczas zaś zabezpieczała w miarę spokojną egzystencję (mieszkanie, koszty socjalne, itp.). Takim koronnym przykładem takiego życia są choćby wspomnienia… Danuty Wałęsowej – ledwie co piśmiennej dziewczyny z małej wsi, która zjechawszy do Gdańska utrzymywała się z pracy w kwiaciarni, poznała chłopaka w podobnej sytuacji, niemal analfabetę ze smykałką do techniki, który równie z marszu, w ramach z ucieczki ze swojego zadupia dostał pracę w stoczni; razem zaś, dorobiwszy się kolejnych dzieci funkcjonowali w hotelu robotniczym, potem w przydzielonym im mieszkaniu (i to zanim Lech Wałęsa zaczął „wygrywać w totolotka”). I chociaż Wałęsowa od razu niemal rzuciła pracę – to w całym jej pamiętniku w jednym nawet miejscu nie pojawiają się zdania typu „nie miałam na mieszkanie”, „nie zapłaciłam rachunków, wyłączyli mi gaz i prąd”, czy „czekam na eksmisję”. A to jest do dziś codzienność licznych rodzin w Polsce, nawet nie zbliżających się do dzietności Wałęsów, z obojgiem pracujących rodziców – i bez żadnego realnie gwarantowanego minimum, o godności nie wspominając.
Dlatego właśnie o tyle wszelkie takie pyskówki o „puste półki” nie mają sensu, że nikt zdaje się nie twierdzi, że w PRL-u żyło się lekko, kolorowo czy bez zmartwień. Nikt też (przynajmniej nie na poziomie fejsbukowym) nie będzie tłumaczył czemu należało za wszelką cenę produkować obrabiarki, wydobywać węgiel i rozwijać sieci energetyczne – nawet, jeśli oznaczało to brak bananów i mniej kolorowe spódnice. Niemniej naprawdę z perspektywy przeszło 30 lat możemy chyba wreszcie PRL, także w aspekcie gospodarczym i społecznym po prostu analizować, a nie okładać się nim w sposób przysłaniający obecne i przyszłe problem Polski.
Czego nie widzimy zza żartów z PRL
Zwłaszcza, że przecież równolegle do jedynie czarnego obrazu PRL-u (w istocie raczej szaro-burego…) – bazując na tej samej niepamięci kreśli się nam świetlany obraz trzech dekad III RP, jako niekwestionowanego pasma sukcesów (no, może mimo paru tam, przejściowych i zaledwie początkowych niedociągnięć…). Nawet obecna władza, acz przecież doszła ona i trzyma się u steru kokietując rzekomo dokonaną zmianą całego paradygmatu społeczno-gospodarczego – również niechętnie realnie analizuje załamanie lat 90-tych w słusznym przekonaniu, że jednak ktoś mógłby sobie w końcu przypomnieć wszystkie nazwiska i wszystkie nazwy partii zasłużonych dla utrzymania Polski i Polaków w stanie wieloletniej recesji, stagnacji, bezrobocia, zaniku siły nabywczej i potencjału przemysłowego.
30 lat temu faktycznie byliśmy zmęczeni szarością PRL-u, ale wówczas była już ona rozpraszana i zabarwiana rozlewającą się przedsiębiorczością własną Polaków, wierzących, że mogą zatrzymać co dobre z zabezpieczeń socjalnych i uzyskać znacznie więcej własną inicjatywą. Żegnając „realny socjalizm” nie mieliśmy już bynajmniej wokół siebie pustych półek i oczywiście nie marzyliśmy, że w ramach „brania rozpędu” do obiecywanego nam „europejskiego/kapitalistycznego/liberalnego skoku” – rozwalony zostanie nasz własny polski przemysł i produkcja, które przez całą dekadę lat 90-tych (czyli jeszcze przed globalistycznym rozrzuceniem kapitalizmu) mogły z powodzeniem chronić poziom dochodów Polaków i zaspokajać część potrzeb wewnętrznego rynku. A taką właśnie destrukcję zafundowali nam ręka w rękę zdający formalną władzę aparatczycy partyjni, nowa klasa nowych panów z post-Solidarności i stojący już za nimi wszystkimi geopolitycznie, geo-ekonomicznie i finansowo Niemcy i Amerykanie oraz współkreowana przez nich transformacja społeczno-ekonomiczna kraju (z układem stowarzyszeniowym z EWG i dalszą integracją europejską włącznie). W stworzonej przez nich pułapce średniego wzrostu gospodarczego Polski i niskich dochodów Polaków – znajdujemy się do dziś, kłócąc w najlepsze o dostępność pomarańczy w dobie późnego Gierka i wczesnego Jaruzelskiego.
Zastąpiono nam świat okresowo pustych półek – światem permanentnie pustych kieszeni. I jak to ofiary kieszonkowców – nadal tego nie zauważyliśmy? Memy z gołymi hakami mają nas przekonać do jednego zwłaszcza – że „może i jest ch…, ale za komuny było gorzej!”. Tak, nie, być może. Ale komuna skończyła się 30 lat temu (niezależnie od tego czyje wnuki są sędziami i prezenterami TVN). Pytanie nie brzmi więc czy wtedy było gorzej – tylko dlaczego TERAZ nie jest lepiej? A przede wszystkim: co będzie dalej?
Konrad Rękas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy