Map. Wikimedia commons (CC BY-SA 4.0) |
Zaczęła się ona od ataku irańskich radykałów na ambasadę USA w Teheranie, w listopadzie 1979 roku. Przetrzymywanie tam 52 amerykańskich zakładników trwało aż 444 dni, zaś próba ich uwolnienia za pomocą akcji militarnej zakończyła się kompletną porażką dla USA. Ameryka została upokorzona i zmuszona do negocjowania warunków uwolnienia swoich dyplomatów. Po tym zdarzeniu stosunki dyplomatyczne zostały zerwane i między obu krajami trwa coś w rodzaju wojny, która przechodzi różne fazy. W trakcie jej trwania Iran rozciągnął swoje wpływy na znaczny obszar Bliskiego Wschodu, a szczególnie na kraje tzw. szyickiego półksiężyca, czyli Irak, Syrię, Liban, Bahrajn, Jemen i Strefę Gazy. Odbywało się to w formie eksportu rewolucji islamskiej, która przyjmowała się głownie w krajach gdzie mieszkali szyici.
Początkowo Iran angażował się głównie w wojnie z irackim reżimem Saddama Husajna, która to wojna trwała latach 1980-1988. Jednak już wtedy o sile i determinacji szyickich bojowników przekonał się Izrael, który w tym czasie prowadził działania militarne w Libanie mające na celu usunięcie stamtąd Palestyńczyków Jasira Arafata. Wydawało się, że zakończy to się sukcesem dla Izraela gdyż Organizacja Wyzwolenia Palestyny została ewakuowana z Libanu, a sam Arafat znalazł się aż w Tunezji. W tym czasie do Libanu zaczęli napływać bojownicy irańskiej Gwardii Rewolucyjnej, którzy wśród miejscowych szyitów szerzyli idee rewolucji islamskiej i szkolili ich do walki z Izraelem.
Okazało się, że te utworzone przez emisariuszy z Iranu oddziały, znane pod nazwą Hezbollah, to o wiele bardziej twardy przeciwnik niż OWP Arafata. Zaczęli oni stosować taktykę, wobec której nie tylko Izrael okazał się bezradny. Nie cofali się przed samobójczymi atakami na obiekty wojskowe i cywilne. Dokonywane były one przy pomocy samochodów załadowanych materiałami wybuchowymi. W roku 1982 do Libanu weszły oddziały amerykańskiej piechoty morskiej i francuskiej Legii Cudzoziemskiej, chcąc ustabilizować tam sytuację i zakończyć wojnę domową. W kwietniu 1983 roku miał miejsce zamach na ambasadę amerykańską w Bejrucie, w wyniku czego zginęły 63 osoby. W październiku 1983 roku doszło do zamachów samobójczych na koszary zajmowane przez siły amerykańskie i francuskie. W wyniku tych zamachów zginęło 241 żołnierzy amerykańskich i 58 francuskich. Prezydent Reagan na początku lutego następnego roku polecił wycofać amerykańskich żołnierzy z Libanu. W ślad za Amerykanami wycofali się zaraz także Francuzi, Włosi i Brytyjczycy.
W podobnym czasie doszło do dwóch zamachów na obiekty izraelskie w libańskim mieście Tyr, który był wtedy zajęty przez siły izraelskie. W dwóch zamachach zginęło wtedy 103 Izraelczyków. Oddziały Hezbollahu operujące na pograniczu z Izraelem zmusiły izraelskie siły zbrojne do całkowitego wyjścia z Libanu w roku 2000. Hezbollah po raz pierwszy pokazał swoją siłę. Nadal jednak trwał stan napięcia i zdarzały się zbrojne starcia. Chcąc usunąć Hezbollah z południowego Libanu, Izrael zdecydował się na wojnę w roku 2006. Starcia te, nazywane też wojną 33-dniową lub II wojną libańską, były pierwszymi, które Izrael, jak się powszechnie uważa, przegrał.
Pomimo ogromnej przewagi armii izraelskiej, nie udało się pokonać przeciwnika. Najbardziej wymownym tego przykładem jest obrona miasta Aita Szab, położonego trzy kilometry od izraelskiej granicy. Zostało ono okrzyknięte Stalingradem Hezbollahu, ponieważ Izraelczycy nie potrafili go zdobyć. Islamscy bojownicy nauczyli się walczyć i potrafili skutecznie opierać się atakom izraelskiej armii. Stojący na czele Hezbollahu szejk Hassan Nasrallah zatriumfował. W obecności pół miliona swoich zwolenników podziękował Bogu za „wielkie strategiczne i historyczne zwycięstwo”. Okładka magazynu The Economist głosiła wprost – „Nasrallah wygrał wojnę”.
Hezbollah wygrał politycznie i militarnie. Wtedy było to nie do pomyślenia i nic dziwnego, że brak zwycięstwa oraz duże straty (w ciągu miesiąca walk zginęło 121 izraelskich żołnierzy a 1244 zostało rannych, zniszczono 20 czołgów a 50 uszkodzono) powodują frustrację w izraelskim społeczeństwie, które traci zaufanie do rządu. Avi Dichter, minister spraw wewnętrznych Izraela twierdzi, że konflikt z Hezbollahem spowodował śmiertelne zagrożenie Izraela, większe niż podczas wojny Jom Kippur. Były minister obrony Mosze Arens powiedział 12 września 2006 dla stacji Israel Radio: ”Przede wszystkim przegraliśmy i zostaliśmy pokonani przez 5 tysięcy bojowników Hezbollahu, którzy nie powinni być żadnym przeciwnikiem dla izraelskiej armii. Ludność cywilna została pozostawiona sama sobie. Ponad milion ludzi opuściło swe domy i przebywało w schronach. Połowa północnej części kraju została zniszczona. To niepojęte, to niewyobrażalne i to będzie miało straszne konsekwencje w przyszłości”. I to ma konsekwencje do dziś. Izrael stara się nie prowokować Hezbollahu, gdyż dzisiaj jest on jeszcze silniejszy niż był w roku 2006. Według wielu ocen posiada on nawet ponad 100 tys. różnych rakiet, najczęściej dostarczonych przez Iran, którymi może jeszcze silniej zaatakować Izrael niż w czasie owej wojny 33 dniowej.
Widzimy, że sytuacja w Libanie jest bardzo niekorzystna dla Izraela. A jak układała się sytuacja w Iraku? W tym czasie USA postanowiło obalić reżim Saddama Husajna i zaprowadzić tam demokrację, mając zapewne na uwadze głównie bezpieczeństwo Izraela. Z początku sprawa rozwijała się pomyślnie i Irak został zajęty przez koalicją złożoną z USA, Wielkiej Brytanii, Australii i Polski, ale potem zaczęły się problemy i w kraju wybuchło powstanie przeciwko Amerykanom. Straty wśród żołnierzy USA rosły i osiągnęły 4 tysiące zabitych. Iran udzielał wsparcia bojownikom, w czym wyróżniać się miał szczególnie dowódca sił Al-Kuds, generał Kassim Sulejmani. Ostatecznie Amerykanie zostali zmuszeni do całkowitego wycofania się z Iraku do końca 2011 roku. Iran triumfował, a paradoksem był fakt, że to USA, staczając dwie wojny usunęły reżim Saddama Husajna, który stał na drodze irańskich ambicji w regionie.
Gra jednak nie była skończona. W 2013 roku mocno uaktywniła się organizacja o nazwie Państwo Islamskie (ISIS), które w roku później błyskawicznie urosło w siłę i zaczęło zajmować rozległe obszary w Iraku i Syrii. Generał Sulejmani został zaskoczony takim obrotem sprawy jednak szybko zabrał się do działania i z szyitów sformował oddziałały, który były w stanie skutecznie przeciwstawić się ISIS. Armia iracka, wyszkolona przez Amerykanów, nie była w stanie stawiać oporu i rozpraszała się, zaś uzbrojenie po niej przejmowało ISIS. Do odwrócenia sytuacji potrzeba było jednak pomocy innych krajów. Ostatecznie po kilku latach bardzo ciężkich walk udało się ISIS pokonać i znowu rola Iranu i jego sojuszników zaczęła rosnąć w regionie.
Libański Hezbollah, przez jakiś czas mocno zaangażowany w wojnie w Syrii, zakończył kampanię w tym kraju i znowu władze Izraela zaczęły się obawiać o bezpieczeństwo swojego kraju, tym bardziej, że bojownicy Hezbollahu nabyli w Syrii jeszcze większego doświadczenia i teraz są już mocno zahartowani i zaprawieni w bojach. Być może jest to jedna z najlepszych formacji militarnych na świecie. Ich możliwości i uzbrojenie są coraz doskonalsze. I jak uważają specjaliści z Izraela, liczebność ich oddziałów wzrosła z 10 tys. w roku 2006 do 25 tys. obecnie, zaś ilość posiadanych rakiet z ok. 13 tys. w roku 2006 do ponad 100 tys. obecnie. Jeśli Hezbollah potrafił takie ciężkie straty zadać Izraelowi w wojnie w 2006 roku, to o wiele większe one być mogą obecnie, gdyby doszło znowu do konfrontacji na pełną skalę?
Działania USA na Bliskim i Środkowym Wschodzie mają na względzie głownie bezpieczeństwo Izraela. Iran jest niewątpliwie teraz głównym zagrożeniem dla tego bezpieczeństwa, jednak USA nie mają obecnie wystarczających sił by Iran pokonać w otwartej wojnie. To ogromny kraj, w dodatku górzysty, który aby zająć, trzeba by było użyć, zdaniem specjalistów, minimum półmilionowej armii lądowej. Problem w tym, że USA tak liczną armią już od dłuższego czasu nie dysponują. Podobnie jest z sojusznikami Ameryki, którzy ponadto nie palą się do wojny z Iranem. Nie widać zatem możliwości szybkich rozstrzygnięć w tej, ciągnącej się już 40 lat, wojnie. A już na pewno nie takich rozstrzygnięć, które go polegały na pokonaniu Iranu i jego sojuszników w obszarze szyickiego półksiężyca.
Pewną ciekawostką, jeśli chodzi o obecną konfrontację Iranu i USA jest fakt, że ich relacje od czasów zakończenia II wojny światowej przypominały trochę stosunek ZSRR do swoich satelitów w Europie Środkowo-Wschodniej. Początek był bardzo dobry, gdyż działania USA w roku 1946 doprowadziły do uwolnienia Iranu od obecności Armii Czerwonej w ich kraju. W roku 1941 Iran został zajęty przez wojska radzieckie i brytyjskie. W walkach z tą inwazją zginęło około 1000 Irańczyków. W roku 1942 weszły tam też wojska amerykańskie. I jeśli po zakończeniu wojny siły państw zachodnich w zasadzie opuściły Iran, to Stalin nie kwapił się do wycofania swoich wojsk, a na dodatek zaczął wspierać tam partię komunistyczną i prowadzić działania polegające na próbie oderwania terytoriów zamieszkałych przez Azerów i połączeniu ich z radziecką republika Azerbejdżanu. USA zareagowały bardzo ostro stawiając ZSRR ultimatum i grożąc użyciem broni jądrowej, której Stalin wtedy nie posiadał. Chruszczow tak potem mówił o tych wydarzeniach: „Co zrobili w Iranie? Wprowadzili swoje wojska i zaczęli wiercić szyby naftowe. Stalin tym kierował i podgrzewał Bagirowa, ale kiedy zapachniało prochem to trzeba było albo walczyć albo wyjść. Stalin mówił: wychodźcie póki nie jest za późno i myśmy wyszli”. To przepędzenie Armii Czerwonej z Iranu było pierwszą porażką ZSRR w Zimnej Wojnie. Później jednak Amerykanie, którzy tym działaniem uratowani niejako Iran od komunizmu i utraty terenów zamieszkałych przez Azerów i Kurdów, zaczęli zachowywać się tam podobnie jak i ZSRR w zajętych (wyzwolonych) krajach Europy Środkowo- Wschodniej. Zaczęli ustanawiać rządy według własnego uznania i sobie posłuszne. Tak było gdy obalili rząd premiera Mosaddegha a władzę oddali szachowi. W tym sensie Mosaddegh jest podobny to tych przywódców krajów zdominowanych przez ZSRR, którzy się temu przeciwstawiali. Z tego względu lepiej można zrozumieć niechęć Iranu I Irańczyków wobec USA. Jest to jakaś paralela względem naszych stosunków wobec ZSRR.
Jakie będą następstwa obecnego posunięcia prezydenta Trumpa polegającego na poleceniu zabicia generała Sulejmaniego?
Wiele wskazuje, że one będą odwrotne od oczekiwanych, zaś cała ta akcja nie została przemyślana pod względem możliwych skutków. Te z nich, które objawiły się do tej pory to potwierdzają. Głównym celem polityki USA wobec Iranu jest zapobieżenie uzyskania przez ten kraj broni jądrowej, a tymczasem jednym z pierwszych skutków ataku na Sulejmaniego jest oświadczenie Iranu o przystąpieniu do nieograniczonego wzbogacania uranu, co wprost wskazuje na intencję szybkiej konstrukcji ładunku jądrowego. Według ocen specjalistów, jeszcze sprzed zawarcia porozumienia z Iranem w roku 2015 gdzie Iran zobowiązał się do odstąpienia od prac zmierzających do konstrukcji bomby, Iranowi potrzeba było tylko kilka miesięcy na zbudowanie bomby jądrowej. Teraz należy szybko oczekiwać wiadomości o dokonaniu przez Iran próbnej eksplozji jądrowej. Już zresztą obecnie każda informacja o niewielkich wstrząsach tektonicznych na terytorium Iranu jest analizowana pod tym względem.
Następnym skutkiem tej akcji Trumpa jest decyzja parlamentu Iraku wzywająca do natychmiastowego opuszczenia obszaru tego kraju przez wojska USA i ich sojuszników. To także jest sprzeczne z interesami USA. Także w obszarze polityki wewnętrznej, związanej z walką wyborczą, Trump nie osiągnął swych celów, gdyż, jak pokazują pierwsze sondaże, m.in. opublikowany przez dziennik “USA Today”, aż 55 proc. uważa, że zabicie Sulejmaniego spowodowało pogorszenie bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, zaś przeciwną opinię miało tylko 24 proc. Na dodatek komunikaty jakie wysyła prezydent Trump w tej sprawie są niejasne i często sprzeczne, zaś działania przeciwskuteczne. Zapewnia on, że chciałby negocjacji z Iranem, podczas gdy to zabójstwo irańskiego generała uniemożliwia wszelkie negocjacje. Deklaruje, że nie dopuści do uzyskania przez Iran bomby jądrowej, gdy tymczasem jego działania te właśnie irańskie prace nad bombą przyśpieszyły. W innym komunikacie Trump wyraził chęć opuszczenia tego rejonu przez siły amerykańskie i przekazania odpowiedzialności dla NATO, choć wie przecież, że traktat północnoatlantycki nie obejmuje Bliskiego i Środkowego Wschodu jako obszaru odpowiedzialności NATO.
Wszystko to razem wprowadza zamieszanie i niepewność wśród sojuszników i klientów USA. Nie wiedzą oni czego mogą oczekiwać, a na dodatek mocno ich konfuduje fakt, że oto doszło do sytuacji, gdy inne państwo otwarcie zaatakowało bazy amerykańskie. Szczególnie w Polsce ma to znaczenie, gdyż do tej pory, domyślnie zakładano, że taka sytuacja nie może się zdążyć i posiadanie baz amerykańskich na swoim terytorium jest najlepszą gwarancją bezpieczeństwa. Teraz wiara w to została podważona.
Stanisław Lewicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy