AMEN – Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary Odc. 44
Powrót do początków powrotu do Polski - pierwsze Interesy - Inna Rzeczywistość.
Oczywiście nasz powrót do Polski nie ograniczał się do przyjemności, zabaw, hulanek i swawoli. Przez cały czas, myślałem o różnych interesach. Przed powrotem do kraju sprzedałem większość naszych aktywów w Australii, przywiozłem więc do Polski sporo gotówki - (kilkanaście mln $) - "na start". Niejednokrotnie z wielu ust słyszałem, że przywiozłem „tych zielonych” znacznie więcej. Stopniowo. I to była prawda - no bo przecież te oczy i te usta nie mogły kłamać.
Myślałem głównie o interesach w służbie zdrowia, budowie szpitali - i miałem kilka propozycji inwestycji w tym sektorze od osób reprezentujących firmy takie jak LUXMED (dr Pawłowski) czy ENELMed, (A. Rozwadowski) ale nie skorzystałem. Uważałem, że ich propozycje są przedwczesne i skazane na niepowodzenie.
Moim zdaniem brak było instrumentów finansujących takie przedsięwzięcia. Konkretnie nie było w kraju właściwego systemu ubezpieczeń zdrowotnych a budowanie prywatnych szpitali czy klinik w oparciu wyłącznie o gotówkę „czarnorynkową”, uważałem za zbyt ryzykowną. Po latach okazało się, jak bardzo się myliłem. No cóż, w życiu trzeba umieć przyznać się do błędów. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w naszym kraju obowiązują zasady „wolnej amerykanki”...
Mój brat, z zawodu elektronik od lat prowadził zakład krawiecki, produkujący dżinsy. Robił to w niewielkiej przybudówce - naszego rodzinnego domu, w Zalesiu. Interes prosperował na tyle, że wystarczał na życie jego rodziny, ale nie miał żadnych perspektyw rozwoju.
Postanowiłem pomóc bratu i w krótkim czasie zrobiłem trzy zasadnicze rzeczy. Po pierwsze zdecydowałem się kupić nieruchomość, gdzie można było zbudować prawdziwą fabrykę odzieży. Wtedy, rozmaici ludzie, w tym mój brat, przekonywali mnie, że w Polsce jest dobra i wykwalifikowana, ale też jednocześnie tania siła robocza. Zacząłem więc wśród swych znajomych szukać odpowiedniego obiektu.
Odkryłem przy okazji pewną prawidłowość dotyczącą Polski: im więcej człowiek ma pieniędzy - tym łatwiej o znajomych i przyjaciół. Być może to prawo ogólnoświatowe ale często spotykałem ludzi, którzy mnie pytali: czy znam tego lub owego...bo ci lub owi chwalili się im, że mnie bardzo dobrze znają. Z reguły odpowiadałem: taaaak?, choć tak naprawdę niejednokrotnie...pierwszy raz słyszałem te nazwiska. Niektórzy twierdzili, że znają mnie już z Australii - co najczęściej było bujdą... przynajmniej jednostronną, bo ja tych ludzi w ogóle nie pamiętałem.
Mój prawdziwy przyjaciel - to ten, który dał mi w prezencie cud życia, obudził oraz wyzwolił we mnie wszystkie możliwe energie giganta. Jak dotąd, prócz matki nie spotkałem w życiu takiego przyjaciela.
Któregoś dnia spotkałem Pana Jurka Pilisa- znajomego mojego brata, który jako były menadżer PRIMB (Przedsiębiorstwo Robót i Montażu Budownictwa), znał wszystkie lokalne osobistości, władze oraz przedsiębiorców w okolicach Piaseczna oraz znakomicie się orientował - co jest na sprzedaż. Jerzy doradził nam kupno nieruchomości w Zalesiu przy ul. Dworskiej, którą zamierzała sprzedać Krajowa Spółdzielnia Rolnicza (KSR). Jak się wkrótce przekonałem, po wizji lokalnej, obiekt był w niezłym stanie. Miał biura, magazyny, nowe hale produkcyjne i pięć hektarów terenu, ale cena sprzedaży dla lokalnych biznesmenów była zaporowa.
Wtedy były jeszcze stare, "niemodne" pieniądze. Po kilku spotkaniach/negocjacjach z Zarządem KSR, zdecydowałem kupić obiekt. Dla mnie kwota około $200.000 była wówczas stosunkowo niewielka. Kilka dni zabrało też przygotowanie umowy. Byliśmy już gotowi podpisać stosowny akt notarialny. Ale…, kiedy zapytałem o numer ich rachunku bankowego, aby wysłać przelew... okazało się, że Zarząd KRS oczekuje zapłaty gotówką, i to w dniu... podpisania aktu notarialnego. Absolutnie nie mogłem tego zrozumieć, ale cóż właściciel ma zawsze rację. Bez jego zgody, akceptacji warunków, czyli zapłaty gotówką w dniu sprzedaży – jak się dowiedziałem - transakcji po prostu nie będzie...
Ten warunek zapłaty gotówką... stanowił jednak dla mnie nieoczekiwany problem. Pieniądze miałem wówczas jeszcze ulokowane w Australii i nie wiedziałem, jak szybko przelew może być w kraju. Wahania kursowe dolar - złotówka oraz np. odsetki były w tamtym czasie tak znaczne, że w ciągu doby, banki często - z rozmaitych powodów - po prostu „wstrzymywały” wypłaty przelewów, bo w ten sposób zarabiały krocie. Nauczyły się tego chyba dobrze od panów: Bagsika i Gąsiorowskiego. Tylko, że banki w Polsce - mogą robić to samo, jak i inne rzeczy bezkarnie – zgodnie z prawem. Bo to przecież „Banki” stanowią prawo...
Banki mogą robić wszystko, np. mogą drukować pieniądze ale już osoba fizyczna tego robić nie może. To dla niej to przestępstwo, kryminał, więzienie...W takich oto warunkach zrozumiałem wtedy , że jakiekolwiek transakcje były niemożliwe do realizacji – jeżeli zapłata nie była zrobiona od razu.
Tak czy inaczej, by uniknąć wszelkich nieporozumień, zdecydowałem wsiąść w samolot i przywieźć do kraju, odpowiednią kwotę w dolarach. Zadzwoniłem do żony, która była w Sydney, aby szybko skontaktowała się z naszym bankiem Westpac i zorganizowała wypłatę gotówką 200.000 dolarów (USD). Tak - żeby nie marnować czasu. Jednocześnie przekonałem ją, aby zamówiła bilet dla siebie i przyleciała do Polski ze mną - oczywiście jako moja osobista ochrona.
Wszystko zrobiliśmy według ustalonego harmonogramu i chociaż nasz bank w Sydney, trochę kręcił nosem ale w końcu wypłacił gotówkę. Nasz mecenas, uzyskał szybko wymaganą zgodę z Banku Federalnego na jej wywóz z Australii. Taka jest bowiem procedura prawna wymagana w transferach gotówki powyżej 10,000 dolarów.
Wsiadłem w samolot w Warszawie (wtedy LOT latał do Sydney raz w tygodniu) i po 24 godzinach byłem w Sydney. Taksówką pojechałem do domu, potem z żoną do banku (wraz z odpowiednią walizeczką) i tą samą zresztą taksówką - z powrotem, na lotnisko Mascot (główne lotnisko w Sydney)
Nigdy nie zapomnę tego lotu...
Wracaliśmy liniami włoskimi Alitalia i nawet nie byłem specjalnie zmęczony. W tamtych czasach latałem zawsze pierwszą albo biznes klasą, w której były łóżka albo wygodne rozkładane fotele. Brałem kilka drinków, zjadałem obiad, kolację i spokojnie zasypiałem na około 8 godzin. Budziłem się w Singapurze albo Bangkoku, szedłem na godzinny spacer, a potem od nowa: parę drinków, coś do zjedzenia i znowu „lulu”. Tym razem na 12 godzin.
Najczęściej leciałem do Polski przez Frankfurt, ale tego właśnie dnia, nasza trasa była inna - przez Rzym. Nigdy nie zapomnę tego lotu, z dużą kasą w walizce. W Rzymie wylądowaliśmy dość późnym wieczorem i nie chciało nam się jechać do "Wiecznego Miasta" przespaliśmy się w Hiltonie, blisko Leonardo da Vinci Air Port. Rano bowiem około 6.30 - mieliśmy już lot do Warszawy. Wsiedliśmy o 4.30 - do hotelowego autobusu, który zawiózł nas na lotnisko. Z naszego doświadczenia -taksówki we Włoszech są mało wiarygodne, nie liczą czasu. Tak samo jak i ludzie. Są naprawdę bardzo mili i sympatyczni, ale zawsze i wszędzie się spóźniają. Nigdy nie dotrzymują słowa. A ja musiałem być na czas w Polsce i to z odpowiednią kasą.
Był piątek - akt notarialny z KRS był wyznaczony na 14.00. W Warszawie musieliśmy być o 10.00. Wysiadając z autobusu, nieco zaspany, zapomniałem tej swojej walizeczki z pieniędzmi, wziąłem tylko bagaż podręczny. Właściwie pierwszy raz (i zresztą jedyny w życiu) - podróżowałem z tak dużą gotówką. Dopiero, chwile potem, przy tzw. „checkin” zauważyłem jej brak. (W walizce z pieniędzmi były nasze paszporty)!
Spojrzałem na żonę i w jej oczach ujrzałem nadzwyczajną bladość o poranku. Przecież to są Włochy. Bez słowa, rzuciłem się pędem... w stronę autobusu. Trasę 200 metrów pokonałem w trzy sekundy. Absolutny rekord świata. Żaden sprinter, ani wtedy ani dzisiejszy mistrz czyli Usain Bolt - nie mieliby ze mną, żadnych szans, w wyścigach sprinterskich. Do autobusu wpadłem, gdy kierowca akurat zabierał się do otwarcia...tej mojej walizki z gotówką. Powiedziałem po polsku: Chwileczkę! To moje. Wziąłem walizkę i szybko wyszedłem. Gdybym był tam parę minut później...kierowcy by nie było...no i gotówki, znając Włochów też nie.
Cała nasza transakcja i przyszłość zakładu krawieckiego brata, przez chwilę zawisły na zdolnościach sprinterskich moich nóg oraz wytrzymałości serca, płuc. Udało się, dojechaliśmy do Warszawy z papierami, ale to jeszcze nie był koniec naszych przygód. I mojego biegania.
Podczas podpisywania Aktu Notarialnego okazało się, że Zarząd KSR chciał zapłatę gotówką, ale w złotówkach. Musieliśmy więc te dolary jeszcze szybko gdzieś wymienić. A że wartość 1 dolara wtedy wynosiła ok 40.000 zł - tak, że nagle zrobiło się to... 8.0 miliardów złotych. Olbrzymia kasa. Potrzebne było kilka walizek.
W sumie, jak się potem okazało, Zarząd KRS zrobił duży, kosztowny błąd. Kurs dolara podskoczył i wprawdzie my musieliśmy wokół ganiać po warszawskich kantorach, aby wymienić nasze zielone - na złote, ale to bardzo się nam opłaciło.. Zostało nam parę nowych walizek i starczyło na kilka obficie zakrapianych kolacji.
Zarobiliśmy na tej wymianie około 10.000 dolarów. A to przecież piechotą nie chodziło i nadal nie chodzi...
Ktoś, kto kiedyś powiedział, że pieniądze leżą na ulicy – przynajmniej tym razem,
w naszym przypadku miał absolutną rację.
Ryszard Opara
ciąg dalszy za tydzień
______________
Dzięki swemu wykształceniu, inteligencji, determinacji oraz... dzięki wielu szczęśliwym zbiegom okoliczności - w dość krótkim okresie czasu, w wieku trzydziestu paru lat - stał się człowiekiem sukcesu, bardzo zamożnym. Ale pieniądze – jak mówi - nigdy nie były dla niego najważniejsze w życiu, bo to tylko środki do osiągania celów na drodze życia.
Filozofia istnienia jest prosta - Całe życie jest walką. Od początku do końca. Pierwszym i zasadniczym krokiem do zwycięstwa - jest własne zdrowie i pokój ducha - życie w harmonii z naturą.(R.O.)
Kontynuujemy publikację autobiografii niezwykłego Polaka - dr Ryszarda Opary, który wyemigrował do Australii w 1980 roku. Najpierw pracował jako lekarz, potem zaczął budować szpitale i domy opieki. W krótkim czasie osiągnął w pewnym, przynajmniej materialnym sensie, niemal wszystko. Potem nagle, wprost niespodziewanie to utracił. W wigilię Bożego Narodzenia 2002 roku przyszedł do niego Św. Mikołaj - komornik i...
wkrótce dowiecie się co było dalej.
poprzednie odcinki:Odcinki 1-10
Odcinki 11-20
Odcinki 21-30
Odcinki 31-40
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy