Czasem lepiej nic nie mówić. Trzeba po prostu działać... Zawsze w swoim życiu myślałem raczej kreatywnie i konstruktywnie, zawsze lubiłem i marzyłem o budowaniu.
AMEN - autobiografia naukowa Ryszarda Opary.
Odcinek 46
PRIMBR – Czasem lepiej nic nie mówić. Trzeba po prostu działać.
Po bardzo nieudanej próbie inwestycji w krawiectwo, rzecz na której absolutnie się nie znałem - postanowiłem zainwestować w nieruchomości - deweloperkę.
Kiedy byłem jeszcze w Australii, dobry znajomy o nazwisku Alex Kadyx (Polak pochodzenia żydowskiego), przekonał mnie, że najlepszy interes to „Income producing property”, czyli nieruchomości, które produkują dochód czyli które można wynajmować. To handel powierzchniami użytkowymi. Zapamiętałem bardzo dobrze te słowa i podjąłem decyzję - zastosować się do wskazówek Alexa.
Od czasów, kiedy się poznaliśmy on zawsze mówił, że ma wielki szacunek do Polski i polskiej historii. Kiedyś zasugerował nawet, aby zwracać się do niego per „AK” – przez szacunek dla... Armii Krajowej i tak już pozostało.
Za poradą kolegi, Jurka Pilisa kupiłem PRIM BR (Przedsiębiorstwo Robót Instalacyjno Montażowych – Budownictwa Rolniczego) w Piasecznie. Firma, od wielu lat zarządzana przez Prezesa Jerzego Klasickiego - zajmując się głównie budową wodociągów i kanalizacji na terenie powiatu i okolic. Ponieważ był to okres powszechnej prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw Urząd Wojewódzki postanowił sprzedać PRIM BR.
Takie były wtedy modne hasła polityczne.
Nie byłem może szczególnie zainteresowany budownictwem komunalnym i infrastrukturą - ale zakład miał duży teren, ponad 5 hektarów oraz biura i magazyny, mieszczące się w centralnym punkcie mego miasta - Piaseczna. Zdecydowałem się kupić PRIM BR (na przetargu publicznycznym, organizowanym przez Urząd Miasta) oraz przekształcić je w centrum logistyczne - centrum do wynajmu magazynów i powierzchni biurowych. Na terenie PRIMBR prócz działalności budowlanej, którą przeniosłem do jednej hali, zbudowałem w sumie - dodatkowo 30,000 m2 powierzchni magazynowej do wynajęcia. Inwestycja okazała się znakomita i bardzo opłacalna. Ale znowu, jak to u mnie…. - nie trwało to zbyt długo.
Zawsze w swoim życiu myślałem raczej kreatywnie i konstruktywnie, zawsze lubiłem i marzyłem o budowaniu. Natomiast już nie bardzo interesowało mnie samo, codzienne zarządzanie. Takie tylko zarabianie pieniędzy. Być może to błąd – ale nie można zmieniać natury człowieka. Najtrudniej pewnie zmienić własną naturę. Trzeba razem z nią i za nią podążać.
Wiąże się to jednak z pewną zabawną historią, którą chciałbym tutaj przytoczyć, by zrozumieć pewne zasady funkcjonowania współczesności. Przynajmniej w Polskiej (ale nie tylko) obecnej rzeczywistości.
Otóż ów znajomy - wspomniany już przeze mnie AK, urodził się na wsi, blisko Garwolina w 1931 roku - w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec i cała rodzina zajmowali się krawiectwem i drobnym handlem. Kiedy wybuchła II Wojna Światowa, AK wraz z rodziną, zostali przez znajomego chłopa ukryci w tzw. sąsieku (część stajni na piętrze, gdzie magazynuje się i suszy siano dla krów i koni). Przeżyli tak i tam całą wojnę.
Zgodnie z tym co twierdził AK, tylko 2 razy w ciągu 5 lat okupacji, on z rodziną wyszedł na zewnątrz stajni. Wkrótce po II wojnie światowej, w nowej już rzeczywistości, poprzez niemiecki obóz przejściowy, w brytyjskiej strefie okupacyjnej - wszyscy potem, po roku wyemigrowali do Australii.
Na Antypodach, AK prowadził wiele różnych interesów, z rozmaitym skutkiem ale po dwudziestu paru latach, stał się jednym z najbogatszych obywateli kraju. Miał kilka fabryk, inwestował na giełdzie; miał przepiękny dom w najlepszej dzielnicy Melbourne -Tourak. Znaliśmy się nieźle, choć nigdy nie byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni. Poznałem go w Sydney i często spotykaliśmy się na konferencjach i lunchach biznesowych. Mówił nieźle po polsku, choć z tym znanym mi już z przeszłości, dziwnym, specyficznym akcentem...
Pewnego dnia przeczytałem w Sydney Morning Herald, że Alex Kadyx zniknął z Australii, a razem z nim wyparowało również...ok 1.2 mld dolarów, z kilku firm giełdowych, które on nadzorował lub przewodził. Sprawa była bardzo poważna. Poszukiwano AK, aby wyjaśnić, gdzie podziały się wszystkie pieniądze. Wystosowano nawet za nim międzynarodowy list gończy. Był to rok 1990. Sprawa była wiele razy, na głównych stronach gazet w Australii, bardzo nagłośniana przez prasę ale potem…jakoś wszyscy powoli o niej zapomnieli. Być może prócz wierzycieli, no i prokuratury.
Dwa lata później, spacerując wiosną po Łazienkach, spotkałem innego dobrego znajomego z Australii - Marka Króla, który (jak wiedziałem), był mężem Pani Margaret Adamson - ówczesnej Ambasador Australii w Polsce. Zbliżało się święto narodowe Australii tzw. „Queen’s Birthsday” - urodziny Królowej Elżbiety II - oficjalnej monarchini Australii. W związku z tym, organizowano... tak jak co roku, oficjalne przyjęcie w Ambasadzie w Warszawie - dla uczczenia tej okazji.
W Australii, ten dzień - to Święto Narodowe i dzień wolny od pracy. Marek Król zaprosił mnie na uroczystą kolację – na drugą sobotę czerwca. Stroje wieczorowe dla Pań; smoking dla mężczyzn...obowiązkowo - podkreślił Marek, mąż Pani Ambasador.
Ustalonego dnia, wspólnie z żoną, udaliśmy się na elegancką kolację, do prywatnej rezydencji Pani Ambasador. Po wstępnym powitalnym drinku, usiedliśmy do suto zastawionego stołu...No i kto obok mnie siedział???
Jedną z pierwszych spotkanych osób, prócz pani Ambasador i jej męża - był Alex Kadyx.
Wydawało mi się to dość dziwne i niezrozumiale; przecież w Australii Alex był poszukiwany listem gończym i wiele jego spraw pozostało niewyjaśnionych. I nagle, tutaj w Polsce. Pan AK był oficjalnym gościem Pani Ambasador. Przez chwilę pomyślałem, że być może wszystko zostało wyjaśnione ale ja nic o tym nie wiem...
Rzadko zresztą wtedy czytałem gazety australijskie. Niemniej byłem trochę zaskoczony.
Tym bardziej, kiedy potem okazało się - jak powiedział mi AK, że tak naprawdę nie może opuszczać Polski, ponieważ grozi mu areszt, deportacja...
Dziwne i niezbadane są niektóre zawiłości międzynarodowego prawa.
Zacząłem rozmawiać z AK, początkowo po angielsku, potem przeszliśmy na polski.
Po przełamaniu pierwszych lodów...zdziwienia i formalnych, okazało się, że AK jest w Polsce od 3 lat, inwestuje głównie w nieruchomości. Alex zapytał mnie co ja robię? Czy nadal inwestuję w prywatne szpitale? Odpowiedziałem, że nie i... że posłuchałem jego rady sprzed lat i zainwestowałem ostatnio w dochodowe nieruchomości – „Income producing property”. Opowiedziałem mu też o mojej inwestycji w PRIM BR. Alex nastawił ucha i kiedy poznał wszystkie, ważne szczegóły, ni stąd ni zowąd, powiedział..., że jest zainteresowany, aby tę moją nieruchomość ode mnie kupić.
Odpowiedziałem: "Alex - nawet tego nie widziałeś, nie znasz ceny… A poza tym ja tak naprawdę, nawet nie myślę o sprzedaży".A on na to, jakby nie rozumiejąc tego co własnie powiedziałem...
"A czy mogę w poniedziałek mogę wpaść do Piaseczna i zobaczyć te twoje magazyny?"
Po chwili dodał:"Myślę, że co do ceny, na pewno się dogadamy. Ja ciebie dobrze znam i wiem, że ty nie robisz złych inwestycji". W poniedziałek, około południa spotkaliśmy się w PRIM BR. Obiekt bardzo spodobał się Alexowi; po zapoznaniu się z wynikami finansowymi - zaproponował cenę kupna. Oczywiście, sporo ona różniła się od moich oczekiwań. Mimo tego zaczęliśmy, trochę na niby albo na może na poważne żarty, targować się o cenę. W pewnym momencie Alex powiedział, próbując użyć niejako argumentu doświadczonej osoby:
"Richard powiem ci jedno, słowa, jakie moja matka przekazała mi kiedyś – i to święte słowa: „Synu zawsze pamiętaj jedną zasadę: Ty lepiej sprzedaj i żałuj niż... kup i żałuj”.
Muszę przyznać, że zacytowane przez Alexa słowa jego rodzicielki rozbawiły mnie do łez. Zastanawiałem się długo nad nimi, ale od razu wiedziałem, że jest w nich wielka (wprawdzie żydowska) – ale mądrość taka życiowa.
Kilka dni potem, dogadaliśmy się co do ceny i sprzedałem PRIMBR - do jednej z licznych firm Alexa. Zapłacił wszystko, co do grosza i zgodnie z terminem.
Podczas podpisywania aktu notarialnego sprzedaży, AK opowiedział mi o Elemisie, wielkiej fabryce telewizorów w Warszawie, która od kilku miesięcy była w upadłości, wystawiona na sprzedaż przez Syndyka. Alex miał pewne obawy, zastrzeżenia gdyż Elemis posiadał wprawdzie 25 hektarów ziemi, ale było z tą fabryką też sporo problemów, np. kilkaset osób załogi i wiele innych spraw, którymi on nie chciał się zajmować. Wszystko wymagało czasu, determinacji, pracy i negocjacji, inwestycji. Był to tzw. „start-up” obarczony dużym ryzykiem;
Alex wolał kupować gotowe, operujące już firmy, przedsiębiorstwa - najlepiej w pełni wynajęte. Bez ryzyka. Dlatego nie interesował się tym Elemisem - aż tak bardzo. Polecił jednak kupić to mnie.
I to jego słowo stało się ciałem, kilka miesięcy później. Moja spółka wygrała przetarg i stałem się właścicielem – jednego z największych Centrów Magazynowych stolicy.
Dwa lata potem, po całkowitej odbudowie oraz reorganizacji Elemisu, sprzedałem go z dość dużym zyskiem. W rezultacie tranzakcji, byłem w posiadaniu dużej gotówki. Spotkałem się dość przypadkowo AK, z którym jakoś utrzymywałem sporadyczne kontakty. Alex poinformował mnie, że od paru dni próbował się ze mną skontaktować, bo właśnie nabył, (bardzo okazyjnie), około stu hektarów przemysłowych terenów w podwarszwskim Nadarzynie. Ponieważ nie był z natury deweloperem, zapytał: czy jestem zainteresowany kupnem tej działki. Odpowiedziałem, że tak i akurat mam trochę wolnych pieniędzy.
Po obejrzeniu tych terenów - moje zainteresowanie było ogromne ale starałem się to ukryć. Zapytałem o cenę, ale moim zdaniem była znacznie zawyżona. Zaczęliśmy więc, jak zwykle - targować się co do ceny. Z początku, tak jak kiedyś - trochę żartobliwie.
Przypomniałem Alexowi nasze negocjacje przy zakupie PRIM i zacytowałem słowa jego własnej matki:
„Synu pamiętaj jedno: - ty lepiej sprzedaj i żałuj - niż kup i żałuj”.
Po krótkiej chwili, Alex spojrzał na mnie bardzo poważnie, a potem rzekł:
„Richard, moja matka miała rację, ale powiem ci teraz, co kiedyś powiedział mi mój „tate:”...Synu, pamiętaj -
ty zawsze kupuj ziemię, bo tego Pan Bóg już więcej nie robi.” A za chwilę przemyślenia w mojej ciszy dodał:
"To tyż ziemia zawsze będzie w cenie - i ta cena tyż będzie rosła, zależy to tyż tylko od rynku".
Uważam, że AK miał bardzo wiele mądrości życiowej. Odziedziczonej po rodzicach i przodkach. Do drugiej transakcji między nami...nie doszło. Wielka szkoda, bo jak się wkrótce okazało Alex i jego matka, a szczególnie ojciec mieli rację. I Pan Bóg też.
Oni wszyscy razem inwestowali w ziemię, którą trzymali do momentu, aż cena pójdzie w górę, następnie sprzedawali ten towar, czyli ziemię - za pieniądze, które chcieli..., które potem z kolei - dla kupujących okazywały się kopalnią złota.
Ja niestety, za poradą "mojego" Banku Pekao SA zainwestowałem na Giełdzie - w papiery... bezwartościowe.
Ale o tem potem...
Ryszard Opara
ciąg dalszy za tydzień
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy