Konferencja prasowa Andrzeja Dudy po szczycie NATO w Londynie. Fot. printscreen YT |
W tej zgodnej orkiestrze pojawiły się ostatnio dwa zgrzyty i to dochodzące z obozu prezydenckiego. Najpierw, na konferencji prasowej podczas szczytu NATO w Londynie, prezydent Duda sprzeciwił się nazywaniu Rosji wrogiem Polski i dalej stwierdził: „Z drugiej strony trzeba także rozmawiać, bo Rosja jest sąsiadem, bo Rosja jest partnerem, bo dzisiaj świat to jest także wielkie pole wymiany gospodarczej”. Całkiem niedawno zaś, Krzysztof Szczerski, szef kancelarii prezydenta, w wywiadzie dla agencji Reutera stwierdził: „Jako kraj sąsiadujący z Rosją nigdy nie będziemy nalegać na antagonizm w stosunkach między Zachodem a Rosją, ponieważ wtedy możemy stać się ofiarą tego antagonizmu.” Widać, że minister Szczerski potrafi wyciągać rozsądne wnioski z sytuacji w jakiej znalazła się Polska.
Zaraz po londyńskim szczycie NATO w amerykańskim magazynie „National Interest”, który założył w 1985 roku Irving Kristol, zwany „ojcem chrzestnym neokonserwatyzmu” ukazał się tekst pt. „NATO już nie służy amerykańskim interesom” (NATO No Longer Serves American Interests). Już sam tytuł intryguje, a przedstawione wnioski powinny uruchomić wręcz alarm, gdyż mówią one, że „USA powinny stopniowo pozbywać się odpowiedzialności za obronę kontynentu, przekazując odpowiedzialność za obronę Europy samym Europejczykom”.
Zważywszy, że neokonserwatyści należą do tych, którzy najbardziej są za globalną projekcją siły przez Amerykę, to jeśli już tam zaczynają pojawiać się takie izolacjonistyczne nastroje, to tylko domyślać się możemy jakie podejście mogą mieć inni i jak szybko amerykańska militarna obecność w Europie może stać się przeszłością. W tej sytuacji, ostrożna opinia Szczerskiego wydaje się dość oczywista i zamiast zdziwienia powinny pojawić się raczej pytania o możliwą zmianę wektora polskiej polityki względem Rosji. Czy ta zmiana nastąpi? Moim zdaniem są to jednak oczekiwania zbyt daleko idące i przedwczesne. Te oświadczenia idące z obozu obecnego prezydenta Polski wynikać mogą bardziej z wymogów bieżącej polityki, w tym, przede wszystkim, nadchodzących wyborów prezydenckich. O co może chodzić? 10 kwietnia 2020 roku przypada 10 rocznica katastrofy smoleńskiej. Z tej okazji oczekiwana jest wizyta prezydenta Dudy w Smoleńsku. Już w sierpniu tego roku był o to pytany szef MSZ Jacek Czaputowicz. Miał on tylko tyle do powiedzenia: „Nie wyobrażam sobie, aby Rosja zablokowała przyjazd prezydenta Dudy do Smoleńska”.
Wydaje mi się, że prezydent Duda i jego urzędnicy, nie do końca zdają się wyłącznie na wyobraźnię ministra Czaputowicza w tej sprawie. Należy mieć obawy, że sprawy mogą pójść źle i tym bardziej należy tak sądzić, że ostatnie posunięcia polskiego MSZ wobec rosyjskiego prezydenta trudno nazwać przyjaznymi. Przypomnijmy, że Polska nie zaprosiła prezydenta Putina na uroczystości rocznicy wybuchu II wojny światowej, jak też nie będzie Putina w Polsce na uroczystościach 75 rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Nawet samolot prezydenta Putina omija polską przestrzeń powietrzną podczas swoich przelotów. Dwa lata temu, lecąc na szczyt G-20 do Hamburga, samolot z prezydentem Putinem nadrobił 500 kilometrów aby tylko nie lecieć nad terytorium Polski. Wolał skorzystać z przestrzeni nadzorowanej przez Finlandię, Szwecję i Danię, niż przelecieć na Polską. To pokazuje jaki jest poziom wzajemnego braku zaufania i animozji. Przy czym nawet prezydent Ukrainy, mającej ponoć z Rosją konflikt o charakterze zbrojnym, spotyka się z Putinem, a Polska nie jest w stanie unormować stosunków nawet na minimalnym poziomie.
Z tego względu można sobie wyobrazić, że strona rosyjska może nie być przychylnie nastawiona do wizyty polskiego prezydenta w Smoleńsku i jego przyjazdu nie zaakceptuje. Natomiast dla strony polskiej, szczególnie dla prezydenta Dudy, gdyby nie mógł on pojawić się w Smoleńsku w okrągłą rocznicę tamtej tragedii, to byłaby bardzo przykra sprawa i mogłoby ona zaważyć nawet na wyniku nadchodzących wyborów. Okazałoby się, że po pięciu latach rządów PiS nie tylko, że nie wyjaśniono tej tragedii, nie sprowadzono wraku, ale nie można nawet odbyć wizyty, gdyż stan stosunków z Rosją jest tak zły, że Polska jest uważana za głównego wroga Rosji w Europie, a może nawet i na świecie.
Komu i do czego jest potrzebna taka renoma Polski? Dlatego też, obóz prezydencki, nie czekając na działania MSZ, próbuje zapewne samodzielnie wysyłać do Moskwy sygnały, że jest gotowy na poprawę wzajemnych stosunków, o ile oczywiście strona przeciwna nie będzie blokować kwietniowych odwiedzin w Smoleńsku. Czy to da pozytywny efekt, trudno dziś wyrokować. Zależy to od wielu spraw i znając rosyjską dyplomację zostanie to na pewno przez nią dobrze rozegrane.
Weźmy jeden przykład. 14 lutego wypada 75 rocznica śmierci generała armii Iwana Czerniachowskiego, którego pomnik, ustawiony na miejscu gdzie w 1945 roku został on śmiertelnie ranny, został w 2016 roku zdemontowany. Na tym miejscu, gdzie są ruiny po pomniku, delegacje z Rosji nadal co roku składają kwiaty. W tym roku, z uwagi na okrągłą rocznicę, można się spodziewać delegacji na wyższym szczeblu, może oprócz rosyjskiego ambasadora, także jakiegoś reprezentanta rosyjskiego rządu, prezydenta lub Dumy. Fakt zniszczenia tego pomnika po raz kolejny będzie nagłośniony w Rosji. Wziąć też trzeba pod uwagę fakt, że Czerniachowski jest uważany za najwyższego rangą wojskowego pochodzenia żydowskiego, który walczył i zginął w czasie wojny, co nie jest bez znaczenia. Zostanie wzmocniona, nieprzychylna władzom polskim, atmosfera w Rosji związana z niszczeniem pomników poświęconych Armii Czerwonej w Polsce. A to obciąży wzajemne polityczne kontakty.
Niektórzy komentatorzy w swoim nazbyt optymistycznym podejściu widzą nawet zaproszenie przez Rosję prezydenta Polski do udziału w uroczystościach 75 rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem w Moskwie. Aby zaszło coś takiego, to musiałby przedtem zajść rzeczywisty przełom we wzajemnych stosunkach, a na to się nie zanosi. Póki co, to Polska nadal będzie pełnić rolę głównego wroga Rosji i to nie dlatego, że tak faktycznie jest, ale dlatego, że polskie władze same sobie jakby taką rolę wyznaczyły. Jednak do coraz większej liczby polityków, także tych sprawujących władzę, jak też i do zwykłych ludzi, zaczyna docierać absurdalność tej sytuacji.
Stanisław Lewicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy