Włodzimierz Czarzasty - lider SLD i wicemarszałek Sejmu: Fot. Wikipedia (CC BY-SA 3.0 PL) |
Jedni, aprobujący obecne kanony polityki historycznej, uznali twierdzenie o wyzwoleńczej misji Armii Czerwonej za skandal i potępili pryncypialnie Czarzastego i wszystkich podzielających taką opinię. Jeden zaś poseł PiS uznał nawet, że Czarzasty dopuścił się, być może, przestępstwa i zgłosił wniosek o ściganie go do prokuratury. Z drugiej strony Czarzasty nie postał dłużny i nazwał sprzeciwianie się jego słowom za „intelektualny debilizm”. Zaogniło to tylko spór wokół tematu, ale też być może cała ta sprawa jest, w jakiś sposób, na rękę dla PiS-u, gdyż odciąga uwagę od niewygodnej dla tej partii sprawy prezesa NIK Banasia. Na dodatek, do gry włączyła się też Konfederacja, która także zawiadomiła prokuraturę o rzekomej zbrodni Czarzastego, choć w tym przypadku mogła to uczynić interesownie, licząc, być może, na opróżniony fotel wicemarszałka Sejmu, gdyby Czarzasty został odwołany.
Ale zostawmy takie domysły i kalkulacje na boku, a spróbujmy zając się meritum. Moim zdaniem ten spór wokół twierdzeń o wyzwoleniu wynika z nieporozumienia co do samej istoty tego pojęcia i tamtej konkretnej sytuacji. Chodzić może o to, że obie zwalczające się strony inaczej rozumieją wyzwolenie. Czym byłoby wyzwolenie dla stojących na gruncie konstytucji kwietniowej i legalności oraz ciągłości władz ustanowionych na jej podstawach? Dla nich wyzwoleniem mogłoby być tylko przywrócenie państwa polskiego w takim kształcie terytorialnym i ustrojowym jaki miała II Rzeczpospolita. Jest rzeczą oczywistą, że ówczesny Związek Radziecki nie chciał by takie państwo polskie się odrodziło, a nawet był temu przeciwny, nie uznawał takiego państwa i zamykał do więzień oraz obozów tych, którzy prowadzili działania polityczne i zbrojne by takie państwo przywrócić. W tym sensie Armia Czerwona takiej Polski, stanowiącej odtworzenie II Rzeczpospolitej, ani nie wyzwoliła, ani nie przywróciła, ani też nie chciała i nie uznawała.
Związek Radziecki miał koncepcję na budowę nowej, innej Polski, która była państwem o kształcie terytorialnym, ustrojowym, a nawet o składzie ludnościowym, zupełnie innym od tamtej Polski. Na dodatek okazało się, że całkiem niemało Polaków włączyło się w budowę tego nowego państwa i nie jest prawdą, że nikt tego nie popierał. Partia PPR, jeszcze przed zjazdem zjednoczeniowym, liczyła milion członków, zaś po zjednoczeniu z PPS było to już półtora miliona. Oznacza to, że wziąwszy liczebność wszystkich dorosłych Polaków, wynoszącą wtedy około 15 milionów, było to aż 10 procent całej ludności Polski. Ponadto, w tym czasie kobiety nie wykazywały dużej aktywności politycznej i ich udział w partiach był znikomy i także w PZPR ich liczba dochodziła wówczas tylko do 19 proc. ogółu członków. To zaś oznacza, że wśród dorosłych mężczyzn, członkowie PZPR, stanowili wówczas aż około 17 proc., czyli ponad jedną szóstą całej ludności. A mówimy przecież tylko o aktywistach. Jeśli do tego dodamy członków partii i organizacji w jakiś sposób afiliowanych przy PPR/PZPR, to wówczas może okazać się, że grubo ponad 30 proc, ludności budowę tej Polski Ludowej popierało, a jeszcze znacznie więcej się jej nie sprzeciwiało. Mówienie zatem, w tym kontekście, o takiej masie ludzi jako o garstce zdrajców, czy obcych agentów, którzy rządzili wyłącznie dlatego, że Armia Czerwona opanowała te tereny, wygląda co najmniej kuriozalnie.
Gdyby zatem ta opcja nie miała aż tak dużego poparcia i nie zmobilizowała tak wielkiej liczby swoich członków do tworzenia struktur władzy, to żadna Armia Czerwona by im tej władzy nie zapewniła, ani nie utrzymała. Zauważmy także, że już dziesięć lat później, gdy w roku 1956 Gomułka stanął na czele PZPR, to nie tylko że nie zabiegał on o wsparcie Moskwy, ale wręcz rzucił kierownictwu ZSRR wyzwanie, nie cofając się nawet w obliczu marszu oddziałów Armii Radzieckiej na Warszawę. Wszystko to pokazuje, że traktowanie ówczesnej władzy jako tylko marionetek Moskwy jest bezpodstawne i wynika li tylko z obecnej narracji politycznej. Powinniśmy w sposób bardziej zrównoważony i realistyczny oceniać ówczesne procesy polityczne i rzeczywisty układ sił. Zatem jeszcze raz podsumuję; ZSRR nie wyzwolił i nie przywrócił Polski przedwojennej, ale zainicjował budowanie innej Polski, i okazało się, że jest w kraju wystarczająco dużo ludzi chcących to poprzeć.
Wspomnieć też wypada, że zmiana systemu politycznego po wojnie nastąpiła nie tylko w Polsce i nie tylko w państwach które zajęła Armia Czerwona. Podobne procesy zaszły także na Zachodzie. We Włoszech upadła monarchia, a we Francji nastąpiła zmiana systemu władzy. Na dodatek, sytuacja we Francji przypominała mocno sytuację w Polsce, z czego prawie nikt u nas nie zdaje sobie sprawy. We Francji istniał w czasie wojny uznawany przejściowo , także przez niektóre państwa koalicji antyhitlerowskiej, rząd w Vichy. Natomiast Wolni Francuzi generała De Gaulle’a funkcjonowali jako formacja i struktura nie mająca oficjalnego uznania jako legalna francuska władza. Podobnie było z formacjami wojskowymi generała Berlinga. Podobna też, do pewnego stopnia, była ich dalsza droga. W czerwcu 1943 w Algierze powstał tzw. Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego, która to nazwa została wręcz dosłownie powtórzona przy powołaniu PKWN w Chełmie. Zapewne była tu bezpośrednia inspiracja. Podobnie też, ów Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego został przekształcony potem w Tymczasowy Rząd Republiki Francuskiej, co także zostało powtórzone w przypadku polskim.
Nawet koncepcja budowy tych rządów była podobna; obydwa zawierały partie komunistyczne jako istotną część składową. Widzimy zatem, że patrząc z zewnątrz i nie wgłębiając się szczególnie w istotne różnice, które być przecież musiały, oba przypadki, polski i francuski, wyglądały podobnie i od razu też widać, że Stalin układając sprawy polskie inspirował się, często dosłownie, przypadkiem francuskim. Co ciekawe, De Gaulle chcąc sobie zapewnić władzę, podjął, zakończoną sukcesem, próbę opanowania Paryża w sierpniu 1944 roku, co postawiło aliantów przed faktem dokonanym i nie mieli oni dalej innego wyjścia niż po kilku miesiącach uznać formalnie jego rząd tymczasowy. W Polityce nie ma sentymentów i nie jest prawdą, że Amerykanie zrobili wszystko by pomóc generałowi De Gaulle. Wręcz przeciwnie, Amerykanie mieli najpierw zamiar objąć Francję, jako państwo okupowane, własnym zarządem wojskowym tzw. Allied Military Government for Occupied Territories, jakim zostały przez pewien czas objęte Niemcy, Włochy, Japonia czy Austria, ale to talenty i zdecydowanie generała, jak też jego polityka, w tym porozumienie i wsparcie Stalina, dały Francji przywrócenie własnego rządu i pozycji w koalicji antyhitlerowskiej. W Polsce nie mieliśmy takich polityków, elit, wizji jak też i szczęścia.
Podobna próba zdobycia władzy w kraju, dokonana przez krajowe struktury rządu londyńskiego w Warszawie, zakończyła się krwawą łaźnią i całkowitą porażką. W tym przypadku warunki polityczne, ale także militarne, były odmienne i Stalin miał innego pretendenta do sprawowania władzy w Polsce, dlatego też powstania nie poparł, choć nie jest pewne, czy nawet przy pełnym zaangażowaniu byłby w stanie tego dokonać. Rosjanie nigdy nie szturmowali przez przeszkodę wodną wielkiego miasta, a zawsze je obchodzili i okrążali celem zdobycia. Tak zrobili w przypadku Stalingradu, Kijowa, i w końcu także Warszawy, Wrocławia, Poznania, czy Berlina. Próba zdobycia Poznania z marszu, przez forsowanie rzeki od wschodu, zakończyła się porażką, w wyniku której walki i tak przeciągnęły się na cały miesiąc.
Zauważyć też należy, że zakończone porażką forsowanie Wisły i walki na przyczółku czerniakowskim, podjęte przez 1 AWP we wrześniu 1944 r. były też jakąś próbą powtórzenia wariantu paryskiego. Pamiętajmy, że Paryż zdobyli sami powstańcy przy wsparciu 2 dywizji pancernej sił Wolnych Francuzów. Udział Amerykanów w tych walkach był minimalny. W Warszawie wojsko, podporządkowane PKWN, miało, razem z lewicowymi partyzantami, wyzwolić możliwie duży obszar stolicy i zdobyć, w ten sposób, legitymację do objęcia władzy w kraju. Te siły okazały się jednak do tego za słabe, choć wątpię, że i przy większym zaangażowaniu i wsparciu wojsk radzieckich, byłoby to możliwe. Także próby szybkiego rozwinięcia przyczółków oddalonych od miasta nie przyniosły sukcesu dlatego też realizację operacji wstrzymano. To oczywiście temat do dłuższej analizy, który ja tu tylko sygnalizuję.
Spróbujmy zamknąć temat takim stwierdzeniem, które będzie, być może, do przyjęcia dla większej grupy czytelników i nie będzie budzić aż takich kontrowersji: Armia Czerwona nie wyzwoliła Polski takiej, jaka istniała przez wojną, ale wyzwoliła za to ludzi, którzy cierpieli na wskutek codziennego terroru, publicznych egzekucji i byli pozbawieni podstawowych praw, zaś miliony z nich wykonywały niewolniczą pracę. Byli oni niewolnikami sensu stricto; musieli nawet nosić na ubraniach odpowiednie oznaczenia, co nie dotyczyło nawet niewolników w starożytnym Rzymie. Na terytoriach podbitych już nawet 12 letnie dzieci kierowano do pracy, zaś uchylanie się od niej groziło pojmaniem z łapance i wywiezieniem do niewolniczej pracy w Niemczech. Takie były realia. Twierdzenie, że ci ludzie nie czekali na wyzwolenie, skądkolwiek by ono nie nastąpiło, i nie odczuli pozytywnie zmiany po zakończeniu wojny jest twierdzeniem nieprawdziwym i krzywdzącym pamięć o tych, którzy polegli by zwyciężyć niemiecki nazizm. Nie dotyczyło to bynajmniej wszystkich. Trudno by zadowoleni z takiego wyzwolenia były rodziny zamordowanych w augustowskiej obławie przeprowadzonej przez NKWD, jak też i inne osoby, które zostały dotknięte represjami przez organa bezpieczeństwa ZSRR oraz nowej władzy. Tym niemniej zakres tych represji, i liczba objętych nimi Polaków, były nieznaczne w porównaniu do masowego terroru niemieckiego. Za to, bez żadnych wątpliwości, wkroczenie Armii Czerwonej było wyzwoleniem dla resztek już ukrywających się Żydów, którzy mogli wyjść wreszcie ze swoich kryjówek.
Jedna tylko kategoria mieszkańców ziem obecnej Polski odczuła zdecydowane pogorszenie swojego bytu i bezpieczeństwa po wejściu Armii Czerwonej i instalowaniu się nowej władzy ludowej. To przebywający jeszcze na tych terenach, w ilości ok. 3 mln., Niemcy oraz jeszcze liczniejsza liczba folksdojczów, byłych obywateli polskich, którzy dla pewnych korzyści i ulg w traktowaniu przez Niemców, odstąpili od polskiego obywatelstwa i wpisali się na niemiecką listę narodową. Także niektóre inne mniejszości narodowe korzystały za okupacji niemieckiej z pewnych przywilejów w stosunku do ludności polskiej. Dla tych trzech grup ludności wkroczenie Armii Czerwonej wyzwoleniem raczej nie było. Ja jednak, jakkolwiek staram się zrozumieć wszystkich, to nie zamierzam patrzeć na Armię Czerwoną oczami Niemców, folksdojczów, czy kolaborantów.
Stanisław Lewicki
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy