...Byłem też umówiony na lunch ze znanym biznesmenem, pochodzenia polskiego Richardem Prattem z Melbourne... Fot. Wikipedia |
Odcinek 36 Autobiografii Naukowej Ryszarda Opary
Poszukiwanie miejsca na Ziemi
Sytuacja zaczęła się powoli stabilizować siłą czasu i rzeczy. Pozew przeciwko Grupie Sir Petera wycofałem. Nie dlatego, że zmieniłem zdanie, że zrobiłem coś źle, niezgodnie z etyką, że zgodziłem się przegrać. Po prostu nie miałem już żadnych realnych szans, aby złożyć całą transakcję „do kupy”. Zgodnie z umowami wstępnymi, moja wyłączność była na określony czas i ustalony termin na podpisanie ostatecznej dokumentacji całej transakcji. A ja nie miałem żadnego finansowania, więc nie było sensu kontynuować tego dalej.
Tymczasem Mayne N. wraz z funduszem Sir Petera, kilka tygodni później dokonał całej transakcji, dokładnie i ściśle według mojego scenariusza i planu biznesowego. Utworzono największą grupę prywatnych szpitali w Australii. Jej początkowa wartość kapitałowa wynosiła ok. 2.5 mld dolarów. Dokładnie tak - jak to przewidywałem.
W ostateczności parę lat później, przejęli też i moje szpitale AHL. Dzisiaj wartość tego konglomeratu szacowana jest w granicach 15.0 mld. dolarów i jest chyba największą,
tego typu firmą na świecie. (Obecna nazwa to - Ramsay HealthCare Limited).
A wszystko zaczęło się od mojego pomysłu, mojej koncepcji i mogło być też moje - do dzisiaj. Wszystkie kredyty... już dawno byłyby spłacone. A ja byłbym...trudno nawet bujną wyobraźnią sprecyzować...
Nie chcę nikogo krytykować, ani oskarżać, ale kilka faktów jest bezsprzecznych:
• Naszym całym Światem rządzą pieniądze i układy.
Polityka i cała reszta, schowana pod płaszczykami jakieś ideologii, reżimu czy nawet demokracji, jaką znamy dzisiaj, opcji rozmaitych jest wiele - ale to tylko narzędzia do realizacji tych właśnie interesów. Wielkich interesów. I żeby dostać się do tej ekstraklasy biznesu - trzeba zdobyć; odziedziczyć lub wywalczyć dostęp oraz kontrolę nad dystrybucją pieniądza, a przede wszystkim....uzyskać nieograniczony dostęp do wszystkich
układów rynkowych. Krótko mówiąc...dzisiaj to jest niemożliwe. Nieosiągalne dla normalnego człowieka. Nawet, dla geniusza pieniądza.
• Trzeba mieć te dwa elementy kontrolujące rynek.
Wyszedłem z tej Pyrrusowej batalii mocno poobijany. Szczególnie psychicznie. Wprawdzie z tarczą, ale której jednak sam - nie mogłem udźwignąć. Straciłem impet, a przede wszystkim marzenia. Chciałem zbudować coś nowego, niepowtarzalnego - największą grupę prywatnych szpitali w Australii a może nawet dalej… Ale już wiedziałem - ten rozdział, wbrew mojej woli - został przede mną zamknięty. Ktoś inny zrealizował wszystkie moje marzenia. Mimo wszystko nauczyłem się też jednego: W życiu nigdy nie można się poddać! Zawsze należy walczyć, bo zawsze jest o co.
Wróciłem do swoich szpitali. Nie chciałem ich jeszcze sprzedawać, choć oferta leżała otwarta - cały czas na stole negocjacji. Straciłem także coś ważnego: energię, determinację i niczym niepohamowany zapał do działań. Powstała przede mną pustka sukcesu, marazm, który zdominował nawet podświadomość. Nie bardzo wiedziałem: z kim, dokąd i co dalej?
Nie mogłem znaleźć odpowiedzi na te pytania - najważniejsze w życiu…
Próbowałem innych interesów w służbie zdrowia. Zająłem się budową Domów Opieki dla
Osób Starszych (Nursing Homes), które najczęściej były stawiane na obrzeżach Sydney,
łącznie z tzw. Retirement Village (dużymi wioskami - osiedlami dla emerytów). Wszystko działało według zasady – koncepcji stworzonej przeze mnie: „Wakacje do Końca Życia”.
Był to kolejny, znakomity pomysł i interes, ponieważ średnia życia dla kobiet i mężczyzn w Australii, jest jedną z najwyższych na świecie. Dodatkowo kobiety mogły przejść na emeryturę, już w wieku 55 lat, a mężczyźni 60 lat. Ich emerytury były wysokie. Zapowiadał się, więc znakomity interes, ale...To już jednak nie było to...
Trudno mi było przeżyć porażkę kreacji lidera - największej grupy prywatnych szpitali Australii. Ciągle tamtym żyłem, wiedząc, że ktoś inny realizuje mój genialny pomysł.
Zrozumiałem wtedy także, że: najczęstszą przyczyną upadku człowieka jest nabyta wiara we własny geniusz i nieśmiertelność – które są nieuleczalnymi chorobami sukcesu. No bo przecież...Życie to ciągła walka. Musimy też zawsze wiedzieć - jakiej amunicji używać, aby tę walkę wygrać.
Z drugiej strony życie powinno być poezją, pełną metafor piękna, które dają nam wszystkie energię tworzenia. To jedyna droga w Przyszłość. CO DALEJ? - Szukanie miejsca na Ziemi...
Był rok 1990, skończyłem 40 lat- bardzo istotny wiek w życiu każdego mężczyzny i człowieka, kiedy to pytanie: „Co dalej? - nabiera szczególnego znaczenia. Miałem nadal wielkie biuro w Centrum Sydney, wspaniały dom w St. Ives z basenem i kortem tenisowym,
na którym w każdy weekend odbywały się imprezy sportowo-towarzyskie; a czasem wieczorami, w naszym salonie odbywały się koncerty fortepianowe.
Na polu biznesowym było średnio, zwyczajnie - sporo sukcesów, ale i porażek…, które z czasem... zaczynałem rozumieć. A jednak... zaczęło nam brakować czegoś...bardzo ważnego - Może rodziny, dzieci? Wspólnie z żoną Evitą zdecydowaliśmy wreszcie… trochę odpocząć, zająć się prywatnym życiem.
Nasze małżeństwo trwało już 15 lat, a nie mieliśmy potomstwa, choć oboje bardzo tego pragnęliśmy. Na początku jeszcze w Polsce, było to niemożliwe. Zdecydowaliśmy się na emigrację i z tego też powodu, dzieci byłyby przeszkodą. I kiedy żona zaszła w ciążę, jedynym sensownym rozwiązaniem - było jej usunięcie.
Potem pierwsze lata na Antypodach - nie był to z pewnością nasz priorytet, nie mieliśmy na to czasu, ani pieniędzy. Mieszkaliśmy zresztą wtedy osobno. Dopiero w połowie lat osiemdziesiątych, zaczęliśmy poważnie myśleć o rodzinie. Wtedy jednak okazało się, że mamy konflikt serologiczny i będą rozmaite kłopoty, trudności…
Pod koniec lat osiemdziesiątych, byliśmy właścicielami szpitala Hunters Hill, gdzie operował
Dr Rick Potter - znany ginekolog, który „sprowadził” program IVF do Australii. Żona kilka razy, zaszła z powodzeniem w ciążę, niestety wszystkie próby kończyły się poronieniem.
Właśnie wtedy, zaczęliśmy myśleć o adopcji.
Były między nami dość duże różnice zdań: Evita myślała o dwójce: chłopiec i dziewczynka.
Ja marzyłem o dwunastce, jak Jan Skrzetuski bohater powieści „Ogniem i mieczem”. W ostateczności i w żartach godziłem się na jedenastkę; ale pod warunkiem, że będą to chłopcy - zespół piłki nożnej. Co do jednego byliśmy jednak całkowicie zgodni. Będziemy nadal próbować ale...
Zaadoptujemy dzieci w Polsce.
W latach 1988-90, coraz częściej myśleliśmy, o ewentualnym powrocie do kraju. Tym bardziej, że w Polsce zachodziły zmiany, rozpoczęła się transformacja ustrojowa i
wyglądało na to, że nasz powrót jest tylko kwestią czasu. Mieliśmy w Polsce też rodzinę,
sporo znajomych, dom. Żona pierwszy raz poleciała do kraju sama, wiosną roku 1986.
Chciała być z rodzicami na swoje urodziny - 26 kwietnia. W tym dniu jednak właśnie wybuchł Czernobyl...i nastąpiły wszelkie następstwa tej katastrofy ekologicznej. Miało to raczej negatywny wpływ na naszą szybszą decyzję powrotu.
Zaczęliśmy się zastanawiać, dochodzić do wniosku, (pamiętając lata Komuny i PRL),
że upłynie wiele lat, może nawet pokoleń, zanim cokolwiek w Polsce naprawdę się zmieni -
w stronę pozytywnej normalności. Tutaj w Australii, pomimo wielkich i oczywistych rozczarowań lat 1988-90, mieliśmy jednak dobre, ustabilizowane życie i znakomite perspektywy na jego dalszy ciąg. Może poniżej i nie na miarę moich ambicjii...ale
Był rok 1991, przejściowe kłopoty z płynnością dla Alpha Healthcare minęły. Ostatecznie, w takim... podbramkowym momencie, aby wypłacić zaległe pensje, wspomogłem firmę własnymi pieniędzmi. Życie powoli zaczęło się stabilizować. Wszystko na to wskazywało – a stabilizacja w życiu jest potrzebna jak zdrowie. Ważna dla każdego…..
Powrót do korzeni... przeszłości i... PZMot.
Pewnego dnia, byłem już po porannym przeglądzie prasy; przeglądałem z architektem
plany jakiegoś nowego projektu, kiedy moja asystentka powiadomiła mnie, że przyszedł do recepcji czeka na mnie Pan Witkowski z Polski. Nie bardzo chciało mi się z nim gadać;
wtedy prawie każdego dnia miałem albo wizytację z Polski albo miejscowej Polonii -
wszyscy ze znakomitymi pomysłami na rozmaite imprezy, interesy - brakowało im wszystkim, właściwie tylko jednej rzeczy - pieniędzy. Tego szukali u mnie...
Byłem też umówiony na lunch ze znanym biznesmenem, pochodzenia polskiego Richardem Prattem z Melbourne. Kiedy widziałem go ostatni raz, zwierzyłem mu się z problemów, nadmiernej ilości rozmaitych super propozycji biznesowych... – od własnych rodaków...
Richard skomentował to w bardzo znamiennych słowach, które zapamiętałem na zawsze:
„Richard wiedz o tym, nie ma na tym świecie nic bardziej pospolitego, niż geniusz bez pieniędzy”.
I od razu dodał:
„Takich ludzi, geniuszy - (przynajmniej w ich przekonaniu) - ja zawsze wysyłam do diabła albo konkurencji. Do siebie biorę tylko fachowców – tych, którzy już coś w życiu osiągnęli..."
Ryszard Opara
NEon24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy