Ryszard Opara z Andrzejem Witkowskim (w płaszczach) podczas zawodów motorowych Grand Prix w 1994 r. Fot. archiwum autora |
AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 39
Dylematy Powrotu - Realizm Transformacji – Metamorfoza Wartości.
Zaczynałem więc w Polsce wszystko niemal od początku, poprzez nawiązanie bliskiej współpracy z PZMot oraz dobrze rozwijające się relacje z Prezesem Andrzejem Witkowskim. Jak wspomniałem, był to człowiek w wielu wymiarach niezwykły, nieprzeciętnej elokwencji a z drugiej strony bardzo pragmatyczny i praktyczny - ideowo i życiowo; zmuszony realiami, w których przyszło mu żyć.
Urodzony w Zawierciu, z wykształcenia „poukładany” prawnik... od wczesnej młodości, jakby wiedział instynktownie, że w Polsce aby zrobić jakąś karierę, trzeba być blisko polityki ale nigdy - nie powinno się w nią wchodzić.
Jego życiową zasadą (jak wynikało przynajmniej z moich obserwacji) było: Najlepiej zawsze stać z boku wydarzeń - na każdej scenie politycznej. Tak nakazuje pragmatyzm czasów przejściowych. Trzeba być dobrym obserwatorem - analitykiem sytuacji oraz „zaklepać” sobie rolę osoby zaufanej - pośrednika dla obu stron. Wtedy nie ma ryzyka, żadnej odpowiedzialności za podejmowane decyzje – no i można liczyć na zyski – zarobić przychylność, z każdej strony. Pod warunkiem braku stronniczej deklaracji.
Andrzej studiował prawo, na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie; już na I-szym roku studiów związał się z ZMS - ruchem młodzieżowym sterowanym przez PZPR. Kiedyś został nawet zastępcą, przyjacielem Pierwszego Sekretarza Partii w województwie. Ale też, jakby w asekuracji od polityki i tak na wszelki wypadek postanowił zająć się również sportem. Takim, który go pasjonował, a jednocześnie był popularny, populistyczny, ogólnokrajowy. Wybrał PZMot, którym od czasu powstania w 1950 r., kierował Roman Pijanowski, człowiek niby bezpartyjny, ale jednak zawsze dobrze powiązany z każdym kolejnym układem partyjnym w kraju.
Jego podejście do życia opłaciło mu się, bo w kraju, w którym układy ciągle się zmieniały...on był stały, pozostawał prezesem przez 33 lata. Myślę, że Andrzej właśnie tego najlepiej się nauczył. Miał i nadal ma ambicję, równie długo prezesować PZMot-owi. Jest tam do dzisiaj i chyba chce pobić rekord Pijanowskiego - czego mu z całego serca życzę.
Andrzej miał wiele kontaktów z każdej strony, ciągle zmieniającej się sceny politycznej. Jego współpracownikiem był niegdyś - na stanowisku ministra sportu - Aleksander Kwaśniewski, ale ponoć... od strony partyjnej podlegał Andrzejowi. Przynajmniej dostawałem takie sygnały…
Kiedy rozwiązano PZPR i z pozostałości dawnych działaczy partii utworzono SLD - Sojusz Lewicy „Demokracji”, Andrzej nadal utrzymywał z dawnymi kolegami bliski kontakt. Znał dobrze wielu: Rakowskiego, Kiszczaka, Millera, Kwaśniewskiego, Oleksego, Majkowskiego i wielu innych - np. Generała Kuropieskę, których i ja - niemal wszystkich - głównie dzięki Andrzejowi poznałem.
Dla mnie, człowieka z zagranicy, który znał tych ludzi wyłącznie z prasy, było to niewątpliwie bardzo ważne i potrzebne w dalszych działaniach. W interesach najważniejsze są kontakty. No, oczywiście potrzebne są pieniądze. Ale te jeszcze miałem!
Kiedy do władzy doszła Solidarność (przynajmniej jak twierdzą media), Andrzej Witkowski też dość szybko potrafił się z nimi zaprzyjaźnić. Być może sprawę, bardzo ułatwił sport motorowy, taki „apolityczny” z założenia - motoryzacja była, jest i pewnie pozostanie ponadczasową pasją Polaków.
Andrzej potrafił zresztą tak manewrować, że zawsze i wszędzie miał kolegów i przyjaciół. Nawet jego przeszłość była zrozumiała i akceptowalna, dla większości...Potrafił również zdobyć przychylność biznesmenów. Dobrze znał Jana Kulczyka, najbogatszego Polaka w czasach transformacji. I nawet, dzięki niemu, w pewnym czasie został Prezesem Zarządu Warty SA, drugiej największej, po PZU, w Polsce firmy ubezpieczeniowej - równocześnie utrzymując stanowisko Prezesa PZMot !
W tym okresie sponsorowałem również niektóre z imprez motocyklowych - żużel, sześciodniówkę. Ówczesny minister sportu, za zasługi… dla sportu, nagrodził mnie za to - nawet jakimś medalem...
Pewnego dnia zrodził się pomysł reaktywacji żużla na stadionie Gwardii Warszawa. Stworzyliśmy w tym celu, razem spółkę o nazwie PZM-Sport. Głównym celem, było założenie drużyny żużlowej w stolicy, która mogłaby startować w rozgrywkach ligowych. Na początek organizowaliśmy comiesięczne imprezy żużlowe z cyklu Grand Prix. Zimą odbywały się bardzo spektakularne wyścigi motocyklowe na lodzie - na stadionie lodowym Stegny.
Żużel i pokrewne dyscypliny były wówczas bardzo popularne w Polsce, więc często w imprezach na terenie kraju również braliśmy udział: w Bydgoszczy, Toruniu, Gorzowie i Pile, (która wówczas była zdominowana przez Senatora- Henryka Stokłosę). A przy okazji poznawałem nowych ludzi biznesu np. właśnie we Wrocławiu, gdzie wyścigi urządzane były wspólnie z Polsatem - poznałem i zaprzyjaźniłem się z jego właścicielem- Zygmuntem (Piotrem) Solorzem.
Andrzej Witkowski był doborowym kompanem, oprócz tego - czasem nieoczekiwanie pojawiały się inne ciekawe znajomości, więc bardzo mi się to wszystko spodobało. O niektórych z tych znajomości chciałbym wspomnieć.
Polityka to interesy - na marginesach znajomości.
Wielkim kibicem i wielbicielem żużla był (niemal zawsze, od dziecka) - ówczesny minister stanu w Kancelarii Prezydenta Wałęsy - Mieczysław Wachowski. Bywał na wszystkich meczach i turniejach, niezależnie w jakim zakątku kraju się odbywały. Ponieważ, w tamtym okresie – był On uważany za nieoficjalnego „Vice-prezydenta” kraju - dzięki niemu na nasze imprezy zaczęli również przychodzić ludzie z rządu i otoczenia Prezydenta Lecha Wałęsy. W taki też sposób poznałem miedzy innymi: Generała Broni - Tadeusza Wileckiego, ówczesnego Szefa Sztabu Generalnego; Gen. Gromosława Czempińskiego - Szefa UOP, Admirała Toczka, Dowódcę Wojsk Nadwiślańskich i wielu, wielu innych, wysokich urzędników Państwa i Wojska Polskiego.
Poznałem także samego Prezydenta Wałęsę, który wówczas dla Polonii był prawdziwą legendą - wyzwolicielem kraju z rąk komunizmu. Tak powszechnie pisały światowe media. Byłem zresztą parokrotnie na jego urodzinach, w rezydencji przy ulicy Polanki, w Gdańsku-Oliwie.
Wkrótce zacząłem bywać także gościem Pałacu Prezydenckiego i po pewnym czasie wpuszczano mnie tam bez żadnych problemów. Spotykałem się na rozmowy z Mieczysławem Wachowskim, po południu zawsze pijaliśmy Whisky (najczęściej czarny Johny Walker) z Colą – bardzo ulubiony trunek Ministra. Miałem oczywiście kilku kierowców – byłych pracowników BOR, których polecił mi ówczesny Szef Biura Ochrony Rządu –poznany przez Wachowskiego Gen. Mirosław Gawor.
Czasem, zupełnie przypadkowo byłem świadkiem rozmów, na których podejmowano dość ważne decyzje państwowe jak np... wybór albo zmiana premiera kraju. Odbywały się one w czasie dyskusji, w których brali udział liderzy partii mającej większość lub zdolność decyzyjną w Parlamencie. Często obecny był Szef UOP-u, czasem Marszałek Sejmu.
„Przy mnie” zostali wybrani premierzy: Pawlak i Oleksy. Najpierw Minister Wachowski uzgadniał to ze swoimi rozmówcami, osobami zaproszonymi; potem sam szedł do Prezydenta Wałęsy, który przebywał w gabinecie naprzeciwko - i po godzinie wracał z decyzją. Kiedy wszystko było uzgodnione i wszyscy politycy opuścili Pałac (mniej lub bardziej zadowoleni), minister zacierał ręce i mówił do mnie:"Rysiu, a teraz możemy się napić „łyseczki” z colą" - po czym dodawał słowa, które również zapisały się w historii czasów „Polskiej Transformacji”: "Kto nie z Mieciem - tego zmieciem."
Niekiedy, w piątek popołudniu z Mieciem jeździliśmy do Pałacyku w Otwocku - podwarszawskiej rezydencji Prezydenta - miejsca zabytkowego i znanego dobrze, również z historii. W XVIII wieku, był to np. ulubiony „zakątek” dla romantycznych spotkań Króla Augusta II Mocnego ze swoimi kochankami. Bywał tam bardzo często i podobno osobiście... przyznał się do ojcostwa aż 560 dzieci! Był niewiarygodnie płodny, ale też chyba - prócz kobiet - niewiele tego króla w ogóle interesowało. Szczególnie mało interesowała go Rzeczypospolita, której bardzo wiele w sumie zaszkodził.
Pałac w Otwocku był również miejscem, gdzie król Polski spotykał się z Piotrem Wielkim. Tam właśnie niestety - w czasach panowania ostatniego króla Polski, zdecydowano o Rozbiorach Rzeczypospolitej. Tam podpisano też... I-szy i chyba II-gi „Akt Rozbiorów Polski”... Z powodów historycznych, było więc to przeklęte miejsce dla Polski...ale to już zapomniane niemal czasy...
Nigdy nie zapomnę swojej pierwszej wizyty w tym właśnie pałacu. Był piątek po południu. Podczas zwiedzania rozległych ogrodów pałacu, ulokowanego nad jeziorem, w dorzeczu Wisły - chodziłem sam, ponieważ Minister Wachowski miał kilka planowanych spotkań nieoficjalnych, poufnych. W pewnym momencie zobaczyłem jakiegoś faceta, ubranego w dresy. Siedział sobie po prostu nad jeziorem, z wędką w dłoni. Byłem trochę zdziwiony; wszędzie pełno ochroniarzy, a tu nagle pojawia się - jak gdyby nigdy nic - ktoś obcy, ktoś kto sobie tak po prostu... wędkuje...
Podszedłem do niego, by zapytać: czy ryby biorą i czy coś złapał? Nie zdążyłem jeszcze dojść, ale kiedy zauważyłem, że właśnie „sika”, zatrzymałem się więc na chwilę. Wkrótce przekonałem się, że tą osobą, która tam siedzi...jest Prezydent Wałęsa, całkowicie sam. Skromnie ubrany, bardzo zaaferowany wyłącznie swoimi wędkami. Akurat zaczepił haczykiem o krzak, wydając głośne okrzyki niezadowolenia. Byłem bardzo zaskoczony. Trudno było mi wprost uwierzyć, że głowa naszego państwa, zajmuje się takimi głupotami.. Rozmowa była krótka. Pan Prezydent niezadowolony intruzem - uciszał mnie twierdząc, że ma „ciągłe branie” – ale, że to „tylko płotki”. Nie bardzo wiedziałem, czy Pan Prezydent mówi mi o rzeczywistości – czy też robi jakieś aluzje polityczne...
Zniknąłem po chwili, próbując „skontemplować” niesamowite kontrasty życia. To był przecież wspaniały Pałac, obrazy królów, cara; bardzo wiele memorabiliów z historii Polski... a obok stała, siedziała...głowa Państwa, która narzekała „ma ciągłe branie, ale może łapać tylko płotki”. Później okazało się, że Prezydentowi „brały i urwały się jakieś 2 giganty”- w końcu nic nie złapał. Był wielce z tego powodu niezadowolony.
Znowu nie wiedziałem czy Prezydent nawiązywał do polityki czy „wymsknęła” mu się - kolejna gra słów. Prezydent zignorował gości i poszedł sobie wcześniej czyli gdzieś ok. 19.00 - na „zasłużony” wypoczynek. To już z pewnością nie była polityka. Zwykłe człowieczeństwo.
A my z Mieciem, (po zakończeniu negocjacji urzędowania), urządziliśmy sobie balangę, mocno zakrapianego... grilla - nad brzegiem jeziora. Potem dołączyło parę osób z Kancelarii. Rozmawialiśmy jak zwykle przy takich okazjach, tylko o zmianach personalnych w Kancelarii i w Rządzie. Ja oczywiście byłem biernym uczestnikiem, słuchaczem dyskusji – polewając trunkami.
Z tego co często powtarzał Wachowski, wokół Prezydenta Wałęsy, nie było żadnych fachowców, a najważniejszym (jego zdaniem) – był...całkowity brak zaprzyjaźnionych Prezydentowi osób. Wszyscy chcieli tak naprawdę tylko coś załatwić - albo ugrać dla siebie. Wszystkich należało wyeliminować albo z konieczności pilnie się strzec.
Zastanawiałem się wtedy często czy istotą polityki są głównie, może nawet wyłącznie kwestie i rozgrywki personalne? Naiwnie sądziłem, że polityka jest służbą dla państwa i narodu. Tymczasem, jak wkrótce się przekonałem, że polityka, (zwłaszcza Polska polityka) - to wyłącznie sposób na życie, na zarabianie pieniędzy, (czasem bardzo dużych pieniędzy), załatwianie własnych interesów... i potem na „spokojną”, zasłużoną emeryturę.
Z drugiej strony jak twierdzą wielcy tego świata, Polityka to władza...i także najlepszy afrodyzjak. A więc pytanie - jak jest naprawdę?
Bywałem w Otwocku dosyć często i muszę przyznać, że to naprawdę urocze miejsce. Wtedy było w dyspozycji Kancelarii Prezydenta. Potem zostało chyba przekazane Ministerstwu Kultury.
Jak wspomniałem, Mieczysław Wachowski był wielkim wielbicielem żużla, zresztą sam pochodził z Bydgoszczy, miasta w którym ten sport jest bardzo popularny - i często tam bywaliśmy. Miecio był bardzo rozpoznawalny wtedy wśród kibiców tego sportu w Polsce ale i za granicą, bo razem też jeździliśmy na turnieje Grand Prix - np. do Szwecji - gdzie on miał wielu znajomych wśród Polonii a ci często nas zapraszali do siebie, nad jeziora.
Muszę przyznać, że Wachowski był także znakomitym kompanem i interesującym rozmówcą. Zdaję sobie sprawę, że wokół jego osoby było sporo rozmaitych kontrowersji ale moim zdaniem, w tamtym czasie to tak naprawdę właśnie on podejmował większość ważnych decyzji - w życiu politycznym naszego kraju. Miał wyjątkowy kontakt z Prezydentem Wałęsą oraz nieprzeciętny instynkt, dar przekonywania.
Oczywiście rozgrywki personalne, które były codziennością i pryncypialnie brylowały w obozie Wałęsy – w ostateczności utopiły również samego głównego rozgrywającego.
Jak wspomniałem Wachowski często używał stwierdzenia: „Kto nie z Mieciem – tego zmieciem...” Ale kiedy, tak w żartach powiedziałem: „kto mieciem wojuje – od miecia zginie” - obraził się na mnie na parę tygodni – aż do następnego Grand Prix – we Wrocławiu....
Kancelaria Prezydenta była miejscem spotkań polityków ale też najważniejszych biznesmenów owego czasu w Polsce. Spotykałem tam często m.in.: Jana Kulczyka, Piotra Solorza, Jerzego Staraka, Piotra Buchnera, Zbyszka Niemczyckiego, i wielu innych, którzy także spotykali się z Prezydentem i najważniejszymi członkami administracji Państwa, ówczesnym Premierem, Marszałkiem Sejmu, Ministrami Skarbu, Finansów czy Prywatyzacji.
Tam właśnie i wtedy rozgrywały się też losy polskiej gospodarki oraz tzw. „Transformacji Ustrojowej”. Rezultaty końcowe tych politycznych decyzji i procesów - są chyba wszystkim dobrze znane.
No i taka jest też Polska właśnie.
Ryszard Opara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy