Dr Ryszard Opara - jako szef Alpha Healthcare Ltd. Fot. archiwum autora |
AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 38
Pewnego dnia, pojawił się u mnie w biurze w Sydney, pewien bardzo znany już wtedy polityk, który - bez ogródek, ale w moim ogrodzie stwierdził, że przejrzał mój życiorys, zna dobrze moje osiągnięcia i obecną sytuacją oraz, że jego zdaniem, powinienem wrócić do Polski i zająć się może gruntowną... reformą... Służby Zdrowia... właśnie w naszym kraju. Wiedział, że zbudowałem dużą grupę prywatnych szpitali, byłem też jednym z dyrektorów dużej firmy ubezpieczeniowej, dokonałem sporo innych rzeczy w sektorze służby Zdrowia w Australii.
Twierdził nawet, że jego ugrupowanie, partia - ma szanse wygrać wybory i jeżeli tak się stanie – będę miał dużą szansę, (jak się też postaram) objąć resort służby zdrowia – może jako minister.
Nie bardzo w sumie...wiedziałem tak do końca o co mu chodzi, ale przyjąłem jego słowa w dobrej wierze a że, w dodatku miałem gdzieś w podświadomości „kompleks latarnika” - Sienkiewicza, wtedy zresztą i tak, coraz bardziej byłem przekonany - do naszej przyszłości w Polsce.
Zresztą w tym czasie podobnych porad powrotu z emigracji - pojawiało się coraz więcej, a więc postanowiłem... wracać. Żona, akurat wtedy była właściwie trochę przeciwna i jak to zwykle ona - bardzo ostrożna.
Niby chciała, a jednak się bała. Wiedziałem, że jeśli skutek naszej decyzji będzie negatywny powie: A nie mówiłam! Jeżeli natomiast wszystko będzie dobrze, ona wtedy skomentuje to milczeniem. Taka właśnie jest natura kobiet, o ile ja/ktokolwiek zna...ich naturę.
A ja - jako lekarz anestezjolog; w przeszłości wojskowy, często musiałem podejmować decyzje samodzielnie. Wychodziłem z założenia, że najgorzej jest nie podejmować w ogóle żadnej decyzji i tak trwać…”na płocie”. Niestety w moim życiu, to często - ale nie zawsze się sprawdzało.
Obecnie postępuję zgodnie z radą, której udzielił mi wiele lat potem, znany polityk, Prezes wielu Firm państwowych, (np. TVP), obecnie znany konsultant biznesowy – Wiesław Walendziak:
„Ryszard pamiętaj w życiu jedno: Jeżeli musisz podjąć decyzję, ale nie jesteś absolutnie pewien co zrobić...- najlepiej nic nie robić”.
To prosta, bardzo życiowa racja. Chociaż - dla niektórych najlepiej, jest być przeciwnego zdania. Jeżeli wyjdzie i wszystko dobrze się ułoży – najlepiej zapomnieć, przejść do porządku dziennego. Jeżeli skutek decyzji jest negatywny – niezawodna pamięć mówi: A jednak mówiłem...
Z drugiej strony, pamiętając wykłady z taktyki, podczas studiów w Akademii Medycznej ale także Wojskowej - nie zapomniałem równie ważnej filozofii - strategii wojennej.
Nie ma nic gorszego, niż dwóch znakomitych dowódców - generałów. Wtedy, zawsze jest duży problem, która decyzja jest właściwa, co w rezultacie powoduje brak koordynacji w działaniach. No i o ile dawniej, z reguły podejmowałem decyzję szybko, bez wahania, kierowany intuicją – to w tym akurat przypadku...brakowało mi logicznych argumentów na tak; choć i nie było wiele na nie. Bez względu jednak na rady i okoliczności, prawdziwych dylematów naszego powrotu do kraju było wiele. Tak, że nie była to łatwa decyzja.
Było zbyt wiele logicznych „pros and cons”, czyli za i przeciw - zbyt wiele też niewiadomych.
Przecież w Australii mieliśmy stabilizację, na wysokim poziomie: piekną rezydencję, dochodową prestiżową firmę, pozycję społeczną i towarzyską, znajomości – spokój, pewność i niezależność. Nasze aktywa mogliśmy oczywiście sprzedać – i wrócić do kraju, jako zamożni emigranci... ale tam, praktycznie musieliśmy zaczynać wszystko od nowa...
Chociaż... z kasą - początki są zawsze łatwiejsze. A więc...
Analizując sprawy przeszłości -z perspektywy czasu, wydaje mi się, że argumentem jednak chyba decydującym były moje niespełnione marzenia, plany i ambicje. W Australii, chciałem zbudować „imperium” prywatnych szpitali...i kiedy mi to w końcu nie wyszło (z rozmaitych powodów) - podświadomie odczuwałem gorycz i żal do losu i paru ludzi – z powodu tego, co się stało. Miejsce moich marzeń było zajęte; cel osiągnięty przez kogoś innego. W rezultacie tych zdarzeń, straciłem zapał – sens tego co mógłbym nowego zrobić; nie miałem też jakoś wtedy, innych celów - pomysłów na przyszłość.
Tak... mieliśmy, wspaniałą stabilizację ale wtedy... jeszcze to nie mnie tak bardzo nie interesowało. Nie chciałem jakoś do końca życia, tak po prostu „odcinać kuponów” z tego majątku co miałem... Polska, zmiany ustrojowe; transformacja...czułem podświadomie, że to jest moja kolejna szansa życiowa.
W Australii udało mi się wiele zrobić, nauczyć; odbyłem staż w interesach i prywatnej służby zdrowia. A z takim doświadczeniem oraz naprawdę sporą gotówką, będę miał na pewno szansę w kraju ojczystym osiągnąć to - czego mi się nie udało zrobić w Australii. Pozycji Lidera w...może - miałem nadzieję - Służbie Zdrowia. Tego jeszcze nie byłem pewien. Moja ostateczna decyzja powrotu była związana z przekonaniem, że Polska potrzebuje ludzi doświadczonych, ludzi sukcesu - właśnie takich jak ja.
A więc „kości zostały rzucone – ponad Rubikonem”.
Zdecydowałem także wszystko sprzedać – tak, żeby nie było możliwości odwrotu...
Okazało się wkrótce, że to jednak też nie jest... takie proste...
Oferta zakupu moich akcji i kontroli AHL, ciągle leżała na stole, ale kiedy poinformowałem swoich dawnych znajomych adwersarzy, o zamiarze sprzedaży kurs akcji AHL zaczął znowu nagle spadać. Być może taki jest właśnie rynek, który nie potrafi utrzymać tajemnicy. Być może to był zbieg okoliczności albo też inne ludzkie czynniki. Jednak już zdecydowałem się - nie było odwrotu. Większość akcji w końcu zmieniła właścicieli, choć po kursie dość zaniżonym.
Zdecydowaliśmy też sprzedać rezydencję – nie było sensu utrzymywać tak pięknej posiadłości z odległości Polski – to jednak dystans 16 tysięcy kilometrów. Jednak rynek nieruchomości był akurat w dużym dołku, ale będąc zdecydowanym, udało mi się w końcu to zrobić. Niestety w tej materii, też sporo straciliśmy.
Nasz piękny dom – nadal stoi. Trzeba było zdecydować co z naszymi meblami; czy mamy wynająć jakieś tymczasowy lokal lub magazyn - na okres, nie wiadomo jaki. W końcu część naszych antyków zostawiliśmy w Sydney, u znajomych – a całą resztę, w najętym kontenerze – przewieźliśmy do kraju.
Transport trwał ponad 3 miesiące – a w tym czasie udało nam się kupić nasz pierwszy dom w Polsce. Były jeszcze nasze 2 Dalmatyńczyki (Flip i Flap) ale to już była kwestia wymogów kwarantanny. Nigdy nie zapomnę, kiedy pierwszy raz – po trzech miesiącach podróży i kwarantanny – nasze ukochane pieski wylądowały w Polsce. Specjalny autokar, przywiózł je do naszego domostwa. Na nasz widok oba pieski oszalały w skomleniach radości. Przywitaliśmy je... ze łzami w oczach.
Był początek grudnia i pierwszy raz, tej zimy spadł śnieg, który pokrył puszystą bielą, nasze
zalesiańskie łąki. Flip i Flap wyszły drżąco z podróżnej klatki na zewnątrz – oglądając wokół,
wahając i liżąc śnieg i okolice ogrodu. Dla nich to była absolutna nowość. W końcu jednak, kilka razy podniosły tylną lewą łapę pod sosną i machając ogonkami – zaakceptowały wszystkie zmiany. Wróciły w objęcia żony...Ja byłem fotografem zdarzeń...
Cała przeprowadzka i „likwidacja” naszych aktywów na Antypodach – zabrała nam rok czasu... Uzyskaliśmy z kilku transakcji sporo gotówki, było też wiele kosztów i pomimo, że czekało nas nieznane – byliśmy już oboje pewni sukcesu. Mieliśmy też w Polsce rodzinę - z obu stron, trochę znajomych z dawnych lat, a więc...były jakieś punkty zaczepienia pomimo znaków zapytania.
No i niepewności. Wiadomo było - musieliśmy zaczynać wszystko od nowa.
Każdy człowiek, powinien szukać i odnaleźć w sobie Giganta, a z jego pomocą wygrać czas i swoje życie. Punktem wyjściowym jest jednak precyzyjna definicja: Kim jestem i co mogę?
W latach 1993-94 podczas długich lotów z Australii do Polski, rozważałem rozmaite możliwości oraz scenariusze. Myślałem nawet dość poważnie o polityce, zresztą nie pierwszy raz, ale partia, która obiecywała wygrać wybory, osiągnęła mizerny wynik i ledwo weszła do parlamentu, a potem znalazła się w opozycji. Nie było, więc więcej mowy o jakimś miejscu dla mnie. I pewnie całe szczęście.
Po przyjeździe do kraju i wstępnym rozpoznaniu tego, co się dzieje w służbie zdrowia, szybko się zorientowałem, że reforma systemu, przynajmniej na tamten czas - była po prostu niemożliwa. Konieczna była zmiana świadomości funkcjonującej nadal w wyobraźniach lekarzy i pracowników całego resortu - a to najprawdopodobniej wymagało zmian pokoleniowych.
Reforma SZ była niemożliwa z wielu powodów, z których wyliczam główne – strukturalne:
- Brak stabilności i woli politycznej,
- Brak prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych czyli instrumentów administracji i całej logistyki
funkcjonowania reformy,
- Brak funduszy, pieniędzy... finansujących konieczne zmiany,
- Całkowita niechęć i negacja do reform ze strony lekarzy. (wymagane zmiany pokoleniowe).
Tak naprawdę, właśnie lekarze byli najbardziej przeciwni wszelkim reformom. Przez wiele lat PRL, a potem stanu wojennego ONI znakomicie zaadoptowali się do istniejącego bałaganu no i chaosu zmian. Ale paradoksalnie to właśnie im lekarzom, pozwalało optymalnie funkcjonować. Ich rola i znaczenie wzrosła do pozycji decydentów. ONI nie chcieli i moim zdaniem...nadal są przeciwni zmianom.
Analizując obecną sytuację w służbie zdrowia, dochodzę do wniosku, że do dnia dzisiejszego nic lub niewiele się właściwie zmieniło. Jest nawet chyba coraz gorzej – reforma jest niemożliwa. Wszelkie obecne propozycje - to tylko czysta semantyka oraz okresowa propaganda wyborcza; a w najlepszym razie „zaklejanie dziur” w systemie. Wiele by można o tym mówić. To też jest jeden z głównych powodów, dla których uważam, że koniecznością współczesności jest zasada:
(oparta na słynnym przysłowiu „Ojca Medycyny” – Hippokratesa: „Medice, cura te ipsum” –
„Lekarzu lecz sam siebie” – zmieniona przez autora AMEN... A mianowicie...
“Homo audite, cognite at cura te ipsum”. “Człowieku, posłuchaj, poznaj i lecz samego siebie”.
O tym wszystkim, będę mówił jeszcze w przyszłości.
Na początku naszego pobytu, próbowałem zrobić jakąś dobrą, wstepną analizę rzeczywistości – aby w najbliższej przyszłości znaleźć ważne „pasy startowe” – do lotu w rzeczywistość - transformacji ustrojowej, która rozpoczynała się w Polsce.
Po pierwszych rozczarowaniach rzeczywistości...zastanawialiśmy się nawet przez pewien czas nad powrotem do Australii, ale... nie bardzo było dokąd. Dom sprzedany, akcje też.
Zostało nam wprawdzie sporo pieniędzy; trochę aktywów ale...Za wcześnie było na emeryturę. Z drugiej strony nigdy nie potrafiłem przegrywać, a zawsze byłem chętny, zwarty i gotowy do walki.
Walka - to jest mój żywioł - moje życie.
Ryszard Opara
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy