Prezydent Emanuel Macron, wciąż widzący się w roli przywódcy nowej Europy, ale i muszący ratować resztki swojego ginącego poparcia w samej Francji – coraz wyraźniej lansuje swoją wizję „nowej architektury zaufania i bezpieczeństwa”, obejmującej także uregulowanie relacji z Rosją i wprowadzenie Federacji Rosyjskiej do nowego systemu międzynarodowego w oparciu o partnerstwo europejsko[francusko]-rosyjskie. Od pomysłu wprawdzie zdystansował się Berlin, jednak przede wszystkim dlatego, by nie stracić swej dotychczasowej „złotej karty” na wyłączność w relacjach z Moskwą. Jeśli do całej tej układanki dodamy dość wyraźniejsze umizgi Waszyngtonu (metodą zwaną w czasach mojego dzieciństwa „końskimi zalotami”) – wyjdzie nam, że najważniejszym pytaniem nie tylko dekady, ale wręcz kilku najbliższych lat pozostanie kto wygra globalny wyścig do Moskwy – i dlaczego będzie to… Putin.
Putin – geopolityczny zwycięzca
Bo kto przegra nawet nie trzeba zgadywać. Przegrają te państwa, które nie zauważyły geopolitycznych zmian zachodzących właśnie na Zachodzie – tak w Stanach Zjednoczonych, jak i w Unii Europejskiej. Oczywistością jest dzisiaj, że globalną rozgrywkę o kształt świata post-jednobiegunowego wygrywa Rosja, bo to jej wizja, obejmująca balans sił, niezależnych mocarstw subregionalnych działających bez i poza strategicznymi interesami i rozwiązujących problemy w miarę ich powstawania na zasadach racjonalnych kompromisów – ta wizja staje się właśnie obowiązującą dla współczesnych stosunków międzynarodowych.
Równie jasne jest też, że dotychczasowy globalny monopolista, czyli USA, jak i jego podwykonawcy, w tym zwłaszcza Unia Europejska – woleliby rozwiązanie alternatywne i pośrednie, czyli coś w rodzaju XIX-wiecznego koncertu mocarstw, czy kissinigerowskiej polityki równowagi, ograniczonej jednak tylko do wybranych podmiotów. Dość ewidentnie, według koncepcji amerykańskiej – o sprawach świata mieliby więc decydować liderzy pierwszego rzędu, tj. Donald Trumpi Władymir Putin, dopraszający ewentualnie do konkretnych spraw Wielką Brytanię, Unię Europejską i ewentualnie pomniejszych pojedynczych graczy.
Swego rodzaju próbką takiego układu miałoby być np. rozwiązanie kwestii kurdyjskiej w północnej Syrii. Tamtejsze wprowadzenie sił rosyjsko-syryjskich na terytorium Rojavy mogłoby się wydawać właśnie klasycznym dogadaniem potęg z pominięciem jakichkolwiek zastrzeżeń zgłaszanych tak przez Kurdów, jak i Turków – gdyby jednak nie fakt, że Ankara nie godząca się wcześniej na jakiekolwiek żądania amerykańskie w sprawie Kurdystanu Syryjskiego – nagle zupełnie zgrabnie dogadała się z Moskwą i pozostającym pod jej opieką Damaszkiem. W. Putin perfekcyjnie uniknął więc pułapki zastawionej przez D. Trumpa, stając się po raz kolejnym dyplomatycznym zwycięzcą konfliktu syryjskiego, bez narażania relacji rosyjsko-tureckich, za to przy jednoczesnym coraz wyraźniejszym skłóceniu Turcji z Waszyngtonem i NATO. W dodatku zaś obiektywnie zadziałał także na rzecz Europy, stabilizując sytuację na Bliskim Wschodzie, co jest przecież kluczowe choćby dla rozwiązania europejskiego kryzysu imigracyjnego. I jest to bardzo wyraźna lekcja także dla Starego Kontynentu, aspirującego wszak (choć nie zawsze szczerze) do geopolitycznej roli w nowym, multipolarnym układzie światowym.
Klęska polityki izolacji Rosji
Zasadniczą kwestią pozostaje jednak KTO miałby być takim potencjalnym geopolitycznym podmiotem: superpaństwo europejskie - a jeśli tak – to w jakim kształcie, a nawet składzie, czy nie ograniczone jedynie do obecnej Eurozony, może nawet bez Włoch? A może tylko Francja i Niemcy – razem bądź w jakimś porozumieniu, przypominającym pierwotną Wspólnotę Węgla i Stali? Co ciekawe, wydaje się, że wbrew historycznej tendencji - adwokatem pierwszego rozwiązania wydaje się właśnie E. Macron, podczas gdy dyplomacja niemiecka coraz wyraźniej zakłada swój ekskluzywizm w relacjach z Rosją. To znaczy, że mimo swojej dominującej pozycji w Unii Europejskiej – Berlin chciałby zarabiać i zyskiwać na interesach z Moskwą w imieniu i na konto Republiki Federalnej, a nie Unii, podczas gdy obecne kierownictwo Francji wciąż czuje się odpowiedzialne za cały projekt europejski, nawet rozumiejąc (?) jego bankructwo w obecnej formie. Mówiąc prościej – będąc amerykańskim ramieniem w Europie, przy stosunkowo dużym poziomie autonomii (zwłaszcza gospodarczej) – Niemcy są w stanie myśleć partykularnie, stąd nawet okresowo ulegając uderzeniom propagandy rusofobicznej – Berlin na chwilę nawet nie zaprzestał negocjacji gospodarczych z Moskwą na własny rachunek (czego Nord Stream wciąż pozostaje najbardziej dobitnym symbolem). Tymczasem E. Macron miał być wszak przykładem nowego formatu politycznego dla całej Europy jako części wielkiego projektu globalistycznego, stąd i jego propozycje są bardziej emblematyczne dla dominujących tendencji tego nurtu.
Jeszcze prościej? Skoro to prezydent Macron chce się już dogadać z W. Putinem – to znaczy, że projekt izolacji Rosji jest już całkiem martwy i pogrzebany.
Zachód nie jest już geopolityczną jednością
Nie trzeba też chyba dodawać, że niezależnie od ostatecznie ustabilizowanego wariantu ułożenia relacji Zachód-Rosja – Polska przegrywa w każdym wypadku. III RP była potrzebna Stanom Zjednoczonym wyłącznie w momencie bezpośredniej konfrontacji z Federacją Rosyjską, jako potencjalny zapalnik, a w każdym razie jako stymulator konfliktu, oczywiście nawet nieświadomy swojej roli i z góry spisany na straty. Polska nie mieści się natomiast w żadnym scenariuszu kooperacji Zachód-Rosja, ponieważ nie wykształciła w sobie żadnego elementu bezpieczeństwa, żadnego alternatywnego programu, który można by wyjąć w przypadku zmiany wiatrów międzynarodowych i oświadczyć „OK, mamy własną drogę”. Takiej alternatywa Polska nie ma i paradoksalnie, pozostając wiernymi sługami USA, pracowitymi podwykonawcami Niemiec i posłusznymi członkami Unii Europejskiej – Polacy są w sytuacji, w której tracili miliardy na konflikcie Zachód-Rosja i nie zarobią nawet złotówki na zachodnio-rosyjskim odprężeniu. Tak USA, jak i Niemcy, jak Francja/UE negocjują z prezydentem Putinem każde w swoim i tylko w swoim imieniu. Solidarność świata zachodniego nie istnieje.
Faktor chiński i zniknięcie Europy
No dobrze, ale skąd w ogóle zmiana, przecież nawet dla Francji, mimo jej zaangażowania inwestycyjnego w Rosji - wciąż nie wydaje się to finansowo przynajmniej front pierwszoplanowy? Przyczyna nie jest szczególnie skomplikowana. Tak amerykański pomysł koncertu mocarstw, jak i macronowskie przywracanie Rosji światu za pomocą „nowej strategii bezpieczeństwa” mają jedno źródło – którym są Chiny. Chiny, które mimo amerykańskiej wojny handlowej wciąż poszerzają swoją obecność gospodarczą w świecie – wobec Europy starają się dość konsekwentnie, acz niekoniecznie skutecznie stosować własną zasadę bilateralizmu, preferując umowy gospodarcze czy nawet pojedyncze deale, ale jednak z poszczególnymi członkami UE, a nie z Unią jako taką. I nie trudno się dziwić – kiedy Pekin miał dla Brukseli interes życia, czyli koncepcje wzmocnienia euro kosztem dolara w globalnych rozliczeniach finansowych – europejscy biurokraci oglądający się stale na Wall Street nie potrafili zareagować w sposób zgodny z europejskim interesem. A zatem (uznano zapewne w Chinach) Europy rozumianej jako superpaństwo unijne w rzeczywistości jednak nie ma, skoro nie chce zarabiać i wybijać się na niepodległość. I zdecydowanie jest to spostrzeżenie słuszne – skoro E. Macron jako samozwańczy lider Europy proponuje Rosji przymierze anty-chińskie, które w istocie byłoby niekorzystne… tak dla Europy, jak i dla Rosji! To jest komiwojażerstwo cudzych idei i interesów, a nie przewodzenie Staremu Kontynentowi, do którego Francja od wieków wszak aspiruje!
Czy Polska ucieknie z pułapki?
Wróćmy jednak na koniec do sytuacji Polski, jak wspomniano – skrajnie niekorzystnej w każdym przypadku, to znaczy niezależnie od tego czy wyścig do Moskwy wygrają Francuzi, Niemcy, Amerykanie, Chińczycy, czy też… nikt go nie wygra i Rosja zajmie ostatecznie upragnioną przez siebie pozycję globalnego mediatora. Polska jest poza grą, pozostając przedmiotem polityki międzynarodowej i płonne pozostaną nadzieje tych życzliwych naszemu krajowi kręgów rosyjskich, które sądzą, że skoro tak dużo nad Wisłą mówi się o patriotyzmie i suwerenności, to w końcu doprowadzi to Polaków do zrozumienia, że nasz interes jest na Wschodzie. Nie, nie doprowadzi i Rosja nie znajdzie w Polsce partnera ani w kręgach stawiających na pełne podporządkowanie Stanom Zjednoczonym (jak obecny rząd Prawa i Sprawiedliwości), ani w kręgach pro-europejskiej, macrono-podobnej opozycji. I Stany, i Niemcy, i Francja/UE chcą dogadać się z Rosją na swój i tylko swój rachunek, pozostawiając Polskę jako użytecznego wasala, który raz szczeka na Moskala, raz na Chińczyka, innym razem na Persa czy kogo mu tam jeszcze wskażą. Sami się dogadają – nas zostawiając w stanie wiecznego konfliktu, tak z Rosją, jak i Chinami. Tak wyglądają zachodnie plany dla Polski na najbliższe dekady. Polska, która reaguje na ruch brwi amerykańskiej ambasador – nie zmieniła wszak swojej polityki i frazeologii pomimo wyraźnej zmiany strategii Waszyngtonu wobec Rosji. Polskie środowiska pro-europejskie prześcigają się z PiS-em w tropieniu „rosyjskich agentów”, choć to melodia już zupełnie passé w Paryżu, Berlinie i Brukseli. Niestety, na świecie trwa wyścig, by zarobić na nowym ułożeniu się z Rosją, a Polska ma znowu stracić nowym światowym quid pro quo.
Jedyną szansą ucieczki z tej pułapki byłoby więc wypracowanie własnej, polskiej strategii normalizacji relacji z Rosją. Niestety, za choćby próbę jej wypracowania w III RP trafia się do więzienia…
Konrad Rękas
NEon24/Sputnik Polska
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy