Realia rzeczywistości – Świata Pieniądza: Własne marzenia, można potłuc o twardą ścianę realiów. Za ścianą pusta droga do nikąd. „The one who has gold – is always right” - Ten który trzyma złoto – zawsze ma rację.
AMEN - Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 35
Realia rzeczywistości Świata Pieniądza
Moje spotkanie z Sir Peter Miles dobiegało końca. Byłem wzburzony, nie wiedziałem, cóż więcej mogę powiedzieć. Siedzieliśmy obaj w milczeniu, patrząc w sufit realiów.
Ciszę przerwał Sir Peter Milles, który w całkowitym spokoju powiedział: "Richard, po pierwsze- nie krzycz na mnie. To jest w sumie decyzja Zarządu i ja nic, niewiele mogę zrobić. Postanowili, że po prostu to zbyt dobra okazja by odpuścić. Po drugie - zastanów się dobrze nad ofertą. Ja naprawdę...staram ci się realnie pomóc.. A ty... nie znajdziesz pieniędzy aby to zrobić... samemu."
Nie powiedziałem Sir Peterowi, nic więcej. Byłem bardzo zdenerwowany. Trzasnąłem drzwiami i wyszedłem. Nie wiedziałem wtedy, że w Zarządzie jego Funduszu był również Lindsay Bathway z Mayne Ltd i dlatego właśnie zdecydowali się zrobić to razem. Nie chcieli tracić czasu na bzdury i „Opary”.
Następnych kilka dni spędziłem z prawnikami - aby przygotować odpowiedni pozew przeciwko Sir Peter Milles i jego grupie. Zauważyłem jednak, że moi prawnicy, czynili to jakoś niechętnie, cały czas podkreślając, że zaczynam walkę z wiatrakami, a raczej z osobą, z którą nie mam większych, może żadnych szans…wygrania...szkoda czasu i pieniędzy... Jeden z nich powiedział do mnie wprost: „Richard, we are farting against the big Thunder”. (Puszczamy bąki - naprzeciw dużym piorunom).
Nie zwracałem na ich komentarze żadnej uwagi. Złożyłem pozew na 1,5 miliarda dolarów - wraz z pełną dokumentacją do Sądu Najwyższego, a kopie od razu poleciłem wysłać kurierem do Sir PM. Myślałem, żyłem jeszcze cichą nadzieją na jakieś ugodowe załatwienie sprawy. Byłem nawet gotów pójść na ustępstwa, nawet utraty kontroli nad Grupą. Czekałem na Godota, a przyszedł Katon. A może nawet Kat...A może to On – ten Los był tym - Katem. A może było ich kilku. Grupa Katów.
Kolejne wydarzenia zaczęły się rozwijać, jak w kalejdoskopie galaktyki absurdów. Najpierw dostałem telefon...od Prezesa Zarządu jednego z największych banków Australii: „Commonwealth Bank” (CBA) z zaproszeniem na kolację. Byłem ciut zaskoczony, zastanawiałem się nawet czemu mam zawdzięczać ten zaszczyt. Znałem tego faceta, ale nigdy nie byłem z nim na kolacji. Błysnął mi także w głowie...promień nadziei - możliwości zorganizowania finansowania transakcji z nimi – z Bankiem CBA.
Ku mojemu zdziwieniu... ten sam klub, ten sam stolik. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że może do nas dołączy Sir Peter...miałem ciągle nadzieję na wspólne działania - jakiś pokój, rozejm, negocjacje. Wszystko okazały się złudne. Petera Abelesa nie było, szampana też nie. Prezes CBA, nie pił w ogóle alkoholu.
Rozmowa była bardzo oficjalna, czyli „na Pan” - co w Australii należy do rzadkości.
Chyba, że ma charakter raczej służbowy. W kilku prostych słowach, Prezes CBA dał mi do zrozumienia, że jest dobrze poinformowany o moim ostatnim sporze z Sir Peter Milles; różnych problemach prawnych między nami, jak i o pozwie, który złożyłem w Sądzie Najwyższym. Powiedział, że Sir Peter - jest największym depozytariuszem Banku CBA, poprzez swój Fundusz... oraz jest w Radzie Nadzorczej - konsultantem Banku.
Natomiast ja, czyli Alpha Healthcare Ltd, mamy tam linię kredytową... w CBA (AUD 50 mln), na rachunku obrotowym. Podkreślił, że Zarząd Banku, podjął decyzję nie przedłużania...tej właśnie umowy od następnego miesiąca. (Była ona od paru lat „rolowana” - co 12 miesięcy).
Zapytałem... nieco zirytowanym głosem - o przyczyny takiej niezrozumiałej decyzji banku.
Przecież wszystko, z naszej strony jest płacone, regulowane zgodnie z umową i harmonogramem. Odpowiedział, że decyzja banku jest suwerenna i nieodwołalna a związana jest... z możliwością utraty płynności przez Alpha Healthcare Ltd – czyli rynkowym ryzykiem kredytowym. Dodał, że chyba znam i rozumiem powody a jeżeli nie to powinienem się dobrze nad nimi zastanowić.
Było dla mnie oczywiste. Prezes CBA działał z czyjegoś polecenia. Kilka dni później... dostałem identyczną informację od Prezesa Banku (Westpac), finansującego naszą bieżącą działalność. Wszystko bardzo podobnie; według tego samego scenariusza. Już nie zastanawiałem się więcej...kto kręci ten film. Zaczęło się tak cudownie, bajkowo i nagle ten wymarzony, przewidywany „happy end” - zaczął niespodziewanie przekształcać w horror.
Następstwa utraty kredytów obrotowych, czyli całkowitej płynności... mogłyby być dla mnie... rzeczywiście katastrofalne – z kilku powodów. Alpha Healthcare Ltd- zatrudniała wówczas kilka tysięcy osób i chociaż była firmą dość dochodową - nagle zaistniało zagrożenie, że mogę nie mieć środków na wypłatę kolejnych pensji. Kwota spora - ok. 6.0 mln dolarów.
Na płacenie bieżących zobowiązań, nie byłoby... wystarczających środków obrotowych.
Kolejne gwoździe... do „trumny moich marzeń” zaczęły spadać na mnie (AHL) z innych stron...
Firmy Ubezpieczeniowe płaciły zawsze, ale czasem z opóźnieniem (1-2 miesięcy).
Wtedy akurat nagle, jakoś w ogóle...przestały płacić. Zaczęły żądać, jakichś rozmaitych niespotykanych dawniej wyjaśnień... To przedłużało okres płatności. Pomimo naszych dużych wysiłków administracyjno- prawnych, niewiele mogliśmy zrobić...wszystko odbywało zgodnie z prawem.
Ręce zaczęły mi opadać, choć już wiedziałem, że trudno mi będzie walczyć z przeciwnościami. No i ciągle...nic nie mogłem zrobić... Naszej firmie groziły „zatory płatnicze”, a ponieważ nasz personel (słusznie zresztą), nie chciałby czekać na pensje – informacje o naszych problemach z płynnością stałyby się wiedzą publiczną. To z kolei miałoby negatywny wpływ na cenę akcji spółki itd. itd. A moje osobiste akcje częściowo były finansowane kredytem, a więc spadek wartości akcji...poniżej pewnego poziomu...progu...
Wszystko – jak lawina śnieżna - nieuchronne konsekwencje braku płynności, czyli gotówki...
Zupełnie nieoczekiwanie, mnie osobiście... no i mojej firmie - zaczęło zagrażać... bankructwo.
Zamach na potencjalnego lidera rynku- AHL - wszystko w "białych" rękawiczkach.
W tym okresie miałem również kilka inwestycji w toku, i związane z nimi faktury do zapłacenia - oprócz normalnych płatności (zaopatrzenie). Wszystko było finansowane z bieżących obrotów i dodatkowo właśnie kredytami bankowymi. Mogłem wprawdzie spróbować np. „factoringu”, ale nie była to opcja na dłuższą metę. Zbyt drogie, niepewne...Zacząłem rozumieć swoje słabości. Porwałem się do walki z gigantem rynku a moje szanse sukcesu – są niewielkie, mówiąc wprost żadne.
Ta świadomość zaczęła paraliżować moje działania. Moja firma znalazła się na równi pochyłej w dół – zgodnie ze znanym Prawem Murphiego (w tłumaczeniu Opary):
„If you think nothing else can go wrong – You wrong”. Jeśli myślisz, że nic już złego nie może się wydarzyć – nie masz racji”.
Pomijając wszelkie prawa i emocje ”time was of the essence”, czas był kluczem do wszystkiego. Zwłaszcza do sukcesu, a miarą sukcesu jest czasem po prostu przetrwać. Zwyczajnie... przetrwać. Sytuację pogarszał fakt, że - jako efekt uboczny krachu na giełdzie, nagle zaczęły rosnąć też stopy procentowe, a podaż pieniądza kurczyć. Musiałem w ciągu zaledwie kilku tygodni zorganizować alternatywne finansowanie – albo...poddać się. Czyli…. sprzedać się.
Nie miałem wyjścia. Głosem rozsądku wiedziałem: muszę zastopować postępowanie prawne. Zdecydowałem jednak - wbrew zdrowemu rozsądkowi jeszcze powalczyć.
Najlepiej jak umiałem: pracą i kreatywnością. Moją główną słabością...i to zawsze... bowiem było to, że nigdy nie umiałem się poddać.
W ciągu następnych tygodni, odbyłem wielki maraton rozmów i negocjacji - pukając we wszelkie, możliwe drzwi. Wszystkie stały dla mnie otworem. Znałem większość „wielkich” tamtego świata biznesu. Każdy z nich podziwiał moje osiągnięcia ostatnich lat, zdolność konstruktywnych działań, generowania wartości, przynajmniej tak mi mówiono - prosto w oczy. A poza plecami – nie wiem.
Ale tym razem, zazwyczaj po tygodniu dostawałem zawsze taką samą odpowiedź - negatywną. Myślałem: to niemożliwe. Przecież mam dochodową firmę, dobre aktywa, znakomite plany na przyszłość. Wszystko co trzeba, co konieczne. Ale jakoś wtedy wydawało się to bez znaczenia. Może dlatego, że mówiłem całą prawdę... Przede mną stał mur. Własną głową tego muru rozwalić nie mogłem.
Na domiar złego ceny akcji mojej Alpha Healthcare, z jakichś niezrozumiałych powodów zaczęły spadać. Domyślałem się, że nie było to przypadkowe, a wręcz umyślnie, nawet zdalnie sterowane. Zdawałem sobie sprawę, że rynek jest zawsze taki… jaki jest, ale że rynek zawsze ma rację.
Obniżka kursu, jak wspomniałem miała dla mnie osobiście - dodatkowy problem. Moje własne akcje były finansowane (częściowo przynajmniej) kredytem i stanowiły też jego zabezpieczenie. Poniżej pewnego kursu – groziłaby mi utrata akcji a nawet bankructwo osobiste, ponieważ w ciągu krótkiego czasu moja sytuacja diametralnie się zmieniła….
Kilka tygodni wcześniej, wydawało mi się, że jestem niepokonany - na szczycie góry sukcesu. Teraz leciałem w dół. Byłem coraz niżej, a nade mną wisiały olbrzymie zwały śniegu. Coraz bardziej czułem się na zboczu; pełen lawinowych obaw.
Nagle - zacząłem też tracić wszystkich przyjaciół. Zgodnie z zasadą: „Przyjaciele przychodzą i odchodzą – za to wrogowie zawsze się kumulują”.
Umówiłem się na spotkanie ze swoim dobrym znajomym - Rene Rivkinem - czołowym graczem na rynku, kolejnym Midasem, gwiazdą giełdy ASX. Rene znał wszystkich a był znany też z tego, że zawsze w lewym ręku trzymał „różaniec” złotych samorodków, którymi ciągle przebierał. Wszystkie znalazł jako młody chłopak szukając złota. Każdy „nugget” był oznaczony inaczej. Kiedy Rene podejmował jakąś decyzję na Giełdzie – zawsze przypadkowo łapał któryś nugget, który mu podpowiadał...co zrobić. Nikt nie znał tajemnicy jego sukcesów; niektórzy analitycy przypisywali mu siły nadprzyrodzone.
Poszedłem do Rene, opowiedziałem historię ostatnich tygodni i mówię: Rene - znasz, rozumiesz moją firmę, doradzałeś mi wielokrotnie, odpowiedz mi na pytanie:
„Co się dzieje? Alpha Healthcare ma dobre aktywa, generuje duże zyski, ma nieduże procentowo zadłużenie, w stosunku do aktywów tzw. („gearing”) - znakomite perspektywy.
Ostatnio udało mi się zmontować naprawdę Super Deal - budowy największego holdingu Prywatnych Szpitali w Australii. Mam na tę transakcję wyłączność; moje akcje powinny szybować szybko w górę... Nie tak dawno byłem absolutnie pewien sukcesu. Teraz nie tylko, że nie mogę zorganizować żadnego finansowania Super Dealu, ale zaczęła się - blokada mojej firmy. Nigdzie nie mogę dostać żadnej obrotowej linii kredytowej, nawet na bieżące potrzeby. Dodatkowo...kursy akcji mojej firmy zamiast iść w górę - zaczął spadać.
Co mam robić?
Rene powiedział, że bardzo dobrze wie i jest na bieżąco zorientowany w moich problemach.
Stwierdził filozoficznie jak zwykle to powtarzał: Rynek ma zawsze rację.
I po chwili dodał:
„Ale rynek tworzą ludzie. A ty chcesz teraz walczyć z ludźmi, którzy sterują tym rynkiem?
To bez sensu. Oni cię zniszczą . Próbujesz zrobić oczywisty zamach na lidera rynku, a dałeś mu zbyt dobrą okazję... Nikt Ci tego nie odpuści...Nie muszę pytać o nawet swoich korali. Musisz sobie tę wojnę darować”.
Zacząłem rozumieć kolejne „złote” prawo Murphy’ego:
„The one who has gold – is always right” - Ten który trzyma złoto – zawsze ma rację.To była prawda. Nie miałem szans. Byłem zbyt „cienki”, aby dyktować warunki…. Na giełdzie wszystkie przyjaźnie są pozorne, powierzchowne. Na rynku w ogóle nie ma żadnych przyjaźni! Są tylko interesy.
Tak- jak powiedział kiedyś w filmie Wall Street, Gordon Gekko: “If you want a friend - get a dog”. „Jeśli chcesz przyjaciela, weź sobie psa”. Jeszcze nie zamierzałem się jeszcze całkiem poddawać i postanowiłem jakoś przetrwać. Myślałem, że potrafię wszystko. Okazało się, że mogę zrobić wiele ale... nie umiem przegrywać. I to jest chyba... mój największy problem do dziś.
Na marginesie tej historii.
Kilka lat potem, będąc w Rzymie, spotkałem Rene, w czasie kiedy zgubił swój „złoty różaniec”. Robił wszystko aby go odnaleźć ale bez skutku. Skończyło się jego szczęście na giełdzie, wszelkie imitacje różańca nie przywróciły „hossy” w życiu Rene,
który w ciągu następnych 2-óch lat po kolei: rozwiódł się, zbankrutował a wreszcie popełnił samobójstwo.
Taki jest czasem smutny koniec losów człowieka. Nawet tego z najwyższej półki.
Ryszard Opara
NEon24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy