Powitanie dzieci polskich w
porcie Wellington w dniu 1 listopada 1944 roku |
Mieszkańcami polskiego obozu w Pahiatua były polskie dzieci oraz ich opiekunowie, a także kilka osób z personelu nowozelandzkiego. Łącznie na terenie obozu znalazło się 734 dzieci i 105 osób dorosłych.
Wśród tych 734 dzieci było:
Wśród tych 734 dzieci było:
-364 sierot, z których 267 nie miało obojga rodziców, ich bowiem śmierć została oficjalnie potwierdzona i 97 dzieci, których rodzice najprawdopodobniej zmarli lub zostali zamordowani w Polsce albo ZSRR i nie było o nich żadnych informacji od roku 1939
-182 dzieci, które posiadały tylko ojca – w tym:
13 - ojca w obozie; 1 - ojca w Nowej Zelandii poza obozem; 18 - ojca w Polsce; 147 - ojca w polskiej armii oraz 3 - posiadających ojca w Indiach-106 dzieci, które posiadały tylko matkę – w tym:
37 – matkę w obozie; 2 – matkę w Nowej Zelandii poza obozem; 64 – matkę w Polsce i 3- matkę w ZSRR
-82 dzieci, posiadających obojga rodziców – w tym:
21 – z rodzicami w obozie; 2 – z rodzicami w Nowej zelandii poza obozem; 7 – z rodzicami w Polsce; 1 – z rodzicami w wojsku polskim; 1 – z ojcem w obozie i matką w Nowej Zelandii poza obozem; 11- z matką w obozie i ojcem w Nowej Zelandii poza obozem; 8 – z ojcem w Polsce i matka w obozie; 17 – z ojcem w polskim wojsku i matką w Nowej Zelandii poza obozem; 12 – z ojcem w polskim wojsku i matką w Polsce oraz 1 – z ojcem w ZSRR i matką w obozie.
Ciekawa była również struktura wieku polskich dzieci w obozie w Pahiatua:
-5 miało poniżej 5 lat: 2 chłopców i 3 dziewczynki
-111 liczyło od 5 do 10 lat: 45 chłopców i 67 dziewcząt
-320 liczyło od 10 do 15 lat: 161 chłopców i 158 dziewcząt
-298 – od 15 lat: 100 chłopców i 198 dziewcząt.
Łącznie w Pahiatua było 308 chłopców i 426 dziewcząt.
Polskie dzieci na stacji kolejowej w Pahiatua |
Pisownia nazwisk znajdujących się w Nowozelandzkim Archiwum, w wersji tam zapisanej, została w tej pracy poprawiona o pisownie nazwisk dzieci, które o swoim prawdziwym nazwisku dowiedziały się z listów otrzymanych później od rodziny lub krewnych, a w przypadku nieżyjących oparte zostały na orzeczeniach swych krewnych i znajomych. Lista dzieci obozowych składa się z 734 nazwisk.
Trochę inne dane odnośnie ilości dzieci w obozie w Pahiatua podaje Krystyna Skwarko [1] w swej książce „The Invited ”, która uważa iż było ich 733, a więc o jedno mniej niż archiwa nowozelandzkie. W swojej pracy podaje też, że w okresie późniejszym do Pahiatua dojechała kolejna grupa dzieci polskich licząca 22 osoby, co dawało łącznie sumę 755.
Według jej relacji 17 dzieci zmarło w obozie, a 90 wróciło do Polski albo wyjechało do innych krajów świata. W Nowej Zelandii zostało więc 648 polskich dzieci, które znalazły tam swą drugą ojczyznę.
Powitanie dzieci polskich w porcie Wellington |
Obok dzieci w obozie w Pahiataua pracowało 105 polskich opiekunów. Byli wśród nich ich rodzice, siostry zakonne, duchowny oraz inne osoby.
Swoje obserwacje i wspomnienia z obozu Krystyna Skwarko zatytułowała „The Invited ” – „Zaproszeni. Historia 733 polskich dzieci, które rosły w Nowej Zelandii”. Jest ona najwierniejszym dokumentem tamtych czasów, sporządzonym oczami człowieka z wewnątrz, przez osobę, która tam była i wszystko widziała. Także pierwszy dzień 1 listopada 1944 roku i rozkład obozu:
Kiedy polskie dzieci zjawiły się w obozie w Pahiatua, zostały tam oficjalnie powitane przy bramie, nad którą widniał napis „Camp Polish Children”. Witającymi byli: dowódca obozu mjr P. Foxley oraz państwo Wodziccy z dwojgiem dzieci.
Obóz w Pahiatua prowadzony był i finansowany przez ministerstwo obrony narodowej, a bezpośrednia opiekę nad nim sprawował rząd nowozelandzki. Cały jego teren podzielony został na cztery główne sekcje. W pierwszej sekcji znajdował się budynek administracyjny, cztery akademiki dla chłopców, kantyny, sala rekreacyjna dla wojska oraz Sali jadalnej dla młodszych chłopców.
W drugiej sekcji zajmowały się domki dla rodzin wojskowych, akademikami dla dzieci przedszkolnych i młodszych chłopców uczęszczających do pierwszych klas. Była tam tez biblioteka, duża sala rekreacyjna z małą kaplicą (używaną na niedzielne nabożeństwo), salą gimnastyczną, szpitalem i jadalnia dla starszych chłopców.
W trzeciej sekcji były akademiki i jadalnia dla dziewcząt oraz rodzinne domki dla kierownictwa.
W końcowej czwartej sekcji stały budynki szkolne, biura i pomieszczenia dla dowództwa oraz sklep odzieżowy…
Kiedy tam przybyliśmy, podzieliliśmy dzieci na grupy wiekowe i wysłaliśmy je z ich wychowawcami do różnych akademików. Tam były już łóżka starannie posłane, z matą obok i kwiatami wysoko na komodach. Wszystko, co tam zrobiono nie było wcale łatwym zadaniem. Przygotowanie ponad 700 łóżek przez kobiety ze Stowarzyszenia Czerwonego Krzyża z Pahiatua: panią J. Tuckwell-Herbert (komendantkę z Wairarapa Centre), pana D. C. Pryor prezesa, pannę Marion Tylee oraz panie: H. Hickman, skarbnika, M. Guy, komendantkę z Pahiatua, V. A. D., Mesdames, S. K. Siddels i A. W. Bisset – wszystkie odpowiedzialne za szycie pościeli i wreszcie panie: E. Sinclair, komendantkę transportu Czerwonego Krzyża i A. A. Vaughan…
Akademiki dla dzieci przygotowane zostały przez Czerwony Krzyż, który do pomocy zaprosił także panie z: Institute Country Women, Division Women Federated Farmers i grup Guide. Starsze kobiety rozmieściły dziesiątki kwiatów na wysokich komodach i na stołach w jadłodajni.
Obok akademików były też łazienki, prysznice i toalety. W każdym tez akademiku był oddzielny pokój dla wychowawcy…
Kiedy wychowawcy upewnili się, że każde dziecko ma już swoje łóżko, zabrali je w grupach do jadalni na pierwszy obozowy posiłek. Wojskowi kucharze przygotowali doskonały obiad. Stoły zostały ozdobione kwiatami, wszystko wyglądało czysto i schludnie. Od samego też naszego przyjazdu zostaliśmy otoczeni wielką dobrocią i uprzejmością…
Nauka szkolna w obozie zaczynała się codziennie o 9.00 i trwała do południa, a potem od 13.30 do 15.30. Wszyscy z wielka gorliwością przykładali się do nauki. I kierownictwo i dzieci tęskniły za normalnym i uregulowanym życiem. Musieliśmy też poznać i dostosować się do porządku dnia i regulaminu obozu, poznać miejscowe zwyczaje i je zaakceptować.
Z jednej strony obóz zarządzany był przez armię nowozelandzką, z mjr Foxley jako komendantem, oraz wojskową administrację z ich regulaminem. Z drugiej jednak strony była też i polska administracja z panem Śledzińskim, jako delegatem rządu londyńskiego, oraz polscy nauczyciele i wychowawcy, którzy otrzymywali od niego instrukcje.
Rząd Nowej Zelandii zabezpieczył materialnie wszystkie dzieci oraz ich wychowawców na czas trwania wojny. Pozostałe wydatki: pensje dla nauczycieli i wychowawców oraz kieszonkowe dla dzieci miał wypłacać polski rząd w Londynie. Pan Śledziński reprezentował w obozie 2 ministerstwa: ministerstwo edukacji oraz ministerstwo opieki społecznej. Jego pełnomocnik pan F. Bala zajmował się wszystkim wewnętrznymi sprawami obozu. Inspektorem szkolnym w obozie był natomiast pan J. Holona, którego zadaniem było stworzenie jak najlepszych warunków dla edukacji i wychowania dzieci.
Obóz w Pahiatua miał istnieć do końca wojny. Potem dzieci miały wrócić do Polski. Kiedy jednak sytuacja kraju się pogorszyła i kiedy uznano, ze dzieci pozostaną na stałe w Nowej Zelandii obóz coraz bardziej uzależniał się od rządu i polityków nowozelandzkich…
Nie znaliśmy też dobrze miejscowego języka i zwyczajów kraju. Musieliśmy więc bardzo uważać, aby swym zachowaniem nie obrazić naszych gościnnych gospodarzy. Zostaliśmy też pouczeni, aby kontrolować dzieci w wydawaniu ich kieszonkowego oraz pieniędzy od swych ojców służących w Wojsku Polskim, które od nich otrzymywali…
Wkrótce okazało się, że mieszkańcy polskiego obozu w Pahiatua nie będą w nieskończoność żyć w dobrych warunkach. Po konferencji w Jałcie polski rząd w Londynie tracić zaczął swoje znaczenie. Aby zapewnić dzieciom ciągłość opieki nad nimi konsul RP dr Wodzicki, po konsultacji z polskim rządem w Londynie oraz jego delegatem panem Śledzińskim zwrócił się do Sądu Najwyższego Nowej Zelandii, aby ten wyznaczył prawnych opiekunów dla polskich dzieci, które były pełnymi sierotami. W grupie opiekunów wyznaczonych przez Sąd Najwyższy znaleźli się: M. Wodzicka – delegatka PCK, żona konsula dr Wodzickiego, dr E. Czochańska, D. Riddiford, ks. M. Wilniewczyc, O. Sygierycz, J. Śledziński i W. Jacques.
Rząd Nowej Zelandii zwrócił się też do metropolity katolickiego ks. abp O’Shea o objęcie edukacją ponadpodstawową polskich dzieci, które chciały kontynuować naukę i przyjęcie ich do szkół katolickich.
Wkrótce też pierwszy grupa dziewczyn podjęła decyzję o opuszczeniu obozu. Aby otrzymać świadectwo szkoły nowozelandzkiej musiały wcześniej uzupełnić kurs w polskiej szkole średniej, a następnie w katolickiej nowozelandzkiej prowadzonej przez siostry zakonne. I tak na początku lutego 1945 roku pierwsze „kurczaczki” zostawiły swe „gniazdko” w obozie w Pahiatua.
W czasie mszy św. w obozie w Pahiatua |
Za nimi 4 kolejne dziewczęta szkoły średniej i 3 inne młodsze zdecydowały się rozpocząć naukę w szkołach nowozelandzkich, aby szybciej opanować język angielski. Trzy z nich poszły do konwentu Sacred Heart w Auckland i po dwie do: Sacred Heart i Saint Mary w Wellingtonie.
Bez wzgląd na te okoliczności życie w obozie toczyło się nadal. Nadal też musieliśmy troszczyć się o 830 ludzi oraz nowe 22 dzieci, które przybyły do nas później, a w ich liczbie: Marysia i Olek Tarasiewicz, których ojciec zamordowany został w lesie katyńskim.
Polskie władze stały się świadome, że koszty utrzymania obozu przez mały kraj, jakim była Nowa Zelandia, były ogromne. Pan Śledziński zdecydował się więc, że powinniśmy spróbować obniżyć te koszty poprzez przejmowanie części obowiązków wojskowych. Jego decyzją nauczyciele i wychowawcy zaczęli pomagać w kuchni, uprawiać warzywa w ogrodzie i dyżurować w pralni.
Obowiązki te nie były wcale trudne, ponieważ nadal mieliśmy wśród nas ludzi, którzy przyjechali tu z Persji. Były też wśród nas dziewczyny, w wieku 16-18 lat wiekowej, które nie chciały kontynuować nauki i chętnie podjęły się pracy w obozie, by zarobić jakieś pieniądze.
Pan Śledziński ogłosi też, że żadnemu z polskich wychowawców nie pozwolono, by opuścili obóz i zamieszkali gdzie indziej i nie zwolniono z wykonywanych obowiązków związanych z opieką i wychowaniem dzieci.
Polskie kierownictwo obozu przyjęło i przeprowadziło wszystkie instrukcje pana Śledzińskiego ze zrozumieniem i współpracą Wojskowe dowództwo obozu zostało zlikwidowane i Polacy przejęli ich pracę.
Naszymi pierwszymi gośćmi w obozie w Pahiatua byli: kapitan Niefiedowicz oraz załoga polskiego statku Narwik. Aby uczcić to spotkanie kapitan wręczył replikę flagi swego statku panu Śledzińskiemu.
Prawie w tym samym czasie odwiedzili nas potomkowie pierwszych polskich osadników z Taranaki, którzy przybyli do Nowej Zelandii w XIX wieku, a w ich liczbie: Lewandowski, Kaminski, Kowalski, Dudarski, Stachurski, Drewicki i Wisniewski.
Nasz obóz w każdą niedzielę odwiedzały setki Nowozelandczyków. Goście interesowali się wszystkim chcąc poznać nowe dla nich zwyczaje i tradycje. Dla nich było tam wiele nowego: choinka ręcznie zdobiona ze żłóbkiem, adoracja Najświętszego Sakramentu podczas Wielkiego Tygodnia, wielkanocne pisanki czy święcenie pokarmów w Wielka Sobotę.
Dziesiątego stycznia 1945 roku mieliśmy długo oczekiwaną wizytę naszego ukochanego pasterza ks. abp O'Shea, którego słuchaliśmy całym sercem i który nas wszystkich niesamowicie wzruszył swoją żarliwą mową i wielkim zrozumieniem i miłością do narodu polskiego. Kiedy następnie udzielał nam błogosławieństwa łzy spływały z jego szlachetniej twarzy. Arcybiskup stał się wielkim przyjacielem narodu polskiego. Został też pokochany przez nasze dzieci.
Miesiąc później, 17 lutego, naszym kolejnym gościem był nowy premier Nowej Zelandii P. Fraser. On był odpowiedzialny za wielki humanitarny czyn sprowadzenia 730 polskich dzieci do Pahiatua. Razem z nim gościło u nas sześciu jego ministrów oraz państwo Wodziccy.
Premier i inni goście odwiedzili też naszą szkołę, akademiki, podziwiali rysunki i prace ręczne dzieci, byli w pracowni krawieckiej, zakładzie stolarskim i w pracowni szewskiej. Był też po południu pokaz gimnastyki i gier na polu obozowym oraz wizyta w bibliotece obozowej i szpitalu, a wieczorem przyjęcie w Sali rekreacyjnej. Nasz chór wystąpił dla gości z wiązanką pieśni polskich, a grupa taneczna zaprezentowała nasze tańce narodowe.
W swoim wystąpieniu premier Nowej Zelandii zapewnił nasze dzieci o trosce jego rządu w ich wychowanie, naukę i wszelką potrzebną im pomoc, także w powrocie do kraju. Jego wystąpienie odebraliśmy jako ojcowskie, bezpośrednie i pełne troski.
Dalsze wydarzenia polityczne zmieniły nasze plany powrotu do kraju. Polska nie odzyskała swej pełnej niepodległości, ale stała się satelitą Związku Radzieckiego, a rząd polski w Londynie stracił swoje międzynarodowe poparcie i uznanie.
Na zebraniu nauczycieli i wychowawców naszego obozu delegat rządu londyńskiego pan Śledziński, w dniu 10 lipca 1945 roku, poinformował nas, że otrzymał zapewnienie londyńskiego ministra edukacji pana Folkierskiego, że nadal będziemy otrzymywać potrzebne nam fundusze.
Decyzją polskiego ministra edukacji uczniowie obozowej szkoły średniej mieli zostać przeniesieni do nowozelandzkich szkół katolickich, a starsze dzieci po kursie angielskiego miały zostać przygotowane do pracy. Miał to być proces rozłożony w czasie.
Były też niekończące się dyskusje, czy nadal prowadzić obozową polska szkołę średnią, czy pójść za sugestią polskiego ministra edukacji z Londynu i kierować dzieci do szkół nowozelandzkich, zaraz po ukończeniu sześciu klas.
Okazało się, że młodsi uczniowie, którzy odeszli w lutym 1945 roku do szkół katolickich, robili większe postępy w nauce niż starsi. Starsze dzieci, bez dostatecznej znajomości angielskiego, miały zdecydowanie większe trudności w nauce. Musiano wiec, niektórych z nich, zabrać ze szkół i oddać do terminu w handlu.
Także biskupi katoliccy przyszli nam z pomocą. Obiecali, że od roku szkolnego 1946 znajdą dla naszych dzieci miejsca w swoich szkołach. Także zarządzający szkołami katolickimi w Nowej Zelandii zaprosili nasze dzieci do pobierania nauki w swoich placówkach.
Rozpoczęliśmy więc wyszukiwanie i dobór wychowawców, którzy mogliby opiekować się naszą młodzieżą w nowych szkołach katolickich oraz dla tych, którzy w większych grupach rozpoczęli naukę handlu.
Częste wizyty pani Wodzickiej w tamtym czasie ogromnie pomogły podtrzymać ducha starszych dzieci, które coraz częściej zaczynały zmartwić się o swoją niepewną przyszłość. Ona była dla nas bezcennym źródłem wszelkiej informacji. Jej gotowość przyjścia nam z pomocą i życzliwość pomogły przywrócić zaufanie dzieci i mieć nadzieję na najbliższą przyszłość.
Na początku lutego 1945 roku kilku nowozelandzkich nauczycieli przybyło do nas do Pahiatua, aby nauczyć angielskiego w polskiej szkole dziennej i wieczorowej dla dorosłych. Nauczanie języka angielskiego w obozie pomogło w jego szybszej nauce w szkołach nowozelandzkich i na studiach oraz w znalezieniu pracy.
Dorośli uczyli się angielskiego chętniej od młodzieży. Czuliśmy wówczas pilna potrzebę uczenia się tego języka. Dzięki niemu mogliśmy robić sami zakupy i rozmawiać z gośćmi bez pomocy tłumaczy.
Zdarzały się też i nieporozumienia. Prawdziwy szok przeżył np. sklepikarz, który usłyszał „half tysiąc jajek, plees" zamiast "pół tuzina…”. Miejscowi ludzie rozmawiali jednak z nami z wielką cierpliwością. Tak było w sklepach, biurach, urzędzie pocztowym i w banku.
W lipcu 1945 roku nastąpiła zmiana komendanta obozu z mjr Foxley na mjr E. Finney. Miesiąc później, 16 sierpnia, pan Śledziński otrzymał wiadomość z Londynu, że wszystkie polskie osiedla istniejące poza granicami kraju muszą stać się samowystarczalne. My także musieliśmy przejść na samowystarczalność.
Kolejne zmiany w obozie miały miejsce we wrześniu. Pani Tietze mianowana została nowym dyrektorem żeńskiej szkoły podstawowej, a pani i Surynt zaopiekowała się dziećmi przedszkolnymi.
W tym samym roku polski rząd w Londynie odwołał pana Śledzińskiego ze stanowiska delegata, a na jego miejsce wyznaczył pana S. Zaleskiego z Afryki Południowej. Do jego przybycia obóz nadzorowany był przez wspólny komitet w składzie: ks. M. Wilniewczyc, pani S. Surynt i pan R. Laszkiewicz.
Sytuacja dzieci z obozu w Pahiatua uległa diametralnej zmianie. Z planu powrotu do kraju, zaraz po zakończeniu działań wojennych, nic nie wyszło. Polska znalazła się w orbicie wpływów Związku Radzieckiego.
Był to srogi cios dla dorosłych i dzieci – wspominał Stanisław Manterys – dziecko z obozu polskiego w Pahiatua – przed którymi świat się zawalił, bez możliwości powrotu do kraju ojczystego, za którym tak żarliwie tęsknili przez wszystkie lata na wygnaniu.
Był to srogi cios dla dorosłych i dzieci – wspominał Stanisław Manterys – dziecko z obozu polskiego w Pahiatua – przed którymi świat się zawalił, bez możliwości powrotu do kraju ojczystego, za którym tak żarliwie tęsknili przez wszystkie lata na wygnaniu.
Nastąpiło wówczas wiele starć między polskimi opiekunami, a nowozelandzkimi władzami w obozie, dotyczącymi kierunku – czy wchłonąć dzieci w społeczeństwo nowozelandzkie, czy utrzymać obóz i polska tożsamość dzieci w nadziei, że sytuacja się polepszy i że Polska znów będzie wolna. Krążyły też poważne propozycje, żeby dzieci oddać do adopcji rodzinom nowozelandzkim, ale premier Nowej Zelandii ustalił, że dzieci same muszą o tym decydować..
Pahiatua: pomnik na miejscu byłego obozu dzieci polskich |
Wielu Polaków sprzeciwiało się adopcji, uważając, że istnieje jeszcze możliwość powrotu do kraju, któremu brakuje ludzi po jego zniszczeniu przez wojnę i okupantów. Była to niezwykle trudna sytuacja, zwłaszcza dla dorosłych Polaków, którzy czuli się opuszczeni i bezsilni w tym niezrozumiałym wówczas i obcym kraju, a często nieprzychylnym lub niekiedy wręcz wrogo nastawionym społeczeństwie.
O przyszłości polskich dzieci w Nowej Zelandii pisał premier tego kraju Peter Fraser do pana S. Zaleskiego – przedstawiciela Polskiego Rządu na Uchodźstwie w dniu 17 sierpnia 1948 roku. Przebijała z niego troska o ich przyszłość oraz świadomość odpowiedzialności za ich los. Zdaniem premiera Frasera władze nowozelandzkie zawsze uważały i uważać będą, że polskie dzieci są ich gośćmi w tym kraju. Wiemy również, że niektóre z nich chcą powrócić do swej ojczyzny.
Premier Nowej Zelandii zdawał sobie sprawę, że powinien zaproponować konkretne warunki, na jakich polskie dzieci będą mogły tam zostać na stałe i jak rząd nowozelandzki może im w tym pomóc. We wspomnianym liście do S. Zaleskiego czytamy dalej:
Proponujemy, żeby dzieci, które osiągną 18 rok życia, miały możliwość wyboru powrotu do swej ojczyzny lub pozostania w Nowej Zelandii. Informujemy, że pomożemy tym, którzy do Polski chcą wrócić, a witamy tych, którzy w naszym kraju chcą pozostać. Życzeniem naszego rządu jest to, żeby ci młodzi ludzie mieli nieograniczoną wolność wyboru oraz żeby ich wybór był oparty wyłącznie na ich przyszłym szczęściu.
Przewidujemy, że po osiągnięciu 18 roku życia niektóre dzieci nie zechcą powziąć decyzji, zatem nie widzimy przeszkody, żeby miały dodatkowe trzy lata, by podjąć decyzję o powrocie do Polski. Rząd jest przygotowany ponosić wszelkie koszty związane z powrotem do ojczyzny dzieci, w wieku od 18 do 21 lat, które sobie tego życzą.
Dorośli natomiast, którzy osiągnęli 21 rok życia i pracowali już w tym kraju, powinni mieć wystarczająco oszczędności, żeby opłacić swój powrót do Polski. Jednakże rząd Nowej Zelandii jest gotowy rozstrzygnąć poszczególne prośby tych, którzy chcą powrócić do swego kraju, a nie mają na to środków.
Życzę sobie, żeby treść tego listu była udostępniona ludziom, którzy mają pieczę nad polskimi dziećmi i żeby opiekunowie wspierali rząd Nowej Zelandii…
Obozem w Pahiatua, do czasu jego zamknięcia, kierował S. Zaleski - delegat Polskiego Rządu na Uchodźstwie, przybyły do NZ z Afryki Południowej 2 kwietnia 1946 roku wraz z żoną i córką. On też praktycznie kierował jego likwidacją. On też podejmował w Pahiatua wielu znaczących gości, w ich liczbie premiera kraju Petera Frasera, który wielokrotnie proponował polskim dzieciom możliwość pozostania w NZ, gwarantując wszystkim zainteresowanym możliwość kontynuowania nauki oraz pracę albo pomoc finansową w powrocie do Polski.
Obozem w Pahiatua, do czasu jego zamknięcia, kierował S. Zaleski - delegat Polskiego Rządu na Uchodźstwie, przybyły do NZ z Afryki Południowej 2 kwietnia 1946 roku wraz z żoną i córką. On też praktycznie kierował jego likwidacją. On też podejmował w Pahiatua wielu znaczących gości, w ich liczbie premiera kraju Petera Frasera, który wielokrotnie proponował polskim dzieciom możliwość pozostania w NZ, gwarantując wszystkim zainteresowanym możliwość kontynuowania nauki oraz pracę albo pomoc finansową w powrocie do Polski.
Leszek Wątróbski
(zdjęcia: L.Wątróbski i archiwum)
[1] Krystyna Skwarko była nauczycielem języka polskiego, stypendystką polskiego ministerstwa edukacji we Francji. W czasie wojny została, wraz z mężem i dwojgiem dzieci, deportowana na Syberię, gdzie od roku 1941, w Uzbekistanie, pracowała z polskimi dziećmi, z którymi wyjechała następnie do Persji i Nowej Zelandii, pełniąc już wtedy funkcję dyrektora Polish Boys Primary School. Po zamknięciu obozu w Pahiatua, w roku 1947, przeniosła się z rodzina do Wellingtonu, gdzie pracowała w kilku ministerstwach, a następnie, w roku 1962, do Hamilton. Zmarła w roku 1995.
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy