Człowiek właściwie całe życie się uczy. Najgorzej, że...najczęściej - niestety głupi umiera.
AMEN –Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 28.
Dylematy pracy lekarza
Pracując jako lekarz, nawet gdybym był najlepszym specjalistą na świecie - w danej dziedzinie, nawet gdybym „zarobił się na śmierć” moje szanse realizacji marzeń...mojego dzieciństwa, były w sumie żadne. Czekałem więc ciągle na stosowną okazję. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, może przypadku losu a potem podjęcia właściwej decyzji.
Z drugiej strony, praca lekarza, bez względu na okoliczności, w każdej rzeczywistości czy ideologii jest zawsze potrzebna - daje gwarancje, bezpieczeństwo egzystencji. Własnej i ludzi bliskich. Potwierdziło się to wiele razy - w moim życiu.
Wiele lat potem, mieszkałem w Los Angeles. Prowadziłem wtedy firmę Avantogen Limited, która zajmowała się badaniami klinicznymi nad szczepionkami oraz lekami przeciw nowotworowymi.
Pewnego razu na konferencji, poznałem absolutnego geniusza d/s finansowych z „Silicon Valley”- dr Grega Altmana, z wykształcenia lekarza, który zawodowo, ze 100% skutecznością organizował finansowanie dla firm komputerowych oraz innowacyjnych rozwiązań w zakresie Biotechnologii.
Zaprzyjaźniliśmy się szybko, zaczęliśmy współpracować. Greg obiecał zorganizowanie kapitału na badania naszej firmy Avantogen Limited, która kończyła tzw. III fazę prób klinicznych nad lekiem, - bardzo skutecznym w leczeniu nowotworu trzustki... Będę o tym dokładniej pisał potem, na razie tylko wspominam to w kontekście „losów człowieka”
W każdy piątek, na koniec tygodnia pracy, tradycyjnie spędzaliśmy czas w moim biurze po 18-tej; przy kieliszku wina oraz zakąski w postaci sera, orzeszków. Rozmawialiśmy o interesach, różnych sprawach bieżących, planach na dalej - próbując podsumować tydzień. Stało się to w pewnym sensie tradycją, wielu kolegów lekarzy, naukowców oraz ludzi administracji brało w tym udział. To była niemal nasza rutyna, czas na wspólne refleksje i wnioski na przyszłość.
Greg, choć zawsze go zapraszałem, jako osobę kluczową w interesach, odpowiedzialną cakowicie za finansowanie naszych badań, nigdy jednak nie przychodził w piątek. (Greg był również czasem, moim partnerem do golfa i tenisa). Wpadał często w inne dni tygodnia, ale nigdy w piątek.
Kiedyś tam, przy kieliszku wina, zapytałem go: dlaczego nigdy nie przychodzi w piątek, dlaczego tak się dzieje - sądząc, że może ma jakieś inne obowiązki, zwyczaje...
On odpowiedział: Richard, jestem lekarzem i chociaż teraz zarabiam duże miliony, wiem, że to może się w każdej chwili skończyć. I co wtedy ? A jako lekarz, zawsze, gdzieś tam znajdę sobie pracę...
Aby utrzymać moją rejestrację w USA, w każdy piątek po prostu pracuję w zawodzie.
W państwowym szpitalu w Los Angeles - na Izbie Przyjęć. Takie są przepisy w USA...
Nawet nie biorę pensji, bo to dla mnie śmieszna kwota. Oddaję ją na cele charytatywne.
No i rok później firma Grega upadła. Była nią...słynna „Lehman Brothers”, z długami rzędu kilkuset miliardów dolarów. Greg miał też sporo kłopotów ale jakoś się z tego wybronił.
Natomiast jego kariera jako bankiera – finansisty skończyła się wtedy definitywnie.
Do dziś pracuje jako lekarz... Takie są czasem dylematy i "meandry" życia, pracy w tym zawodzie.
Pieniądze oczywiście w dzisiejszym świecie są „koniecznikami” dla przeżycia... Ale w sumie, to element przejściowy dla sukcesów, które mogą być bez znaczenia, na pewno nie dają stałości ani tym bardziej pewności. Nie ma takich pieniędzy, których nie można byłoby stracić.
Prywatne szpitale
Wracając do realiów medycyny w Sydney, roku 1984...Każdy dzień zaczynałem od przeglądu prasy ale wydarzenia, politykę, tylko szybko lustrowałem – "czytając tytuły".
Interesowały mnie głównie działy dotyczące finansów i „business opportunities” - (propozycje biznesowe). Na koniec...przeglądałem dział luksusowych samochodów.
Miałem wtedy mercedesa a chciałem kupić Rolls Royca (zgodnie ze swoim przyrzeczeniem dzieciństwa).
Pewnego dnia znalazłem model, którego szukałem. Cena sensowna, nawet właściwie było to - przejęcie umowy leasingu. Uzgodniłem od razu termin spotkania i inspekcji auta. Wszystko było bez zarzutu; mały przebieg, bez wypadków. Byłem właściwie zdecydowany kupić moje marzenie. W ostatnim jednak momencie, tuż przed podpisaniem umowy zapytałem sprzedającego: „dlaczego się pozbywa takiego super samochodu”. Był to młody trzydziestoparoletni facet. Odpowiedział mi, że samochód był używany przez jego ojca, który niestety miesiąc temu on nagle zmarł - na zawał serca (bo zbyt ciężko pracował).
Ojciec był lekarzem ortopedą oraz właścicielem prywatnego szpitala. Syn przejął schedę po ojcu, ale nie mógł sobie dać rady z administracją szpitala. I nie stać go było, po prostu na dalsze spłacanie rat leasingu.
Zatkało mnie. Natychmiast przestałem interesować się jego samochodem i zacząłem pytać o szpital, który był zlokalizowany w „dobrej” dzielnicy Sydney - Ashfield. Czułem; to jest coś właśnie dla mnie.
Natychmiast też pojechaliśmy tam obaj. Facet był zaskoczony obrotem sprawy ale po krótkiej rozmowie, wyraził chęć sprzedaży szpitala. Po 2 godzinach rozmów ustaliliśmy i podpisaliśmy porozumienie wstępne (list intencyjny) i cenę zakupu.
Umowa była warunkowa, zależna od zgody pozostałych członków rodziny. Z mojej zaś strony uwarunkowana była zorganizowaniem odpowiedniego finansowania. Ale o tym nic jemu nie mówiłem.
Niestety transakcja nie doszła do skutku, z powodów dla mnie niepoznanych. Szpital sprzedano komuś innemu, choć, jak się później dowiedziałem, na warunkach i cenę mniejszą od proponowanej przeze mnie. Zresztą, być może był to jakiś nieznany mi w szczegółach, inny deal?
Było mi trochę przykro z tego powodu ale krótko; natychmiast zacząłem szukać innych możliwości, będąc przekonanym, że prywatne szpitale - to jest właśnie business dla mnie. Taki, którego szukałem. Poprzez znajomych, poznałem lidera brokerów - zajmujących się sprzedażą prywatnych placówek służby zdrowia. Nazywał się Alex Norton. Jego ojciec był Hindusem ale jego matka z domu...Lushwitz.
Egzotyczne trochę korzenie. Alex, był dobrze poukładanym facetem w wieku pięćdziesięciu paru lat. Jeździł Rolls Roycem, miał swego szofera. Był zawsze nienagannie ubrany, wyperfumowany, mieszkał w wyjątkowo eleganckim domu ze służbą; dzielnicy Hunters Hills - nad odnogą zatoki Sydney Harbour. Jedynym jego problemem życiowym (jak się trochę później dowiedziałem), był permanentny brak pieniędzy.
Miał też bardzo młodą, atrakcyjną i wyjątkowo kosztowną żonę. Wydawał wszystko co zarabiał, nawet znacznie więcej, wszystkie braki musiał cerować kredytami, które ciągle narastały. Niemniej facet miał styl i wyjątkowo ciekawe życie. Był niepowtarzalny w swoim wymiarze.
Już podczas naszego pierwszego spotkania powiedziałem Alexowi (w Australii wszyscy mówią sobie per Ty), że jestem zainteresowany zakupem i administracją prywatnego szpitala. Dodałem też, że docelowo chciałbym zbudować sieć. On uśmiechnął się z zainteresowaniem i zapytał wprost; bez ogródek: „Richard, a ile ty masz własnych pieniędzy aby zrealizować ten swój pierwszy cel po drodze”.
Odpowiedziałem: “Mam ok. $500, 000 na koncie – żadnych kredytów a w dodatku dostępną sporą linię kredytową”.
On jakby nieco się zdziwił i natychmiast odpowiedział:
„Son – Just the license for 1 bed cost - $ 200 grand - with this money you can buy only 2.5 beds…in a private hospital”. „Synku, licencja za 1 łóżko kosztuje w Sydney 200 tysięcy, za pieniądze które ty masz - możesz sobie kupić... dwa i pół łóżka, w prywatnym szpitalu”.
(Alex tak właśnie nazywał mnie, przez dłuższy czas -„son”- synu – Był 25 lat starszy ode mnie).
Wyszedłem ze spotkania rozczarowany zostawiając na wszelki wypadek swoje namiary.
Alex zadzwonił tego samego dnia, z informacją, że myśli cały czas o naszym spotkaniu i chyba coś jednak, będzie dla mnie miał - może za kilka dni!
St Edmund's Private Hospital…
Podczas następnego spotkania, Alex przekazał mi dane szpitala prywatnego o nazwie St. Edmund's w Eastwood, który można było kupić wyjątkowo tanio. Ale może to zrobić... tylko on, z „cichym” partnerem... Nie bardzo zrozumiałem w czym rzecz.
Parę miesięcy potem przekonałem się, że głównie interesowało go, jak wydobyć ode mnie gotówkę, którą miałem ($500,000), gdyż on jej wtedy potrzebował na swoją nową miłość - konie wyścigowe. Wszystkie sprawy wyszły na jaw... kilka miesięcy później, kiedy poznałem szczegóły całej naszej „transakcji”.
Okazało się, że Alex kupił od sióstr Elżbietanek szpital, w dniu naszego spotkania; tuż po moim wyjściu, za cenę $500,000, na jakąś swoją firmę. Udało mu się przekonać siostry, które chciały się też pozbyć... nierentownego, pustego szpitala, do tak niskiej ceny.
Obiecał im zapłacić za kilka tygodni, zabezpieczył transakcję wekslem. Potem tenże szpital „sprzedał”... mnie - a dokładnie naszej spółce za 1 milion dolarów.
W tym momencie był już pół miliona dolarów do przodu, oprócz tego miał 50% udziałów w naszej spółce, które wynegocjował ze mną...
Ja zapłaciłem całą cenę, z własnych pieniędzy plus wziąłem kredyt bankowy i sam to później spłacałem z dochodów szpitala. Ale to nie wszystko... Po 12 miesiącach, Alex zaproponował mi sprzedaż swoich 50% udziałów - za kwotę $ 1 mln.
No i zapłaciłem. W ten sposób Alex zarobił 1.5 mln dolarów nie robiąc prawie nic.
Majstersztyk biznesu...zarabianie pieniędzy z niczego! Tylko doświadczony Hindus - a dodatkowo z matki Lushwitz... – może tak potrafić. Oto prawdziwa sztuka robienia interesów. Nauczyłem się tego szybko a może raczej życie mnie nauczyło.
Alex przyznał potem, iż nie bardzo wierzył w moje pomysły budowy szpitala rehabilitacyjnego i chciał szybko pozbyć się udziałów, póki jeszcze miałem pieniądze.
Ja sprzedałem mieszkanie aby go spłacić, wiedząc, że to jest najlepsze rozwiązanie.
Nie potrzebowałem partnera „na gapę” w swej spółce. Wiedziałem, że jadę na wygranym koniu. Alex z kolei, bardzo potem żałował rozstania i wszystkim wokół opowiadał, że jedynym facetem w Australii, który tak naprawdę, był wobec niego zawsze fair i który zrobił dla niego dużą kasę był...dr. Opara.
Według niego największym błędem jego życia było to, że się ze mną rozstał. Dlatego też podobno... potem zbankrutował i umarł w biedzie. A żona... opuściła go dla innego – własnego przyjaciela z kasą... No i któż zrozumie prawdziwą miłość, pieniądze – a zwłaszcza kobiety.
St. Edmund’s Hospital miał 34 łóżka, był tzw. szpitalem „medycznym”; był bez sal operacyjnych i zabiegowych. Wymagał też sporych nakładów inwestycyjnych - w zależności od przeznaczenia w przyszłości. W rezultacie machlojek Alexa cena zakupu wynosiła ok. $1,0 mln, co w sumie było niedrogo, bo jak zdążyłem się zorientować, wszystkie łóżka w prywatnych szpitalach wymagały licencji. Wartość rynkowa licencji w tych czasach, wynosiła $200,000 za łóżko, tak że była to w pewnym sensie i tak okazja. Trzeba było jednak, gdzieś i na czymś zarabiać pieniądze... Zwłaszcza kiedy miało się kredyt do spłacenia.
Oczywiście nie wszyscy wiedzieli o wartości rynkowej licencji, szczególnie siostry zakonne, które prowadziły szpital jako działalność charytatywną dla biednych i przewlekle chorych ale kiedy się skończyły dotacje, jak i hojność ludzka - szpital zaczął upadać. Nie było pieniędzy na pensje, leki...
Kiedy moja/nasza spółka Degor Pty Ltd, podpisała kontrakt zakupu St Edmund’s Private Hospital, w dniu zakupu... okazało się, że Alex ma chwilowe kłopoty z płynnością. Poprosił mnie, żebym ja sam wpłacił wymagany depozyt a on zwróci mi swoje 50% - w ciągu kilku dni. Jak się potem okazało Alex... nigdy tego nie zrobił. Ale za to „za darmo” miał swoje 50% spółki. Ja miałem 6 tygodni na sfinalizowanie całej transakcji - w tym oczywiście zapłatę całej ceny, plus różne opłaty z tym związane. Alex w tym czasie musiał wyjechać do Indii - w ważnych sprawach.
Wszystko było na mojej głowie, Alex nie zajmował się bowiem takimi drobiazgami. Pomijając małostkowe kwestie uczciwości biznesowej – była to jednak dla mnie dobra lekcja życia.
No bo przecież... człowiek całe życie się uczy. Najgorzej, że... najczęściej niestety głupi umiera.
Ryszard Opara
NEon24
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy