polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Polska może stanąć przed poważnym wyzwaniem, jeśli chodzi o dostawy energii elektrycznej już w 2026 roku. Jak podała "Rzeczpospolita", Polska może zmagać się z deficytem na poziomie prawie 9,5 GW w stabilnych źródłach energii. "Rzeczpospolita" zwróciła uwagę, że rząd musi przestać rozważać różne scenariusze i przejść do konkretnych działań, które zapewnią Polsce stabilne dostawy energii. Jeśli tego nie zrobi, może być zmuszony do wprowadzenia reglamentacji prądu z powodu tzw. luki mocowej. * * * AUSTRALIA: Wybuch upałów w Australii może doprowadzić do niebezpiecznych warunków w ciągu najbliższych 48 godzin, z potencjalnie najwcześniejszymi 40-stopniowymi letnimi dniami w Adelajdzie i Melbourne od prawie dwóch dekad. W niedzielę w Adelajdzie może osiągnąć 40 stopni Celsjusza, co byłoby o 13 stopni powyżej średniej. Podczas gdy w niektórych częściach Wiktorii w poniedziałek może przekroczyć 45 stopni Celsjusza. * * * SWIAT: Rosja wybierze cele na Ukrainie, które mogą obejmować ośrodki decyzyjne w Kijowie. Jest to odpowiedź na ukraińskie ataki dalekiego zasięgu na terytorium Rosji przy użyciu zachodniej broni - powiedział w czwartek prezydent Władimir Putin. Jak dodał, w Rosji rozpoczęła się seryjna produkcja nowego pocisku średniego zasięgu - Oresznik. - W przypadku masowego użycia tych rakiet, ich siła będzie porównywalna z użyciem broni nuklearnej - dodał.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

wtorek, 13 sierpnia 2019

Warszawscy Bazylianie

Ojciec  Piotr Kuszk OSBM.
Fot. L.Watróbski
- Jako klasztor i parafia grecko-katolicka, zaczęliśmy funkcjonować po roku 1956. Byliśmy duszpasterskim fenomenem we wszystkich krajach bloku wschodniego. Nigdzie indziej oficjalnie nie mogły przecież działać żadne grecko-katolickie klasztory czy wspólnoty zakonne. - mówi ojciec Piotr Kuszka OSBM, bazylianin, proboszcz parafii grecko-katolickiej w Warszawie w rozmowie z Leszkiem Watróbskim.

  
-Kim są Bazylianie?

-Trudno dziś, z perspektywy czasu i we współczesnym rozumieniu tego słowa powiedzieć, że św. Bazyli był założycielem dzisiejszych Bazylianów. Był raczej reformatorem życia zakonnego w IV wieku, ponieważ wypośrodkował 2 nurty ówczesnego życia mniszego. Chodzi tu, po pierwsze, o nurt życia pustelniczego, eremickiego oraz, po drugie, nurt  życia wspólnotowego w dużych wspólnotach. Bazyli chciał wypośrodkować te 2 nurty, kładąc akcent na życie wspólnotowe, w którym wszyscy się znają i tworzą wspólną rodzinę, w której przełożony jest ojcem i opiekunem. I stąd akcent na wspólną modlitwę, wspólną pracę i gotowość do służenia kościołowi, w konkretnej chwili, zależnie od jego potrzeb. Także i dzisiaj, Bazylianie są  otwarci na współczesne potrzeby Kościoła.


-Współczesny Zakon Bazylianów kształtuje się od czasów Unii Brzeskiej (1596)…


Józef Welamin Rutski OSBM –
greckokatolicki metropolita kijowski,
organizator Kościoła unickiego
w Rzeczypospolitej
Bazyli Wielki, święty prawosławny
i katolicki, wyznawca, biskup i doktor
Kościoła, uważany za ojca wschodniego
monastycyzmu






























-...Odnowa naszego życia zakonnego kształtuje się od XVI, XVII wieku. I jest zasługą dwojga ludzi: metropolity abp Józefa Beniamina Ruckiego (w różnych opracowaniach historyków spotykam najczęściej inny zapis imienia i nazwiska: Józef Welamin Rutski) i św. Jozafata Kuncewicza. Św. bp męczennik Jozafat Kuncewicz reprezentował duch modlitwy, ascezy, postu - a abp Józef B. Rucki ducha aktywnego apostolatu i pracy duszpasterskiej. Obaj ci wielcy reformatorzy widzieli Bazylianów jako nauczycieli, dbających o wysoki poziom nauczania i oświaty dla całego naszego narodu.

Zdecydowana np. większość naszych biskupów, zatrudniała w swoich kancelariach Bazylianów, w charakterze doradców czy swoich sekretarzy. I właśnie dlatego abp Józef B. Rucki kładł duży nacisk na wykształcenie teologiczne u ojców i możliwie szerokie u braci zakonnych. Chciał, aby wszyscy byli kompetentni, w tym co robią.

-A Bazylianie warszawscy. Jak doszło do założenia obecnego klasztoru i parafii przy ul. Miodowej 16?

-Zbliżamy się powoli do jubileuszu 300-lecia obecności zakonu Ojców Bazylianów w Warszawie (2021). Bazylianie pojawili się w stolicy, z monasteru w Supraślu, z inicjatywy metropolitów unickich, którzy będąc senatorami przyjeżdżali często do stolicy w sprawach państwowych i kościelnych. I wtedy wyniknęła potrzeba zbudowania rezydencji, w której mogliby się zatrzymać.                                                                                                     
Drugim powodem, dla którego metropolici zaprosili nas do stolicy, była potrzeba stałej opieki duszpasterskiej dla przebywających tu katolików obrządku wschodniego (czyli unitów, jak ich wtedy określano). Na Miodową, gdzie teraz mieszkamy, dotarliśmy w trzecim etapie osiedlania się w Warszawie.

Pierwszy etap, to była budowa klasztoru i cerkwi na Ujazdowie, która jednak nie doszła do skutku. Drugi etap, to rezydencja metropolity na Podwalu 15, z niedużą kaplicą obsługiwaną przez naszych ojców. Kaplica okazała się jednak zbyt mała jak na potrzeby duszpasterskie. Zdecydowano się więc, na budowę nowej i większej, położonej na tej samej działce, ale od strony Miodowej. To były lata 1781-1784. Poświęcenie naszej cerkwi odbyło się w maju 1784 roku z udziałem królowej Polski. Na terenie naszej parafii powstało też Bractwo św. Onufrego, do którego ona należała.

-Tak więc jesteście tu, z małą przerwą, od drugiej połowy XVIII wieku...

-Przerwa ta spowodowana była likwidacją naszej cerkwi wraz z klasztorem przez Rosjan w czasie zaborów (1872). Zlikwidowana została również nasza parafia (1875), a całość znalazła się w posiadaniu cerkwi prawosławnej. Dopiero po odzyskaniu niepodległości przez Polskę klasztor został nam zwrócony, ostatecznie w 1929, a kilka lat później nasza cerkiew stała się świątynią parafialną.

-Duszpasterstwo grecko-katolickie rozwijało się bardzo dynamicznie...

-Tak było do 1944 roku, kiedy to w czasie likwidacji Powstania Warszawskiego, nasz klasztor i cerkiew zostały zbombardowane i nie nadawały się do użytku. Zginęło wówczas, w  czasie nalotu dwóch naszych Bazylianów: ojciec i brat zakonny. Ci, którzy przeżyli nalot, wynajęli mieszkanie przy Górnośląskiej. Odbudowa zniszczonych zabudowań rozpoczęła się zaraz po wyzwoleniu i trwała 4 lata. Ponowna konsekracja cerkwi oraz poświęcenie odbudowanego klasztoru odbyły się w roku 1949.


Ukraińscy męczennicy z XX wieku.
Obraz w cerkwi na Miodowej
-Wasza cerkiew i klasztor, jako jedyny ośrodek grecko-katolicki w Polsce, przetrwał czasy komunizmu...

-...stało się tak ponoć dlatego, że w okresie, kiedy władze komunistyczne zabroniły odprawiania nabożeństw i wszelkiej działalności grekokatolikom, ktoś życzliwy poradził naszemu ówczesnemu ojcu przełożonemu, aby ten zarejestrował naszą parafię jako duszpasterstwo rzymsko-katolickie (1947). I przez dziesięć lat odprawiano w naszej cerkwi wyłącznie nabożeństwa łacińskie. Nasi ojcowie zostali birytualistami. Wschodnie nabożeństwa, były natomiast odprawiane  wyłącznie  konspiracyjnie, w kaplicy na górze, w obawie przed organami bezpieczeństwa. Ponieważ nasza parafia figurowała w spisach Urzędu do Spraw Wyznań jako rzymsko-katolicka dlatego wraz z klasztorem jako wspólnotą zakonną przetrwała czasy rządów komunistycznych. Nie uniknęliśmy natomiast licznych represji czy aresztowań.

Oficjalnie, ponownie już jako klasztor i parafia grecko-katolicka, zaczęliśmy funkcjonować po roku 1956. Byliśmy duszpasterskim fenomenem we wszystkich krajach bloku wschodniego. Nigdzie indziej oficjalnie nie mogły przecież działać żadne grecko-katolickie klasztory czy wspólnoty zakonne.

-Jesteście obecnie parafią terytorialno-personalną...

 -Kiedy w roku 1996 powstały nasze 2 diecezje tworzące metropolię  grecko-katolicką, to wszystkie nasze parafie były stricte personalne. Jednak z czasem pojawiła się praktyczna potrzeba określenia także zasięgu terytorialnego poszczególnych parafii, chociażby ze względu na pogrzeby czy śluby wiernych z miejscowości będących w dużym oddaleniu od ośrodków duszpasterskich. W ten sposób także nasza parafia ze stricte personalnej przekształciła się w terytorialno-personalną. W chwili tego podziału do naszej parafii przydzielono całą Warszawę oraz prawie całe terytorium województwa mazowieckiego po północno-wschodniej stronie Wisły, z wyjątkiem dwóch powiatów bliższych do parafii w województwie warmińsko-mazurskim. Obecnie, kiedy powstają nowe parafie, to wydziela się im konkretne terytoria, za które odpowiadają. W stolicy taki podział w 2015 roku nastąpił według dzielnic miasta.


Wnętrze Ccrkwi na Miodowej

Jednocześnie jesteśmy parafią personalną, bo nie obejmujemy wszystkich mieszkańców odnośnych dzielnic miasta, ale tylko greko-katolików. To jest dla nas ważne m. in. ze względów podatkowych. Jeżeli bowiem podaje się do urzędu skarbowego ilość wiernych, to nie możemy podać, że mamy pół ich miliona, bo to jest nieprawda. Podajemy według naszej kartoteki parafialnej, w której figuruje ok. 700 osób.

-Kto tworzy Waszą parafię?

-Tworzą ją ludzie mieszkający tu od dawna, nawet jeszcze z okresu międzywojennego. Są też nowi parafianie, głównie zarobkowi imigranci z Ukrainy, którzy zaczęli napływać od początku lat 90-tych ubiegłego stulecia. Wielu z nich osiedliło się już na trwałe w Warszawie

Ta ostatnia grupa – wspólnota migracji zarobkowej, wchodząca w skład naszej parafii – liczebnie zdecydowanie przeważa. Ze względu na tę liczebność w ostatnich latach systematycznie zwiększaliśmy liczbę niedzielnych Liturgii. Obecnie są cztery: o godz. 7.00, 9.00, 11.00 i 18.00.

Nasi parafianie nie sprawiają nam na co dzień większych problemów. Wręcz przeciwnie, bardzo wzbogacają nasze życie parafialne, angażując się w wiele inicjatyw. Odrodziło się ponadto wiele zapomnianych praktyk czy zwyczajów, choćby takich, jak wielkanocne zabawy, zwłaszcza z dziećmi na placu przed cerkwią. Na Ukrainie są one bardzo popularne. Pamiętam, że moja mama wspominała, iż w dzieciństwie brała h udział w takich zabawach. I migranci nam ten zwyczaj odnowili.

Dużą rolę integracyjną pełni świetlica znajdująca się pod cerkwią. W każdą niedzielę wierni zbierają się tam po liturgiach i rozmawiają przy kawie czy herbacie. Czasem odbywają się w niej koncerty, spotkania z ciekawymi ludźmi, promocje książek.

-Czy wierzący z migracji zarobkowej też angażują się w życie cerkwi?

-Tak i to nawet bardzo. Nasza Rada Parafialna składa się w połowie z nowych migrantów, którzy są tu dłużej - 5,10 czy więcej lat.

Trzeba tu sobie jednak coś mocno uświadomić, że ci którzy przychodzą do nas na nabożeństwa stanowią niestety, tylko ok. 1% do 2% całej ukraińskiej migracji zarobkowej w Warszawie. Przyjmuje się, że w aglomeracji warszawskiej może być jednocześnie do 300, a nawet 400 tysięcy obywateli Ukrainy. A w naszych ośrodkach duszpasterskich gromadzi się, jeśli nawet, 2 czy 3 tysiące, to jest to zaledwie tylko 1%.

-Jakie są tego przyczyny?

Sala spotkań pod cerkwią

-Różne. Niektórzy chcą się możliwie szybko asymilować i nie wyróżniać się w swoim środowisku. Zaczynają więc chodzić na nabożeństwa do kościołów rzymsko-katolickich. Nawet jeśli przychodzą tu, od czasu do czasu, to zazwyczaj uczestniczą już w życiu parafii łacińskich. Czasem jeszcze co jakiś czas przychodzą do spowiedzi, bo łatwiej im spowiadać się w swoim ojczystym języku.
Kolejny krok do asymilacji to małżeństwa mieszane, w różny zresztą sposób. Najczęściej są to małżeństwa greko-katolik z prawosławnym czy ukraińsko-polskie. Są też i inne - np. greko-katolicki Ukrainiec z Polski z prawosławnym Ukraińcem z Ukrainy. Trafiają się też osoby należące do innych niż katolickie (greckokatolickie) czy prawosławne wyznanie wiary, np. ewangelicy różnych denominacji, świadkowie Jehowy czy inni.
Wydaje się jednak, że większość zarobkowych migrantów to ludzie religijnie obojętni, nie zainteresowani w ogóle sprawami wiary, religii, nie szukający kontaktów z jakimkolwiek kościołem czy związkiem religijnym.
Ci, którzy szukają kontaktu z cerkwią, którzy pragną udziału w liturgii, chcą korzystać z sakramentów świętych, to taka duchowa elita wśród zlaicyzowanego społeczeństwa. Aczkolwiek i tu dają o sobie znać problemy, jak wszędzie: nadużywanie alkoholu, rozpadające się małżeństwa, życie w związkach nie sakramentalnych itp.
Zdarza się, że zwracają się do nas prawosławni z prośbą o ochrzczenie swoich dzieci. Zawsze lojalnie uprzedzam że my jesteśmy grekokatolikami i że są w Warszawie  cerkwie prawosławne. Tylko raz czy dwa razy mi się zdarzyło, że ktoś o tym nie wiedział. Inni wiedzą. Ludzie ci jednak często kojarzą polską cerkiew prawosławną z cerkwią rosyjską. I dlatego nie chcą tam chrzcić swoich dzieci. Podobnie dzieje się też ze ślubami. W Kodeksie Kanonów Kościołów Wschodnich istnieje zapis, który mówi, że jeżeli wierni Kościołów Wschodnich niekatolickich nie mają dostępu do swojego kapłana dłużej niż miesiąc, to mogą korzystać z posługi w Kościele Grecko-Katolickim, nie stając się greko-katolikami, nie muszą składać katolickiego wyznania wiary. Na tej podstawie możemy udzielać chrztów i błogosławić małżeństwa, jeżeli wierni sami wyraźnie o to proszą.

-Z jakimi jeszcze innymi problemami spotyka się Ojciec na co dzień?


Wystawa prac dzieci

-Wśród problemów najczęściej występujących wśród naszych imigranckich parafian są choroby czy nagłe wypadki, niekoniecznie przy pracy. Zdarza się, że ludzie ci nie mają ubezpieczenia i nie mają pieniędzy na leczenie, na wykupienie recepty na niezbędne leki. Utworzyliśmy więc w parafii fundusz dobroczynny. Wszyscy chcący pomóc potrzebującym, mogą złożyć ofiarę, do specjalnie na ten cel przygotowanej skarbonki.

Zdarza się też, ze przychodzą szukać pomocy ludzie pokrzywdzeni przez pracodawców. Dostają wypłatę za pierwszy miesiąc, za drugi już tylko część należności, a potem tylko się im obiecuje, a wreszcie są wyrzucani z pracy. Bywa, że ów wyrzucony z pracy ma spore zadłużenie finansowe - np. za wynajem mieszkania czy choćby pokoju, brakuje mu pieniędzy na bilet powrotny do domu. I boją się zgłaszać takie wypadki do organów ścigania. Im też pomagamy w miarę naszych możliwości.

Od samego początku pojawiania się zarobkowej emigracji jedną z tablic ogłoszeń w kruchcie naszej cerkwi udostępniliśmy dla wymiany informacji o pracy i zamieszkaniu. Tablicę tę odwiedzają zarówno pracodawcy jak i pracobiorcy. Cieszy się ona nadal dużym zainteresowaniem.         

-Zapytam teraz Ojca o Bazylianów w Polsce. Ilu Was tu jest?

-Jesteśmy polską prowincją Opieki Matki Bożej, Siedziba prowincjała znajduje się w Warszawie. Mamy 4 ośrodki bazyliańskie w Polsce - w Warszawie, Przemyślu, Kętrzynie i Węgorzewie. Dwa pierwsze to klasztory historyczne, dwa kolejne to niewielkie klasztory na Mazurach, typowo duszpasterskie. Mamy łącznie 17 ojców i braci. Obok duszpasterstwa zajmujemy się pracą wydawniczą. W ostatnich latach wydaliśmy 5 tomów „Bazyliańskich Studiów Historycznych”. Jeden z tomów z tej serii to praca Igora Hałagida pt. „Między Moskwą, Warszawą i Watykanem. Dzieje Kościoła greckokatolickiego w Polsce 1944-1970”. Wydaliśmy też, ale już jako warszawska parafia, modlitewnik ukraińsko-polski. W każdą niedzielę ukazuje się też biuletyn parafialny, rozchodzący się w nakładzie ok. 500-600 egzemplarzy.
W parafii na Miodowej jest proboszcz i 2 wikariuszy, pomocą służą także inni bracia i ojcowie z naszego klasztoru. Łącznie jest tu 5 kapłanów i 2 braci. Od lat nie mamy nowych powołań. Wspiera nas, na szczęście, prowincja ukraińska, gdzie powołań jest więcej. W tamtejszym nowicjacie jest dziś kilkunastu kandydatów. Bazylianie mają w Ukrainie swoje własne seminarium duchowne we Lwowie, w którym studiuje ponad 40 bazyliańskich alumnów.

-Kiedy Ojciec wstąpił do Bazylianów?

W roku 1972, zaraz po maturze. Klasztor funkcjonował legalnie, więc obłóczyny w habit zakonny, pierwsze śluby czy inne uroczystości zakonne odbywały się publicznie. Nie musieliśmy się z nimi ukrywać przed nikim, co było nie do pomyślenia np. na sąsiedniej Słowacji, Węgrzech, Ukrainie czy gdziekolwiek wśród krajów Europy Wschodniej.
Nie jest łatwo mówić o samym sobie. Urodziłem się w Polsce północnej. Jestem potomkiem przesiedleńców z akcji “Wisła”. Moi rodzice pochodzą z powiatu lubaczowskiego, skąd zostali przesiedleni w roku 1947 w okolice Pasłęka, w ówczesnym województwie olsztyńskim. Tam, w roku 1959, powstała parafia grecko-katolicka. Szkołę średnią ukończyłem w Elblągu.
Po odbyciu nowicjatu rozpocząłem studia w Warszawskim Seminarium Duchownym. Formację duchową, zgodną z naszą wschodnią tradycją, odbywaliśmy w wspólnocie zakonnej. Na wszystkie zaś wykłady z filozofii i teologii chodziliśmy do warszawskiego seminarium. Mam dzięki temu wielu kursowych kolegów, księży rzymsko-katolickich, z którymi nadal się spotykamy. W tym roku obchodziliśmy 40 rocznicę naszych święceń kapłańskich.


W ogrodzie Ojców Bazylianów
w Warszawie

Odbyły się one na tydzień przed pierwszą pielgrzymką papieża Jana Pawła II  do Polski - 27 maja 1979 roku. W dniu wizyty Ojca Świętego rano odprawiałem w naszej cerkwi prymicję, a potem byłem na placu, na którym papież odprawiał uroczyste nabożeństwo dla wszystkich mieszkańców stolicy.
Przez 5 lat po święceniach duszpasterzowałem w Warszawie,  w tym przez prawie trzy lata dojeżdżałem w każdą niedzielę do Olsztyna. Następnie, w latach 1985-1990, pracowałem tam na stałe. Jednocześnie obsługiwałem drugą parafię: w Dobrym Mieście. Poza tymi 2 parafiami miałem kilka dojazdowych punktów katechetycznych. Następnie, w latach 1990-1999, pracowałem w klasztorze w Węgorzewie, 3 lata jako tamtejszy proboszcz - a później w charakterze wychowawcy i mistrza nowicjatu. Do Warszawy wróciłem w roku 1999, pracując początkowo jako ojciec duchowny w seminarium, a od 2003 roku jako proboszcz.

Ciekawa była pierwsza wizyta papieża (1987) w naszej cerkwi na Miodowej. Wspominam to wydarzenie z wielkim sentymentem. Ta historia jest ciągle jeszcze mało znana. Nie została odnotowana w mediach z powodu ówczesnej cenzury. Wizyta Jana Pawła II była wizytą nieoficjalną i niezapowiedzianą. I miała miejsce w przeddzień tysiąclecia chrztu Rusi Kijowskiej. Wcześniej podejmowaliśmy starania o ewentualne spotkanie papieża ze wspólnotą grecko-katolicką. Powiedziano nam wówczas, że to nie będzie możliwe.  Pomyśleliśmy sobie, że nie to nie.


I nagle, w  niedzielę, w dniu sprawowania liturgii papieskiej w stolicy na Placu Defilad, wydarzyło się coś niezwykłego. Papież, przed liturgią, odwiedził, zgodnie z planem, grób ks. Jerzego Popiełuszki. Wracając następnie do centrum poprosił, aby zawieziono go do nas, do Bazylianów. Zrobiło się wielkie zamieszanie, konsternacja. Ale papieżowi się nie odmawia. Musiano więc szybko zmienić plany, całą trasę przejazdu oraz dostosować środki bezpieczeństwa.


Ikona MB Poczajewskiej 
W naszym klasztorze na Miodowej było tylko 2 braci i 2 siostry. Nikt się przecież nie spodziewał jego wizyty. Nagle dzwonek do furty zakonnej: jeden, drugi. I głos: otwórzcie cerkiew, bo papież przyjechał i chce się w waszej cerkwi pomodlić. Zdenerwowany brat wtedy zapytał: jaki papież? Dopiero kiedy zobaczył Ojca Świętego na środku Miodowej, to nogi mu się ugięły. Szybko otworzył więc cerkiew i wpuścił papieża razem z towarzyszącymi mu osobami, m. in. księdzem Prymasem i ks. Stanisławem Dziwiszem oraz nieodłącznym fotografem Arturo Mari. Papież ukląkł na posadce i dłuższą chwilę modlił się. Potem wstał i podszedł do naszych braci i sióstr i wypowiedział znamienne słowa: chciałem się w Waszej cerkwi pomodlić za naród ukraiński i za Wasz prześladowany Kościół, a ponieważ za rok jest Wasze 1000-lecie i nie będę mógł tam pojechać, to chciałem się tu pomodlić w tej intencji. Wizyta Jana Pawła II  w naszej cerkwi jest upamiętniona tablicą pamiątkową w kruchcie.

Kolejne nasze spotkanie z papieżem, w roku 1999,  też było wielkim wydarzeniem. Ale już zapowiedziane i oficjalne. Było to spotkanie z Bazylianami z Europy Środkowo-Wschodniej. 

-Dziękuję Ojcu za rozmowę.

Rozmawiał Leszek Wątróbski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy