Wigilia w... Broken Hill a dokładnie w Tibooburra... Australia jest krajem wyjątkowym, pod wieloma względami. Jest olbrzymią wyspą, całkiem inną niż pozostałe kontynenty otoczone oceanami.
AMEN Autobiografia Naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 23
Wigilia w... Broken Hill a dokładnie w Tibooburra…
Właśnie akurat w Wigilię 1980 roku, miałem rozpisany dobowy dyżur w Royal Flying Doctor Service. Pierwszy raz w moim świadomym życiu, kiedy ten dzień spędzałem absolutnie sam - bez rodziny i bliskich; pośród zupełnie obcych ludzi, w dodatku „na służbie” – w samolocie.
W dodatku Wigilia zapowiadała się...zupełnie inaczej niż w Polsce. Było upalne, suche lato, długie dni i temperatura ok. +40 st. C.
Ok. 12.00 godz., niemal w samo, upalne południe, dostałem wezwanie do chorego, gdzieś tam - na farmie blisko miejscowości Tiboobarra; około 400 km od Broken Hill. Wsiadłem więc z pilotem do małego samolotu, który ten dystans pokonał kilka godzin. Sam lot okazał się niezapomniany: silne wiatry, huśtały naszą „Cessną”, jak balonikiem, małą zabawką; do tego stopnia, że w pewnym momencie, zwyczajnej ludzkiej wątpliwości pomyślałem – my nigdy tam nie dolecimy! Ale wbrew obawom - udało się, choć Św. Mikołaja na saniach, po drodze nigdzie nie widziałem.
Po wylądowaniu, wsiedliśmy do samochodu, który zawiózł nas na farmę; jeszcze przez jakieś dwie godziny pustki i bezdroży. Wtedy też poznałem prawdziwe realia, bezmiarów Australii.
Pacjentem okazał się, starszy mężczyzna - farmer, u którego podejrzewałem ostry zawał serca. Postanowiłem natychmiast zabrać go do szpitala – ale on stanowczo odmówił, przepraszając za kłopoty związane z wezwaniem, twierdząc wprost: tu jest jego ziemia i tu będzie jego cmentarz, z którego on nigdy się nie ruszy...
Zrobiłem co mogłem, po czym wróciliśmy na „lotnisko”, które składało się z pasa startowego oraz małej budki z tektury, bez podłogi i ścian dla obsługi. Tam jednak okazało się, że meteorolodzy przez radio, zapowiedzieli burze piaskowe, plus silne wiatry i z uwagi
na tę prognozę pogody – wszystkie loty z Tiboobara – przynajmniej do 24.00... zostają odwołane.
Sytuacja była niecodzienna, raczej nietypowa. Początkowo myślałem, że przyjdzie mi spędzić noc na pustyni wśród pająków, jaszczurek i Aborygenów, a w najlepszym razie w samolocie.Aż tu nagle niezwykła niespodzianka...
Okazało się, że „władze miasta” Tiboobara, zaprosiły mnie i pilota na kolację wigilijną, do Hotelu Rodzinnego, „na rynek”, w której mieli uczestniczyć wszyscy mieszkańcy miasta.
(W sumie całe miasto liczyło może około 40 osób). Podczas kolacji zaserwowano tradycyjnego grilla: z kangura, strusia i bawołu wraz z pieczonymi kartoflami, jarzynami – no i chlebem tostowym. No i oczywiście…piwo, na szczęście zimne. Nie było jednak tradycyjnych potraw wigilijnych; żadnych sałatek, warzyw czy ryby. Byłem tak głodny, że zdecydowałem nie przestrzegać postu i muszę przyznać, że steki z kangura i strusia smakowały mi wyśmienicie. Znalazła się też whisky no i wódka – w dużych obfitościach.
Było wprost nierealnie, jak w bajce: za górami i za lasami...chociaż tam akurat były bezmierny step i pustynia.
Opowiedziałem „tambylcom” trochę o Polsce; tradycjach wigilii w naszym kraju, co dla wszystkich było niezwykłą sensacją. Ponieważ nie było tam opłatka, z mojej inicjatywy wszyscy podzielili się chlebem i złożyli sobie życzenia świąteczne. Wspomniałem o naszych tradycjach, kolędach; zrobiło się dość miło, rodzinnie.
Potem Mayor miasta, poprosił mnie abym może zaspiewał jakąś Polską kolędę; no i na jego i innych życzenie, zaśpiewałem solo - „a capella”- "Wśród nocnej ciszy". Oczywiście w ojczystym języku. Wszystkim obecnym, bardzo się to spodobało, więc ja rozochocony, kontynuowałem swój występ artystyczny już po angielsku utworem- „Silent Night” - jedną z najpiękniejszych, moim zdaniem kolęd międzynarodowych, znaną chyba nawet tam i wszystkim. Stwierdzono, że mam całkiem dobry głos.
Na koniec, po wielu drinkach, przy upale i gwiaździstej, cichej nocy – pod niebem Tiboobarra – ciągle nalegany na jeszcze, doszedłem do wniosku; wydawało mi najbardziej właściwe zaśpiewać: "I am dreaming of the White Christmas" (Marzę o białym Bożym Narodzeniu – takim ze śniegiem)… Tak też uczyniłem. To było przecież Boże Narodzenie, upalne lato – a mnie się zamarzył biały śnieg i białe Święta. Wieczór i noc były naprawdę urokliwe i niezapomniane... Jak i kolędy...To był jedyny koncert solowy w moim życiu a w dodatku... zapłacono mi za występy...
W prezencie od Mayora miasta, (katolika, Irlandczyka o nazwisku Kelly), na pamiątkę wizyty tam, dostałem mały „nuggatt” -samorodek złota. Wręczając mi go Mayor Kelly powiedział, zaklinając abym zawsze ten nuggatt nosił na szyi; żebym go nigdy nie zgubił... Bo ten samorodek, będzie przynosić mi szczęście. Dopóki będę go nosił - Fortuna zawsze będzie mi sprzyjać. Ale jak go zgubię... - może być ze mną źle.
Myślałem wtedy... to żart, że Mayor mówił tak, bo był nieźle, po irlandzku wstawiony.
Nie jestem osobą przesądną, ale przynajmniej w tym wypadku, słowa Mayora Kelly spełniły się. Nosiłem ten Golden Nuggett, zawsze ze sobą, na złotym łańcuszku. Właściwie do czasu przyjazdu, powrotu do Polski. I właściwie, do tego czasu, wszystko mi się w życiu dobrze układało.
Pewnego jednak dnia jakoś, gdzieś – nawet nie kojarzę okoliczności – zginął mi ten łancuszek i ten Nuggett. Nie przywiązywałem do tej okoliczności i do zguby większej wagi.
Ale po kilku miesiącach... własciwie wszystko...w moim życiu, zaczęło się źle układać!
Podjąłem kilka złych albo bardzo złych decyzji biznesowych, nawiązałem niewłaściwe znajomości. Wszystko zaczęło się komplikować. Będę o tym pisał – w dalszym ciągu swojej autobiografii.
Dopiero rok temu, zupełnie przypadkowo odnalazłem swój Nuggett. I znów codziennie go noszę. W ogóle nie chcę zdejmować. Mam nadzieję, moje życie wróci do normy i do szczęśliwości.
Wracając do Tiboobarra - To był prawdziwie niezapomniany wieczór - nie tylko dla mnie.
Takie wieczory; takie chwile... zdarzają się tylko raz w życiu. Wtedy tak naprawdę zrozumiałem, jak ogromna i zupełnie inna jest Australia. Jak różni są ludzie, jak inne są ich style życia i zacząłem dostrzegać, jak całkowicie odmienne, jest w zasadzie tam wszystko: świat, przyroda, natura, zwierzęta, ludzie, wiara, wartości.
Każdy lot w nieznane, przynosił na ziemi kolejną niespodziankę i koloryt. Inne spojrzenie na to dziś, od tego co było wczoraj. Człowiek patrząc na zachód słońca, widzi to samo, ale z innej perspektywy. I to samo - zawsze wtedy jest inne. Między chmurami centralnej Australii a bezmiarem pustyń i oceanów wokół tego kontynentu, właśnie wtedy zrozumiałem tę, inną, zupełnie nową dla mnie - filozofię życia.
Australia jest krajem wyjątkowym, pod wieloma względami. Jest olbrzymią wyspą, całkiem inną niż pozostałe kontynenty otoczone oceanami. Kilkanaście tysięcy lat temu, przed epoką pierwszego (znanego) globalnego ocieplenia - Australia była częścią Eurazji, połączona z nią drogą lądową. Znajdują się tam rzeczy, niespotykane gdzie indziej.
Nie tylko chodzi o unikalną florę i faunę. Pomimo olbrzymich przestrzeni, zawsze odczuwa się, że jest wyspą, odizolowaną niejako od reszty świata. Przynajmniej takie sprawia wrażenie.
Pomimo, że spędziłem tam większość swojego dorosłego życia, nadal, gdy tam jestem wydaje mi się, że uczę się tego kraju i odkrywam Australię niejako od nowa.
Takie uczucia nigdy nie towarzyszyły mi w Europie, Azji czy obu Amerykach.
Przeżyć, które towarzyszyły mi w Australii nigdy nie zapomnę. Ale: „Sempre – Memento Glory - Memento Mori”.
Podczas pobytu w Broken Hill, rzadko miałem czas wolny, tylko dla siebie, więc kiedy się tak zdarzało, chodziłem spacerem na skraj miasta by spojrzeć w nieskończoną przestrzeń pustyni. Pokonywałem pieszo kilka kilometrów piaszczystymi, pustymi bezdrożami, aby znaleźć się w punkcie docelowym przy ogromnej skale, wysokości kilkunastu metrów, w kształcie piramidy. Siadałem na jej szczycie, czasem z buteleczką wina i siedziałem godzinami rozmyślając…
Pośród zatrzęsienia wszelakich owadów podchodziły do mnie kangury, strusie, goany (jaszczury) i króliki. Próbowałem nawet z nimi rozmawiać, ale tylko kangury i strusie wydawały się słuchać. Przynajmniej takie sprawiały wrażenie, bo nadstawiały uszy.
Był rok 1981 - w połowie listopada, zaczęło bardzo ulewnie padać i trwało to przez kilka tygodni. Deszcze w Broken Hill należały do rzadkości, a taka ulewa, zdarzyła się ponoć pierwszy raz w pamięci żyjących obywateli miasta. Wreszcie wyszło słońce i wróciły upały. Czyli normalność. Postanowiłem, więc wybrać się na wycieczkę do mojej piramidy, ale nie mogłem odnaleźć drogi; zupełnie nie mogłem rozpoznać krajobrazu. W miejscu pustynnych bezdroży...kwitły teraz tropiki i dżungla. Oczywiście nie były to drzewa, ale krzewy; były zarośla, rzeczki, stawy... Z wielką trudnością, po paru godzinach odnalazłem „swoją” piramidę. Byłem wprost oczarowany tą bujnością i żywiołem przyrody.
Skojarzyłem natychmiast, że np. dorzecze Amazonki pokrywa obszar około 7.5 miliona kilometrów kwadratowych czyli teren zbliżony jest do Australii. Pomyślałem, że gdyby taka rzeka płynęła w Australii, byłby to całkiem inny kraj: tropikalnej dżungli. Bo przecież to kraj pustynny. Ziemia jest bardzo urodzajna - brakuje tylko wody.
Po kilku tygodniach znowu poszedłem do piramidy. Wszystkie wody i roślinność wyparowały razem z suszą. Krajobraz wrócił do normy pustynnej. I to jest właśnie Australia… Całkowicie inna od pozostałych kontynentów i krajobrazów.
Broken Hill - było dla mnie wielką i wspaniałą przygodą. Niezapomnianą. Jednak po absolutnym zauroczeniu niezwykłością miejsca, zaczęła mi doskwierać samotność. Nic tylko praca i praca…. Jedyną atrakcją była sala koncertowa, gdzie...raz w miesiącu, grano koncerty i spektakle teatralne. Na niezbyt wysokim poziomie. Głównie bzdurne farsy, komedie, dla poklasku okolicznej gawiedzi. Raz na tydzień, w tej także sali urządzano kino, ale repertuar także był średni. W mieście, w tym czasie wprawdzie tworzył, słynny malarz australijski - ProHart, ale jego twórczość nie była z kolei w moim guście. Odbierałem ją jako zwykłą, powtarzalną komercję. Obrazy buszu, kolory, motywy wszystkie takie same, na sprzedaż pod publikę, nieco zblazowaną trendem manipulowanej mody.
Jednym z głównych problemów Broken Hill była izolacja miasta od reszty kontynentu.
Do Sydney było 1,200 km; Perth 3,000km; Brisbane 1600 km. Najbliżej była Adelajda- odległa 600 km. Byłem tam parę razy, szczególnie w okolicach Barrossa Valey, słynnej z winnic i plantacji najlepszych winogron, założonych już w XIX wieku przez emigrantów z Niemiec, Holandii, Francji.
Niewątpliwie wina australijskie, moim zdaniem należą do najlepszych na świecie.
I co równie istotne – są o wiele tańsze niż porównywalne francuskie.
Centrum Australii – to jedno z moich ukochanych miejsc na ziemi.
Ryszard Opara
NEon24
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy