Julian Assange na balkonie Ambasady Ekwadoru w Londynie (2012 r.) Fot. Snapperjack - Wikimedia commons (CC BY-SA 2.0) |
AMEN – Autobiografia naukowa Ryszarda Opary. Odcinek 26
Praca lekarza w Sydney
Pracowałem w Sydney jako lekarz, w różnych szpitalach, na dyżurach Accident and Emergency- (A&E) - Oddział Izby Przyjęć i to była dobra, ciekawa praca. Niestety, nie mogłem już pracować wtedy jako anestezjolog, było ich w Sydney zbyt wielu, no i w związku z tym duża konkurencja. A ja nie byłem zarejestrowanym członkiem RCA - (Royal College of Anesthetist). Pracowałem jako lekarz ogólny. Pensja lekarza specjalisty, była oczywiście dużo, dużo wieksza...ale dawałem sobie radę.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami w Australii, musiałbym rozpocząć specjalizację od nowa, zdawać egzaminy, trwałoby to, kilka lat a w dodatku była spora lista chętnych. Ale mimo tego wszystkiego, postanowiłem spróbować i w końcu zdałem z dobrą oceną egzaminy wstępne.
Pozostał jeden zasadniczy problem. Trzeba było jeszcze znaleźć tzw. „training position” -czyli miejsce w szpitalu akademickim, tam odbyć 3-letni staż – wymagany przepisami, zanim przystąpiłbym do egzaminu specjalizacyjnego. Postanowiłem wieć pójść na rozmowę kwalifikacyjną.
Pewien, jakoś nie bardzo mi... chyba, małoprzyjazny członek Komisji – zapytał wprost:
„Skąd Pan jest?" Odpowiedziałem: - "Z Polski, tam skończyłem studia medyczne". Po krótkiej naradzie z innymi członkami komisji powiedział wprost: „Widzi Pan..., jest wielu chętnych urodzonych w Australii; Pan...jest emigrantem. Skończył Pan studia w Polsce; nawet nie zdał Pan egzaminów AMEC (Australian Medical Egzamining Council). Obecną Rejestrację Medyczną... zawdzięcza Pan wyłącznie pozytywnej, dla nas trochę dziwnej, wprost niezrozumiałej decyzji - naszych kolegów z Australian Medical Registration Board”.
Byłem bardzo zaskoczony i rozczarowany... tym stwierdzeniem członka komisji. Uważałem je wprost za głupie i dyskryminacyjne. Skwitowałem to bardzo po męsku…przeklinając ostro; mówiąc całej Komisji, co o tym myślę, bez ogródek, przebierania w słowach. Bardzo rzadko w życiu przeklinam...wtedy mnie poniosło.
Wtedy jednak zrozumiałem, że mam niewielkie szanse na specjalizację...i prawdopodobnie będę musiał - do końca życia praktykować jako lekarz dyżurny albo RMO (Resident Medical Officer). Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że te moje „męskie” , bez „owijania w bawełne” słowa, kończące rozmowę z komisją wkrótce zaważą na mojej przyszłości i diametralnie zmienią moje dalsze losy w Australii. Ale o tym nieco później….
Patrząc z perspektywy czasu, posiłkując się polskim powiedzeniem: „nie ma tego złego- co by na dobre nie wyszło” - wiem jedno: To zdarzenie gruntownie zmieniło moje dalsze losy życia. Praca na dyżurach, miała zasadniczy problem, ponieważ rzadko nocowałem w domu, z czego nie była zadowolona moja żona. Często o tym mówiła. Postanowiłem, więc to zmienić i zatrudnić się jako tzw. GP - General Practitioner – lekarz rodzinny, ogólny. Znalazłem pracę w firmie „Locum”, na różnych zastępstwach w gabinetach lekarskich w Sydney i NSW. Wkrótce dostałem oferty pracy - z całego kraju.
W maju 1983 roku, przyjąłem propozycję pracy na okres 2 miesięcy w Townsville, niedużym mieście w Queensland - jako zastępstwo lokalnego GP, który wyjeżdżał na wakacje do Europy. Był to mój dobry kolega z przeszłości, czasów Broken Hill - Dr Peter Manns. Praktyka odbyła się bez większych problemów. Poznałem ciekawe miasto i okolice oraz parę interesujących osób.
W tym miejscu przypomina mi się pewna historia, która wiele lat potem miała swój ciąg dalszy i zakończyła się dla mnie bardzo ciekawie i raczej nieoczekiwanie. Dała mi też wiele do zrozumienia na tematy rozmaitych, skomplikowanych realiów życia.
Dygresja z przyszłości - czyli… Nowy Ekran - Julian Assange
W 2011 roku zostałem w Polsce trochę przypadkowo, współtwórcą portalu społecznościowego NowyEkran (obecnie Neon24.pl). Początkowym założeniem portalu miało być przedstawienie „polskiej prasie” sprawy - mojej walki oraz procesu sądowego z bankiem Pekao S.A.
Wróciłem do Polski, w roku 2010 po wygranym procesie w Sądzie Najwyższym w Australii przeciwko w/w bankowi, a w związku z tym chciałem przekazać opinii publicznej, w formie wywiadu swoją historię – w tym głównie walki, z rozmaitymi oszustwami dokonywanymi przez Bank Pekao SA.
Spotkałem kilku tzw. dziennikarzy śledczych z czołowych polskich gazet m.in. Gazety Wyborczej, którzy też początkowo wydawali się być bardzo zainteresowanymi całym zdarzeniem, niemalże bardzo„zapalili” się do tematu. Przez 2 tygodnie udzielałem wywiadów, potem poprawiałem je. Było tego tyle, że w końcu godziłem się na publikacje już bez żadnej autoryzacji.
O dziwo...po kilku dniach, dziennikarze, po kolei dzwonili do mnie mówiąc: każdy prawie to samo: „Niestety, dział prawny naszej gazety... nie wyraża zgody, na publikację żadnych artykułów na temat
banku Pekao S.A.”.
Kiedy zaś pytałem: co się stało, dlaczego stracili zainteresowanie całym tematem, odpowiadali wzruszaniem ramion, potem „po cichu niby półoficjalnie dodawali: „Wie Pan, Peako jest naszym największym reklamodawcą...nasz dział prawny zdecydował, że My, nie możemy ryzykować naszych pensji, czyli...utraty finansowania naszej działalności i gazety”.
Wtedy zrozumiałem, że „wolne media” w naszym kraju - to kompletna bzdura - czysta fikcja!
Takie są właśnie „Polskie realia”. Więc...postanowiłem założyć własne media, ale internetowe. Założenie nowej gazety czy magazynu wiązało się z olbrzymimi inwestycjami, potem kosztami... W dodatku portale społecznościowe w tym czasie znajdowały się w rozkwicie, zdecydowałem założyć własny. Przypadek losu sprawił...że kilka lat przedtem nabyłem tytuł Ekran, były magazyn filmowo-telewizyjny, czasów PRL, który kupiłem kiedyś... od syndyka masy upadłościowej. Poza tym poprzez znajomych, zgłosiła się do mnie zorganizowana grupa Blogerów, którzy szukali własnego portalu, ale nie mieli pieniędzy. Zgodziłem się więc - na współpracę z nimi.
Tak właśnie powstał NowyEkran.pl, który w ciągu dość krótkiego czasu, stał się jednym z bardziej znanych i liczących się portali - na rynku mediów społecznościowych. Taka publicystyczna alternatywa, choć niewiele znałem się na dziennikarstwie, spodobała mi się. I to bardzo. Mimo braku doświadczenia zacząłem pisać artykuły, komentować, rozwijać działalność mediów internetowych. W ten sposób stałem się „blogerem”- zaczęło mnie to nawet pasjonować!
Rozmyślając po raz kolejny nad swoim miejscem i rolą w życiu, doszedłem do wniosku, że: Nic w życiu nie jest dziełem przypadku.
Zacząłem dokładnie analizować realia mojego życia w III RP; mając doświadczenie z całego może niemal świata, będąc z wykształcenia i zamiłowania lekarzem - doszedłem to wniosku, że moim celem i misją - tak naprawdę... jest - albo też powinna być - próba zmiany obecnej rzeczywistości. Postanowiłem więc... zmienić tę rzeczywistość.
I był to kolejny zwrot w moim wyjątkowo, ciekawym, choć też i pełnym niespodzianek... życiu.Wiele już ich było; i zapewne wiele jeszcze będzie. Taką mam zresztą nadzieję, i przy okazji mam też nadzieję...że ona nadzieja - to nie moja matka. Wszystko zawsze jest przed nami, przede mną.
Niewątpliwie jednym z najciekawszych osobowości także największych sukcesów w dziedzinie mediów społecznościowych - był i nadal nim jest - Julian Assange. Osoba wielce kontrowersyjna. O ile mówienie prawdy i wyjawianie rozmaitych ciemnych tajemnic- może być kontrowersyjne.
Tym razem mogę powiedzieć jasno, z czystym sumieniem. Australijczyk urodzony...w Townsville, który stworzył „Wikileaks”- to wyjątkowy człowiek, bez względu na pochodzenie i przekonania. Miałem więc ambicję... posłużyć się Jego przykładem i zrobić coś podobnego w Polsce.
W 2012 r., pojechałem do Londynu. Jakiś czas przedtem, wybuchła afera związana z J. Assange. Oskarżano go o różne przestępstwa, niemoralność – pedofilię i...wiele innych rzeczy. Nie mam pojęcia, na ile te oskarżenia były zgodne z prawdą. Przede wszystkim Assange był jednak bardzo niewygodnym publicystą tajnych materiałów, które jakoś zdobył; ktoś celowo mu podrzucił.
Na portalu Wikileaks, o zasięgu globalnym ujawniane są dziwne działania, rozmaite machinacje służb specjalnych m.in., USA...ale także, wszelkiej maści aferzystów wielu krajów, ostatnich lat XX-XXI wieku.
Assange musiał się ukrywać, ostatecznie uzyskując azyl w Ambasadzie Ekwadoru w Londynie - na terytorium niezależnego państwa, gdzie prawo międzynarodowe chroniło jego integralność.
(11 kwietnia 2019 r.Julian Assange został aresztowany po siedmiu latach pobytu w ambasadzie Ekwadoru w Londynie. Został skazany na 50 tygodni więzienia za naruszenie warunków zwolnienia za kaucją. Przebywają obecnie w brytyjskim więzieniu Belmarsh. Australijczykowi grozi ekstradycja do USA. - przyp. red.)
No cóż: ludzie którzy mówią, ujawniają PRAWDĘ – są czasem bardzo niewygodni dla rozmaitych wspólczesnych ideologii – zwłaszcza w zakresie demokracji, wolności słowa; wolnego rynku...
Wiele osób próbowało odwiedzić Juliana, imając się rozmaitych argumentów ale udało się to tylko nielicznym. M.in. Ambasadorowi Australii w Londynie. Pomyślałem, że i ja spróbuję. Postanowiłem spotkać się z Julianem; wspólnie z nim rozważyć możliwość współpracy Wikileaks i NowegoEkranu. Wcześniej przedstawiłem się jego mecenasowi/doradcy - jako Australijczyk, pokazując swój paszport. Początkowo Julian nie chciał mnie przyjąć, zapewne i słusznie, obawiając się prowokacji.
Nie poddałem się jednak, tak od razu... Poszedłem do niego kolejnego dnia, tym razem podając szczegóły mojego życiorysu, szczególnie zaś pracy w Townsville w 1983 roku - jako lekarz GP, dane i nazwisko kolegi (Peter Manns), którego tam zastępowałem. Dodałem, może trochę nawet na wyrost, że Julian będąc dzieckiem, (urodzony w 1972 roku) - był w tamtym czasie, zapewne moim pacjentem. (w Australii wszystkie dzieci, muszą często chodzić do lekarza – profilaktycznie, choćby na szczepienia.)
Jak się wkrótce okazało – trafiłem w dziesiątkę. Julian - był chorowitym dzieckiem, więc nawet zapamiętał doktora, który tak jakoś dziwnie... mówił i w rezultacie... natychmiast mnie przyjął. Rozmawialiśmy ponad dwie godziny: o Australii, Townsville; możliwościach współpracy. Zaczęliśmy nawet planować wstępne porozumienie dotyczące wspólnych działań. Byłem bardzo zafascynowany osobistością Juliana – wiele też sobie obiecywałem na przyszłość...
Niestety do współpracy jednak nie doszło. Przyznaję – stało się to z mojej absolutnie winy. Po powrocie do kraju, zachowałem się jak kompletny dureń; bowiem pochwaliłem się nieopatrznie, niestety kilku dobrym znajomym o swoim spotkaniu z Assange i o naszych planach współpracy medialnej, internetowej.
W ciągu kilku następnych dni nagle, w różnych polskich mediach oraz w internecie - pojawiło się sporo artykułów - na mój temat. Czysty przypadek... Dowiedziałem się z nich rzeczy, o samym sobie, o których dotąd nie miałem „zielonego” pojęcia. Wynikało z nich, że nasz portal - Nowyekran.pl, jest wymysłem i tworem służb specjalnych, a ja... oraz moi administratorzy jesteśmy współpracownikami WSI no i innych...wrogów transformacji. Właśnie te służby finansują Nowy Ekran, w celu zniszczenia układu politycznego „Polskiej Prawicy”, czyli chyba... PO-PiS.
Okazało się też, przy okazji, że podobno jestem także: „pedałem... i w dodatku pochodzenia żydowskiego”. Całkowita fantazja oskarżenia i bzdury - połączone z totalnym absurdem akceptowalnej głupoty! Kwestionowano też źródła moich pieniędzy, wiarygodność, zamiary.
Nie bardzo mogłem bronić się przed takimi oskarżeniami, o które posądzały mnie przecież uznane w mediach właściwego, głównego nurtu „autorytety”. Było niewykonalnym, próbować udowodniać, że nie jestem np. „pomarańczowym wielbłądem”.
Znajomi radzili mi rozpocząć działania prawne i zaufać autorytetowi sądów. Znając jednak skuteczność działania polskiego wymiaru sprawiedliwości wiedziałem, że to kompletna strata czasu i pieniędzy. Zignorowałem tę opcję.
W „Polskiej Prasie i obecnych realiach”- istnieje możliwość tworzenia tzw. „Faktów prasowych”. Tzn. oskarża się kogoś o rozmaite bzdury i potem...niech on się broni. Odbywa się to na zasadzie: Ktoś pisze „na zamówienie”: że „jak donoszą rozmaite źródła prasowe i plotki, (których nie można ujawniać), podobno ten znany „Pan Kowalski” - bije swoją żonę i znęca się nad dziećmi. Czyli ten P. Kowalski jest pedofilem. Sprawa jest w toku i ma się tym zająć prokuratura. Więcej informacji podamy we właściwym czasie, na razie nie możemy ich ujawniać, ze względu na dobro śledztwa”. Pan Kowalski, oczywiście zaprzecza tym doniesieniom, ale zobaczymy co zrobią organy ścigania. W ten sposób P. Kowalski jest podejrzany o wiele rzeczy...i musi udowadniać, że czegoś tam nie zrobił. A to jest trudne, albo więc niemożliwe. A nawet, jeżeli to zrobi i zanim to zrobi – to minie wiele czasu, jego autorytet szybko upada i... w najlepszym przypadku... po kilku latach działań i walki w sądach „dostanie przeprosiny”. No i może 1000zł odszkodowania...jak bowiem udowodnić wielkość strat które poniósł Kowalski.
W rezultacie, takiej właśnie kampanii prasowej jakakolwiek współpraca z Wikileaks oraz Julianem Assange, stała się już niemożliwa, ponieważ on i jego prawnicy, to wszystko też przeczytali...
Byłem jeszcze dwa razy w Londynie, ale... nie miałem już możliwości na rozmowę z Julian’em, który za pośrednictwem swojego adwokata, poinformował mnie, że obawia się prowokacji i nikomu nie może już zaufać.
Potem, z rozmaitych powodów straciłem Nowy Ekran...Oczywiście, wszystko wyłącznie moja wina. Być może nie wszystko jeszcze jest stracone... "Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”...
Przecież... chciałem tylko podjąć próbę zmiany rzeczywistości w kraju, w którym żyjemy.
Chciałem stworzyć platformę porozumienia i dać innym możliwość wypowiedzi. No cóż - nie wyszło. Tym razem. Ale ja nadal wiem i czuję- co jest możliwe...jest możliwe! Być może Państwo nie wie co ja czuję, gdy tańczę tango Anawa – Polska. A w kompozycji kolejnych taktów i faktów - coraz bardziej jestem przekonany o swojej misji życiowej.
Działałem według zasady:
Myślę - więc żyję, żyję więc myślę, patrzę, obserwuję, czuję. Myślę - więc jestem.
Ryszard Opara
NEon24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy