Pierwsze spotkanie Wladimira Putina z Franciszkiem w 2013 r. Fot. kremlin.ru (Creative Commons 4.0 Interntional) |
Agenda rozmowy rosyjskiego przywódcy z papieżem Franciszkiem nie jest oficjalnie znana. Specjaliści spekulują, że obejmie ona Bliski Wschód (w tym sytuację chrześcijan w Ziemi Świętej i Syrii), Wenezuelę, ale przede wszystkim – Ukrainę. Co uznaje się za szczególnie znaczące – papież Franciszek wezwał do Watykanu przedstawicieli ukraińskich uniatów dokładnie na dzień po wizycie Władimira Putina.
Polska, dla której faktor religijny wciąż pozostaje jednym z najważniejszych elementów świadomości narodowej, a nawet bieżącej polityki – powinna szczególnie zwracać uwagę na możliwe porozumienie watykańsko-moskiewskie. Jednak, jak zawsze kiedy nad Wisłę nie dociera obowiązująca wykładnia z Zachodu – wśród polskich komentatorów panuje raczej zdziwione/zażenowane milczenie.
Kościół jako organizacja polityczna
Na swoje usprawiedliwienie lokalni analitycy mogliby jednak dodać, że Polacy zawsze mieli problem z obiektywnym widzeniem i opisywaniem polityki kościelnej. Popularny pogląd stwierdza fakt, iż Polska leży między Niemcami i Rosją, i jest to okoliczność determinująca naszą historię. Oczywiście, jest to pogląd prawdziwy. Tyle, że niepełny.
Polska leżała niemal zawsze w swoich dziejach między Niemcami, Rosją, a Kościołem katolickim.
Dlatego właśnie kluczowe dla stanu, przyszłości i bezpieczeństwa państwa polskiego są wszystkie zdarzenia dziejące się w tym właśnie trójkącie na przestrzeni ostatniego tysiąca lat. A także najbliższych dni…
Dostrzeżenie tych oczywistych faktów jest jednak w polskiej historiografii (jak i współczesnej analizie politycznej) mocno utrudnione. O ile im dalej w przeszłość – tym łatwiej nam rozumieć rolę Kościoła katolickiego jako odrębnego bytu politycznego, o określonych interesach i dążeniu do ich zabezpieczenia, o tyle im bliżej naszych czasów, tym bardziej Kościół wydaje nam się przezroczysty, niedookreślony. Ot, zdaniem jednych służbowo dbający o jakieś szlachetne idee, zdaniem drugich nieomal diaboliczny w sekretach swej tajnej dyplomacji.
W istocie też instytucje kościelne postrzegane są niemal wyłącznie przez spektrum jednej z dwóch, sprzecznych legend – albo tylko białej, jako elementy nadprzyrodzonego ciała ukierunkowanego wyłącznie na Zbawienie wieczne – albo wyłącznie czarnej, eksploatującej wszystkie prawdziwe i wymyślone wątki i epizody, od palenia czarownic po „pedofilię”.
Miotanie się między tymi skrajnymi wizjami cechuje prób analiz zarówno po stronie katolickiej, jak protestanckiej i ateistycznej, w efekcie czego bodaj jedyne w miarę zobiektywizowane spojrzenia na Kościół znaleźć można niemal wyłącznie w politologii i historiografii prawosławnej, muzułmańskiej, a także chińskiej.
Nic więc dziwnego, że również dyplomacje pochodzące z tych właśnie kręgów kulturowych są w stanie bez obciążeń, nie na kolanach, ale i nie wrogo rozmawiać ze Stolicą Apostolską, przy pełnym zrozumieniu, że zwłaszcza historyczne jej cele znajdowały się na ostrym kursie kolizyjnym choćby ze strategicznymi interesami Rosji.
Od setek lat jednym z najważniejszych celów papiestwa była katolicyzacja ziem ruskich, a gdy okazywało się to niemożliwe – wówczas zadowalano się przynajmniej jak najdalszym przesuwaniem na Wschód wpływów łacińskich. Przez całe stulecia narzędziem takiej polityki była zwłaszcza Polska, od średniowiecza wprost i bardzo silnie zależna od papieży, nadrabiająca swą katolicką misją na Wschodzie absencję Polaków na krucjatach przeciw Islamowi.
Niestety, tak użytkowe traktowanie polskiego narzędzia nie tylko nie przynosiło sukcesów polityce kościelnej, ale i przysparzało poważnych problemów państwu polskiemu. Dość wspomnieć dwa najbardziej charakterystyczne przykłady: oto, gdy w II połowie XVI wieku, rywalizując z państwem moskiewskim o wpływy na ziemiach ruskich, Rzeczpospolita po raz ostatni była w stanie siłą osiągnąć dominację – została powstrzymana przez emisariuszy papieskich, łudzonych możliwością konwersji Wielkiego Księstwa Moskiewskiego na katolicyzm. Z kolei w okresie ruskiej smuty, gdy przed Rzeczpospolitą i Moskwą otworzyła się droga do pojednania i zjednoczenia pod rządami jednej dynastii, przy poszanowaniu wyznania prawosławnego, wówczas siły katolickie, znienawidzeni na Wschodzie jezuici – narzucili obu państwom prowadzenie wyniszczających wojen, które w ciągu dwóch stuleci osłabiając Polskę przyczyniły się do jej upadku.
Polityka kościelna nigdy nie rezygnując ze swojej wizji wschodniej (co było widoczne tak podczas I jak i II wojny światowej) – co najmniej raz jeszcze równie spektakularnie posłużyła się narzędziem polskim. W zinfantylizowanej wersji (prezentowanej zwłaszcza na potrzeby Polaków) operacja ta nosiła miano „obalenia komunizmu” i nierozerwalnie wiąże się z tematem szczególnie w Polsce delikatnym – pontyfikatem Jana Pawła II.
Oczywiście, choć antykomunizm był istotnym elementem jego polityki – to w istocie mieliśmy do czynienia z powrotem Watykanu do realizowania strategii o wiele starszej niż wszystkie nowożytne ideologie.
Stąd właśnie zafiksowanie się polskiego papieża-polityka na wspieranie uniatyzmu jako sprawdzonej metody oddziaływania na Wschód, działalności misyjna na całym obszarze post-sowieckim i próby budowania katolickiej miękkiej siły w Rosji.
Nie przeszkadzało to Karolowi Wojtyle marzyć o wizycie w Moskwie, choć zwłaszcza szerokie kręgi cerkiewne prawidłowo odbierały jego aktywność jako jednoznacznie wrogą. Mimo więc nastawienia polityki wojtyliańskiej również na ekumenizm (w tym np. poprawę relacji watykańsko-konstantynopolitańskich) – odrodzenie religijne na obszarach byłego ZSSR poza sferą katolicką odbywało się pod znakiem daleko posuniętej nieufności wobec Stolicy Apostolskiej (postawy takie znajdowały uzasadnienie również w polityce watykańskiej na obszarze byłej Jugosławii, za pomocą nacjonalizmu chorwackiego czy dalsze hołdowanie wizji Wielkiej Albanii, pierwotnie przecież wymyślonej ponad 100 lat temu przez franciszkanów).
Wydawało się, że dzieło Jana Pawła II w naturalny sposób przejdzie na jego następcę i najbliższego współpracownika, jednak Benedykt XVI wyraźnie zmienił priorytety. Radykalnie oponując przeciw laicyzacji Zachodu, a nawet starając się powstrzymać trendy modernizacyjne w Kościele – Joseph Ratzinger (wcześniej autor wojtyliańskiej wykładni Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, tradycyjnie uważanej za symbol/manifest polityki wschodniej Watykanu) podjął próby zamknięcia frontów walki uznawanych za zbędne. W tym sensie pontyfikat niemieckiego papieża miał cechy katolickiego kissingeryzmu – czyli Realpolitik w wymiarze kościelnym. Pontyfikat J. Ratizngera miał wprawdzie charakter przejściowy – jednak przynajmniej zasygnalizował, że Kościół może ograniczyć się do nieco mniej… imperialnych celów niż śniły się jeszcze polskiemu papieżowi.
Świadomość, że polem do obrony pozostają już zupełnie podstawowe wartości moralne – życie, rodzina, normalność płciowa – wyznacza i ogranicza politykę obecnego papieża, w realiach watykańskich przedstawiciela „radykalnego centrum”. Znacznie sprytniejszy niż się wydaje wielbicielom i krytykom – Franciszek stara się umiejętnie balansować także w sprawach wschodnich – od szczytu w Hawanie (2016) z patriarchą Cyrylem, po wizytę na Litwie, z całym spektrum antyrosyjskich (i antypolskich przy okazji) kazań i wypowiedzi wprost ze szkoły Wojtyły.
Choć sam lubi pozować na społecznego progresistę – biskup Rzymu reprezentuje jednak przede wszystkim zrośnięty z konserwatyzmem, ogromny organizm polityczno-gospodarczy, którego naturalną skłonnością jest powstrzymywanie zmian cywilizacyjnych, a więc i sojusze z innymi ośrodkami zachowawczymi. We współczesnym świecie są nimi zachodni kompleks przemysłowy (odmienny od globalnej finansjery), a na swoich obszarach także np. szyicki Islam oraz właśnie… Rosja i – zdaniem wielu komentatorów – także Donald Trump. Czy więc szczyt Putin-Franciszek jest dokończeniem i uzupełnieniem rozmów rosyjsko-amerykańskich?
Być może zresztą na postawę Watykanu wpływ ma właśnie inne rozkładanie akcentów przez obecną politykę amerykańską, już nie tak zbieżną z celami kościelnymi, jak w czasach Jana Pawła II. O ile więc np. tradycyjnym narzędziem westernizacji Ukrainy przez ostatnie stulecia pozostał Kościół Grekokatolicki – to przecież niedawno mieliśmy do czynienia z alternatywną próbą oddziaływania polityczno-cywilizacyjnego przez zaaranżowanie fałszywej autokefalii rozłamowej Cerkwi prawosławnej, dofkonaną przy udziale zależnego od polityki amerykańskiej patriarchatu konstantynopolitańskiego. Sabotaż ten służył jak najbardziej strategii USA, nie w pełni jednak spotykając z ambicjami Watykanu. Inną rozbieżnością mogą być sprawy latynoamerykańskie, z powodów naturalnych skupiające uwagę Franciszka w znacznie większym stopniu niż miało to miejsce u jego poprzedników.
Choć Kościół tradycyjnie wiązał się tam z siłami konserwatywnymi, a więc siłą rzeczy także pro-amerykańskimi, sam zresztą będąc m.in. ogromnym posiadaczem ziemskim – to sam papież stara się przynajmniej różnicować katolicki przekaz propagandowy tak, by nie utracić ostatecznie więzi ze społeczeństwami Ameryki Południowej – np. w Wenezueli, ale także Brazylii itp.
Przejście do realiów świata wielobiegunowego dokonuje się dosłownie na naszych oczach – przy czym oznacza to stopniowy wzrost znaczenia nie tylko innych niż USA mocarstw (w tym zwłaszcza Rosji i Chin), ale także samodzielnych ośrodków politycznych, takich jak Kościół katolicki, nie mówiąc o giga-korporacjach finansowych, już dziś potężniejszych od wielu państw. Naturalnym jest więc, że odpowiedzialni przywódcy – tacy jak Władymir Putin i papież Franciszek – plotą nowe siatki powiązań i pozbawionych uprzedzeń interesów.
Przy tym wszystkim uderza zaś nadzwyczajna dynamika dyplomatyczna Federacji Rosyjskiej, której dosłownie pełno – od Dalekiego, po Bliski Wschód, skutecznie przełamując nieskuteczne blokady i sankcje. Teraz będzie wręcz można powiedzieć – że dzieje się to z… papieskim błogosławieństwem.
I tylko żałować można, że dialog prezydenta Wschodu z patriarchą Zachodu znów odbywa się bez symbolicznego udziału Polski. A przecież wprawdzie nie państwo polskie, ale polski Kościół w osobie arcybiskupa Józefa Michalika mógłby powołać się na swoje pierwszeństwo w tym dziele – symbolizowane przez niesłusznie zapomnianą deklarację pojednania z rosyjskim prawosławiem, podpisaną wspólnie z patriarchą Cyrylem w 2012 r. Niestety, choć z natury predestynowana do pogodzenia Zachodu ze Wschodem – Polska znów jest na pierwszej linii ich wzajemnej konfrontacji.
Konfrontacji oznaczającej dla naszego kraju i narodu śmiertelnie niebezpieczną strefę zgniotu, a w najlepszym razie – rolę wiecznego zaścianka i popychadła światowej geopolityki.
Konrad Rękas
Sputnik Polska
Polska, dla której faktor religijny wciąż pozostaje jednym z najważniejszych elementów świadomości narodowej, a nawet bieżącej polityki – powinna szczególnie zwracać uwagę na możliwe porozumienie watykańsko-moskiewskie. Jednak, jak zawsze kiedy nad Wisłę nie dociera obowiązująca wykładnia z Zachodu – wśród polskich komentatorów panuje raczej zdziwione/zażenowane milczenie.
Kościół jako organizacja polityczna
Na swoje usprawiedliwienie lokalni analitycy mogliby jednak dodać, że Polacy zawsze mieli problem z obiektywnym widzeniem i opisywaniem polityki kościelnej. Popularny pogląd stwierdza fakt, iż Polska leży między Niemcami i Rosją, i jest to okoliczność determinująca naszą historię. Oczywiście, jest to pogląd prawdziwy. Tyle, że niepełny.
Polska leżała niemal zawsze w swoich dziejach między Niemcami, Rosją, a Kościołem katolickim.
Dlatego właśnie kluczowe dla stanu, przyszłości i bezpieczeństwa państwa polskiego są wszystkie zdarzenia dziejące się w tym właśnie trójkącie na przestrzeni ostatniego tysiąca lat. A także najbliższych dni…
Dostrzeżenie tych oczywistych faktów jest jednak w polskiej historiografii (jak i współczesnej analizie politycznej) mocno utrudnione. O ile im dalej w przeszłość – tym łatwiej nam rozumieć rolę Kościoła katolickiego jako odrębnego bytu politycznego, o określonych interesach i dążeniu do ich zabezpieczenia, o tyle im bliżej naszych czasów, tym bardziej Kościół wydaje nam się przezroczysty, niedookreślony. Ot, zdaniem jednych służbowo dbający o jakieś szlachetne idee, zdaniem drugich nieomal diaboliczny w sekretach swej tajnej dyplomacji.
W istocie też instytucje kościelne postrzegane są niemal wyłącznie przez spektrum jednej z dwóch, sprzecznych legend – albo tylko białej, jako elementy nadprzyrodzonego ciała ukierunkowanego wyłącznie na Zbawienie wieczne – albo wyłącznie czarnej, eksploatującej wszystkie prawdziwe i wymyślone wątki i epizody, od palenia czarownic po „pedofilię”.
Miotanie się między tymi skrajnymi wizjami cechuje prób analiz zarówno po stronie katolickiej, jak protestanckiej i ateistycznej, w efekcie czego bodaj jedyne w miarę zobiektywizowane spojrzenia na Kościół znaleźć można niemal wyłącznie w politologii i historiografii prawosławnej, muzułmańskiej, a także chińskiej.
Polska jako ślepe narzędzie latynizacji Wschodu
Od setek lat jednym z najważniejszych celów papiestwa była katolicyzacja ziem ruskich, a gdy okazywało się to niemożliwe – wówczas zadowalano się przynajmniej jak najdalszym przesuwaniem na Wschód wpływów łacińskich. Przez całe stulecia narzędziem takiej polityki była zwłaszcza Polska, od średniowiecza wprost i bardzo silnie zależna od papieży, nadrabiająca swą katolicką misją na Wschodzie absencję Polaków na krucjatach przeciw Islamowi.
Niestety, tak użytkowe traktowanie polskiego narzędzia nie tylko nie przynosiło sukcesów polityce kościelnej, ale i przysparzało poważnych problemów państwu polskiemu. Dość wspomnieć dwa najbardziej charakterystyczne przykłady: oto, gdy w II połowie XVI wieku, rywalizując z państwem moskiewskim o wpływy na ziemiach ruskich, Rzeczpospolita po raz ostatni była w stanie siłą osiągnąć dominację – została powstrzymana przez emisariuszy papieskich, łudzonych możliwością konwersji Wielkiego Księstwa Moskiewskiego na katolicyzm. Z kolei w okresie ruskiej smuty, gdy przed Rzeczpospolitą i Moskwą otworzyła się droga do pojednania i zjednoczenia pod rządami jednej dynastii, przy poszanowaniu wyznania prawosławnego, wówczas siły katolickie, znienawidzeni na Wschodzie jezuici – narzucili obu państwom prowadzenie wyniszczających wojen, które w ciągu dwóch stuleci osłabiając Polskę przyczyniły się do jej upadku.
Trzecia tajemnica Jana Pawła II
Oczywiście, choć antykomunizm był istotnym elementem jego polityki – to w istocie mieliśmy do czynienia z powrotem Watykanu do realizowania strategii o wiele starszej niż wszystkie nowożytne ideologie.
Stąd właśnie zafiksowanie się polskiego papieża-polityka na wspieranie uniatyzmu jako sprawdzonej metody oddziaływania na Wschód, działalności misyjna na całym obszarze post-sowieckim i próby budowania katolickiej miękkiej siły w Rosji.
Nie przeszkadzało to Karolowi Wojtyle marzyć o wizycie w Moskwie, choć zwłaszcza szerokie kręgi cerkiewne prawidłowo odbierały jego aktywność jako jednoznacznie wrogą. Mimo więc nastawienia polityki wojtyliańskiej również na ekumenizm (w tym np. poprawę relacji watykańsko-konstantynopolitańskich) – odrodzenie religijne na obszarach byłego ZSSR poza sferą katolicką odbywało się pod znakiem daleko posuniętej nieufności wobec Stolicy Apostolskiej (postawy takie znajdowały uzasadnienie również w polityce watykańskiej na obszarze byłej Jugosławii, za pomocą nacjonalizmu chorwackiego czy dalsze hołdowanie wizji Wielkiej Albanii, pierwotnie przecież wymyślonej ponad 100 lat temu przez franciszkanów).
Wydawało się, że dzieło Jana Pawła II w naturalny sposób przejdzie na jego następcę i najbliższego współpracownika, jednak Benedykt XVI wyraźnie zmienił priorytety. Radykalnie oponując przeciw laicyzacji Zachodu, a nawet starając się powstrzymać trendy modernizacyjne w Kościele – Joseph Ratzinger (wcześniej autor wojtyliańskiej wykładni Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, tradycyjnie uważanej za symbol/manifest polityki wschodniej Watykanu) podjął próby zamknięcia frontów walki uznawanych za zbędne. W tym sensie pontyfikat niemieckiego papieża miał cechy katolickiego kissingeryzmu – czyli Realpolitik w wymiarze kościelnym. Pontyfikat J. Ratizngera miał wprawdzie charakter przejściowy – jednak przynajmniej zasygnalizował, że Kościół może ograniczyć się do nieco mniej… imperialnych celów niż śniły się jeszcze polskiemu papieżowi.
Papież Franciszek – radykalne centrum i globalny sojusz zachowawczy?
Choć sam lubi pozować na społecznego progresistę – biskup Rzymu reprezentuje jednak przede wszystkim zrośnięty z konserwatyzmem, ogromny organizm polityczno-gospodarczy, którego naturalną skłonnością jest powstrzymywanie zmian cywilizacyjnych, a więc i sojusze z innymi ośrodkami zachowawczymi. We współczesnym świecie są nimi zachodni kompleks przemysłowy (odmienny od globalnej finansjery), a na swoich obszarach także np. szyicki Islam oraz właśnie… Rosja i – zdaniem wielu komentatorów – także Donald Trump. Czy więc szczyt Putin-Franciszek jest dokończeniem i uzupełnieniem rozmów rosyjsko-amerykańskich?
Być może zresztą na postawę Watykanu wpływ ma właśnie inne rozkładanie akcentów przez obecną politykę amerykańską, już nie tak zbieżną z celami kościelnymi, jak w czasach Jana Pawła II. O ile więc np. tradycyjnym narzędziem westernizacji Ukrainy przez ostatnie stulecia pozostał Kościół Grekokatolicki – to przecież niedawno mieliśmy do czynienia z alternatywną próbą oddziaływania polityczno-cywilizacyjnego przez zaaranżowanie fałszywej autokefalii rozłamowej Cerkwi prawosławnej, dofkonaną przy udziale zależnego od polityki amerykańskiej patriarchatu konstantynopolitańskiego. Sabotaż ten służył jak najbardziej strategii USA, nie w pełni jednak spotykając z ambicjami Watykanu. Inną rozbieżnością mogą być sprawy latynoamerykańskie, z powodów naturalnych skupiające uwagę Franciszka w znacznie większym stopniu niż miało to miejsce u jego poprzedników.
Choć Kościół tradycyjnie wiązał się tam z siłami konserwatywnymi, a więc siłą rzeczy także pro-amerykańskimi, sam zresztą będąc m.in. ogromnym posiadaczem ziemskim – to sam papież stara się przynajmniej różnicować katolicki przekaz propagandowy tak, by nie utracić ostatecznie więzi ze społeczeństwami Ameryki Południowej – np. w Wenezueli, ale także Brazylii itp.
Szkoda, że znów bez Polski
Przy tym wszystkim uderza zaś nadzwyczajna dynamika dyplomatyczna Federacji Rosyjskiej, której dosłownie pełno – od Dalekiego, po Bliski Wschód, skutecznie przełamując nieskuteczne blokady i sankcje. Teraz będzie wręcz można powiedzieć – że dzieje się to z… papieskim błogosławieństwem.
I tylko żałować można, że dialog prezydenta Wschodu z patriarchą Zachodu znów odbywa się bez symbolicznego udziału Polski. A przecież wprawdzie nie państwo polskie, ale polski Kościół w osobie arcybiskupa Józefa Michalika mógłby powołać się na swoje pierwszeństwo w tym dziele – symbolizowane przez niesłusznie zapomnianą deklarację pojednania z rosyjskim prawosławiem, podpisaną wspólnie z patriarchą Cyrylem w 2012 r. Niestety, choć z natury predestynowana do pogodzenia Zachodu ze Wschodem – Polska znów jest na pierwszej linii ich wzajemnej konfrontacji.
Konfrontacji oznaczającej dla naszego kraju i narodu śmiertelnie niebezpieczną strefę zgniotu, a w najlepszym razie – rolę wiecznego zaścianka i popychadła światowej geopolityki.
Konrad Rękas
Sputnik Polska
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy