Prof. dr hab. Maria
Czerepaniak-Walczak
Fot. L Wątróbski
|
W kształceniu nauczycieli
ciągle jesteśmy jeszcze w XIX wieku. Myślenie o nauczycielu/nauczycielce jako o
siłaczu/siłaczce nie wytrzymuje dzisiaj próby - mówi prof. dr hab. Maria
Czerepaniak-Walczak, kierownik Katedry Pedagogiki
Ogólnej Instytutu Pedagogicznego Uniwersytetu Szczecińskiego, wiceprzewodnicząca Polskiego Towarzystwa
Pedagogicznego w rozmowie z Leszkiem Wątróbskim.
- Na czym polega specyfika zawodu nauczyciela?
- Ludziom z trudem przychodzi do głowy, że nauczyciel to osoba z wyższym wykształceniem, profesjonalnie przygotowana do wykonywania swoich obowiązków. Ale podobne, jak w każdym innym zawodzie, jego bagaż praktycznych doświadczeń na starcie jest mały.
Jeżeli chodzi o zawód nauczyciela, to każdy z nas wie (tak przynajmniej ludzie o sobie myślą), jak być nauczycielem. Nie wszyscy wiedzą, jak to jest być lekarzem, bo nie wszyscy doświadczyli pobytu w szpitalu czy bezpośredniego kontaktu z lekarzem, tak by poznać nie tylko jego zachowania wobec pacjenta, ale specyfikę pracy lekarza. Nie każdy z nas wie, jak to być prawnikiem, może tylko z filmów.
- Zachowania nauczycieli są obserwowane przez otoczenie już od wczesnych lat...
- ... przez najmłodszych od trzeciego roku życia, a nawet wcześniej, od chwili, kiedy nauczyciel czy nauczycielka przedszkola organizuje ich pracę. I zastanawiam się, jak to się dzieje, że ludzie nie dostrzegają podobieństw pomiędzy zawodami wymagającymi wyższego wykształcenia, tymi, które tu wymieniłam. I dlatego przychodzi mi do głowy refleksja, iż na co dzień obserwujemy pracę nauczyciela, ale bardzo powierzchownie. I nie zastanawiamy się zupełnie, jak wyglądają jej kulisy. To jest tak, jakby obserwować pracę aktora tylko na scenie, w czasie spektaklu. A to, że musi się on nauczyć swojej roli, i to, że musi pracować nad własnym głosem i własnym ciałem, tego już widz w teatrze nie zobaczy.
Podobnie jest z pracą nauczyciela. Widać tylko to, co dzieje się w klasie, a widzą to tylko uczniowie. Nawet jeśli są to osoby18 czy 19 letnie, to one tylko widzą to, co są w stanie zrozumieć. I zwracają uwagę tylko na to, co ich zdaniem jest istotne. Nie wiedzą natomiast tego, na czym polega bycie nauczycielem. To jest im już zupełnie niedostępne.
- Całą tą niewiedzę o zawodzie nauczyciela obnażyły komentarze w czasie kwietniowego strajku...
-. .. ja wcześniej zdawałam sobie sprawę z takiej powszechnej niewiedzy. Świadczyły i świadczą o tym od dawna powtarzane „prawdy” o łatwej pracy, o 18 godzinach w tygodniu, o 2 miesiącach wakacji, o tym, że jest to świetny zawód dla matek, itp. To tak, jakby mówić, że aktor pracuje tylko wieczorem wypowiadając kilka kwestii na scenie.
Zastanawiam się też nad tym, dlaczego praktykujący nauczyciele zapominają o początkach swojej pracy. Pytanie to nasuwa mi się na podstawie rozmów z dyrektorami wielu szkół, którzy skarżą się, że absolwenci uniwersytetu nie są dostatecznie dobrze przygotowani do pracy. Tłumaczę im, że lekarz, który skończył studia, nie staje od razu samodzielnie przy stole operacyjnym, tylko odbywa praktykę pod okiem innego doświadczonego kolegi. Podobnie jest z prawnikiem, który uzyskał dyplom magistra prawa, i nie staje na sali sądowej w roli sędziego, adwokata czy prokuratora. Zanim to się stanie, musi zrobić aplikację. Natomiast nauczyciel, bezpośrednio po studiach, staje w obliczu dwudziestu kilku par obserwujących go oczu, co jest przecież bardzo stresujące. W czasie lekcji, w czasie tych 45 minut, nie może powiedzieć: poczekajcie, ja sprawdzę jak to jest, sięgnę do moich notatek ze studiów i dopiero wtedy wam powiem. Dynamika interakcji z uczniami jest tak wielka, że nauczyciel musi mieć oczy i uszy dookoła głowy, otwarte non stop. Do tego dochodzą jeszcze oczekiwania rodziców, bazujące głównie na ich własnych doświadczeniach z czasów szkolnych. Najlepszym tego przykładem są prace domowe.
Wielu nauczycieli zdaje sobie sprawę z tego, iż nie każda praca domowa jest konieczna. Ale kiedy tak próbują pracować z uczniami, aby tych prac domowych tradycyjnych nie zadawać, to pojawiają się interwencje rodziców: bo jak to, kiedy ja chodziłam do szkoły, to ja w domu pisałam wypracowania.
- Warto tu chyba jednak pamiętać, że dzisiejsza edukacja odbywa się w zupełnie innych warunkach...
-... dlatego też, nawet najlepsza instytucja kształcąca nauczycieli, nigdy nie będzie w stanie przygotować ich końca - tak, aby jako skończony produkt, znalazł się w szkole. Szkoła jest dynamicznym i ustawicznym laboratorium. I nawet po 25, 30 latach pracy nauczyciele mówią, że się wciąż jeszcze uczą. Tak więc uczenie się nauczycielskie, jest taką nigdy nie kończącą się historią. I dlatego, jeśli mówimy o przygotowaniu do zawodu nauczyciela, to trzeba to rozumieć głównie jako przygotowanie się do ciągłego uczenia się oraz do ciągłego i nieustającego aktualizowania posiadanej wiedzy.
- Ważne miejsce w przygotowaniu do zawodu nauczycielskiego pełni proces wychowawczy. Co myśli Pani Profesor o nowym projekcie standardów kształcenia?
- Niedawno dostaliśmy do zaopiniowania taki właśnie projekt. Wcześniej projekt ten był jak yeti. Wszyscy o nim mówili, ale nikt go nie widział. W sprawie tego projektu odbyło się nawet posiedzenie Komitetu Nauk Pedagogicznych przy Polskiej Akademii Nauk. Projekt ten został bardzo surowo oceniony. Projekt ten powstał, według zapowiedzi polityków, we współpracy Ministerstwa Edukacji Narodowej i Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Miał to być przykład niezwykle dobrej kooperacji tych dwu ministerstw. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, jaki był udział każdego ministerstwa w jego powstaniu.
Ma on zostać wdrożony od 1 października. Niewykluczone, że rozporządzenie zostanie podpisane w czasie wakacji. I wynika z tego projektu, że studia nauczycielskie mają być jednolitymi studiami magisterskimi, pięcioletnimi. W odniesieniu do nauczycieli wczesnej edukacji czy nauczycieli przedszkola, których kształcenie odbywa się w ramach jednej dyscypliny naukowej, to znaczy pedagogiki, takie studia można organizować, gdyż kandydat (w większości kandydatka) już przed podjęciem studiów decyduje o wyborze zawodu nauczyciela. Natomiast w odniesieniu do studiów dla pozostałych nauczycieli, odpowiedzialnych za kształcenie przedmiotowe, już nie bardzo. I widzę to kiepsko, a nawet źle. Rozpoczynając bowiem studia, trzeba się zdecydować na pięcioletnią naukę, przygotowującą do zawodu nauczyciela. I o ile taka praktyka mogła być realizowana w wyższych szkołach pedagogicznych, to na studiach uniwersyteckich, odbywa się ona w ramach dyscypliny naukowej, a nie przygotowania do zawodu.
Z informacji otrzymanych z Uniwersytetu Warszawskiego wiem, że ani jeden absolwent wydziału matematyki z 2018 roku. nie podjął się pracy w szkole. Oznacza to, że zawód nauczyciela matematyki nie jest dziś atrakcyjnym zawodem.
Obecnie, w ramach Systemu Bolońskiego, mamy licencjat i magisterium. I to przygotowanie do zawodu nauczyciela odbywa się na każdym z tych poziomów. Niestety już niedługo, zastąpi go jednolite pięcioletnie kształcenie nauczycielskiego. To jest moja pierwsza wątpliwość.
Kolejna moja wątpliwość dotyczy uprawnień do kształcenia nauczycieli. Będą ją miały te jednostki akademickie, które mają minimum kategorię B. A kategoria B to jest pewien standard naukowości, stwierdzany w wyniku ewaluacji osiągnięć w dyscyplinach naukowych. Zatem kształcić nauczycieli mogą tylko te jednostki, które mają taką właśnie kategorię. Może się okazać, że niespełnienie tego warunku przez którąś z dyscyplin prowadzonych na uniwersytecie sprawi, że nie będzie można kształcić nauczycieli na tym kierunku.
Już w tej chwili do naszego uniwersytetu zwracają się inne uczelnie, które nie przeszły procesu ewaluacji albo mają kategorie C - np. Akademia Pomorska w Słupsku, z prośbą o współpracę w zakresie kształcenia nauczycieli, bo ustawa to dopuszcza. Moim zdaniem to jest kolejne nieporozumienie. Ustawa bowiem jest zapis, że jeżeli jakaś uczelnia chce kształcić nauczycieli, ale nie ma kategorii B, to może wejść w kontakt z inną, osiadającą tę kategorię. Uczelnia posiadająca kategorię B nie może wejść w taki kontakt z więcej niż z jedną obcą uczelnią. Dla nas mogłaby to być uczelnia np. ze Słupska czy Gorzowa Wielkopolskiego albo któraś z niepublicznych uczelni Szczecina, ale też z innych miast.
Moim zdaniem niezrozumienie sensu kształcenia nauczycieli polega właśnie na tym zapisie. Załóżmy, że nasz uniwersytet podpisze taką umowę z jakąś inną uczelnią. Ale czy to znaczy, że pracownicy uniwersytetu będą nadzorować kształcenie nauczycieli realizowane w tej uczelni? Czy będą tam prowadzić kształcenie? Nie bardzo wiem, na czym ta współpraca miałaby polegać. Tego wyjaśnienia niestety nie ma w tym Ustawie. Może będzie w odpowiednim rozporządzeniu? Jeśli uniwersytet udzieli komuś akredytacji do kształcenia nauczycieli, to będą to robili ludzie tam zatrudnieni, a nie pracownicy uniwersytetu! Jeśli nawet uczelnia-matka będzie odpowiedzialna za zatwierdzenie programów kształcenia czy doboru lektur, to swoich fachowców tam raczej nie skieruje. Pomijam bezsens takiego zapisu, który może doprowadzić do upustynnienia lokalnej oświaty. Bo jeżeli na całym Pomorzu Zachodnim Szczecin będzie jedynym miejscem z uprawnieniami do kształcenia nauczycieli, nawet jeśli udzieli swej akredytacji jednej z uczelni, to co stanie się z resztą? Gdzie będzie odbywało się kształcenie nauczycieli na potrzeby zachodniopomorskiej oświaty? Boję się nawet myśleć, co może się stać, gdy niektóre dyscypliny naukowe w Uniwersytecie Szczecińskim nie uzyskają w 2021 roku kategorii B i w rezultacie zostaną pozbawione możliwości kształcenia nauczycieli. Ciemno widzę perspektywę pozyskiwania nauczycieli do pracy w miejscowościach (zwłaszcza małych) spośród absolwentów odległych uczelni. Chyba że komuś przyjdzie do głowy szatański pomysł przywrócenia nakazu pracy.
- A co z reformą pani minister Anny
Zalewskiej?
- Ostatnią reformę pani minister nie można nazwać nawet deformą. To co zrobiła minister Zalewska porównałabym do wrzucenia granatu w kocioł z bigosem. Dodam, że bigos uważam za przykład zrównoważenia ingrediencji. Ale poprawianie jej z użyciem granatu można porównać do poprawiania polskiej oświaty. Eksplozja granatu nie tylko uszkadza to, co jest we wnętrzu, ale rozbryzgi poza obszar formalnej edukacji na długo przyschną uszkadzając emocjonalnie i intelektualnie nie tylko osoby bezpośrednio związane ze szkołą: nauczycieli, uczniów i rodziców, ale znacznie szerszy krąg. Porównanie do eksplozji wynika nie tylko z tempa zmiany, ale też z jej nieprzewidywalnych efektów. Środowisko akademickich pedagogów podejmowało próby poznania planów reformy. Minister A. Zalewska została zaproszona na posiedzenie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Dla mnie zaskakujące było to, że poprosiła wcześniej o listę osób uczestniczących w spotkaniu, członków KNP PAN, ze wskazaniem skąd kto jest. Oczywiście wolno jej było o to pytać. To było jeszcze przed obwieszczeniem reformy w Toruniu w czerwcu 2016 roku. Niezależnie od tego, o co pytaliśmy, odpowiedziała, że o wszystkim dowiemy się w czasie prezentacji programu reformy szkolnictwa. Pani minister, moim zdaniem, to tylko posłuszna wykonawczyni poleceń politycznych. Nie można jej więc nadać miana twórczyni reformy, a nawet nie można porównać ją do doktora Frankensteina, którego wytwór, wydobywszy się spod kontroli kreatora, wyrządzał wiele nieodwracalnych szkód. Doktor Frankenstein miał swój plan, realizował swoją ideę. Tego niestety nie można powiedzieć o kreatorce polskiej edukacji. Spoglądam też z niepokojem na jej zastępców - np. panią Machałek czy szczecińskiego polityka pana Kopcia. Doświadczenie w zarządzaniu oświatą z pozycji kuratora nie jest wystarczające do zarządzania edukacją w skali kraju.
- Wracając do projektów standardów przygotowania do zawodu nauczyciela...
- Wspomniane projekty przewidują, że przygotowanie do zawodu, poza warsztatowym „oprzyrządowaniem” - czyli poza metodykami szczegółowymi, obejmuje 90 godzin psychologii i 90 godzin pedagogiki, co jest moim zdecydowanie niewystarczająco. Osobiście zmniejszyłabym liczbę godzin zajęć metodycznych, które nierzadko, mimo wysiłków osób prowadzących te zajęcia, bardziej sprzyjają uczeniu się odtwarzania podawanych wzorów, aniżeli otwieraniu się nowe wyzwania i możliwości, jakie niesie ze sobą codzienność. Ograniczyłabym czas na te zajęcia zwiększając go na rzecz ogólnego przygotowania do bycia nauczycielem w dzisiejszych warunkach. Dla mnie przygotowanie warsztatowe przypomina przepis na pieczenie ciasta. Jeżeli sięgniemy do książek Lucyny Ćwierczakiewiczowej i się dowiemy, żeby upiec babę, to trzeba wziąć kopę jaj itd., bo tak można było piec baby wielkanocne we dworze w XIX wieku. Tego się już dzisiaj nie zrobić. I nie ma potrzeby. O ile specjaliści od pieczenia ciasta zdają sobie z tego faktu sprawę, to specjaliści od projektowania kształcenia nauczycieli, czyli układający ten program i nim zarządzający, wydają się nie zdawać sobie sprawy ze zmiany specyfiki pracy nauczyciela. Ciągle mamy do czynienia z tą XIX wieczną koncepcją zawodu, kiedy to nauczyciel był jedynym źródłem informacji o życiu i o świecie, no, poza księdzem proboszczem. Jak spoglądamy na obecne kształcenie nauczycieli, to widzimy przewagę myślenia instrumentalnego. Jest to wyposażenie w narzędzia, bez pogłębionego zrozumienia czemu to narzędzie może służyć. A przecież te narzędzia naprawdę zmieniają i unowocześniają się. I jak każde narządzie można je użyć co najmniej dwa sposoby, z korzyścią dla człowieka albo ze szkodą.
- W Polsce jest obowiązek nauki do 18 roku życia. I tu pojawiają się pewne trudności np. z niepełnosprawnymi...
- Rodzice osób wymagających specjalnej
organizacji procesu kształcenia biorą na swoje barki realizację tego
konstytucyjnego obowiązku. W tym celu zakładają różne fundacje czy grupy
wsparcia. Są wprawdzie szkoły specjalne, ale prawie wyłącznie w dużych
miastach. Bo jeśli w gminie jest dziesięcioro takich dzieci, to dla nich szkoły
specjalnej się nie założy. Kolejną próbą są też klasy integracyjne. Ale co stoi
na przeszkodzie, przy dzisiejszym stanie wiedzy o różnych niepełnosprawnościach
oraz możliwościach wsparcia uczących się, aby w naturalnym rówieśniczym środowisku
taka osoba uczęszczała do rejonowej, masowej szkoły. Pierwsze szaleństwo obecnej pani minister to decyzja o ich
edukacji w domu, a nie w szkole. „Fachowcy”
z ministerstwa uznali, że osoby z orzeczeniami o specjalnych potrzebach
edukacyjnych będą kształcone w domu, czyli w pełnej izolacji. Już zaczęliśmy
spoglądać z satysfakcją, że na ulicach i w miejscach publicznych pojawiają się
osoby na wózkach, niewidome czy po prostu inne. I już zaczęło nas to cieszyć,
że usuwane są bariery ograniczające ich uczestniczenie w życiu społecznym,
kulturalnym. A tu decyzja pani minister o zamknięciu ich w ich własnych domach.
Pewnie wiele osób uważa to za osiągnięcie, za wyraz troski o dziecko, ale w
moim głębokim przekonaniu to jest ograniczenie szans rozwojowych dziecka. Na
szczęcie rozporządzenie to zostało zmienione. Integracja poprzez edukację ma
szansę być realizowana. Naprzeciw temu wychodzą między innymi zapisy w
przywoływanych wyżej projektach standardów kształcenia nauczycieli, w których
przewiduje się przygotowanie nauczycieli wczesnej edukacji oraz nauczycieli
przedmiotów ogólnokształcących i zawodowych do pracy z uczniami wymagającymi
specjalistycznego wsparcia.
- Jaki system kształcenia nauczycieli więc wybrać?
- W kształceniu nauczycieli ciągle jesteśmy jeszcze w XIX wieku. Myślenie o nauczycielu/nauczycielce jako o siłaczu/siłaczce nie wytrzymuje dzisiaj próby. Wzorów można szukać np. u Skandynawów czy naszych zachodnich sąsiadów Niemców. Problem tylko w tym, że niemiecki nauczyciel jest wolny od wychowywania. Francuscy nauczyciele są dobrze przygotowani do pełnienia swojej misji. Warto w tym miejscu podkreślić, że można korzystać z dobrych praktyk, dobrych wzorów, ale nie można ich kalkować, „żywcem” przenosić. Zarówno praca jak i kształcenie nauczycieli jest ściśle związane z kulturą danego kraju. Edukacja jest w gestii każdego kraju. Unia może ją wspierać, ale nie zajmuje się regulowaniem krajowych kwestii.
- Jak widzi Pani Profesor sprawę obecnego strajku nauczycieli?
- Myślę, że strajk włoski może być dobrą inicjatywą dla pokazania faktycznej pracy nauczyciela, kiedy robić będą tylko to, co do nich należy. Mogą być 8 godzin (np. od 07:30 do 15:30 albo od 10:00 do 18:30), korzystać z materialnych zasobów szkoły, w tym dostępu do sieci (elektroniczny dziennik, korespondencja z rodzicami, komunikowanie się z nimi ze służbowych telefonów, itp.) po czym wychodzą do domu. I tak funkcjonują od poniedziałku do piątku. Tak samo nauczyciele przedszkola. Wtedy nie ma nadgodzin, chyba że nauczyciel zostanie w pracy poza 8 obowiązujące go godzin.
Natomiast proponowane zwiększenie pensum z ewentualną podwyżką nie bardzo się opłaca. Obliczyłam to na kalkulatorze. Wyszło mi, że za każdą godzinę przy tablicy, dostaną kilka złotych mniej. Liczyłam według stawek styczniowych, które obowiązują od 1 stycznia 2019 roku dla dyplomowanych nauczycieli – jest 3483 zł brutto.
Przykre, wręcz upokarzające jest to, że wychodzi wicepremier rządu RP i mówi, że za każde 90 minut nauczyciele dostaną 250 zł i nie dodaje, że ma to być brutto, ani że jest to miesięczna stawka, to znaczy za 4X90 minut (a co z przerwami, w czasie których nauczyciele też pracują?) Więc zegarowych godzin będzie więcej. Tak więc licząc dojdziemy do wniosku, że propozycja rządu i ministerstwa to draństwo, bezczelność, arogancja.
- Okrągły stół...
- Okrągły stół to naprawdę wielkie nieporozumienie. Obserwuję zaangażowane środowiska rodziców. Naprawdę wspierają edukację, nie tylko własnych dzieci. Sam pomysł, aby do poważnej dyskusji losowo dobierać ludzi jest nieodpowiedzialne. Nie jest to przecież totolotek. Prawdę mówiąc nie wiem, do czego on doprowadzi. Nic dobrego mu nie wróżę. Spodziewam się natomiast wiele, po odsłanianiu kurtyny pracy nauczycielskiej, bo wiele osób otworzy wreszcie oczy. Mnie zaniepokoiła w strajku jedna sprawa. Wszyscy zaczęli mówić o egzaminach, że nauczyciele są bezduszni, że biorą dzieci za zakładników, że łamią im kariery życiowe..., bo nie odbędą się egzaminy. Ale do egzaminów przystępowała mała grupa kilkumilionowej rzeszy uczniów. To byli tylko uczniowie klas ósmych, czyli jedna ósma grupy uczniów szkół podstawowych i jedna trzecia grupy licealistów oraz wszyscy gimnazjaliści. Jaka to jest część dzieci i młodzieży uczącej się w naszych szkołach? To jest garstka wobec tych uczących się milionów uczniów, którzy przez te dni zostali bez profesjonalnego wsparcia. Dzięki jednak wsparciu samorządów i rodziców uruchomione zostały bardzo ważne mechanizmy społeczeństwa obywatelskiego. Ale nie o to chodzi. Bo jeżeli się okaże, że przez tyle czasu można nie chodzić do szkoły i radzić sobie, to zastanówmy się, po co w ogóle chodzić do szkoły?
Mój niepokój wynika z tego, że skupiliśmy uwagę wyłącznie na wąskiej grupce uczniów i tylko na egzaminie, tak jakby szkoła służyła wyłącznie do zdawania egzaminów. Fakt, mówi się że chodzenie do szkoły uczy tego jak być uczniem. Uczy też tego, że egzamin jest najważniejszy. Nie ważne czego się nauczysz. Zaniepokojona jestem też brakiem solidarności zawodowej nauczycieli. Jestem gotowa zrozumieć tych, którzy się nie przyłączyli do strajku z różnych powodów. Ale spodziewałabym się wyrazów solidarności. Tak, jak i solidarności i wsparcia ze strony doświadczonych nauczycieli dla tych, którzy rozpoczynają swoją drogę zawodową. Myślę, że dyskusja o zawodzie nauczyciela, nie tyle o kształceniu, ile właśnie o zawodzie nauczyciela powinna być dyskusją otwartą, zwłaszcza teraz, po doświadczeniach strajkowych czy kanciastym stole - rozumianym jako wielki kant czy, używając słownika potocznego - ściema.
- Dziękuję ze rozmowę.
rozmawiał Leszek
Wątróbski
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy