Kard. George Pell w Kaplicy Sykstyńskiej podczas konklawe w 2013 r. Fot. printscreen YT |
Georga Pella (wówczas biskupa) poznałem osobiście w szkole Sacred Heart College w Oakleigh, gdzie uczęszczały me obie córki, gdy brał udział w rozdawaniu nagród uczniom na koniec roku szkolnego. Był to początek lat 90-tych ub. wieku. Postawny, dostojny, z zawsze poważną twarzą, nie różnił się w zachowaniu od znanych mi polskich hierarchów. W przeciwieństwie do swego szefa, arcybiskupa Thomasa "Franka" Little - ruchliwego, przystępnego, wesołego, chętnie dołączającego się do występów uczniów Sacred Heart Primary, a który wydał mi się typem ekstrawertyka, zachowującego się swobodnie, a nawet - jak na swój piastowany urząd - zbyt frywolnie.
Jak dzisiaj wiemy (np. z zeznań abp. Denisa Harta przed Royal Commission into Institutional Responses to Child Sexual Abuse), to właśnie abp. Little kamuflował (poprzez przesuwanie sprawców pomiędzy parafiami) poważne przestępstwa seksualne księży w archidiecezji Melbourne, których apogeum przypadło na lata 70-te ub. wieku.
A więc Królewska Komisja zajęła się pozostałymi 3% - tymi, które obciążają instytucje religijne. Ale też w nierównym stopniu, gdyż nie "przeczesano" wszystkich denominacji religijnych i nie w tym samym zakresie. Np. instytucje australijskich protestantów (metodystów, prezbiterian i kongregacjonistów) dopiero od r. 1977, gdy nastąpiło ich połączenie się w Uniting Church.
Instytucje katolickie w Australii zbadano od 1950 r. do 2015 r. (65 lat, tj. wliczając szczyt lat 70-tych) - odkryto 4445 przypadków molestowania. W instytucjach Uniting Church, w okresie 1977-2017 (40 lat, poza szczytem lat 70-tych) odkryto 2504 takich przypadków. Wynika z tego, że za ok. 60% przypadków molestowania odpowiada Kościół katolicki. Wynikałoby z tego także, że instytucje katolickie jakoby były dwa razy bardziej niebezpieczne dla nieletnich niż instytucje protestanckie. Ale jeśli wiemy, że w badanym okresie z wszystkich nieletnich, którzy mieli styczność z instytucjami religijnymi, czworo na każdych pięć osób (czyli ok. 80%) uczęszczało do instytucji katolickich, to liczby powyższe wykazują, że na 20% nieletnich, będących w instytucjach poza-katolickich, przypada 40% przypadków molestowania, podczas gdy na 80% nieletnich będących w instytucjach katolickich przypada 60% przypadków molestowania. A więc jest odwrotnie - każde dziecko pod pieczą instytucji katolickiej było statystycznie dwa razy bezpieczniejsze, niż dziecko w pieczy religijnej instytucji poza-katolickiej.
Podobnie, bardzo niski udział w ponurych statystykach Królewskiej Komisji wyznań: Świadków Jehowy, zielonoświątkowców, judaizmu, okazuje się statystycznie wysoki, gdy uwzględni się relatywne populacje tych wyznań.
Generalnie w Australii przestępstwem jest publiczne kwestionowanie procesów, wyroków i kar bez posiadania konkretnych, własnych dowodów, które uzasadniają te oceny. Ma to chronić prestiż i reputację sądownictwa.
Mamy tutaj kilkusetletni system westminsterski, który jest niemal odwrotnością systemu dominującego w kontynentalnej Europie - kodeksu napoleońskiego.
W tej Europie to skład orzekający (czyli wspólnie sędziowie i ławnicy) decyduje o tym, czy oskarżony jest winny czy nie, a nie jak w Australii - jednogłośnie ława przysięgłych, wśród której może nie być nikogo z rudymentarną znajomością przepisów lub poczuciem sprawiedliwości.
Tutejszych ławników wybiera się losowo z populacji (najczęściej z list wyborczych okręgu), podczas gdy w Europie ławników mianują na określony czas szefowie samorządu lokalnego i prezesi sądów po wyszukaniu odpowiednich kandydatów - wśród postaci znanych i cieszących się zaufaniem społeczeństwa oraz zgadzających się na wykonywanie tej funkcji. Europejski ławnik pobiera wynagrodzenie i uczestniczy w wielu sprawach w czasie swej kadencji. W Europie karę w pierwszej instancji wymierza także zespół, w którym są ławnicy, a nie pojedynczy sędzia, jak w Australii. Dodatkowo, pole działania/manewru owego europejskiego sędziego jest silnie ograniczone kodeksem karnym, podczas gdy sędzia australijski ma się co prawda kierować prawem, ale może też na własną rękę ustanawiać tzw. precedensy, czyli dodawać do tego prawa nowe przypadki (tzw. cases).
Polska poszła dalej niż inni, bo w r. 2007 praktycznie wyeliminowała ławników ze spraw karnych i cywilnych, w których postępowania stały się tak zawiłe i trudne ze względu na ciągle zmieniające się ustawodawstwo, że przeciętny ławnik był obciążeniem dla zespołu, a nie pomocą. Pozostali oni głównie w sprawach dyscyplinarnych i odwoławczych.
Australijczyk powołany na ławnika nie może odmówić, a po procesie, w którym uczestniczył, powraca do anonimowego tłumu. Za jego udział w procesie płaci jego pracodawca, a nie państwo. Oczywiście policja sprawdza wcześniej czy np. kandydaci nie byli karani, i czy ich światopogląd nie będzie im przeszkadzał w bezstronnym rozpatrzeniu sprawy.
Natomiast początkową, wyjściową opinią każdego ławnika - i tu i tam - ma być założenie niewinności oskarżonego. To oskarżyciel, używając zebranego materiału dowodowego, musi każdemu ławnikowi udowodnić winę oskarżonego "beyond reasonable doubt", czyli ponad rozsądną wątpliwość. A więc nie - "poza wszelką wątpliwość", gdyż w takim przypadku prawie nie zapadałyby werdykty skazujące.
Problem w tym, że orzeczenia australijskich sądów wyższych zakazują sędziemu instruowania ławy przysięgłych co owa rozsądność oznacza, zakładając, że nawet w razie niesprawiedliwego i później anulowanego werdyktu ławy "sprawiedliwości społecznej" - np. z powodu niezrozumienia lub uprzedzenia - są jeszcze instancje odwoławcze, złożone już tylko z doświadczonych sędziów, którzy będą mogli sprawę rozpatrzyć - już bez udziału ławników.
\W roku 2008 zapytano 1200 ławników, którzy uczestniczyli w sprawach kryminalnych o ich rozumienie definicji "beyond reasonable doubt". Wyniki są zaskakujące, jeśli rozważyć rozpiętość opinii:
· 55.5% ławników uważało, że oznacza to iż muszą być pewni, że oskarżony jest winny;
· 23% uważało, że oznacza to iż muszą być prawie pewni winy oskarżonego;
· 11.5% uważało, że wystarczy, iż oskarżony jest bardzo prawdopodobnie winny; zaś
· 10% uważało, że wystarczy, iż oskarżony wydaje się być winny.
Z powyższego zestawienia widać wyraźnie, że zasada domniemania niewinności uległa dużej erozji. Sądzę, że ta inflacja będzie się pogłębiała z czasem.
Sędzia prowadzący miał dawniej obowiązek wytłumaczenia ławnikom, co oznacza termin "beyond reasonable doubt" (ale już tego nie czyni, by nie dać pretekstu do unieważnienia procesu w odwołaniu!). Tym niemniej, sędzia prowadzący ma obowiązek instruować ławników, jaką argumentację i dowody powinni wziąć pod uwagę, a jaką mają wymazać ze swej pamięci. Dopuszczenie przez County Court Chief Judge Petera Kidda jako ewidencji zeznań osoby towarzyszącej o ówczesnym zachowaniu się i odczuciach jego, dziś nieżyjącego (przedawkowanie heroiny) kolegi (20 lat po wydarzeniach), a także ojca tego kolegi, który nie miał pojęcia, że takie sprawy w ogóle miały miejsce - wygląda dziwnie. Także praktycznie zignorowanie zeznania księdza, który towarzyszył hierarchom podczas obrzędów, że nie odstępował od Pella do momentu jego rozebrania się z uroczystych szat/rynsztunku.
Natomiast pokrzywdzony zeznawał wcześniej o dobraniu się z kolegą do czerwonego mszalnego wina w zakrystii po Mszy Św., podczas gdy w tamtym czasie używano białego i było ono trzymane w sejfie. Sędzia Kidd ostrzegł też obrońców Pella, aby nie usiłowali skompromitować czy zestresować świadka/pokrzywdzonego. Jakby z góry zakładając, iż jest on ofiarą ciężko poszkodowaną, także psychicznie.
To najpewniej będą pierwsze wątpliwości, jakie będą zmuszeni rozpatrzyć sędziowie w odwołaniu.
Pomimo tak diametralnych różnic (bo w westminsterskim jest jeszcze instytucja historycznego precedensu, którą nie musi przejmować się sędzia europejski) żaden z tych systemów sądownictwa nie zanikł, ich drożność też jest podobna, a więc chyba oba się sprawdzają, choć przydarzają im się kompromitujące wpadki (Linda Chamberlain tutaj i np. Tomasz Komenda w Polsce).
Odnoszę wrażenie, że gdyby kard. Pella sądzono w Polsce, to postępowanie karne zostałoby umorzone przez skład orzekający ze względu na okoliczności i na słabość materiału dowodowego. Odłożono by sprawę ad acta - do czasu pojawienia się znacznie bardziej obciążającego materiału.
I tak też stało się w Australii podczas pierwszej rozprawy, gdy ława przysięgłych nie mogła osiągnąć jednomyślności pomimo długich deliberacji, gdyż 10 osób uważało, że Pell jest niewinny, a dwie (to chyba te 21.5% - suma dwóch dolnych wierszy cytowanej statystyki, czyli ławników, których nie trzeba zbytnio przekonywać o winie oskarżonego), że jest winny zarzucanych mu czynów.
Ale już parę miesięcy później, we wznowionym procesie z odtworzeniem z nagrań dokładnie takiej samej ewidencji, ale już bez osobistego udziału powoda/skarżącego, który w poprzednim procesie nie wypadł przekonywująco, bo motał, zmieniał opisy i detale itp., inna ława przysięgłych, po 4-dniowej naradzie, bez wątpliwości jednogłośnie stwierdziła, że kard. Pell jest winny zarzutów.
Jak to możliwe, że dwie ławy przysięgłych (czyli obywateli losowanych przez wymiar sprawiedliwości) mogły na podstawie identycznych zeznań i dowodów dojść do tak przeciwstawnych opinii?
Jeśli nie było żadnych manipulacji, to stawia to pod znakiem zapytania cały system sądownictwa w Australii. No bo jaką gwarancję ma niewinny obywatel, że nie zostanie oskarżony przez kogoś podstawionego o czyny haniebne, surowo karalne i nie wyląduje w więzieniu, aż do czasu rozpatrzenia - załóżmy, że skutecznego - swego odwołania się do wyższej instancji. Ta odsiadka może trwać dość długo - minimum pół roku - a za utracony/zmarnowany czas, uszczerbek na reputacji i wynikające komplikacje życiowe nie należy się żadne odszkodowanie.
W Polsce też nie jest idealnie pod tym względem. Tzw. waadza, "układy", "trzymający władzę" w wielu przypadkach utrudniali życie przeciwnikom politycznym lub konkurentom biznesowym, pakując ich do aresztu lub nawet więzienia na długi okres czasu.
Słynna w Polsce sprawa firmy Optimus, którą zniszczył urząd skarbowy, jest tego dobrą ilustracją. Po wielu latach i ostatecznej decyzji Najwyższego Sądu Administracyjnego, że fiskus postąpił nieprawidłowo, państwowi pracownicy odpowiedzialni za tę szkodę nie zostali ukarani.
Co prawda kodeks przewiduje surowe kary dla fałszywych świadków i powodów zmyślających fakty, ale akurat w sprawach wywołujących silne osobiste emocje (a taką jest molestowanie czy gwałt), karanie tzw. ofiary za konfabulacje wyglądałoby na dalsze znęcanie się nad nią, bo przecież głębokie, negatywne doznania psychiczne mogły wywołać efekty uboczne.
Zaakcentowałem frazę "nie było żadnych manipulacji". Bo jeśli jakieś były, to znaczy że jest jeszcze gorzej - tzn. oskarżyciele są w stanie kooperować z władzami, aby "usidlić", uciszyć lub nawet wyeliminować kogoś niewygodnego.
Przykładowo: ludzie selekcjonujący ławników mogli wyeliminować katolików (a nawet wszystkich chrześcijan) argumentując, że mogą nie być bezstronnymi. Skoro katolicy stanowią 25% populacji Australii, to wśród 12 losowo wybranych ławników powinno być ok. 3 katolików. Nie sugeruję, że ich nie było, ani, że werdykt byłby inny, bo niektórzy uważający się za katolików są większymi krytykami doktryny i hierarchii niż odwieczni wrogowie Kościoła, ale przynajmniej wiedzieliby jak wygląda obrzęd, protokół, procesja, szaty liturgiczne i pastorał oraz zakrystia po specjalnie uroczystej Mszy Św. (w okresie, w jakim mało dojść do przestępstw, abp. Pell zdążył odprawić w katedrze św. Patryka w Melbourne dwie).
Nikt z nas nie może twierdzić z całą pewnością, że kardynał Pell jest czysty jak łza, ale jeśli popełnił cokolwiek nagannego, to nie mogło się to wydarzyć w okolicznościach opisanych przez oskarżyciela.
Przeczytałem podsumowanie sędziego. Mam zastrzeżenia do obiektywizmu. A dodatkowo sędzia jakby chwali się swą neutralnością, bo niby stosuje taryfę ulgową i np. pozwolił na to, aby kardynał w międzyczasie przeszedł operację wymiany kolan. Sam fakt mówienia skazanemu, że mu trochę złagodzi karę, bo najwyraźniej zreflektował się on po swym występku i żałował, gdyż prowadził się bez skazy przez następne 22 lata, przypomina leczenie rany solą. Podobnie jest z zawoalowaną pogróżką, że jest w stanie zmusić G. Pella, jeśli on sam nie zgodzi się na pobranie jego DNA przez policję.
Dopiero z deliberowania sędziego nad wyrokiem wywnioskowałem dlaczego temat nieżyjącego kolegi był tak istotny dla oskarżycieli - to bowiem najwyraźniej zadecydowało o niemal podwojeniu kary. Okazało się, że G. Pell tym samym stał się seryjnym przestępcą, a tych każe się ostrzej. Będzie wpisany do rejestru poważnych przestępców seksualnych.
Jeśli odwołanie przyniesie uniewinnienie, postawa sędziego Kidda w tej sprawie okaże się wielce kontrowersyjna, jeśłi nie kompromitująca, choć dla pewnych kręgów pozostanie on sztandarowym pozytywnym przykładem postępowca-buldożera.
Z tego podsumowania widać też, że obrońca Pella był nieodpowiednim wyborem - okazał się być zbyt emocjonalny, drapieżny i ostry. To mogło odstręczyć i zantagonizować ławę przysięgłych. Nie dość, że nic nie wywalczył, to jeszcze jego wypowiedzi zostały użyte przez sędziego jako okazywanie braku współczucia - rodzaj kupieckiego targowania się o skrócenie kary o kilka dni. Wyglądało to tak, jakby wiedział, że Pell jest winny i chciał "urwać" trochę z wyroku - co jest nagminne w procesach kryminalistów.
Dla schorowanego 77-letniego Pella (m.in. ma dwa rozruszniki serca, cukrzycę) nie było chyba istotnej różnicy czy skazany będzie na 6 czy na 15 lat więzienia. Sędzia zastosował częściową kumulację 5 kar, z których najsroższa opiewałaby na 10 lat, a nie zwyczajowe odsiadywanie tych kar równocześnie/równolegle. Jest spora szansa na to, że G. Pell - tak czy owak - zakończy swe życie w celi więziennej. Nawet jeśli zostanie uniewinniony, jego reputacja, a w zasadzie historia jego całego życia będzie zbrukana.
Zadziwił mnie pewien aspekt tej sprawy. Mianowicie, już na drugi dzień po ogłoszeniu wyroku przez sędziego, wiele stron w internetowych encyklopediach, gdzie widnieje nazwisko G. Pella, zostało poprawionych przez dodanie określenia "convicted pedophile". Skąd ten pośpiech? Przecież wyrok nie jest prawomocny. I dlaczego "convicted pedophile" a nie "convicted child offender/abuser "? Jest jednak duża różnica w znaczeniach.
Zaś w mediach lewicowych pojawiły się wywiady/sondaże, że instytucja "Melbourne Response" założona przez G. Pella w 1996 r., badająca skargi na duchownych i całkowicie niezależna od archidiecezji, wypłacająca odszkodowania do $75 tys. za każdy wiarygodny przypadek nadużycia, ale pod warunkiem zobowiązania się ofiary do tego, że kompensacja definitywnie kończy sprawę, powinna być uznana za niebyłą, bo założył ją "convicted pedophile". M.in. dlatego, aby zwolnić ofiary z warunku poufności i ostateczności, co umożliwiłoby im ponowne ubieganie się o dalsze odszkodowania.
Zauważyłem też, że w nowych sprawach o molestowaniach, gazety lubują się w tych (i je eksponują), gdzie sprawcami są osoby, które otarły się kiedyś o stan duchowny, bądź zostały z niego dawno temu usunięte. Dodatek słowa "ex-priest" w nagłówku najwyraźniej podwyższa poczytność.
George Pell był - z różnych powodów - niewygodny dla wielu. A to nie dał sprowokować się tęczowym aktywistom do draki w katedrze. A to ominął przy rozdawaniu komunii premiera Jeffa Kennetta, gdyż wiedział, że nie jest katolikiem. Nawet liberałka Amanda Vanstone, dość rezolutna była minister w rządzie Johna Howarda, oświadczyła niedawno publicznie, że chociaż nie spotkała się nigdy z Pellem, to zasłyszane/przeczytane w przeszłości opinie o nim powodują, iż wyobraża go sobie jako nieprzyjemną, arogancką osobę, pełną wyniosłości.
Walczył też wytrwale - być może zbyt ostro - o dobro Kościoła. Uważał, że w razie nadużyć powinien być on traktowany tak, jak każda inna instytucja. Na budowie można zginąć, w szpitalu można umrzeć. O ile nie wykryje się zaniedbań/zaniechań, naruszenia procedur, braku szkolenia czy złej woli, to instytucja zatrudniająca jest w zasadzie bezpieczna przed ogromnymi konsekwencjami finansowymi. Karze się sprawcę/winnego. To stąd bierze się taka popularność kosztownych ubezpieczeń zawodowych.
Od lat trwały "podchody" by "dopaść" Pella. Miał pięć spraw - o niedopilnowanie obowiązków w Ballaracie, o ochranianie "pedofilów" (chodzi o księży-homoseksualistów), o wykorzystywanie nieletnich - ze wszystkich wyszedł uniewinniony.
W tle pojawiały się nadzieje na zbankrutowanie Kościoła w Australii (tak, jak zbankrutowano skautów w USA), już liczono jego majątek i szacowano ile da się z niego urwać. Pell wygrywał, ale kosztem grubych milionów dolarów wydanych na prawników. Podobne kwoty musieli stracić oskarżyciele, choć pewnie zapłaciliśmy my, podatnicy - poprzez Legal Aid. Czytałem jego dawną refleksję, że żałuje, iż wydał te krocie na prawników, bo wolałby je przeznaczyć na odszkodowania dla rzeczywistych ofiar molestowania.
No i nie można zapomnieć o Królewskiej Komisji d/s seksualnego wykorzystywania nieletnich. Wydano pół miliarda dolarów, opublikowano statystyki, nagłośniono rzeczywiste i wyimaginowane paskudztwa. Rozszerzono kodeksy, zaostrzono kary, zarekomendowano zmiany, powołano ciała, głównie z myślą o większym bezpieczeństwie nieletnich w instytucjach w przyszłości.
A potem zaległa cisza, bo sprawców albo już ukarano, albo wymarli, albo są zbyt chorzy, by stanąć przed sądem.
Zaś nowi sprawcy okazali się pracownikami państwowymi: nauczycielami, pielęgniarzami, opiekunami lub członkami organizacji młodzieżowych. Tych sprawców można było wyrzucić z pracy i wtrącić do więzień, ale wielkich odszkodowań nie można się było spodziewać.
Myślę, że jednym z powodów, dla których tak uprzykrzano życie kard. Georgeowi Pellowi było usiłowanie pokazania, że jednak coś się robi w tym temacie i odwrócenia uwagi od fetorku we własnej stajni Augiasza.
Włodzimierz Wnuk
Wyjątkowo kompletna, fachowa i rzeczowa relacja. Gratuluję. Podziwiam bardzo profesjonalne potraktowanie tematu.Każda zainteresowana tą sprawą osoba powinna to przeczytać.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za rozszerzenie i rozjaśnienie mojego poglądu na tę sprawę.