Dawny budynek Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, obecnie Uniwersytetu Medycznego |
ODCINEK dziewiąty Autobiografii Naukowej Ryszarda Opary
POWRÓT na WAM
Na WAM wróciłem pod koniec września. Powitano mnie tam, prawdziwie - jak bohatera, po przejściach. Szczególnie koledzy z mojego byłego kursu X. Teraz byłem na XI, gdzie dowódcą okazał się znany, legendarny z dyscypliny, oficer liniowy - ppłk Adamczyk. Niestety, podpadłem mu już drugiego dnia. Po kolacji poszedłem do kolegów z kursu X, by pogadać, powspominać. Znalazło się też parę butelek wódki...
Zagadaliśmy się. Spóźniłem się (parę minut) na apel wieczorny, który był dokładnie o 21.30. Czekał na mnie ppłk Adamczyk, kazał chuchnąć…i z miejsca, w obecności wszystkich kolegów ukarał mnie za nieobecność na apelu - pięcioma dniami „aresztu ścisłego”. Przy okazji dodał:
- W zeszłym roku wyrzucili obywatela podchorążego (czyli mnie) z uczelni WAM, za organizację ulicznej awantury! Teraz, to ja sam, osobiście dopilnuje, aby podchorąży nigdy nie skończył naszej akademii - WAM.
Moje powody spóźnienia, tłumaczenia i przeprosiny całkowicie zlekceważył. Byłem całkowicie załamany. Nie wiedziałem co robić. Za 2 dni, rozpoczynały się zajęcia, wykłady ze studentkami; a ja musiałem iść do „pierdla” na 5 dni aresztu ścisłego. I za co...? Za parę chwil wspomnień i słabości. Ładny początek, pomyślałem.
Siedząc samotnie w areszcie, przyrzekłem sobie solennie, że odtąd będę całkowicie się stosował do regulaminów. I, że muszę zrobić wszystko by tym razem ukończyć studia. Jedynym pozytywnym może efektem tej sprawy był fakt, że odtąd znakazłem się „na cenzurowanym” a w związku z tym nikt nie nalegał na mnie, abym zapisał się do PZPR i Koła Młodzieży Wojskowej. Pozostałem do końca właściwie, jedynym podchorążym całkowicie bezpartyjnym na roku.
Następne miesiące przebiegały już zgodnie z planem. Byłem zdolnym studentem wcale nawet nie musiałem zbyt dużo uczyć się i zawsze miałem dobre stopnie. Na studiach, nie oblałem żadnego kolokwium czy egzaminu. Nigdy. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek otrzymał ocenę dostateczną. Chyba tylko… z zajęć politycznych. Nawet z anatomii dostałem piątkę na końcowym egzaminie, choć akurat w tym przedmiocie, jak wspominałem wcześniej według Profesora Wasilewskiego - piątka była dla Pana Boga, czwórka dla niego i profesorów; trójka dla studentów. W dodatku, ja nawet nie zdawałem egzaminu.
Udało mi się to w bardzo prosty sposób. Przystąpiłem do ogólnopolskiej olimpiady anatomicznej dla studentów medycyny. Podczas tegoż konkursu, dostałem taką właśnie celującą ocenę, którą potem musiano wpisać, po prostu do mojego indeksu. Nie popełnił jednak tego grzechu, oczywiście sam Prof. Wasilewski.... a jego zastępca, Prof. Zapędowski. Zresztą od tamtej pory; za poradą starszego kolegi, zdecydowałem wszystkie możliwe egzaminy, zdawać „przed terminem”. Strategia ta była super prosta. Uczyłem się szybko, wystarczyło mi raz dobrze, powoli przeczytać tekst i byłem gotów do egzaminu.
Podczas, gdy moi koledzy kuli do egzaminów - był maj, mój raj – a ja byłem już po….wszystkim, studentem kolejnego roku. No i mogłem cieszyć się wiosną: kwitnącą, radosną. No i wiosną ludzie - zwłaszcza dziewczyny inaczej wyglądają...
Zawsze uważałem, że najpiękniejszy czas w roku to koniec maja; początek lata (pogoda, zieleń, słońce) oraz potem złoty wrzesień (kolory lasu i wody, żniwa urodzaju i wszystkie barwy jesieni). W lasach, jak i wśród ludzi są otchłanie przyrody - wszystko się rodzi, rozwija - potem umiera. A śmierć zaczyna się 1-go listopada: „Zaduszkami” - ma kolory deszczu, wiatru, śniegu przemijania.
Każdego roku studiów WAM-u, mieliśmy w lipcu obóz wojskowy, na poligonie w Drawsku.
Były to ciekawe czasy, ćwiczenia, manewry, alarmy, krótko mówiąc: „przygotowania jakiejś tam wojny”. Jedynym (wtedy) oficjalnym, naszym przyjacielem narodowym były ZSRR oraz Układ Warszawski, a głównym wrogiem - przynajmniej na tych wykładach - były Niemcy Zachodnie, USA i NATO.
To nie do wiary, jak to wszystko i szybko później diametralnie się zmieniło. Obecnie Polska jest członkiem NATO; przyjacielem stały się Niemcy. Wrogiem jest Rosja i wszystko- co z nią związane. Niezbadane wyroki nieba i decyzje Pana Boga, bez względu na to kim są Oni - aktualni decydenci.
Na obozach wojskowych, spaliśmy w dużych brezentowych namiotach- 12 podchorążych w każdym namiocie. Było ciasno i duszno. Większość kolegów paliła papierosy, a ponieważ nie wszyscy się myli, niektórzy w dodatku nie prali skarpetek, bielizny, zaduch i smród w namiotach był trudny do zniesienia. Ponieważ było na ogół ciepło - bardzo często spałem pod gołym niebem. Tego trzeba doświadczyć, nie bać się i przeżyć. Proszę mi wierzyć.
Nie ma lepszego snu, wypoczynku; niż zasypiać w blasku i bezmiarze gwiazd, a otwierając rano oczy -widzieć niebo oraz wschód słońca przedzierającego się poprzez liście zieleni, drzew. Budzić się do śpiewu ptaków - kolorów nowego życia i nieba błękitu. A chmury... są tylko bukietem kwiatów, w przestrzeni tego co ponad.
Po czwartym roku studiów -22 lipca 1972 r., nagle zmarł mój tata. Byłem na obozie w Drawsku; i otrzymałem od matki ten telegram smutku rozpaczy. (Ciągle nie było telefonów komórkowych). Natychmiast poszedłem do mojego dowódcy, płk Adamczyka, z prośbą o przepustkę na pogrzeb. Dostałem odmowę wyjazdu. Dowódca stwierdził, że wątpi w autentyczność telegramu i że on, po prostu podejrzewa „jakiś kolejny numer” z mojej strony, zwyczajną chęć wyjazdu na przepustkę. Odpowiedziałem zdumiony, że moim zdaniem są pewne nieprzekraczalne granice wartości, ale nigdy bym nie żartował ze śmierci ojca. Ponowiłem więc swoją prośbę a słysząc odmowne „Nie”- krzyknąłem zdenerwowany: że mam w dupie i „pierdole” tę całą zabawę w wojsko i natychmiast wyjeżdżam. Albo proszę mnie teraz aresztować, założyć kajdanki i wsadzić do pierdla! Inaczej nikt i nic, mnie tu na zatrzyma. Żaden rozkaz.
Dowódca zbył mnie dziwnym wzrokiem i milczeniem. Nie było żadnej już reakcji, ani odpowiedzi. Natychmiast założyłem mundur polowy i ruszyłem pieszo na stację w Drawsku. Niestety miałem jeden materialny, dość trudny do rozwiązania problem: brak pieniędzy na bilet. Szef Kompanii nie chciał, na moją prośbę tego dnia; pewnie na rozkaz dowódcy wypłacić, należnego mi żołdu.
Wsiadłem do pociągu, próbując podróżować na gapę. Poszedłem wpierw do konduktora, usiłując wytłumaczyć mu moją sytuację - pokazałem telegram. Niestety, konduktor kazał mi wysiąść na następnej stacji -w Złocieńcu. Tam zawsze była żandarmeria WSW. Jak twierdził bał się kontroli. Nie miałem wyjścia. Musiałem to zrobić, a stamtąd pieszo, ok. 15 km, wracać nocą – z powrotem do obozu w Drawsku.
Do Warszawy było za daleko (ok 350 km) na pieszą wyprawę, nie miałem mapy, nie znałem trasy. Nie było wtedy GPS. Zresztą i tak na pogrzeb bym nie zdążył; szybkim marszem zajęłoby to tydzień.
Następnego dnia podczas apelu, zostałem wezwany z szeregu i ukarany. Dostałem 7-dni „aresztu” ścisłego: za niecenzuralne słowa wobec dowódcy, niesubordynację „brak wyglądu zewnętrznego” tzn. zbyt długie włosy – takie dodatkowe uzasadnienie kary. W tamtych czasach, wszystkie włosy, które wystawały spod czapki były uznawane, za zbyt długie, niezgodne z regulaminem. A przecież, wtedy na świecie królowali Beatlesi, w naszym kraju Czesław Niemen a „długie włosy” były bardzo w modzie - każdy młody chłopak chciał takie mieć. Oczywiście było mnie wtedy, już wszystko jedno.
Myślałem o ojcu, który miał być pogrzebany nazajutrz. To był bardzo niemiły zgrzyt w moich stosunkach z dowódcą naszego roku. Nie zapomniałem mu tego nigdy - i nigdy więcej w życiu nie zamieniłem z nim ani słowa, choć spotykaliśmy się jeszcze nie raz. Nawet po latach, przy spotkaniach rocznicowych, przy nim - zawsze stałem milczeniem.
Od 5-go roku akademickiego, naszym dowódcą został starszy kolega, z kursu IV - dr Marian Brodzki (później Profesor Chirurgii) i nasza sytuacja diametralnie się zmieniła. Nagle wszyscy otrzymaliśmy stałe przepustki. Można było praktycznie wychodzić i wracać, kiedy nam pasowało, bez ograniczeń. Życie zaczęło wracać do normalności.
Ostatnie 2 lata studiów, oprócz tego, że byliśmy zakwaterowani w koszarach, niczym się nie różniły od cywilnych, przebiegały bez większych zakłóceń: wykłady, ćwiczenia, egzaminy… Były momenty... mniej lub bardziej interesujące w życiu osobistym, ale utkwiły mi w pamięci tylko niektóre.
Ponowne ataki młodości i „hormonów”
Na pierwszym roku podczas zajęć z anatomii poznałem śliczną Helenkę, w której zakochałem się... od pierwszego wejrzenia. I to nie tak jak robił Sztaudynger, który pisząc o „miłości od pierwszego wejrzenia, najpierw rozbierał a potem oceniał” Helenka mieszkała w Łodzi, uwielbiała tańczyć i chyba dlatego...u niej miałem szanse. Zawsze dobrze się ruszałem na parkiecie, miałem dobry słuch, wyczucie rytmu. Szybko wywiązała się między nami wpierw sympatia, potem połączyło nas uczucie.
Niestety z konsumpcją uczuć było gorzej; Helenka mieszkała z rodzicami, którzy pilnowali jej jak oczka w głowie. Była „jedyno-oczką”. Przesiadywałem u niej wszystkie wolne wieczory, ale jej mama i tata zawsze byli obok - w gotowości. Myśmy udawali, że pilnie się uczymy - anatomii. Czasem było to przerwane cichym pocałunkiem, pieszczotą. Nawet, kiedy poszliśmy do kina, zawsze czułem czujny wzrok taty na moich plecach, czujność mamy na moich rękach .
Pamiętam dobrze taki moment. Kiedyś byliśmy razem w jej pokoju (choć drzwi do niego musiały być zawsze otwarte). Po krótkiej chwili pieszczot i pocałunku, zadałem jej proste pytanie. Oczywiście z anatomii: - A co to jest za kość?
W tym momencie, wziąłem ją za rękę i położyłem...na moim podbrzuszu. Helenka z początku nie zorientowała się, o co mi chodzi i poważnie zastanawiała się nad odpowiedzią. Po chwili jednak... zaczerwieniła się bardzo...no i wyszła z pokoju. Chyba nie szukała pomocy w odpowiedzi u mamy ani taty ale kiedy wróciła miała na twarzy wyraz tęsknoty, miłości. Potem uśmiechała się do mnie – jakoś tak wyjątkowo czule.
Ale ten wieczór był pamiętny, udany - choć nie do końca, przynajmniej nie dla każdego.
Następnej soboty rodzice poszli na imieniny. Byłem u niej w kilka sekund po wyjściu „starych”. (Chociaż poprzedniego dnia, udając, że nic nie wiem o imprezie rodziców, głośno skarżyłem się, że będę miał w weekend służbę na WAM). Czekałem pod oknem na sygnał zgaszonego światła.
Przyniosłem w prezencie jakąś najnowszą płytę (pocztówkę) zespołu The Beatles. Puściliśmy ją od razu, zaczęliśmy tańczyć, przytulać się, potem rozbierać i tak „w rosole” przeszliśmy do sypialni. Było cudownie i pierwszy raz...
Patrzyliśmy sobie w oczy a nie na czas, jako bardzo szczęśliwi, przytuleni. W pewnym jednak momencie ekstazy, nagle zabłysło światło. W drzwiach pokoju stali oniemiali rodzice.
Wrócili wcześniej, niespodziewanie, przed naszym czasem rozstania, no i - myśmy czasu nie liczyli. Sytuacja była paraliżująco, niewytłumaczalna. Płyta z piosenką „Yesterday”, zacięła się i ciągle grała, pojękiwała -”ta ra ra ra – ta ra ra ra”.
My leżeliśmy w bezruchu. Nago. Mój mundur wojskowy był w drugim pokoju obok, gdzie siedzieli rodzice. Kończyła się moja przepustka i w przypadku spóźnienia groził mi znowu kolejny areszt. Musiałem wejść do pokoju i przykrywając swą nieskromność... krawatem - wziąć mundur. I zniknąć. Niestety - musiałem… Po wyjściu na schodach słyszałem wrzaski ojca i płacz Helenki. Pędem rzuciłem się w stronę koszar.
Zdążyłem w ostatniej sekundzie przed apelem wieczoru. Wieczór dla mnie zakończył się bez aresztu. Myślałem cały czas o mojej ukochanej i o tym, co ona – tam, teraz przeżywa. Czułem się trochę jak podły tchórz, który uciekł z miejsca wpadki. Ale z drugiej strony i tak by mnie stamtąd na pewno przegonili. Próbowałem dzwonić do Helenki - parę razy w niedzielę. Bez skutku. Nie mogłem doczekać się poniedziałku, ale niestety, stała się rzecz dość dziwna. Helenki nie było na wykładach z anatomii. Jak się potem okazało…nie przyszła już nigdy….,więcej na wykłady.
Następne tygodnie, próbowałem wielokrotnie dodzwonić się do niej. Bez skutku nikt nie odbierał. Ona w ogóle nie przychodziła na zajęcia. Parę razy podszedłem pod jej dom, czekając tam w ukryciu. Pewnego dnia spotkałem jej matkę. Była smutna, nic nie mówiła. Poszliśmy na kawę do Bristolu. Okazało się, że Helenka była „przy nadziei”, którą ojciec nakazał jej przerwać - jak i studia medyczne!
A potem, jak się dowiedziałem, wysłał moją Helenkę, za karę… do zakonu, chyba Elżbietanek. Nie mogłem tego absolutnie zrozumieć. Niestety niewiele mogłem też zrobić. Choć zawsze uważałem, że ojciec postąpił wyjątkowo głupio i bezdusznie. Byłem gotów ożenić się z nią. Powiedziałem o tym matce. Ale niestety…ojciec zdecydował inaczej. Mój romans z Helenką zakończył się. Nigdy więcej jej nie widziałem, choć nasz ostatni wieczór będę pamiętał zawsze.
Ryszard Opara
NEon24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy