Wołodimir Zełenski w filmowej roli prezydenta Ukrainy. Kadr z serialu Слуга народа . Fot. printscreen YT |
Rozkład głosów, zarówno w pierwszej jak i drugiej turze, pokazuje, że Ukraina faktycznie nie jest państwem unitarnym, jak by tego chcieli nacjonaliści banderowskiej proweniencji z Zachodniej Ukrainy, czyli Hałyczyny, której stolicą jest Lwów, zwany niekiedy Bandersztatem.
Okazało się, że Poroszenko, wyciągający na pierwszy plan nacjonalistyczne hasła w rodzaju „armia, mowa i wiara”, budujący nową zjednoczoną ukraińską cerkiew prawosławną, której szef, Epifaniusz, jawnie nazywa Banderę bohaterem i ogłasza, że „gdy nazywają nas banderowcami, to my jesteśmy z tego dumni”, ten Poroszenko, usiłujący budować państwo na banderowskiej ideologii i tradycjach, Poroszenko zapowiadający walkę do końca o odbicie Krymu i Donbasu, przegrał z kretesem.
W drugiej turze Poroszenko uzyskał większość głosów tylko w obwodzie lwowskim oraz części tarnopolskiego i w samym Tarnopolu, gdzie także przeważają banderowcy, oraz w mieście Iwano-Frankiwsk (dawnie Stanisławów). Wszędzie indziej wygrał Zełenski. Takie wyniki jasno pokazują, że Ukraina, na szczęście, nie stała się banderowska, zaś Poroszenko usiłujący budować państwo na tej ideologii poniósł zupełną klęskę i zamiast rozciągnąć to na całą Ukrainę sam zagonił się i zamknął w banderowskim rezerwacie w Hałyczynie. Jego polityczny pomysł na Ukrainę okazał się ślepym zaułkiem.
Jest jeszcze inny element, który stał się mocno widoczny w wyniku tych wyborów. Oficjalna ukraińska propaganda cały czas głosiła, że w Doniecku i Ługańsku działa rosyjska armia i tylko dlatego nie można tam ustanowić pomajdanowej ukraińskiej władzy, która jest, jakoby rzekomo, popierana przez cywilną ludność. Opowieść o rosyjskiej interwencji jest także przeważająca wśród mediów w Polsce. Tymczasem wyniki wyborów w tych częściach obwodów donieckiego i ługańskiego, które są pod kontrolą władz z Kijowa, przeczą takim twierdzeniom.
Gdyby tak rzeczywiście było, to w rejonach „wyzwolonych” od separatystów poparciem powinien się cieszyć Poroszenko, a liczba głosów dla kandydatów prorosyjskich powinna być tam marginalna. Jest zaś dokładnie odwrotnie. Poparcie dla Poroszenki w obwodzie donieckim i ługańskim (części kontrolowanej przez siły zbrojne Ukrainy) jest właśnie marginalne i w drugiej turze, podobnie jak i w pierwszej, było w granicach 10 proc. Można zatem uważać, że na obecnego prezydenta głosowali tam tylko funkcjonariusze sił bezpieczeństwa, administracja rządowa, cześć armii i inne służby podległe władzy, zaś poparcie miejscowej ludności było na bardzo niskim, wręcz śladowym poziomie.
Tymczasem kandydaci prorosyjscy osiągnęli tam w pierwszej turze bardzo dobre wyniki. Do takich kandydatów należy zaliczyć Jurija Bojko i Ołeksandra Wiłkuna. Bojko, który odbył przez wyborami wizytę w Moskwie i był przyjęty przez premiera Rosji, uzyskał w pierwszej turze, w tych dwóch obwodach, najlepszy wynik ze wszystkich kandydatów (obwód ługański – 44 proc., doniecki – 37 proc.). Wiłkun zdobył w obwodzie donieckim 12 proc., zaś w ługańskim 9 proc. Widać, że pomimo ograniczeń wynikających z działań administracji i sił bezpieczeństwa, kandydaci zdecydowanie prorosyjscy zdobyli tam łącznie nawet więcej niż połowę głosów.
To świadczy o tym, że powinniśmy zmienić swój osąd na temat tego, kto tam kogo zaatakował, a kto się broni na własnej ziemi. Wyniki wyborów i poparcie prorosyjskich kandydatów świadczą o tym, że to właśnie siły bezpieczeństwa i armia Ukrainy, są tym elementem, który wtargnął na tereny zamieszkałe przez ludność, która zdecydowanie nie chce u siebie obecności sił reżimu z Kijowa.
Przez całe pięć lat ta ludność potrafiła obronić się przed siłami armii ukraińskiej i przeróżnych ochotniczych formacji tworzonych przez oligarchów i szowinistyczne ugrupowania. W ten sposób mieszkańcy Doniecka i Ługańska z separatystów stali się narodem i ich powrót do ukraińskiego państwa nie jest już możliwy. Zresztą Donieck był do rewolucji bolszewickiej częścią Obwodu Wojska Dońskiego, zanim za sprawą reżimu Lenina nie został wydzielony i włączony do Ukrainy. Ale jak widać kozackie tradycje są tam nadal żywe i nie przestraszyli się oni sił wysyłanych na ich ziemię przez władze z Kijowa.
Na koniec jeszcze jedna konstatacja. Ukraina jest obecnie jedynym krajem na świecie, poza Izraelem, gdzie funkcje prezydenta i premiera będą pełnić osoby będące etnicznymi Żydami, czyli takimi, gdzie oboje rodziców także było Żydami. Chodzi o prezydenta-elekta Zełenskiego i obecnego premiera Wołodymyra Hrojsmana. Tak podaje izraelski portal Times of Israel. Co ciekawe, według raportu izraelskiego ministerstwa do spraw diaspory (Ministry for Diaspora Affairs) , Ukraina jest jednocześnie krajem, gdzie występuje najwięcej incydentów antysemickich. Za rok 2017 było ich aż 130, to jest więcej niż we wszystkich innych krajach tego regionu Europy razem wziętych.
Były ukraiński prezydent Leonid Kuczma napisał swego czasu książkę pod tytułem: Ukraina to nie Rosja. Zawarł tam ciekawe uwagi na temat historii i kształtowania się tego państwa. Zauważa m.in.: „Kaganat Chazarski – jedyna w dziejach próba odtworzenia państwa żydowskiego poza Izraelem. Chazaria przetrwała niemal dwa wieki i cały czas wojowała z Rusią”.
Owo państwo chazarskie istniało ponad tysiąc lat temu na obszarach wchodzących w skład dzisiejszej Ukrainy. Rządzące w nim elity wyznawały religię judaistyczną i próbowały uczynić z judaizmu religię panującą. Doprowadziło to do walk wewnętrznych i osłabienia, czego efektem było ostateczne podbicie państwa Chazarów przez prawosławną Ruś.
Czyżby cała ta historia miała się znowu powtórzyć? Wiele na to wskazuje, ale jest także kwestia, którą trzeba tu brać pod uwagę. Jak stwierdził kiedyś Karol Marks, historia powtarza się po raz drugi jako komedia. W przypadku dzisiejszej Ukrainy jest to tym bardziej możliwe, że główna rola w państwie została właśnie obsadzona przez komediowego aktora, i to nie byle jakiego, a dobrego żydowskiego.
Obecnie na samym szczycie władzy w Ukrainie mamy dwóch Żydów. Osoby z tej grupy etnicznej znajdują się wśród prominentnych postaci także w innych dziadzinach, szczególnie w mediach i biznesie.
Przykładem może tu być Ihor Kołomojski, jednocześnie oligarcha finansowy, magnat medialny, działacz żydowski, polityk kontrolujący swego czasu ważny obwód dniepropietrowski i właściciel trzech paszportów. W czasach majdanu w roku 2014 mocno zaangażował się w jego popieranie i określał siebie dziwacznym mianem: żydobanderowiec. Po konflikcie z Poroszenko zmienił co nieco swoje poglądy i ma się teraz chyba już tylko za zwykłego chasyda.
Tak to wyglądają kolejne próby budowy państwa na Ukrainie. Dziwne to, zmienne, niestabilne, czasami straszne, a czasami śmieszne. Widać, że ci co chcieli budować państwo według wzorów Bandery, przegrali. Nie będzie zatem Ukraina Bandersztatem. Ale czy wyłaniający się stan, napominający państwo Chazarów, długo się utrzyma? Pewnie też nie.
Z polityków polskich o tej kwestii ukraińskiej najbardziej trafnie wypowiedział się, jak dotąd, Roman Dmowski, który już 90 lat temu napisał słowa nawet bardziej aktualne dziś niż wtedy: „Są wszakże i tacy, którzy rozwiązanie tej kwestii przez oderwanie Ukrainy od Rosji przedstawiają sobie bardzo sielankowo. Ci naiwni najlepiej by zrobili, trzymając ręce od niej z daleka”.
Stanisław Lewicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy