Życie powinno być nieskazitelną muzyką, pełną harmonii z naturą, która przynosi cuda zdrowia. Aby dobrze rozpocząć życie, trzeba mieć ostre, wyczulone zmysły poznawania: słuch, wzrok, węch i smak. Trzeba mieć dotyk wyczucia; poprzez myśli, poznać wszystkie nuty istnienia. Trzeba wiedzieć - w co grać; czego inni chcą słuchać. I chociaż to musi być całkowicie własna kompozycja - tak trzeba grać... Muzyką własnego istnienia.
Drugi odcinek AMEN - Autobiografii Naukowej Ryszarda Opary
Rozdział I
CZYLI …moja prawda na początku – od początku.
Dzieciństwo i Młodość
Urodziłem się w niewielkiej miejscowości Łobez, koło Szczecina. Moi rodziciele byli z wykształcenia nauczycielami - tam kilka lat po wojnie, zostali wysłani do pracy. Tam też właśnie się poznali. Wkrótce potem pobrali, zresztą wtedy nie było innych akceptowalnych wyborów ani możliwości. Ich miłość zaowocowała - w krótkim, niemal co rocznym proroka czasie - trójką synów.
Jak dowiedziałem się wiele lat później, z opowiadań rodzicieli; w dniu moich urodzin, słońce wstało jak to latem z samego rana, ale weszło w jasność, spoza ciemnych, kłębiastych chmur dość późno. Moja mama leżała w połogu całą noc. Ok. 6-tej rano, na dworze zaszumiały gwałtowne wichury. Niebo wydawało się być pokryte ostrą łuną czerwieni. Czasami ostro i gwałtownie tam zagrzmiało; błyskały pioruny, choć deszczu i chmur nie było widać, a błyski tak wcześnie rano, zwłaszcza latem, były raczej rzadkością.
W momencie moich narodzin, według relacji mamy - zapanowała nagle błoga cisza i błękit a wokół zaczęła grać radość. Jakby tam, te niebiosa znając przyszłość, dokonały swoistego, niezrozumiałego dla nikogo zwrotu, demonstrując, oznajmiając „wszem i wobec” nadejście zmian cyberprzestrzeni.
Był 28 czerwiec 1950 roku. 5 lat po II Wojnie Światowej. Dokładnie 32 lata wcześniej...podpisano Traktat Wersalski. Sześć lat później robotnicy w Poznaniu, wyszli na ulicę, aby protestować swoje niezadowolenie przeciwko manipulacjom rynkowym i socjalnym jedynie słusznej władzy ludowej. Ale... tego dnia, prócz rodziców, położnej i Niebios... gdzieś tam wysoko, Nikt moich narodzin nie zauważył. I nie zapisał.
Kilka pierwszych, nieświadomych lat życia, mieszkałem z rodziną, w drewnianym domu nad Regą który zajmowało kilka innych rodzin. Każda w innym pokoju. Wspólne były kuchnia, łazienka i WC. Latem, toalety i pralnia były nad rzeczką Regą, która malowniczo opływała miasteczko, dążąc uparcie do swego ujścia –gdzieś tam w Bałtyku.
Niewiele z tych dni dzisiaj sobie przypominam. Jeden moment szczególnie utkwił w mej pamięci: to wielki ból, który poczułem w okolicach serca i który niemal fatalnie się dla mnie skończył. Moja matka akurat szorowała szczotką ryżową, klęcząc na kolanach, drewnianą podłogę i nagle, pod paznokieć dużego palca, weszła jej olbrzymia, długa drzazga. Widok cierpienia i łzy zmęczonej – tej wyjątkowej kobiety mojego życia – matki; jej krew płynąca po podłodze...uderzył mnie srogo... W tej samej sekundzie poczułem olbrzymi ból serca, który pamiętam do dziś. Ponoć zbladłem, zemdlałem, moje serce na moment przestało bić. Ojciec i Matka z zakrwawionymi rękami, w ogromnej panice próbowali, swoimi sposobami mnie jakoś reanimować. Zrobili to jednak z miłością, więc skutecznie. Przeżyłem do dziś.
Drugi moment, który zakończył się również niemal tragicznie, znam z relacji ojca. Tuż przy oknie naszej kuchni rosła duża, wspaniała śliwa. Po jej drugiej stronie stał rodzinny wspólny wychodek, pełen różnych „dobroci” nawozów naturalnych, pochodzących równo od wszystkich mieszkańców naszego budynku. Dlatego też, ponoć owoce z tego drzewa były przepyszne. Nigdy potem w życiu, nie jadłem więcej tak dobrych śliwek. Do dziś pamiętam ich smak...miąższu - niezapomniany...
Pewnej niedzieli, zasiedliśmy całą rodziną w ogrodzie, zajadając się darami natury. Nagle, chyba w następstwie pośpiechu łapczywości oraz asyście brata, który mnie popchnął, wpadła mi do krtani duża pestka. Zacząłem się krztusić, dusić, zsiniałem, aż w końcu przestałem w ogóle oddychać. Ojciec błyskawicznie złapał mnie za nogi, z głową do dołu i zaczął walić po plecach aby usunąć tę pestkę z moich dróg oddechowych. Matka padła na kolana i zaczęła błagać Boga o cud, litość nad jej dzieckiem. Nie było tam żadnego udawania. Tylko matczyne uczucia, w najczystszej postaci wiary.
W rezultacie, któreś z tych działań: modlitwa czy też taty pleców walenie okazały się skuteczne. Pestka wypadła a życie i oddech, powoli zaczęły mi wracać do normy. Pół godziny później, znowu byłem na diecie śliwkowej. Znów się udało i jakby nic nie stało, życie wróciło do normy konsumpcji. Trzecie zdarzenie miało miejsce w znanej, jedynej w mieście stadninie koni.
Od dziecka uwielbiałem te zwierzęta. Miały takie piękne oczy. Wtedy myślałem, że chyba, może tylko krowy mają ładniejsze. Oczywiście, jak każdy młody chłopak byłem przekonany, że jestem małpą albo też rudą wiewiórką skaczącą z łatwością po drzewach. Z wiekiem, jakoś zmieniły się moje przekonania. Diametralnie.
Pewnego dnia podczas zawodów konnych, wdrapałem się z innymi chłopakami, na wielkie drzewo - dąb rosnący, pośrodku toru stadniny. Oczywiście, ja jako najlepszy, musiałem wejść gdzieś najwyżej. W pewnym momencie, pękła gałąź, zapewne sucha. Runąłem z kilkunastu metrów na ziemię, razem z kolegą, wprost pod kopyta rozpędzonego stada, dwudziestu paru koni. Obaj leżeliśmy w bezruchu... i w bezdechu kilka minut. Wszyscy oniemieli przerażeni. Okazało się jednak, że konie, o dziwo mnie nie zrobiły żadnej krzywdy. Jedyne siniaki pozostały mi po upadku z drzewa.
A przecież, któreś z tej setki kopyt, mogło mnie w pełnym rozpędzie, zwyczajnie kopnąć w głowę... Byłaby to, absolutna wina - przypadku losu. Mogłoby być po mnie i koniec. Ale nic takiego. To był prawdziwy cud życia, a może raczej przeznaczenie…. Mój kolega w upadku - nie przeżył tego kopyt przeznaczenia... Zginął mając 5 lat...
Te trzy zdarzenia z wczesnego dzieciństwa, które mogły zakończyć się dla mnie fatalnie -
świadczą absolutnie o tym, jak bardzo trudne i często nieodgadnione są losy człowieka. Życie, chyba nie może być (nie jest) dziełem przypadku. Nic się nie zaczyna i nie kończy - bez przyczyny.
Dzisiaj, po wielu latach dojrzałości, wiem jedno: moje wczesne losy dzieciństwa, są oczywistym dowodem, że: Mam do spełnienia określoną misję, którą z pewnością - muszę zrealizować.
• Chronologia lat szkolnych w latach 1955-1963
• Szkoła Podstawowa Nr 2 Zalesie Dolne, Piaseczno – Al. Kasztanów 17
W wieku 5 lat, (miałem 2-ch braci: starszego o 1.5 roku i młodszego o 3.0), nasza rodzina, głównie dzięki staraniom mamy, która pragnęła wrócić do dawnych, rodzinnych stron, przeniosła się do Zalesia Dolnego, (obecnie Piaseczno). Pani dyrektor Ewa Krauze, budowała tam właśnie szkołę podstawową - oferując moim rodzicom pracę, wraz z możliwością zamieszkania na terenie szkoły.
Całość to był jeden, „duży” pokój (z wnęką), kuchnią i łazienką, o łącznej powierzchni około 35m2. Było w mieszkaniu sporo braków, niedogodności. Ciepła woda była dostarczana tylko z tzw. bojlera ogrzewanego kuchnią węglową, trzeba było więc w niej stale palić. Było to możliwe jak był węgiel, a często go w tych czasach brakowało. Zimą w czasie ferii szkolnych, w ogóle nie mieliśmy ogrzewania centralnego. Ogrzewanie całego budynku szkoły, było po prostu zbyt kosztowne, nieopłacalne. Jednak w tamtych czasach, każda oferta - jakiegokolwiek lokalu - była wprost - nie do odrzucenia. Alternatywą był most albo ulica. Zamieszkaliśmy więc całą rodziną... i jakoś dawaliśmy sobie radę. Nie było nawet tak źle. A wszystko w życiu, nawet za ciasne buty, to tylko kwestia przyzwyczajenia...
Sytuacja uległa diametralnej zmianie, gdy kilka miesięcy potem, w naszym małym mieszkanku zjawił się brat ojca, z żoną i trójką małych dzieci. Przyjechali z Muszczarza, rodzinnej wsi rodziny Oparów – gdzie nie było żadnej pracy. Łącznie więc, nagle mieszkało nas 10 osób, w pokoju z kuchnią i... skończyła się sielanka. Zaczęły się prawdziwe dramaty codzienności i fizjologii konieczności. No... ale to tylko - i też - kwestia przyzwyczajenia.
Pięciu chłopców spało razem na podłodze we wnęce; moi rodzice w pokoju, brat ojca z żoną i córką w kuchni. Wspominaliśmy dawne, dobre czasy z rozrzewnieniem. Największym jednak, choć może prozaicznym problemem było...dostać się rano do ubikacji. Ten ból... wstrzymywania moczu będę już pamiętał do końca życia; dla dziecka jest to uczucie niezapomniane.
Tym bardziej, że rano, zwłaszcza zimą - nie można było nawet gdzieś tam „się wysikać” czy zrobić coś tam innego… na dworze. Przecież mieszkaliśmy w szkole; kręciło się wokół od rana sporo ludzi, w tym dziewczyny. A więc... dramat natury. Niezapomniany. Nierozwiązywalny.
Trzeba było załatwiać, wszystkie potrzeby nocą. A tegoż przecie... – nie zawsze można kontrolować. Właśnie wtedy, ściskając pośladki i kolana z bólu – złożyłem sobie, swoją pierwszą w życiu przysięgę.
Obiecałem sobie mianowicie, że jak dorosnę, zbuduję wielki dom, który będzie miał 10 pokoi, (tylu nas wtedy było) a przy każdym z nich będzie łazienka z toaletą. Przyrzeczenia tego dotrzymałem potem wielokrotnie, gdyż w ciągu moich następnych 50 lat drogi życia, przeprowadzałem się dookoła padołu zwanego światem –trzydzieści parę razy. Mieszkałem w przepięknych domach i pałacach. W każdym było tyle pokoi co i toalet. Dziesięć.
• Początki w szkole: głód, chłód i bieda….
Do szkoły podstawowej poszedłem już jako pięciolatek. Uważano mnie, za bardzo zdolne dziecko, ponieważ nim znalazłem się w pierwszej klasie, umiałem już czytać i pisać. Prawdziwy powód, był jednak bardziej prozaiczny. Rodzice chodząc codziennie do pracy nie wiedzieli - co ze mną zrobić. Po prostu. W mieszkaniu było zimno. Poza tym w czasie ich nieobecności przebywała tam ciotka z małą córeczką. Zarabiała jako krawcowa, więc ja jej, im - po prostu przeszkadzałem.
W szkole była stołówka, gdzie nas żywiono. Mama, mimo, że znała Panią Felcię -czyli szefową kuchni, nie zawsze mogła “przemycać” zbyt wielu obiadów dla pozostałych członków rodzinki, którzy już albo jeszcze nie chodzili do szkoły. Uczucie głodu, towarzyszyło nam na co dzień, rodzice byli biedni. Pensje nauczycieli nie były wtedy wysokie. Niewiele zresztą się, w tym względzie do dziś zmieniło. Pozostał ten sam socjalizm - nierówności systemowych; chociaż dzisiaj nazywa się tę rzeczywistość – w Polsce – tzw. „wolnym rynkiem”!
Pamiętam - pewnego dnia przyszedłem ze szkoły, po jakimś arcyważnym, (wygranym przez naszą drużynę meczu piłki nożnej), w którym w dodatku strzeliłem tzw. „szmatę” ale decydującego gola. Konkurowaliśmy z klasą IIB, ja chodziłem do IIA. Byłem „pawio” dumny z wygranej, jak najszybciej chciałem się podzielić tym faktem z rodzicami, braćmi... Oczekując pochwały - albo przynajmniej jakiejś nagrody – w darach natury. Byłem bowiem też prozaicznie, bardzo głodny; jak wilk w mroźnym lesie i spragniony wielbłąd na pustyni razem... do kupy wzięci...
Tymczasem w domu były pustki. Mama dorabiała, jak zwykle na korepetycjach, więc wróciła późno. Ojciec pijany i leżał na kozetce w kuchni... z wujkiem, chyba po jakiejś tam wspólnej libacji. Nigdzie... nie znalazłem nic - absolutnie nic do zjedzenia. No a moi bracia wszystko co było w zakamarkach kredensu zjedli i gdzieś tam pofrunęli. Z kieszeni spodni taty, wysypywały się pieniądze ale sklepy już były zamknięte, więc musiałem się położyć spać głodny - jak wilk... spragniony jak wielbłąd. To uczucie też będę pamiętać - do końca swoich dni.
Nie mogłem z tego powodu spać całą noc. Rozmyślałem: co i jak zrobić, aby nigdy już w życiu nie być głodnym i spragnionym; kiedykolwiek jeszcze cierpieć z podobnych powodów. Wtedy też zrozumiałem proste realia.
Syty - nigdy nie zrozumie głodnego i dokładnie tak samo na jest odwrót. Głodny – sytego. Aczkolwiek, wiele lat potem, ktoś mi powiedział, że „Głód to szlachetne uczucia” - albo, że...np. „zdrowo jest wstawać od stołu z poczuciem głodu”. Jak dziecko nie rozumiałem tych niuansów.
Wówczas, złożyłem sobie - drugą przysięgę: NIGDY W ŻYCIU NIE BĘDĘ GŁODNY I W MIARĘ SWOICH MOŻLIWOŚCI BĘDĘ POMAGAŁ, LECZYŁ ALBO KARMIŁ LUDZI.
Głód jest chyba najgorszym, poniżającym uczuciem, jakie może, a raczej musi odczuwać człowiek. To ekstremalna forma pragnienia.
Dla małego dziecka - to zjawisko jest absolutnie niewytłumaczalne.
Ryszard Opara
NEon24
CDN
Poprzedni odcinek: Ryszard Opara: AMEN - Autobiografia Naukowa (Wstęp)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy