Dr Ryszard Opara. Fot. archiwum prywatne |
Filozofia istnienia jest prosta - Całe życie jest walką. Od początku do końca. Pierwszym i zasadniczym krokiem do zwycięstwa - jest własne zdrowie i pokój ducha - życie w harmonii z naturą. (Ryszard Opara)
Dr Ryszard Opara wyemigrował do Australii w 1980 roku. W krótkim czasie osiągnął w pewnym, przynajmniej materialnym sensie, niemal wszystko. Potem nagle, wprost niespodziewanie to utracił.
Najpierw pracował jako lekarz, potem zaczął budować szpitale
i domy opieki. To dawało mu dużą satysfakcję i szanse spełnienia, nieznanej mu wtedy
misji. Swoim życiem i wysiłkami, mógł pomagać innym ludziom. Bez względu na ich
wiek, płeć, rasę, poglądy czy stan posiadania. Nie osiągnął tego, we własnym
gnieździe urodzenia, w Polsce ale na
emigracji - w Australii, gdzie tak naprawdę dopiero nauczył się
sztuki życia, medycyny, robienia interesów.
Na początku roku 2002, miałe na koncie wiele milionów dolarów i w sumie żadnych długów. Posiadał dwa piękne i duże domy w Polsce; rezydencję nad oceanem w Australii i Los Angeles . Wiele podróżował po świecie, był niemal wszędzie. Zasmakował wszelkich rozmaitości – niemal wszystkiego.
W wigilię Bożego Narodzenia 2002 roku przyszedł do niego Św. Mikołaj - komornik i...zabrał wszystko.
WSTĘP – Filozofia życia
Nasze życie może być absolutnym cudem; dziełem przyrody; żeglowaniem w słońcu, po oceanach szczęścia i raju; może też być ciągłą, codzienną i beznadziejną walką przeciwności, falami sztormów nieznanych czyli bojem z wiatrakami rzeczywistości. Wszystko zależy od nas samych - każdego człowieka.
Możemy o to życie walczyć albo zadeklarować obojętność czyli z góry poddać się przeznaczeniu. Możemy być dla siebie oraz innych: sterem, wiatrem i okrętem. Możemy też być całkowicie zbędnym balastem. Dla siebie i wszystkich wokół.
Będąc z zawodu i zamiłowania lekarzem praktykiem, często myślałem: czym jest; jak i komu służy - współczesna medycyna. Stawiałem sobie i innym zawsze mnóstwo pytań - szukając odpowiedzi. Niektóre z nich czułem niemal instynktownie, inne przychodziły wraz z latami doświadczeń oraz dojrzałością; analizą przeżytych dramatów, niepowodzeń, wydarzeń losu, ostrych bólów i radości doznanych; rozkoszy spełnienia...własnych marzeń, przeznaczenia.
Jako anestezjolog, lekarz pogotowia, czy OIOM – (Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej) często cierpiałem z powodu bezsilności widząc, że nie mogę pomóc...ani zatrzymać procesu umierania; często to dotyczyło ludzi młodych, zdrowych, takich jak ja, którzy mogliby długo jeszcze żyć, gdyby nie jakiś wypadek, zbieg beznadziejności czy okoliczności, czasem czyjejś albo własnej głupoty.
Czułem, że wbrew własnej woli muszę się ciągle poddawać; nieodwołalnie i nie podświadomie. Był to dla mnie, pozornie myślowo ukrywany - ale niejednokrotnie bardzo bolesny, problem. Natomiast będąc świadkiem cudu narodzin, często czułem bóle matki; słysząc pierwszy krzyk lub płacz dziecka, nigdy nie mogłem opanować wzruszenia radości. Musiałem chować oczy w krzaki szpitalnych zasłon i zakamarki pościeli ciemności. Emocjonalnie, chyba nie bardzo nadawałem się... do zawodu lekarza i pewnie głównie dlatego w pewnym okresie życia - przestałem praktykować.
Ale zawsze... instynktownie wiedziałem, teraz jestem absolutnie pewien: moje przyjście na świat, nie było dziełem przypadku, a mówiąc wprost - wiązało się ze ściśle określoną misją. Wiele znaków mego życia z przeszłości - było tego dowodem i na to teraz, bezpośrednio wskazuje.
Dzięki swemu wykształceniu, inteligencji, determinacji oraz... dzięki wielu szczęśliwym zbiegom okoliczności - w dość krótkim okresie czasu, w wieku trzydziestu paru lat - stałem się człowiekiem sukcesu; światowym i... bardzo zamożnym. Ale pieniądze... nigdy nie były dla mnie najważniejsze. Nigdy nie przywiązywałem do nich większej wagi. Pieniądze zawsze traktowałem jako narzędzia... środki na drogach do osiągania celów na drodze życia. Konieczny napęd dla pojazdu istnienia.
Najpierw pracowałem jako lekarz, potem zacząłem budować szpitale i domy opieki. To dawało mi dużo większą satysfakcję i szanse spełnienia, nieznanej mi wtedy misji. Swoim życiem i wysiłkami, mogłem pomagać innym ludziom. Bez względu na ich wiek, płeć, rasę, poglądy czy stan posiadania. Nie osiągnąłem tego, we własnym gnieździe urodzenia, ale na emigracji - w obcym kraju, Australii, gdzie tak naprawdę dopiero nauczyłem się sztuki życia, medycyny, robienia interesów. Tam jednak też żyłem - w innych całkowicie realiach.
Teraz zawsze, kiedykolwiek odwiedzam Australię, w pierwszej kolejności – oglądam szpitale, które zbudowałem. Dyskutuję z ludźmi, lekarzami, pacjentami. Albo siedząc w parkingu ciszy - myślę o przeszłości, swoim życiu, dokonaniach i porażkach. Wiem jedno.
Zrobiłem wiele - ale szpitale i domy opieki, który zbudowałem to „pomniki mojego istnienia”.
A to... - że nie jestem już właścicielem tych obiektów (od dawna) – jest absolutnie bez znaczenia.
Wracając do ojczyzny - Polski, nosząc na barkach „kompleks latarnika” - byłem przekonany i pełen nadziei na kontynuację moich działań, sukcesów. Nic z tego nie wyszło, z wielu różnych powodów. Stało się tak dlatego, że jakoś nigdy... nie mogłem właściwie pojąć; ani ocenić Polskiej mentalności. To oczywiście, absolutnie moja wina.
Nie mogłem, nie potrafię do dziś właściwie zrozumieć... własnych rodaków - braci Polaków. Albo...być może, moim głównym błędem życia, był w ogóle - problem braku zrozumienia innych ludzi...
Wiem, że głównym warunkiem zrozumienia innych; każdego człowieka spotykanego po drodze; indywidualnie czy grupowo; jest całkowite zrozumienie - najpierw samego siebie. To podstawa każdej normalnej egzystencji.
Ja dopiero teraz, zacząłem rozumieć siebie.
W młodości, która siłą woli i determinacji, dodała mi skrzydeł- osiągnąłem w pewnym, przynajmniej materialnym sensie, niemal wszystko. Potem nagle, wprost niespodziewanie to utraciłem.
Do dziś nie mogę racjonalnie wytłumaczyć, tego co się stało.
Paręnaście lat temu - zawalił się, mój cały świat. Z wielkiego multimilionera i światowca, stałem się relatywnie szybko człowiekiem biednym. O ile oczywiście zakładamy, że głównymi wartościami w życiu są rzeczy takie jak: pieniądze, domy czy inne dobra nabyte, materialne. Nikt, z mojego otoczenia i bliskich; a nawet ja nie mogłem w to uwierzyć. Ten stygmat jest do dziś.
Na początku roku 2002, miałem na koncie wiele milionów zł/dolarów i w sumie żadnych długów. Posiadałem dwa piękne i duże domy w Polsce; rezydencję nad oceanem w Australii i Los Angeles - (każdy z domów miał kort tenisowy, kryty basen). Wiele podróżowałem po świecie, byłem niemal wszędzie. Zasmakowałem wszelkich rozmaitości – niemal wszystkiego – co nie było mi obce. W wigilię Św. Bożego Narodzenia 2002- nomen omen na Św. Mikołaja, przyszedł do mnie komornik i zabrał wszystko - poprzez egzekucję.
Nawet, jeżeli tego nie zrobił fizycznie, jego działania w krótkim stosunkowo czasie były powodem, całkowitej utraty zdolności funkcjonowania w interesach i pośrednio ale co najważniejsze w życiu, przynajmniej w tych sferach, które dobrze znałem jako swoją domenę. Narzędziem całkowitej zagłady był - (ciągle nadal jest) - tzw. Bankowy Tytuł Egzekucyjny (BTE).
Nawet kiedy się okazało (po czasie), że podstawy do rejestracji BTE, przez Bank PEKAO SA, były niezgodne z prawem - nie miało już znaczenia. Było za późno. Obalenie BTE w obecnym systemie układów - prawa i sprawiedliwości naszego kraju, jest praktycznie niemożliwe. Niewykonalne!
Zwłaszcza, jeżeli chodzi o duże pieniądze; każdy sędzia i prawnik, każdy człowiek jest do kupienia. Jedynym wspólnym mianownikiem korupcji jest kwestia ceny.
Natomiast zniszczenia i szkody, które BTE w międzyczasie spowodował- są niestety nieodwracalne. Tak jak utracony czas; jak brak korzyści i szlaban możliwości twórczych - w stanie nienormalności. Takie jest życie. Komornik i BTE zabrała mnie i mojej rodzinie - przede wszystkim możliwość normalnego życia.
Oglądałem to wszystko, jak niemy film w starym kinie; z dystansu horroru własnego ego... Od tamtego czasu, walczę z bankiem i rozmaitymi oszustami wokół aby odnaleźć sprawiedliwość - ale to walka z przysłowiowymi wiatrakami. A ja, nigdy nie miałem mentalności Don Kichota.
Obecnie już wiem, że nie mam szans udowodnienia prawdy i swoich racji...bo nie mam koniecznych do tego argumentów - najważniejszych argumentów współczesności - tzn. głównie dużych pieniędzy. Smutna prawda jest taka: racje ma tylko ten, kto ma pieniądze. Banki mają pieniądze.
Sprawiedliwość w Naszym Kraju, wyłącznie na tym właśnie „pańskim koniu” jedzie.
Prawo istnieje tylko teoretycznie, jest wyłącznie w rękach tych, co trzymają lejce finansów i władzy. Zresztą historii i pewnych faktów, byłych prawd nigdy nie da się odwrócić; czas zaciera, zamazuje wszystkie ślady. Tak - jak na każdej wojnie - w historii ludzkości:
Zwycięzcy zawsze sądzą przegranych, według własnych zasad i potrzeb polityki czasu i chwili. Przegrany zawsze dostaje wyrok. Sprawiedliwość jest i musi być po stronie wygranych. To nagroda za zwycięstwo.
Nigdy w historii, w żadnej rzeczywistości nie działo się inaczej, zwłaszcza odwrotnie. Dla mnie zmieniły się całkowicie realia świata w którym żyłem i żyję teraz. Wprost niewiarygodne, jak bardzo skrajnie odmienne są te światy.
Doświadczenia tych lat nauczyły mnie bardzo wiele:
Aby zrozumieć głodnego, trzeba to samemu przeżyć. Ale wpierw... musisz jednak być syty.
Aby zrozumieć prawdziwy ból i jego znaczenie – musisz go całym istnieniem poczuć.
Aby zrozumieć biedę - wpierw musisz doznać rozkoszy …. przeżyć różne orgazmy posiadania.
Filozofia istnienia jest prosta - Całe życie jest walką. Od początku do końca.
Każdy człowiek prowadzi tę walkę nieco inaczej, a zasady gry są niezmienne. Jak i ostateczny rezultat. Ale to już mniej ważne – jaki będzie finał. To wiadome.
Przy okazji swojej „karuzeli życia”, zrozumiałem też jedną podstawową prawdę:
Absolutnie nigdy nie można i nie należy się poddać! Poddanie oznacza KONIEC życia przed terminem. Nawet jeżeli ostatnia i jedyna broń, która pozostała w Twoich rękach - jest tylko słowo.
Trzeba szukać; umieć znaleźć w sobie własnego, prawdziwego giganta; niepokonanego, który będzie walczył zawsze i będzie w stanie walczyć ze wszystkimi wrogami i przeciwnościami. Człowiek nawet jeśli przegra, musi odejść ze świadomością walki, że wykorzystał wszystkie szanse.
Wygrana jest możliwa – tylko jedną drogą. Ale trzeba walczyć, trzeba grać. To bardzo ważna przesłanka, która kieruje przeznaczeniem. Świadomość walki – jest jedynym realnym potwierdzeniem istnienia.
Pierwszym i zasadniczym krokiem do zwycięstwa - jest własne zdrowie i pokój ducha - życie w harmonii z naturą.
To jest mój cel i moja misja, a moim zadaniem jest przekonać do tego innych.
Pomóc ludziom to zrozumieć.
Muszę to zrobić - aby wypełnić tę właśnie - swoją misję życiową.
Ryszard Opara
Neon24
Na początku roku 2002, miałe na koncie wiele milionów dolarów i w sumie żadnych długów. Posiadał dwa piękne i duże domy w Polsce; rezydencję nad oceanem w Australii i Los Angeles . Wiele podróżował po świecie, był niemal wszędzie. Zasmakował wszelkich rozmaitości – niemal wszystkiego.
W wigilię Bożego Narodzenia 2002 roku przyszedł do niego Św. Mikołaj - komornik i...zabrał wszystko.
Dziś Ryszard Opara
mieszka na Gold Coast w Queenslandii. W ubiegłym
roku postanowił opisać swoje życie od początku w serii kilkudziesięciu odcinków
pt. "AMEN – Autobiografia Naukowa"
sukcesywnie publikując je na
założonym przez siebie portalu Neon24 .pl.
Jak mówi Bumerangowi Polskiemu, tytuł biografii "AMEN" - to znaczy -
niech tak się stanie/niech tak będzie – dał dlatego, bo uważa , że życie jego nie
jest dziełem przypadku ale Wolą "Pana Boga" - lub Przeznaczenia.
- Wiem, trudno to zrozumieć ale to co się dotąd stało - jest dla mnie
drogowskazem na przyszłość. – mówi dr Opara i dodaje: - Właśnie z tych w/w powodów jest to właśnie
"biografia naukowa" - dlatego, że nie jest to zwykła relacja z mojego
życia ale także rozmaite przemyślenia i wnioski.
Po napisaniu
całości i publikacji AMEN - na Neon24.pl
i Bumerangu Polskim Ryszard Opara ma zamiar
przystąpić do pisania kolejnego dzieła
pt. "Misja Mojego Życia". Wspomina zresztą o tym w jednym z odcinków AMEN . Czym zatem ma być ta misja? - pytamy autora. Dr Opara uściśla:
- W wielkim skrócie Misją Mojego Życia jest rozwój Medycyny Cybernetycznej (MC) - Kwantowej - jako jedynej alternatywy dla
Medycyny Konwencjonalnej. - MC może
uzdrowić ludzkość, teoretycznie uczynić człowieka nieśmiertelnym – dodaje.
Dziś w Bumerangu Polskim rozpoczynamy publikację
pierwszego odcinka fascynującej historii życia i głębokich przemyśleń niezwykłego polskiego
emigranta lat 80-tych w Australii : AMEN
- Autobiografii Naukowej Ryszarda Opary.
Kolejny odcinek za tydzień.
AMEN - Autobiografia Naukowa
Ryszard Opara
Nasze życie może być absolutnym cudem; dziełem przyrody; żeglowaniem w słońcu, po oceanach szczęścia i raju; może też być ciągłą, codzienną i beznadziejną walką przeciwności, falami sztormów nieznanych czyli bojem z wiatrakami rzeczywistości. Wszystko zależy od nas samych - każdego człowieka.
Możemy o to życie walczyć albo zadeklarować obojętność czyli z góry poddać się przeznaczeniu. Możemy być dla siebie oraz innych: sterem, wiatrem i okrętem. Możemy też być całkowicie zbędnym balastem. Dla siebie i wszystkich wokół.
Będąc z zawodu i zamiłowania lekarzem praktykiem, często myślałem: czym jest; jak i komu służy - współczesna medycyna. Stawiałem sobie i innym zawsze mnóstwo pytań - szukając odpowiedzi. Niektóre z nich czułem niemal instynktownie, inne przychodziły wraz z latami doświadczeń oraz dojrzałością; analizą przeżytych dramatów, niepowodzeń, wydarzeń losu, ostrych bólów i radości doznanych; rozkoszy spełnienia...własnych marzeń, przeznaczenia.
Jako anestezjolog, lekarz pogotowia, czy OIOM – (Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej) często cierpiałem z powodu bezsilności widząc, że nie mogę pomóc...ani zatrzymać procesu umierania; często to dotyczyło ludzi młodych, zdrowych, takich jak ja, którzy mogliby długo jeszcze żyć, gdyby nie jakiś wypadek, zbieg beznadziejności czy okoliczności, czasem czyjejś albo własnej głupoty.
Czułem, że wbrew własnej woli muszę się ciągle poddawać; nieodwołalnie i nie podświadomie. Był to dla mnie, pozornie myślowo ukrywany - ale niejednokrotnie bardzo bolesny, problem. Natomiast będąc świadkiem cudu narodzin, często czułem bóle matki; słysząc pierwszy krzyk lub płacz dziecka, nigdy nie mogłem opanować wzruszenia radości. Musiałem chować oczy w krzaki szpitalnych zasłon i zakamarki pościeli ciemności. Emocjonalnie, chyba nie bardzo nadawałem się... do zawodu lekarza i pewnie głównie dlatego w pewnym okresie życia - przestałem praktykować.
Ale zawsze... instynktownie wiedziałem, teraz jestem absolutnie pewien: moje przyjście na świat, nie było dziełem przypadku, a mówiąc wprost - wiązało się ze ściśle określoną misją. Wiele znaków mego życia z przeszłości - było tego dowodem i na to teraz, bezpośrednio wskazuje.
Dzięki swemu wykształceniu, inteligencji, determinacji oraz... dzięki wielu szczęśliwym zbiegom okoliczności - w dość krótkim okresie czasu, w wieku trzydziestu paru lat - stałem się człowiekiem sukcesu; światowym i... bardzo zamożnym. Ale pieniądze... nigdy nie były dla mnie najważniejsze. Nigdy nie przywiązywałem do nich większej wagi. Pieniądze zawsze traktowałem jako narzędzia... środki na drogach do osiągania celów na drodze życia. Konieczny napęd dla pojazdu istnienia.
Najpierw pracowałem jako lekarz, potem zacząłem budować szpitale i domy opieki. To dawało mi dużo większą satysfakcję i szanse spełnienia, nieznanej mi wtedy misji. Swoim życiem i wysiłkami, mogłem pomagać innym ludziom. Bez względu na ich wiek, płeć, rasę, poglądy czy stan posiadania. Nie osiągnąłem tego, we własnym gnieździe urodzenia, ale na emigracji - w obcym kraju, Australii, gdzie tak naprawdę dopiero nauczyłem się sztuki życia, medycyny, robienia interesów. Tam jednak też żyłem - w innych całkowicie realiach.
Teraz zawsze, kiedykolwiek odwiedzam Australię, w pierwszej kolejności – oglądam szpitale, które zbudowałem. Dyskutuję z ludźmi, lekarzami, pacjentami. Albo siedząc w parkingu ciszy - myślę o przeszłości, swoim życiu, dokonaniach i porażkach. Wiem jedno.
Zrobiłem wiele - ale szpitale i domy opieki, który zbudowałem to „pomniki mojego istnienia”.
A to... - że nie jestem już właścicielem tych obiektów (od dawna) – jest absolutnie bez znaczenia.
Wracając do ojczyzny - Polski, nosząc na barkach „kompleks latarnika” - byłem przekonany i pełen nadziei na kontynuację moich działań, sukcesów. Nic z tego nie wyszło, z wielu różnych powodów. Stało się tak dlatego, że jakoś nigdy... nie mogłem właściwie pojąć; ani ocenić Polskiej mentalności. To oczywiście, absolutnie moja wina.
Nie mogłem, nie potrafię do dziś właściwie zrozumieć... własnych rodaków - braci Polaków. Albo...być może, moim głównym błędem życia, był w ogóle - problem braku zrozumienia innych ludzi...
Wiem, że głównym warunkiem zrozumienia innych; każdego człowieka spotykanego po drodze; indywidualnie czy grupowo; jest całkowite zrozumienie - najpierw samego siebie. To podstawa każdej normalnej egzystencji.
Ja dopiero teraz, zacząłem rozumieć siebie.
W młodości, która siłą woli i determinacji, dodała mi skrzydeł- osiągnąłem w pewnym, przynajmniej materialnym sensie, niemal wszystko. Potem nagle, wprost niespodziewanie to utraciłem.
Do dziś nie mogę racjonalnie wytłumaczyć, tego co się stało.
Paręnaście lat temu - zawalił się, mój cały świat. Z wielkiego multimilionera i światowca, stałem się relatywnie szybko człowiekiem biednym. O ile oczywiście zakładamy, że głównymi wartościami w życiu są rzeczy takie jak: pieniądze, domy czy inne dobra nabyte, materialne. Nikt, z mojego otoczenia i bliskich; a nawet ja nie mogłem w to uwierzyć. Ten stygmat jest do dziś.
Na początku roku 2002, miałem na koncie wiele milionów zł/dolarów i w sumie żadnych długów. Posiadałem dwa piękne i duże domy w Polsce; rezydencję nad oceanem w Australii i Los Angeles - (każdy z domów miał kort tenisowy, kryty basen). Wiele podróżowałem po świecie, byłem niemal wszędzie. Zasmakowałem wszelkich rozmaitości – niemal wszystkiego – co nie było mi obce. W wigilię Św. Bożego Narodzenia 2002- nomen omen na Św. Mikołaja, przyszedł do mnie komornik i zabrał wszystko - poprzez egzekucję.
Nawet, jeżeli tego nie zrobił fizycznie, jego działania w krótkim stosunkowo czasie były powodem, całkowitej utraty zdolności funkcjonowania w interesach i pośrednio ale co najważniejsze w życiu, przynajmniej w tych sferach, które dobrze znałem jako swoją domenę. Narzędziem całkowitej zagłady był - (ciągle nadal jest) - tzw. Bankowy Tytuł Egzekucyjny (BTE).
Nawet kiedy się okazało (po czasie), że podstawy do rejestracji BTE, przez Bank PEKAO SA, były niezgodne z prawem - nie miało już znaczenia. Było za późno. Obalenie BTE w obecnym systemie układów - prawa i sprawiedliwości naszego kraju, jest praktycznie niemożliwe. Niewykonalne!
Zwłaszcza, jeżeli chodzi o duże pieniądze; każdy sędzia i prawnik, każdy człowiek jest do kupienia. Jedynym wspólnym mianownikiem korupcji jest kwestia ceny.
Natomiast zniszczenia i szkody, które BTE w międzyczasie spowodował- są niestety nieodwracalne. Tak jak utracony czas; jak brak korzyści i szlaban możliwości twórczych - w stanie nienormalności. Takie jest życie. Komornik i BTE zabrała mnie i mojej rodzinie - przede wszystkim możliwość normalnego życia.
Oglądałem to wszystko, jak niemy film w starym kinie; z dystansu horroru własnego ego... Od tamtego czasu, walczę z bankiem i rozmaitymi oszustami wokół aby odnaleźć sprawiedliwość - ale to walka z przysłowiowymi wiatrakami. A ja, nigdy nie miałem mentalności Don Kichota.
Obecnie już wiem, że nie mam szans udowodnienia prawdy i swoich racji...bo nie mam koniecznych do tego argumentów - najważniejszych argumentów współczesności - tzn. głównie dużych pieniędzy. Smutna prawda jest taka: racje ma tylko ten, kto ma pieniądze. Banki mają pieniądze.
Sprawiedliwość w Naszym Kraju, wyłącznie na tym właśnie „pańskim koniu” jedzie.
Prawo istnieje tylko teoretycznie, jest wyłącznie w rękach tych, co trzymają lejce finansów i władzy. Zresztą historii i pewnych faktów, byłych prawd nigdy nie da się odwrócić; czas zaciera, zamazuje wszystkie ślady. Tak - jak na każdej wojnie - w historii ludzkości:
Zwycięzcy zawsze sądzą przegranych, według własnych zasad i potrzeb polityki czasu i chwili. Przegrany zawsze dostaje wyrok. Sprawiedliwość jest i musi być po stronie wygranych. To nagroda za zwycięstwo.
Nigdy w historii, w żadnej rzeczywistości nie działo się inaczej, zwłaszcza odwrotnie. Dla mnie zmieniły się całkowicie realia świata w którym żyłem i żyję teraz. Wprost niewiarygodne, jak bardzo skrajnie odmienne są te światy.
Doświadczenia tych lat nauczyły mnie bardzo wiele:
Aby zrozumieć głodnego, trzeba to samemu przeżyć. Ale wpierw... musisz jednak być syty.
Aby zrozumieć prawdziwy ból i jego znaczenie – musisz go całym istnieniem poczuć.
Aby zrozumieć biedę - wpierw musisz doznać rozkoszy …. przeżyć różne orgazmy posiadania.
Filozofia istnienia jest prosta - Całe życie jest walką. Od początku do końca.
Każdy człowiek prowadzi tę walkę nieco inaczej, a zasady gry są niezmienne. Jak i ostateczny rezultat. Ale to już mniej ważne – jaki będzie finał. To wiadome.
Przy okazji swojej „karuzeli życia”, zrozumiałem też jedną podstawową prawdę:
Absolutnie nigdy nie można i nie należy się poddać! Poddanie oznacza KONIEC życia przed terminem. Nawet jeżeli ostatnia i jedyna broń, która pozostała w Twoich rękach - jest tylko słowo.
Trzeba szukać; umieć znaleźć w sobie własnego, prawdziwego giganta; niepokonanego, który będzie walczył zawsze i będzie w stanie walczyć ze wszystkimi wrogami i przeciwnościami. Człowiek nawet jeśli przegra, musi odejść ze świadomością walki, że wykorzystał wszystkie szanse.
Wygrana jest możliwa – tylko jedną drogą. Ale trzeba walczyć, trzeba grać. To bardzo ważna przesłanka, która kieruje przeznaczeniem. Świadomość walki – jest jedynym realnym potwierdzeniem istnienia.
Pierwszym i zasadniczym krokiem do zwycięstwa - jest własne zdrowie i pokój ducha - życie w harmonii z naturą.
To jest mój cel i moja misja, a moim zadaniem jest przekonać do tego innych.
Pomóc ludziom to zrozumieć.
Muszę to zrobić - aby wypełnić tę właśnie - swoją misję życiową.
Ryszard Opara
Neon24
CDN
Bardzo ciekawe,to mało powiedziane.
OdpowiedzUsuń