Fot. printscreen Google map |
Z konstatacji tej polskie elity wyprowadzały dwa sprzeczne wnioski. Pierwszym było przekonanie – wspólne dla piłsudczyków i części endecji – że „Polska albo będzie wielka, albo nie będzie jej wcale”. Innymi słowy, aby przetrwać między Niemcami a Rosją, musimy skupić rozliczne ludy Europy Środkowo-Wschodniej, aby stworzyć „klin” między obydwiema potęgami. Piłsudczycy myśleli tutaj o federacji pod polskim przywództwem, gdy część hołdująca tym ideom endeków chciała inkorporacji ziem obcoplemiennych do Polski. Po 1945 roku polskie elity władzy generalnie uznały, że Polska jako suwerenny byt polityczny jest utopią i trzeba zdać się na patronat jednego z mocarstw. W PZPR uważano, że patronem winien być Związek Radziecki; w PO, że Niemcy i należy wejść do Mitteleuropy; w PiS, że Stany Zjednoczone i należy wejść do Międzymorza. I tak, spory wewnętrzne w ramach PO-PiS-u można uznać za refleks przynależności Polski do sfery wpływów Berlina albo Waszyngtonu.
Pogląd o konieczności finlandyzacji Polski wobec Berlina albo Waszyngtonu, całkowicie dominujący w obecnym dyskursie politycznym, oparty jest na szczerej wierze w zagrożenie militarne, ekonomiczne (surowcowe) i polityczne ze strony Rosji. Pokutuje w tym myśleniu teza, że Putin myśli o odbudowie Bloku Wschodniego, a perłą w koronie jego imperium będzie Warszawa. Elity postsolidarnościowe są przekonane, że Rosja stanowi dla nas realne zagrożenie i należy, bez względu na koszty, znaleźć protektora w Berlinie albo Waszyngtonie. Solidarnościowcy są gotowi zaakceptować przechwycenie dominujących aktywów w gospodarce przez kapitał pochodzący z tych krajów, ponieważ zależność ekonomiczna pobudza do ochrony polityczno-militarnej uzależnionego. Niemcy albo Amerykanie nie będą bronić Polski przed Putinem dla idei, ale w obronie zainwestowanych nad Wisłą miliardów euros albo dolarów. I aby sobie tę ochronę zapewnić, żadna cena nie jest zbyt wysoka. Ostatnio okazało się, że nie jest nią nie tylko konflikt z Iranem, ale i z Chinami, czyli z pierwszą gospodarką świata.
Całą tą solidarnościową geopolitykę oceniam negatywnie. Jest ona oparta na zupełnym anachronizmie miernika potęgi mocarstw. Wojny w starym stylu odchodzą do historii. Nie dlatego, że ludzie zmienili się i pod wpływem doświadczeń stali się pacyfistami. Nie, natura ludzka jest niezmienna. Zmieniły się środki militarne. Dzisiejsze państwa dysponują potencjałem militarnym dzięki któremu mogą zadawać sobie gigantyczne straty nie wyprowadzając armii z koszar. Lotnictwo i rakiety ziemia-ziemia pozwalają wzajemnie zmiatać z powierzchni ziemi całe miasta. I nawet wygrywający ostatecznie wojnę poniesie takie straty ludzkie i ekonomiczne, że koszty wojny w tradycyjnym rozumieniu tego słowa stały się nieopłacalne. Takie wojny prowadzi się w Afryce czy w Afganistanie, gdzie prymitywnie zbrojne armie nie posiadają środków wzajemnego unicestwiania się, preferując walki podjazdowe po górach i lasach. Państwa przemysłowe i techniczne walczą dziś o potęgę za pomocą swoich gospodarek i wojny z użyciem czołgów zaczynają przechodzić do historii. Konflikt amerykańsko-chiński jest niezwykle ostry. Stany Zjednoczone w swojej oficjalnej doktrynie uznają Pekin za wroga numer jeden „demokracji” (czytaj: Waszyngtonu), ale nie jest to, i zapewne nigdy nie będzie, konflikt z użyciem czołgów i lotnictwa. Tu bronią jest PKB, produkcja i eksport.
Konstatacja ta ma dalekosiężne znaczenie dla redefinicji oceny geopolitycznego położenia Polski w świecie. Położenie centralne na liniach komunikacyjnych wschód-zachód i północ-południe, przez ponad 200 lat będące naszym przekleństwem, w tym momencie staje się błogosławieństwem. Kiedyś Polskę trzeba było zdobyć, aby z jej terytorium dokonać dalszego najazdu. Dziś stajemy się niezwykle istotnym partnerem, przez którego terytorium wiodą naturalne szlaki komunikacyjne. Problem w tym, że myśląca kategoriami szukania protektorów polska dyplomacja zupełnie nie dostrzega tej sytuacji, owładnięta obsesją rosyjskiej agresji. Warszawa zablokowała więc, dla ochrony „sojuszniczej” Ukrainy, budowę nowego wielkiego gazociągu z Rosji do Niemiec, co zmusiło Moskwę do ekonomicznie absolutnie irracjonalnej decyzji o budowie Nord Streamu. Przecież zbudowanie gazociągu przez polskie pola byłoby wielokroć tańsze niż ciągnięcie go po dnie Bałtyku! Polska robi teraz co może, aby zablokować przejście przez nasze ziemie chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku. Obydwa te irracjonalne działania są ceną płaconą przez Warszawę za ochronę Polski przed ew. rosyjską agresją. Widać, że polska dyplomacja uważa, że nie ma ceny zbyt wysokiej za tę obronę. Dlaczego? Dlatego, że solidarnościowi politycy, wychowani na walce z „komuną” i „sowietami”, wierzą we wszechmoc Rosji i autentyczność zagrożenia z jej strony.
Nie wierzę w militarne zagrożenie ze strony Rosji. Dlaczego? Dlatego, że oczywiście Rosja posiada potencjał militarny, aby w tydzień dojechać zagonami pancernymi do Odry. Rosja posiada siłę wojskową, aby zdobyć Europę Środkową. Ale taka okupacja kosztowałaby rocznie setki miliardów dolarów, a tych Moskwa nie posiada. Nie ma, i przez najbliższe lata, dziesięciolecia, nie będzie posiadała takiego potencjału ekonomicznego. Ani Berlin, ani Moskwa nie zagrażają nam militarnie. Rozum mówi, że czas korzystać z naszego centralnego położenia geopolitycznego i współpracować ze wszystkimi. Innymi słowy, jako rzecze klasyk, czas „wstać z kolan”.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w Najwyższym Czasie!
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy