Obecy prezydent i wiceprezydent Warszawy -Rafał Trzaskowski i Paweł Rabiej. Fot. Twitter- PikuśPOL |
Przesunięcie się Platformy Obywatelskiej na pozycje LGBT, to upragniony prezent dla Prawa i Sprawiedliwości. Nic dziwnego, że wywołało to zgryźliwy komentarz orbitującego wokół PO Romana Giertycha, w którym skrytykował Rafała Trzaskowskiego za podpisanie warszawskiej deklaracji LGBT. To nie pierwszy raz, kiedy znany mecenas-celebryta przestrzega Platformę przed skrętem w lewo, argumentując, że jest to prosta droga do ugruntowania pisowskiego panowania.
I rzeczywiście, ukłon w stronę środowisk homoseksualnych wykonany przez prominentnego działacza PO jest nalaniem politycznego paliwa do pisowskiego baku, którego zawartość – także dzięki Giertychowi – zaczynała zbliżać się do poziomu rezerwy. Takich prezentów Jarosław Kaczyński nie zwykł marnować. Od razu zadudnił w tarabany, grzmiąc o nadciągającej seksualizacji i deprawacji dzieci, których sprawcą będzie Platforma, jeśli tylko powróci do władzy. Zanim ktokolwiek zdążył się w PO połapać o co chodzi, narrację zwielokrotniły rządowe media, które są podstawowym źródłem informacji w tak zwanej Polsce powiatowej.
Nie dziwi zatem zdenerwowanie Giertycha, który doskonale wie, że władza nie leży na warszawskich granitach, lecz na kocich łbach i gruntówkach polskiej prowincji. Wprawdzie prowincja ta implementuje wszelkie możliwe nowinki płynące ze świata, ale niestety nie dotyczy to postulatów środowisk LGBT. To oczywiście miesza szyki konserwatywnemu Giertychowi, bo oddala perspektywę skonsumowania nieformalnego związku, w jakim Giertych i PO tkwią od dłuższego czasu. Ściganie się z Biedroniem na intensywność barw tęczy z pewnością nie jest tym, o czym marzy znany mecenas.
Przerzucenie piłki przez Jarosława Kaczyńskiego na obyczajowo-aksjologiczne boisko oznacza grę jego ulubionym schematem „my – reszta świata”. Prowokowanie emocji wokół spraw drażliwych, będących poza społecznym konsensusem, to taktyka, którą lider PiS opanował do perfekcji. Nadto fakt, że powód do zmiany boiska dała sama Platforma Obywatelska sprawił, że już na początku wyborczego dwupaku PiS otrzymuje handicap, o którym jeszcze niedawno mógł tylko marzyć.
Czy mogło być inaczej? Nie sądzę. Filozofia skrzykniętej przez Grzegorza Schetynę koalicji w myśl zasady – każdy byle nie PiS, czyli wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem, jest do bólu przewidywalna. Stąd brak w niej finezji i maestrii, ale – przyznajmy to szczerze – to nie intelektualne dysputy czy spory programowe przesądzają dzisiaj o sukcesie politycznym, ale czystej wody populizm oraz tzw. „haki”. Tutaj liczy się skuteczność. Nie klasyczne zapasy, ale krav maga. A może lepiej – kosa pod żebro.
Wywołany przez Platformę Obywatelską temat LGBT pokazuje, że do głosu coraz skutecznej dochodzą siły, które starają się nałożyć nam nakładkę na rzeczywistość. Nakładka ta jest sukcesywnie aktualizowana, a w zasadzie bezpardonowo rozszerzana. Przypomnijmy, że najpierw było to L i G. Potem doszło B. Następnie T oraz Q. W dalszej kolejności doszlusowało I, a następnie P i A. Jedna z ostatnich aktualizacji to Q-Z i 2, co oznacza, że mamy dzisiaj mix pod nazwą LGBTQIPA2. Jak znam życie, to trwają prace nad kolejną aktualizacją.
Środowiska – przyjmijmy na moment ich nomenklaturę – nieheteronormatywne, kompletnie mnie nie interesują. Nie tyle ze względów moralnych, co wolnościowych i estetycznych. Po pierwsze, wychodzę z założenia, że każdy jest kowalem swego losu. A po drugie, moje poczucie estetyki nijak się ma do tego, co prezentuje, dajmy na to Conchita Wurst, czy lansowany/a w Polsce ewidentnie zaburzony/a Rafaela. Nie chcę powiedzieć, że tego typu estetyka napawa mnie obrzydzeniem, gdyż jestem dość odporny, niemniej moja asertywność na tym kierunku, nie pozwala mi dłużej patrzeć na takie osobniki dłużej niż sekundę.
Płciowość, dla jasności także heteroseksualna, nie jest dla mnie okolicznością wymagającą jakiejkolwiek akcji afirmatywnej. Wręcz przeciwnie, uważam, że bardziej jej służy intymność, aniżeli ekshibicjonizm. Ale to moje zdanie. Czytałem kiedyś wspomnienia Jerzego Waldorffa, który był homoseksualistą. Normalnym, jeśli tak można powiedzieć, bo nie czyniącym ze swojej płciowości ostentacji. Podobnie zresztą, jak niektórzy nieliczni moi „niehetronormatywni” znajomi, nie rozpowiadający o tajemnicach swojej alkowy.
Niestety, patrząc na ten cały cyrk, kwestią czasu jest, kiedy staną się oni mniejszością w ramach własnej mniejszości. Obawiam się, że przyjdzie nam, „heterykom”, bronić ich przed postępową bolszewią, dla której nieuchronnie staną się piątą kolumną, skazaną na szafot, o ile nie zaczną składać publicznego hołdu fallusowi, albo innej części ciała, będącej w zainteresowaniu Kominternu „LGBTQIPA2”.
Taki jest bowiem nieuchronny scenariusz każdej rewolucji, która wywraca właściwy porządek rzeczy. Nie będzie wówczas wyjścia, trzeba będzie bronić tych normalnych homoseksualistów – tak, jest to oczywiście oksymoron, ale oddający istotę rzeczy – przed tymi wszystkimi lateksowymi rajfurami, którzy ze swojej chuci uczynili sens życia. Na tyle skutecznie, że przyklasnęła temu Platforma Obywatelska, której trudno będzie teraz oderwać się od lateksu. Ale cóż, partie jak ludzie, są kowalami swojego losu.
Maciej Eckardt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy