„Miałam wrażenie z kontaktów z Pawłem Adamowiczem, że on jest naprawdę, bez żadnego udawania, bardzo otwartym człowiekiem. Otwartym na ludzi, na jakieś nowe pomysły, na idee". Znana rosyjska dziennikarka "Rosyjskiej Gazety" Ariadna Rokossowska odpowiada na pytania komentatora Agencji Sputnik Leonida Swiridowa.
Paweł Adamowicz - woluntariusz 27 Finalu WOŚP
fot. istagram@ adamowiczpawel
|
— Pani Ariadno, kilka razy spotkała się Pani osobiście z panem Adamowiczem, prezydentem Gdańska. Może Pani coś powspomina, jakieś ciekawe historie, pierwsze spotkanie z Panem Prezydentem?
— Jeśli chodzi o pierwsze spotkanie z panem Adamowiczem, to było śmieszne, bo mój mąż — zastępca redaktora naczelnego „Rossijskiej gazety", w której ja też pracuję, pojechał zrobić wywiad z panem prezydentem Lechem Wałęsą do Gdańska, i w czasie tego pobytu został oszukany przez miejscowych oszustów. Ponieważ ja się znam i komunikuje się z wieloma polskimi dziennikarzami, ta historia stała się dość sławna w pewnych kręgach.
No i z tego, co ja rozumiem, dowiedział się o tym również prezydent Gdańska.
To było bodajże w 2010 roku, w Kaliningradzie, na forum prasy polskiej i rosyjskiej. Pan Prezydent Gdańska, kiedy mnie zobaczył, nawet nie mówiąc, kim on jest, rzucił się do mnie z krzykiem: „Wybacz nam, Waćpanno, wybacz".
Ja nawet nie zrozumiałam, kto to jest, i o co mu chodzi; na szczęście, ludzie, którzy byli obecni w tej grupie, która przyjechała z Panem Prezydentem, powiedzieli mnie, że jest to Pan Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
Pan Prezydent także wytłumaczył, że dowiedział się o tej historii, i powiedział, że nie chciał, żebyśmy nabrali urazu do Gdańska przez tę historię. I że bardzo by chciał, żebyśmy całą rodziną, z mężem i synem, przyjechali do Gdańska, i że on jest gotów osobiście odprowadzić nas po mieście; żebyśmy popatrzyli na Gdańsk jego oczami, i też go pokochali tak, jak on Gdańsk kocha.
Myśmy nie wybrali się wtedy do Gdańska. Teraz żałuję, że nie skorzystałam wówczas z tego zaproszenia.
Aczkolwiek Prezydent Gdańska ma dużo spraw na głowie, nie ma czasu na odprowadzanie rosyjskich dziennikarek po Gdańsku, a więc ja z tej propozycji nie skorzystałam.
A potem, oczywiście, kilka razy myśmy się spotykali, Pan Prezydent był wielkim zwolennikiem dialogu polsko-rosyjskiego — w tym sensie, że był on wielkim entuzjastą małego ruchu granicznego między obwodem kaliningradzkim i polskimi województwami, sąsiadującymi z obwodem kaliningradzkim.
— Jak Pan Prezydent zareagował na to, że był zniesiony mały ruch graniczny między Polską a obwodem kaliningradzkim?
— Paweł Adamowicz mi powiedział, że oni w Gdańsku protestowali bardzo, i ja pamiętam, że jemu bardzo zależało na tym ruchu przygranicznym. Nie tylko dlatego, że on był zwolennikiem polsko-rosyjskiego pojednania w tym czasie, kiedy, jak Pan pamięta, rozmawialiśmy z Polską. Teraz nawet dziwnie o tym wspominać.
Mieliśmy wówczas w stosunkach z Polską okres, kiedy mówiliśmy o pojednaniu polsko-rosyjskim.
— Był to taki okres odwilży…
— Właśnie, pan Adamowicz przyjeżdżał wtedy do Moskwy, i ja, na przykład, swój pierwszy wywiad z panem prezydentem Adamowiczem przeprowadziłam w Moskwie.
— A który to był rok? Chyba już po 2010-tym?
— Tak, absolutnie, na pewno, tylko, że nie pamiętam, kiedy dokładnie. W każdym razie, on tu przyjeżdżał, to była jakaś konferencja w Moskwie.
To też była dość śmieszna historia. Adamowicz mi powiedział w tym wywiadzie, że oni w Gdańsku, chcą przetłumaczyć polskie napisy na ulicach, w miejscach publicznych, na urzędach. Nie zmienić, lecz tylko przetłumaczyć na język rosyjski i umieścić koło tych napisów, aby goście, przybysze z Rosji, nie zgubili się w Gdańsku.
— Po prostu chodziło o ułatwienie życia turystom?
— No, właśnie. Opowiadał, że były obawy, iż zwiększy się przestępczość po wprowadzeniu tego małego ruchu granicznego. Ale nic z tego, wszystko jest o'key, dialog polsko-rosyjski jest bardzo fajny.
Adamowicz był bardzo zadowolony z tego, jak się rozwijal mały ruch graniczny. Oczywiście, Gdańsk zyskiwał przez ten ruch graniczny w sensie gospodarczym i rozwojowym.
Adamowicz to powiedział i oznajmił, że on w ogóle jest entuzjastą języka rosyjskiego, że w szkole uczył się rosyjskiego, kiedy nie było to popularne, ale uczył się ze swojej inicjatywy — nie dlatego, że musiał, lecz dlatego, że chciał. Wtedy, gdy nie było to modne. I w ogóle podczas tego wywiadu wyglądał na człowieka, który jest nastawiony na dialog.
Po tym wywiadzie Adamowicz miał wielkie nieprzyjemności, bo polska prasa prawicowa zaczęła nagonkę na niego. Oni napisali, że prezydent Adamowicz w wywiadzie dla prawnuczki marszałka Rokossowskiego powiedział, że chciałby, żeby w polskim mieście Gdańsk wisiały rosyjskie napisy.
Ja odpisałam więc, że w ogóle w Rosyjskiej Gazecie nie ma takiego stanowiska, jak prawnuczka marszałka Rokossowskiego, tylko są dziennikarze, a ja jestem jedną z nich.
To była prawdziwa nagonka, bo inne media też to podchwyciły, twierdząc, że Adamowicz jest zdrajcą, że zdradza polskie miasto…
Ja nawet myślałam, że Pan Prezydent już nie wejdzie ze mną do jednego budynku.
Byłam więc bardzo zdziwiona, że gdy następnym razem przyjechałam do Gdańska, Pan Prezydent mnie zaprosił i bardzo pomagał.
— Pani Ariadno, pamiętam, że było to ostatnie spotkanie, jak Pani pojechała do Gdańska i robiła duży reportaż, gdy otwarto w Gdańsku duże muzeum Drugiej Wojny Światowej…
— Tak, właśnie, i po pierwsze, on bardzo pomógł z tym muzeum, bo opowiedział mi całą historię tego muzeum, jak to się wszystko zaczynało.
Przecież to była taka historia, że miasto Gdańsk, z inicjatywy Adamowicza, z tego, co ja rozumiem, wyznaczyło teren pod to muzeum. Adamowicz powiedział, że nie ma zgody na inne muzeum, jakie chce zorganizować PiS.
I gdy przyjechałam do Gdańska, on mi pomógł trafić do tego muzeum, z tym był problem, szczerze mówiąc. Muzeum omal nie zamknięto, były ogromne kolejki, i on mi opowiedział wszystko o muzeum i też upewnił się, żebym ja tam się dostałam, żebym mogła mieć swoją opinię o tym, jak to wygląda.
A do tego udzielił mi również wywiadu, w którym powiedział dużo rzeczy, które na dzień dzisiejszy w Polsce wydają się bardzo kontrowersyjne — zaczynając od tego, że była to bardzo nieprzemyślana decyzja o tym, żeby nie było tego małego ruchu granicznego między obwodem kaliningradzkim a miastami polskimi.
Chociaż było już wiadomo w tym momencie, że nie jest to posunięcie tymczasowe, że nie jest to żadne zawieszenie, tylko potrwa to w ciągu wielu lat, i że to jest oczywiście decyzja polityczna.
Adamowicz wtedy powiedział, że jest zgoda wobec tego, że ta decyzja nie ma żadnych innych podstaw, oprócz politycznych. A tracą na tym polscy przedsiębiorcy i ludzie po obu stronach granicy.
— Jakie są Pani prywatne wrażenia ze spotkań z człowiekiem, którego już nie ma z nami?
— Moje prywatne wrażenia są takie, że on cały czas się uśmiechał, i nawet kiedyśmy mówili o czymś poważnym, a on też zadawał pytania, gdyż jego też interesowało to, co się dzieje w Rosji, jak my coś odbieramy i tak dalej.
Kiedyśmy mówili o najbardziej poważnych rzeczach, to jego oczy się uśmiechały, bo on miał takie fantastyczne oczy, które uśmiechały się nawet, gdy on się nie uśmiechał. Bo on miał przyzwyczajenie do uśmiechu. Miałam wrażenie z kontaktów z Adamowiczem, że on jest naprawdę, bez żadnego udawania, bardzo otwartym człowiekiem.
Otwartym na ludzi, na jakieś nowe pomysły, na idee. Był też człowiekiem ryzykownym. On przecież poszedł na wybory, mimo że Platforma Obywatelska od niego odwróciła się. I postawiła na Jarosława Wałęsę, polityka znanego, ale nie w takim stopniu, jak sam Adamowicz. Oczywiście, to była decyzja bardzo ryzykowna, bo on mógł nie wygrać.
To wszystko się wydarzyło na scenie strzeżonej, a przecież człowiek tego samego dnia chodził z puszką i zbierał pieniądze na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Chodził po ulicach i ktokolwiek mógł na niego napaść. Adamowicz o tym nawet nie myślał. Był absolutnie jakby człowiekiem innej formacji, człowiekiem innego świata.
I on, mi się wydaje, myślał, że Polska jest innym światem, on myślał o Polsce trochę inaczej, niż ona tak naprawdę wygląda. Mówił mnie: „Wie Pani, prędzej czy później będziemy musieli się pogodzić".
Mówił o migrantach tak: „żeby oni do nas przyjeżdżali, bo mają takie prawo, bo każdy ma prawo chcieć lepszego życia, wykształcenia dla swoich dzieci, i my nie możemy odgrodzić się murem. Musimy przygotować nasze społeczeństwo do tego, że oni przyjadą i będą wśród nas i będą żyć tak, jak my". Ale powiedziałam: "Przecież Pan rozumie, że polskie społeczeństwo nie podziela Pańskiego poglądu". A Adamowicz: kiedyś mówiono, że miejskie powietrze jest powietrzem wolności, że zaczynać trzeba od dużych miast.
On był absolutnie przekonany, że polskie społeczeństwo jest gotowe do tego rozwiązania.
Takim był człowiekiem — uśmiechniętym, oddychającym powietrzem wolności. Człowiekiem, który wszędzie widział dobrych ludzi i nie widział żadnych złych zamiarów.
Mówią, że kiedy napadł na niego ten napastnik na scenie, on stał uśmiechnięty — bezbronny i uśmiechnięty. On nawet nie zrozumiał, że dzieje się coś złego. On nie oczekiwał od ludzi zła.
Nawet kiedy Platforma Obywatelska odrzuciła Adamowicza jako kandydata, gdyż były tam jakieś rzeczy związane z prokuraturą, a raczej z partią władzy, on powiedział: "Platforma Obywatelska, a raczej Grzegorz Schetyna", jakoby to nie jego partia była, lecz jeden człowiek… W każdym razie był to po prostu rzadki przypadek wspaniałego człowieka w polskiej polityce.
I to jest właśnie przerażające, że taki człowiek przyciągnął przestępcę.
— Dziękuję za rozmowę.
Sputnik Polska
— Jeśli chodzi o pierwsze spotkanie z panem Adamowiczem, to było śmieszne, bo mój mąż — zastępca redaktora naczelnego „Rossijskiej gazety", w której ja też pracuję, pojechał zrobić wywiad z panem prezydentem Lechem Wałęsą do Gdańska, i w czasie tego pobytu został oszukany przez miejscowych oszustów. Ponieważ ja się znam i komunikuje się z wieloma polskimi dziennikarzami, ta historia stała się dość sławna w pewnych kręgach.
No i z tego, co ja rozumiem, dowiedział się o tym również prezydent Gdańska.
To było bodajże w 2010 roku, w Kaliningradzie, na forum prasy polskiej i rosyjskiej. Pan Prezydent Gdańska, kiedy mnie zobaczył, nawet nie mówiąc, kim on jest, rzucił się do mnie z krzykiem: „Wybacz nam, Waćpanno, wybacz".
Ja nawet nie zrozumiałam, kto to jest, i o co mu chodzi; na szczęście, ludzie, którzy byli obecni w tej grupie, która przyjechała z Panem Prezydentem, powiedzieli mnie, że jest to Pan Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
Pan Prezydent także wytłumaczył, że dowiedział się o tej historii, i powiedział, że nie chciał, żebyśmy nabrali urazu do Gdańska przez tę historię. I że bardzo by chciał, żebyśmy całą rodziną, z mężem i synem, przyjechali do Gdańska, i że on jest gotów osobiście odprowadzić nas po mieście; żebyśmy popatrzyli na Gdańsk jego oczami, i też go pokochali tak, jak on Gdańsk kocha.
Ariadna Rokossowska, dziennikarka "Rosyjskiej Gazety"
Fot. Wikipedia (CC BY-SA 3.0)
|
Aczkolwiek Prezydent Gdańska ma dużo spraw na głowie, nie ma czasu na odprowadzanie rosyjskich dziennikarek po Gdańsku, a więc ja z tej propozycji nie skorzystałam.
A potem, oczywiście, kilka razy myśmy się spotykali, Pan Prezydent był wielkim zwolennikiem dialogu polsko-rosyjskiego — w tym sensie, że był on wielkim entuzjastą małego ruchu granicznego między obwodem kaliningradzkim i polskimi województwami, sąsiadującymi z obwodem kaliningradzkim.
— Jak Pan Prezydent zareagował na to, że był zniesiony mały ruch graniczny między Polską a obwodem kaliningradzkim?
— Paweł Adamowicz mi powiedział, że oni w Gdańsku protestowali bardzo, i ja pamiętam, że jemu bardzo zależało na tym ruchu przygranicznym. Nie tylko dlatego, że on był zwolennikiem polsko-rosyjskiego pojednania w tym czasie, kiedy, jak Pan pamięta, rozmawialiśmy z Polską. Teraz nawet dziwnie o tym wspominać.
Mieliśmy wówczas w stosunkach z Polską okres, kiedy mówiliśmy o pojednaniu polsko-rosyjskim.
— Był to taki okres odwilży…
— Właśnie, pan Adamowicz przyjeżdżał wtedy do Moskwy, i ja, na przykład, swój pierwszy wywiad z panem prezydentem Adamowiczem przeprowadziłam w Moskwie.
— A który to był rok? Chyba już po 2010-tym?
— Tak, absolutnie, na pewno, tylko, że nie pamiętam, kiedy dokładnie. W każdym razie, on tu przyjeżdżał, to była jakaś konferencja w Moskwie.
To też była dość śmieszna historia. Adamowicz mi powiedział w tym wywiadzie, że oni w Gdańsku, chcą przetłumaczyć polskie napisy na ulicach, w miejscach publicznych, na urzędach. Nie zmienić, lecz tylko przetłumaczyć na język rosyjski i umieścić koło tych napisów, aby goście, przybysze z Rosji, nie zgubili się w Gdańsku.
— Po prostu chodziło o ułatwienie życia turystom?
— No, właśnie. Opowiadał, że były obawy, iż zwiększy się przestępczość po wprowadzeniu tego małego ruchu granicznego. Ale nic z tego, wszystko jest o'key, dialog polsko-rosyjski jest bardzo fajny.
Adamowicz był bardzo zadowolony z tego, jak się rozwijal mały ruch graniczny. Oczywiście, Gdańsk zyskiwał przez ten ruch graniczny w sensie gospodarczym i rozwojowym.
Adamowicz to powiedział i oznajmił, że on w ogóle jest entuzjastą języka rosyjskiego, że w szkole uczył się rosyjskiego, kiedy nie było to popularne, ale uczył się ze swojej inicjatywy — nie dlatego, że musiał, lecz dlatego, że chciał. Wtedy, gdy nie było to modne. I w ogóle podczas tego wywiadu wyglądał na człowieka, który jest nastawiony na dialog.
Po tym wywiadzie Adamowicz miał wielkie nieprzyjemności, bo polska prasa prawicowa zaczęła nagonkę na niego. Oni napisali, że prezydent Adamowicz w wywiadzie dla prawnuczki marszałka Rokossowskiego powiedział, że chciałby, żeby w polskim mieście Gdańsk wisiały rosyjskie napisy.
Ja odpisałam więc, że w ogóle w Rosyjskiej Gazecie nie ma takiego stanowiska, jak prawnuczka marszałka Rokossowskiego, tylko są dziennikarze, a ja jestem jedną z nich.
To była prawdziwa nagonka, bo inne media też to podchwyciły, twierdząc, że Adamowicz jest zdrajcą, że zdradza polskie miasto…
Ja nawet myślałam, że Pan Prezydent już nie wejdzie ze mną do jednego budynku.
Byłam więc bardzo zdziwiona, że gdy następnym razem przyjechałam do Gdańska, Pan Prezydent mnie zaprosił i bardzo pomagał.
— Pani Ariadno, pamiętam, że było to ostatnie spotkanie, jak Pani pojechała do Gdańska i robiła duży reportaż, gdy otwarto w Gdańsku duże muzeum Drugiej Wojny Światowej…
— Tak, właśnie, i po pierwsze, on bardzo pomógł z tym muzeum, bo opowiedział mi całą historię tego muzeum, jak to się wszystko zaczynało.
Przecież to była taka historia, że miasto Gdańsk, z inicjatywy Adamowicza, z tego, co ja rozumiem, wyznaczyło teren pod to muzeum. Adamowicz powiedział, że nie ma zgody na inne muzeum, jakie chce zorganizować PiS.
I gdy przyjechałam do Gdańska, on mi pomógł trafić do tego muzeum, z tym był problem, szczerze mówiąc. Muzeum omal nie zamknięto, były ogromne kolejki, i on mi opowiedział wszystko o muzeum i też upewnił się, żebym ja tam się dostałam, żebym mogła mieć swoją opinię o tym, jak to wygląda.
A do tego udzielił mi również wywiadu, w którym powiedział dużo rzeczy, które na dzień dzisiejszy w Polsce wydają się bardzo kontrowersyjne — zaczynając od tego, że była to bardzo nieprzemyślana decyzja o tym, żeby nie było tego małego ruchu granicznego między obwodem kaliningradzkim a miastami polskimi.
Chociaż było już wiadomo w tym momencie, że nie jest to posunięcie tymczasowe, że nie jest to żadne zawieszenie, tylko potrwa to w ciągu wielu lat, i że to jest oczywiście decyzja polityczna.
Adamowicz wtedy powiedział, że jest zgoda wobec tego, że ta decyzja nie ma żadnych innych podstaw, oprócz politycznych. A tracą na tym polscy przedsiębiorcy i ludzie po obu stronach granicy.
— Jakie są Pani prywatne wrażenia ze spotkań z człowiekiem, którego już nie ma z nami?
— Moje prywatne wrażenia są takie, że on cały czas się uśmiechał, i nawet kiedyśmy mówili o czymś poważnym, a on też zadawał pytania, gdyż jego też interesowało to, co się dzieje w Rosji, jak my coś odbieramy i tak dalej.
Kiedyśmy mówili o najbardziej poważnych rzeczach, to jego oczy się uśmiechały, bo on miał takie fantastyczne oczy, które uśmiechały się nawet, gdy on się nie uśmiechał. Bo on miał przyzwyczajenie do uśmiechu. Miałam wrażenie z kontaktów z Adamowiczem, że on jest naprawdę, bez żadnego udawania, bardzo otwartym człowiekiem.
To wszystko się wydarzyło na scenie strzeżonej, a przecież człowiek tego samego dnia chodził z puszką i zbierał pieniądze na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Chodził po ulicach i ktokolwiek mógł na niego napaść. Adamowicz o tym nawet nie myślał. Był absolutnie jakby człowiekiem innej formacji, człowiekiem innego świata.
I on, mi się wydaje, myślał, że Polska jest innym światem, on myślał o Polsce trochę inaczej, niż ona tak naprawdę wygląda. Mówił mnie: „Wie Pani, prędzej czy później będziemy musieli się pogodzić".
Mówił o migrantach tak: „żeby oni do nas przyjeżdżali, bo mają takie prawo, bo każdy ma prawo chcieć lepszego życia, wykształcenia dla swoich dzieci, i my nie możemy odgrodzić się murem. Musimy przygotować nasze społeczeństwo do tego, że oni przyjadą i będą wśród nas i będą żyć tak, jak my". Ale powiedziałam: "Przecież Pan rozumie, że polskie społeczeństwo nie podziela Pańskiego poglądu". A Adamowicz: kiedyś mówiono, że miejskie powietrze jest powietrzem wolności, że zaczynać trzeba od dużych miast.
On był absolutnie przekonany, że polskie społeczeństwo jest gotowe do tego rozwiązania.
Takim był człowiekiem — uśmiechniętym, oddychającym powietrzem wolności. Człowiekiem, który wszędzie widział dobrych ludzi i nie widział żadnych złych zamiarów.
Mówią, że kiedy napadł na niego ten napastnik na scenie, on stał uśmiechnięty — bezbronny i uśmiechnięty. On nawet nie zrozumiał, że dzieje się coś złego. On nie oczekiwał od ludzi zła.
Nawet kiedy Platforma Obywatelska odrzuciła Adamowicza jako kandydata, gdyż były tam jakieś rzeczy związane z prokuraturą, a raczej z partią władzy, on powiedział: "Platforma Obywatelska, a raczej Grzegorz Schetyna", jakoby to nie jego partia była, lecz jeden człowiek… W każdym razie był to po prostu rzadki przypadek wspaniałego człowieka w polskiej polityce.
I to jest właśnie przerażające, że taki człowiek przyciągnął przestępcę.
— Dziękuję za rozmowę.
Sputnik Polska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy