The entrance to the headquarters of the National Bank of Poland
Fot. A.Barabasz (Wikipedia)
|
Podobną
sytuację mamy w Polsce, a stworzona została ona nieprzemyślanym i nieudolnym
zapisem w Konstytucji RP, którego inicjatorem był postkomunista Aleksander
Kwaśniewski. Mowa tu o art. 220 ustęp 2, który mówi: „Ustawa budżetowa nie
może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania
w centralnym banku państwa”.
Powyższy
zapis zabrania dobitnie finansowania deficytu budżetowego przez zadłużanie się
polskiego państwa (rządu) w Narodowym Banku Polskim (NBP). Na pierwszy rzut oka
zapis ten wydaje się sensowny, nie budzący wątpliwości i z ekonomicznego punktu
widzenia wręcz wzorcowy – także dla innych państw. Szczególnie ma to sens, gdy
dochody państwa przewyższają wydatki i nie występuje tzw. dziura budżetowa. A
więc mowa tu o zdrowej i dobrze prosperującej gospodarce, opierającej się na
odpowiedzialnych działaniach polityków.
W
polskich warunkach polityczno-ekonomicznych niestety tak nie jest. Dochody
naszego państwa są notorycznie niższe od wydatków, co zresztą czytamy i
słyszymy w mediach (nawet w tzw. pierwszym obiegu!). W tej sytuacji rząd polski
– nie mogąc się ustawowo zadłużyć we własnym banku narodowym – szuka innych
możliwości zmniejszenia deficytu budżetowego. Czyli postępuje tak jak dziecko,
które zgodnie z decyzją rodziców, pozbawione jest kieszonkowego: idzie do
kolegów i prosi o pożyczkę.
Rząd
polski ma dwóch takich „sprawdzonych” kolegów: Bank Światowy i Międzynarodowy
Fundusz Walutowy (MFW). Aby pokryć deficyt budżetowy nalezy tylko wydać
obligacje, albo zaciągać kredyt w tych instytucjach. I rząd polski tak właśnie
robi. Oczywiście jest to poważny problem polityczno-ekonomiczny i Polska miała
już przykre doświadczenia w podobnej sytuacji, gdy Gierek, a potem Jaruzelski
zadłużali kraj dokładnie w tych samych instytucjach. No cóż –powiedzą politycy
– teraz mamy inne czasy, działamy „ekonomicznie” i mamy wolną gospodarkę
rynkową.
Problem
polega jednak na tym, że prawa rynku pozostały……prawami rynku. Kolejny problem
związany jest z faktem, że nasi dobrzy koledzy, czyli Bank Światowy i MFW, nie
działają sami. Oni mają za plecami innych „kolegów”, a ci nie są już tak
sympatyczni i bezinteresowni. Są to potężne międzynarodowe kartele finansowe,
które inwestują w zadłużonych krajach właśnie za pośrednictwem Banku Światowego
i MFW. Podobna sytuacja doprowadziła w Polsce początku lat 90-tych XX wieku do
wyprzedania przedsiębiorstw państwowych w Polsce po minimalnej wartości. To
również dlatego w naszym kraju ponad 80% banków jest w rękach zagranicznych.
Obecnie toczy się walka o kopalnie, odkrywki i lasy państwowe. Plan
międzynarodowych karteli finansowych zawsze przebiega według tego samego
schematu. Najpierw udostępniają kredyty, a kiedy gospodarka jest odpowiednio
zadłużona, przystępują do realizacji planu uzależnienia ekonomicznego danego
państwa. Polska nie jest tu bynajmniej przypadkiem odosobnionym.
Obecnie
obsługa długu publicznego w Polsce, to kwota ponad 40 miliardów złotych. Suma
ta zawiera przede wszystkim odsetki od kredytów/obligacji, które rząd polski
płaci bankom zagranicznym. Oczywiście, najprościej byłoby się nie zadłużać i
prowadzić zdrową politykę polityczno-gospodarczą, oparta na ogólnie uznanych
zasadach ekonomicznych. Są państwa, które notorycznie wypracowują nadwyżki
budżetowe. Do tych państw Polska jednak nie należy.
Wyjście
z tej zagmatwanej, ale i bardzo niebezpiecznej sytuacji wydaje się bardzo
proste. Należy wypracować mechanizmy, które pozwoliłyby pokryć deficyt
budżetowy z banku narodowego. Zamiast płacić odsetki od kredytów, prościej
byłoby pożyczać bezprocentowo z NBP. Przeciwnicy tej koncepcji oburzą się
zapewne i powiedzą, że rząd polski ma związane ręce prawem unijnym. Zgoda,
ale…. Czy rząd włoski ma też związane ręce prawem unijnym? Czy rząd polski musi
się zadłużać? Czy państwo polskie jest suwerenne? Retoryczne pytania…
Założenie, że nasi politycy potrafiliby utrzymać w ryzach wydatki publiczne i
nie zadłużać się w NBP w nieskończoność, jest praktycznie równa zeru. Dlatego
ważny jest zapis konstytucyjny, który określałby wysokość zadłużenia w banku narodowym
– procentowo w stosunku do poziomu przyrostu PKB. W ten sposób można by uniknąć
nadmiernego drukowania pieniędzy i związanej z tym inflacji.
Niewątpliwie,
biorąc pod uwagę powyższe rozważania, nasuwa się kilka generalnych spostrzeżeń.
Po pierwsze, można by nawoływać do odpowiedzialności polityków za losy państwa
i jego przyszłość i sugerować im, aby zaniechali zadłużania się, ale w ramach
aktualnej konstelacji politycznej w Polsce nie ma to najmniejszego sensu. Po
drugie, obojętne o czym piszę w moich artykułach, zawsze dochodzę do tego
samego wniosku: trzeba zmienić przestarzałą, postkomunistyczną konstytucję, a
tym samym art. 220. Po trzecie, nie należy zmieniać kolegów, ponieważ „koledzy”
stający za naszymi kolegami są zawsze ci sami – czyli w wypadku zaciągania
obcego długu są to międzynarodowe kartele finansowe.
Należałoby
raczej zwrócić się do rodziców z prośbą o kieszonkowe, czyli polski rząd
powinien pożyczać pieniądze na pokrycie dziury budżetowej od NBP, ale tylko do
ściśle określonego w konstytucji pułapu. Po czwarte, jak to jest, że wszyscy
wiedza o wyżej opisanej sytuacji – świadomie lub podświadomie – i nikt nic nie
robi, aby wyjść z tego „młyńskiego kola”?
Odpowiedż jest
prosta: brakuje w Polsce skutecznych bezpośrednio-demokratycznych mechanizmów
kontroli i podejmowania decyzji (inicjatywy obywatelskiej i wiążącego,
bezprogowego referendum), które położyłyby kres zadłużaniu się i tym samym
wyprzedaży państwa polskiego.
Prof. Mirosław Matyja
PUNO Londyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy