Przyznam, że po książkę Radka Sikorskiego „Polska może być lepsza. Kulisy polskiej dyplomacji” sięgnąłem nie po to, by poznać poglądy byłego szefa dyplomacji na politykę zagraniczną. Te znam doskonale. Liczyłem raczej na oryginalne skróty myślowe, czy jak kto woli bon-moty, które są znakiem rozpoznawczym pana ministra, a które przedostając się do opinii publicznej, czynią zawsze wiele urokliwego harmidru. Niestety, musiałem obejść się smakiem.
Książki o dyplomacji mają to do siebie, że zanim się ukażą, są dokładnie „sczytywane” i cyzelowane, by broń Bóg nie narobiły szkód, o które w dyplomacji nietrudno. Dotyczy to zwłaszcza osób z polityczną perspektywą, będących wciąż w państwowym rezerwuarze, a taką osobą jest bez wątpienia Radek Sikorski, którego, czego nie jest w stanie ukryć, ciągnie do polityki, niczym wilka do lasu. Kryguje się wprawdzie, zapewniając dookoła, że odkrywa dzisiaj uroki bycia poza nią, ale chyba nikt, kto śledzi życiorys Sikorskiego, nie ma wątpliwości, że kiedy kur zapieje, to rzuci wszystko w cholerę i zamelduje się w punkcie zbiórki, by ponownie zanurzyć się w tym wszystkim, co dyplomacja i wielka polityka oferuje, a co on tak bardzo lubi. Swoją książką daje do zrozumienia, że od odpowiedzialności za polską politykę zagraniczną z pewnością się nie uchyli.
Książka „Polska może być lepsza. Kulisy polskiej dyplomacji” to spacer po wydarzeniach, których świadkiem był Sikorski, ale także przegląd postaci, z którymi się stykał oraz hołd złożony Jerzemu Giedroyciowi i Bronisławowi Geremkowi, których wizję polityki zagranicznej autor w całości podziela, a nawet twórczo wciela w życie. Niedwuznacznie dając do zrozumienia, że zdecydowanie mądrzej od rządzącego obecnie PiS, który – przypomnijmy – w obszarze polityki zagranicznej, równie wiernie podąża za Giedroyciem, co Radek Sikorski. Można mieć wprawdzie wątpliwości, czy sam Giedroyć byłby zachwycony tego typu powinowactwem, zarówno w wykonaniu PiS jak i PO, ale przecież Książę z Maisons-Laffitte, niewiele może dzisiaj począć, kiedy wszyscy (na prawo i lewo) wołają – my wszyscy z niego. Woła także autor, nie pozostawiając wątpliwości, co do swoich inspiracji: „Zrealizowaliśmy ideę Piłsudskiego i Giedroycia, lecz w wersji zaadoptowanej do okoliczności lepszych dla Polski niż kiedykolwiek przedtem. (…) Realizowaliśmy spuściznę Giedroycia czy, jak kto woli, ideę jagiellońską, na europejskim turbodoładowaniu”.
Sikorski porusza istotne z punktu widzenia polityki zagranicznej obszary, pokazując działania polskiego MSZ, zarówno w odniesieniu do Ukrainy i Gruzji, jak również Rosji i USA. Przyznam, że najbardziej interesowała mnie tematyka rosyjska, gdyż akurat ten kierunek w polskiej polityce zagranicznej uważam za najważniejszy. I najtrudniejszy, bo z dyplomatycznego punktu widzenia przedstawia – niestety – obraz nędzy i rozpaczy. W pewnym sensie zapracowaliśmy na to sami, traktując Rosję jako państwo zadżumione, które należy otoczyć kordonem sanitarnym do momentu, kiedy nastanie w nim prawdziwie europejska demokracja z wszystkimi jej atrybutami, a po wstrętnym Putinie pozostanie jedynie mgliste wspomnienie.
Tę optykę zdaje się podzielać także Sikorski, pisząc: „Uważałem, że Rosja to, owszem, chory człowiek, ale z pistoletem. A chory człowiek z pistoletem jest nadal człowiekiem z pistoletem. I potencjalnie groźniejszym, gdyby poczuł, że grunt usuwa mu się spod nóg. Uważałem, że kontaktach z Rosją dyplomacja jest podobna do roli policyjnego negocjatora, który styka się z porywaczem albo potencjalnym samobójcą. Rozmawiać i zapobiegać tragedii.”
Autor ma świadomość, że dla Rosji Polska nie jest partnerem szczególnie ważnym. Dlatego słusznie założył, że jeżeli Polska ma być w „dyplomatycznym kursie działa” i nie spaść z europejskiej szachownicy, jej dyplomacja w kwestiach wschodnich powinna pozycjonować się na pozycjach eksperckich, starając się być przewodnikiem dla państw Zachodu, proponując w tym obszarze rozwiązania oparte na własnych doświadczeniach i wiedzy. Tyle, że jako państwo niedookreślone w architekturze Unii Europejskiej, mentalnie peryferyjne, plasujące swoje aktywa przede wszystkim na kierunku amerykańskim, w żaden sposób Polska nie mogła takiej roli spełniać, pomimo starań Sikorskiego, który – trzeba to uczciwie przyznać – dysponował konkretnymi pomysłami na każdą okazję. Niektóre z nich udało mu się wcielić w życie, o czym czytelnik będzie mógł przeczytać w książce.
Sikorski pokazuje, że ma zdolność widzenia relacji polsko-rosyjskich także z niepolitycznej perspektywy. Podczas jednej z wizyt w Rosji, będąc na cmentarzu w Butowie, położonym na dawnym podmoskiewskim poligonie NKWD, zwanym „Rosyjską Golgotą”, zauważa duchowy wymiar, który mógłby poprawić relacje polsko-rosyjskie: „W tym miejscu zginęło także wielu Polaków i przedstawicieli ponad 60 innych narodowości. Ale to przede wszystkim miejsce, w którym Stalin mordował Rosjan. Tu zginął kwiat rosyjskiego duchowieństwa, co upamiętniono wybudowaniem cerkwi. Na miejscu dowiedziałem się, że bywa w niej regularnie Władimir Putin. Wtedy zrozumiałem, że naszym sojusznikiem w odkłamywaniu stalinowskiej narracji historycznej cały czas obowiązującej w Rosji może być cerkiew prawosławna. I rzeczywiście dialog obu Kościołów udało się zainicjować, i to z dobrym skutkiem. Wspólna deklaracja kościołów ogłoszona 17 sierpnia 2012 roku na Zamku Królewskim pokazuje, że mimo wielu różnic, zachowań i działań, których nie akceptujemy, to jednak chrześcijańska cywilizacja Rosji jest nam bliższa, niż się wydaje. Chociaż wtedy mi się wydawało, że to my będziemy Rosję okcydentalizować, a nie ona nas orientalizować.”
Z nieukrywaną satysfakcją nie odmawia sobie przy okazji wbicia szpili PiS-owi: „A dziś niestety to polska polityka upodobnia się do Putinowskiej Rosji, a nie na odwrót. Rządzący w obu krajach uważają, że suwerenność oznacza nieskrępowaną władzę, w szczególności jeśli chodzi o prawa obywatela czy opozycji (…). Ci, którzy Rosji najbardziej w Polsce nienawidzą, często są cywilizacyjnie najbardziej rosyjscy”.
Brakuje mi w spojrzeniu Sikorskiego na Rosję oryginalności, która nie jest przecież obca jego naturze. Dla wielu słusznych diagnoz, dobiera nie zawsze skuteczne medykamenty, które w podejmowanej kuracji dyplomatycznej, od lat nie przynoszą przełomu. Być może dlatego, że zamiast sięgać po nasze odłożone na półkę oryginalne receptury (i nie jest to prztyczek jedynie do Sikorskiego), nader chętnie sięga się po amerykańskie patenty, a nie np. po zwykłe „bańki”, które z powodzeniem w niektórych przypadkach by wystarczyły.
Interesująco opisuje Sikorski sprawę wojny w Gruzji, podając trochę smaczków nieznanych szerszemu ogółowi. Patrzy wprawdzie tutaj przez okulary euroatlantyckie, ale zachowując własny, celny ogląd sytuacji. Tak na dobrą sprawę na ówczesnym prezydencie Gruzji Michaile Saakaszwilim nie zostawia suchej nitki. Choć nie pisze tego wprost, „Misza” to dla niego amator, dzięki któremu Rosja dostała okazję, by „rozpocząć wdrażanie swojej neoimperialnej doktryny”.
„Wojna była klęską Gruzji. Stało się jasne, że tam, gdzie Rosjanie rozmieszczą swoje wojska, Gruzja przez wiele lat nie będzie miała władzy (…) Wyszliśmy na główny plac Tbilisi, na którym odbywało się profesjonalnie przygotowane święto. Reflektory, lasery, telebimy. Wyglądało to raczej jak fetowanie wielkiego zwycięstwa, a nie godzenie się z wojenną klęską i końcem aspiracji Gruzji do członkostwa w NATO. Nie chciałem brać udziału w żyrowaniu błędów Saakaszwilego i nie przyłączyłem się do buńczucznych przemówień, za którymi nie stała żadna moc sprawcza”.
Słowa Sikorskiego o gruzińskim prezydencie mogą wywoływać w środowiskach rusofobicznych spory dysonans, ale są prawdziwe. Pisałem o tym, kiedy cała Polska zachwycała się dzielnym gruzińskim watażką, który sam jeden postawił się imperialnej Rosji. Zostałem wówczas „zjechany” przez hejterów niepodległościowej prawicy, jako ruski szpion, który wkłada kij w szprychy przyjaźni polsko-gruzińskiej. Sikorski z perspektywy lat nie owija sprawy w bawełnę: „Uważam, że Saakaszwili rozegrał konflikt z Rosją fatalnie. Dając się sprowokować, związał ręce swoim sojusznikom. Pozwolił Rosji przeprowadzić zwycięską operację wojskową, która musiała rozbudzić apetyt na takie rozwiązywanie sporów. Przyczynił się do złamania obowiązującego w Europie tabu i do ujawnienia słabości Zachodu”.
Życie dopisało w sprawie Saakaszwilego dalszy, raczej smutny ciąg. Charakter jego późniejszego zaangażowania na Ukrainie, „niekonwencjonalne” działania nawet jak na ukraińskie standardy, wyraźnie wskazują, że mieliśmy i mamy do czynienia z osobnikiem zaburzonym psychicznie, z czego sprawę zdał sobie po niewczasie Zachód, a i chyba nawet sam PiS.
Swoją książką Sikorski przypomina o sobie. Ukazuje się ona na progu gorącego okresu politycznego, jakim będą wybory do parlamentu europejskiego, krajowego i na prezydenta. Jest ona jego głosem w sprawach bieżących, choć formułowanym zza parawanu dyplomacji. Autor uczynił z siebie kontrapunkt dla obozu „dobrej zmiany”, której nie szczędzi gorzkich szpil i sarkazmu, dając czytelnikom jednoznacznie do zrozumienia – zobaczcie, jaką oni robią „oborę” na cały świat. Co innego, ja – mający ogładę, respekt, ugruntowaną pozycję i numery telefonów do najważniejszych osób na świecie. Jeśli nie wierzycie, że zawsze miałem rację, to poczytajcie WikiLeaks. Nie sposób nie zauważyć skłonności Sikorskiego do narcyzmu, ale nie jest to zarzut, lecz stwierdzenie pewnej prawidłowości, bez której polityka byłaby po prostu nudna. Bez podkręcania własnego ego, trudno w polityce osiągnąć sukcesy. Sikorski pilnuje jednak, by jakimś jednym nierozważnym słowem nie utrudnić sobie powrotu do wielkiej polityki. Nie unika jednak smaczków, które dla średniozaawansowanych pasjonatów dyplomacji, będą mieć niewątpliwie wartość.
Wykorzystuje okazję, by przedstawić swoją wersję nagrań kelnerów, które zachwiały jego pozycją. Nie ma mowy o żadnej „lasce” robionej Amerykanom, ale o „łasce”, którą im Polska robi, chcąc się przypodobać nowemu wielkiemu bratu. Piętnuje też ile może słowo „nacjonalizm”, żeniąc z nim PiS i prawicową opozycję. Jest w tych zabiegach nieznośnie poprawny politycznie, bo to przecież nic innego jak nacjonalizm, tyle że owinięty w pazłotko demokracji, jest motorem napędowym polityki USA, Izraela, Niemiec, Anglii, Francji, Rosji, Chin czy Japonii. Wydaje mi się, że licentia poetica jaką przyjął, ma mu pomóc, a broń Boże nie zaszkodzić w powrocie na dyplomatyczne salony.
Byłem na spotkaniu autorskim z Radkiem Sikorskim w bydgoskim Empiku. Ze względu na szczupłość miejsca i słabą organizację, nie dawało ono szansy na ciekawą i żywą dyskusję. Prowadzący spotkanie zmarnował okazję, by zadać lepsze pytania, a szkoda, bo Sikorski znaczenie ciekawiej wypada, kiedy jest dociskany do muru, niż kiedy pozwala mu się mówić, co uzna za stosowne. Nie było więc szans, żeby ktokolwiek zmusił autora do „chlapnięcia” czegoś poza protokołem, z czego autor jest przecież znany. Taka też jest książka Radka Sikorskiego – ciekawa, warto napisana, poprawna, ale… No właśnie. Pokazuje niewątpliwie człowieka sukcesu. Nie jest jednak tak dobrze przyprawiona, jak jego poprzednie książki. To znak, że autor wciąż o polityce myśli. I mam nieodparte wrażenie, że wcale nie o gabinecie w Alei Szucha.
Maciej Eckardt
Maciej Eckardt
Myśl Polska, nr 45-47 (4-11.11.2018)
R. Sikorski, „Polska może być lepsza. Kulisy polskiej dyplomacji”, Wydawnictwo: Znak Horyzont, Kraków 2018, ss. 412.
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy