Szczyt NATO w Brukseli. Merkel: „Niemcy są niepodległe i podejmują decyzje, kierując się własnymi interesami". Stanowisko to poparł prezydent Francji Emmanuel Macron. Fot. NATO Flickr (CC BY-NC-ND 2.0) |
Kolejny szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego przeszedł już do historii. Ustalenia nie są przełomowe i jeśli ująć to lapidarnie, nic nowego nie wnoszą. Kierunek stary i dobrze znany — główny przeciwnik sojuszu to Rosja. Atmosferę jedności członków paktu w pewnej mierze podważył prezydent USA Donald Trump. Obserwatorzy, którzy śledzili wydarzenia w Brukseli, szczególną uwagę zwrócili na kontrowersje, które powstały między Trumpem a kanclerz Angelą Merkel.
Amerykański prezydent ostro skrytykował Niemcy za współpracę energetyczną z Rosją i zbyt małe wydatki na obronę. Merkel po słowach Trumpa ripostowała: „Niemcy są niepodległe i podejmują decyzje, kierując się własnymi interesami". Stanowisko to poparł prezydent Francji Emmanuel Macron.
W komentarzu dla Sputnika politolog i niezależny publicysta Konrad Rękas wyraził przekonanie, że Pakt Północnoatlantycki nieco się przeorientował:
— To prawda, że szczyt NATO ważniejszy jest nie z punktu widzenia formalnych tematów obrad, w tym przypadku zupełnie egzotycznych, jak na przykład Afganistan, czy rozwiązywanych w ogóle poza udziałem Europy jak Półwysep Koreański. Liczy się, bowiem, moment, w którym się szczyt odbywa, a nie jego agenda. I coraz bardziej po takich spotkaniach, jak to w Brukseli, odnosi się wrażenie, że Pakt Północnoatlantycki przeorientował się nieco.
Powołany przez państwa Zachodu znajdujące się pod dominacją amerykańską przeciw Związkowi Radzieckiemu, nagle okazuje się być pod kierunkiem tych że Stanów Zjednoczonych Paktem przede wszystkim antyniemieckim i antyeuropejskim. Takie przynajmniej można było wyciągnąć wnioski słuchając przygotowania artyleryjskiego wykonanego przez Trumpa tuż przed spotkaniami z liderami europejskimi. Jak i zresztą w trakcie spotkań w Brukseli.
Sam układ wizyty europejskiej Trumpa, a więc kolejność spotkań, kolejne etapy rugania europejskich wasali na szczycie natowskim, następnie podtrzymanie w wierze najwierniejszego wasala, czyli Wielkiej Brytanii, ale potem udanie się na rozmowy z prezydentem Putinem do Helsinek. Trump, który otworzył mnóstwo frontów walki za swojej prezydentury, główny wstrząs z Chinami, bardzo niepokojący dla pokoju światowego z Iranem, jednocześnie nagły zwrot zaskakujący wielu jego sojuszników wobec Rosji.
Ameryka chciałaby rozmawiać z Rosją sama bez swoich europejskich sojuszników. Europejczykom zaś normalizacji stosunków z Rosją Waszyngton wyraźnie zabrania. Było to słychać w wystąpieniu Trumpa na temat Nord Strem i relacji rosyjsko-niemieckich. To, że w hierarchii amerykańskiej Europa jest już nie drugorzędnym odcinkiem dyplomatycznym, ale już zupełnie podrzędnym, nie dość, że źle traktowanym, to jeszcze takim, któremu odmawia się elementarnej dbałości o własne interesy. Politycy zachodni nie bardzo wiedzą, co z tym zrobić, przyzwyczajeni do bezwzględnego posłuszeństwa wobec USA, niemniej jednak we własnym interesie wyborczym i gospodarczym próbują tak, jak umieją, dokonywać obrony. Niemcy poddane próbie szantażu amerykańskiego, jeśli chodzi o wydatki obronne, odpowiadają tak: możemy wydawać na obronę, ale wolimy wydawać na obronność europejską i wspierać europejski — czytaj niemiecki — przemysł zbrojeniowy, a nie amerykański. Chcemy, aby było w Europie bezpiecznie, jak dotąd, ale miejsca pracy mają być w Europie, a nie w Stanach.
Ale nie o to chodzi Trumpowi. Trump używa NATO jako instrumentu polityki gospodarczej, polityki przemysłowej Stanów Zjednoczonych. Te kontrowersje będą prawdopodobnie narastać i trudno dziś sobie wyobrazić jakiś kompromis między Europą i USA, w tej sytuacji, kiedy Stany widzą w Europie już tylko pole do rabunkowej, gwałtownej, bardzo szybkiej eksploatacji. One nie bronią Europy, bo nie ma przed Europą żadnych istotnych zagrożeń, przed którymi Ameryka mogłaby ją bronić. Przeciwnie. To Ameryka zagraża Europie odmawiając prawa do wolności zwłaszcza gospodarczej, partnerskich stosunków z Rosją, Iranem czy Chinami. To Ameryka jest głównym wrogiem Europy — uważa politolog.
W kuluarach szczytu NATO minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak wyraził opinię, że kierunek, w którym zmierza sojusz jest dobry dla bezpieczeństwa Polski. A w środę „Dziennik. Gazeta Prawna" napisał, że trzy miesiące temu jeden z wysokich urzędników polskiego MSZ mówił na zamkniętym spotkaniu, że w ostatnich tygodniach historia radykalnie przyśpieszyła i ostra krytyka NATO przez prezydenta USA każe postawić fundamentalne pytanie o przyszłość organizacji. Jeśli ten scenariusz się sprawdzi nawet częściowo, to gdzie Polska ma szukać sojuszników? Według eksperta pozycja dyplomatyczna Polski jest dziś słaba i wykorzystywana przez USA wyłącznie do doraźnych nacisków na zachodnioeuropejskich partnerów:
— Minister Błaszczak w kuluarach Brukseli zachowywał się trochę jak kierownik bankrutującego PGR-u. Wydaje mu się, że jest kimś ważnym, że jest kierownikiem, tymczasem czas jego przedsiębiorstwa dawno minął. Oczywistym jest, że forma NATO, tak jak Pakt do tej pory wyglądał, to przeżytek. Amerykanie to wiedzą, wiedzą Niemcy, wiedzą strony uczestniczące w interwencyjnej, kolejnej próbie skonstruowania wspólnej europejskiej polityki obronnej. Wszyscy to wiedzą, tylko nie minister Błaszczak, tylko nie polskie władze.
To trochę smutne i żenujące. Przecież Polska w żaden sposób nie zastąpi Ameryce Europy. Nie ma ku temu żadnych przesłanek ani przemysłowych, ani gospodarczych, ani militarnych, ani politycznych. Pozycja dyplomatyczna Polski jest słaba i wykorzystywana wyłącznie do doraźnych nacisków na partnerów zachodnioeuropejskich. Oznaczać to może tylko jedno — stracimy jakiekolwiek poprawne relacje z krajami europejskimi, a w zmian Ameryka nam nic nie oferuje.
Kiedy po raz kolejny pojawi się widmo gospodarczej, handlowej wojny między Stanami Zjednoczonymi a Niemcami, to pamiętajmy, że poprzednie rządy doprowadziły do tego, że Polska nie ma własnego potencjału gospodarczego. Jest tylko podwykonawcą dla Niemiec. Jeśli Ameryka zwiększy nacisk na Niemcy i wymusi na Berlinie cięcie kosztów i ograniczania produkcji, to będzie to produkcja w polskich montowniach niemieckich zakładów. To Polska poniesie koszty rozgrywki między Berlinem a Waszyngtonem i kto by w tej rozgrywce nie wygrał, to Polska będzie najbardziej przegranym krajem — uważa ekspert.
No comments:
Post a Comment
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy