Rys. DonkeyHotey (CC BY 2.0) |
Pierwszą ofiarą tego konfliktu padła jednak transatlantycka solidarność, przy czym nawet lojalne wobec Waszyngtonu media zauważają, że amerykański lider przybliża się do stanu, w którym na arenie międzynarodowej będzie pozostawiony sam jak palec.
Jeszcze niedawno Stanom Zjednoczonym udawało się wciągać europejskie kraje do swoich geopolitycznych awantur. Teraz nawet Boris Johnson, nie mówiąc już o francuskich i niemieckich dyplomatach, odnoszą się sceptycznie do strategii konfrontacji z Iranem. Financial Times opublikował to, co można nazwać epitafium dla „kolektywnego Zachodu", którego już nie ma: „Pierwszą ofiarą decyzji Trumpa padł porządek światowy, a dokładniej to, co po nim pozostawało. Teraz USA razem z Izraelem i Arabią Saudyjską znajdują się po tej samej stronie boiska, połączeni łamaniem prawa międzynarodowego. Po drugiej stronie znajdują się Chiny, Rosja, Europa i Iran. Do tej listy prawie na pewno powinniśmy dopisać Japonię, Indie, Australię i Kanadę. Trudno sobie wyobrazić, by ta przepaść się nie rozszerzała. Trump był głuchy na prośby najbliższych amerykańskich sojuszników. Emmanuel Macron i Angela Merkel nawet osobiście przyjechali do Waszyngtonu i przez ostatnie dwa tygodnie forsowali swoje stanowisko. Wrócili z niczym".
Prawie rok temu pisałem, że USA podążają w kierunku nieuniknionego konfliktu zbrojnego z Iranem, i że ten konflikt jest uwarunkowany specyfiką amerykańskiego układu politycznego, specyfiką kampanii wyborczej samego Trumpa i geopolitycznymi potrzebami USA. Wówczas, w maju 2017 roku, wielu uważało taki scenariusz za mało prawdopodobny i nieaktualny w kontekście zaostrzenia sytuacji w Syrii i KRLD, które całkowicie pochłaniały uwagę mediów. Praktyka pokazała, że opublikowana wówczas prognoza i jej uzasadnienie były słuszne. „PR i pokaz siły to rzecz dobra, ale już ryzyko bezpośredniego starcia zbrojnego z rosyjskimi wojskami na terytorium Syrii, a także poważnego incydentu nuklearnego i prawdziwej wojny na Półwyspie Koreańskim — to dla Białego Domu rzecz nie do przyjęcia, przynajmniej na dany moment (…) Potencjalne awantury w Syrii i Korei Północnej niosą dziś więcej minusów niż plusów dla administracji Trumpa, ale w przypadku ataku na Iran bilans zysków i strat przedstawia się zgoła inaczej". W przypadku Syrii administracja Trumpa rzeczywiście ograniczyła się do akcji PR-owych zamaskowanych czasem pod ataki rakietowe, ale wstrzymywała się przed interwencją zbrojną. Co się tyczy KRLD, Trump szuka jakiegoś kompromisu z kierownictwem Chin, które występują w charakterze głównego geopolitycznego protektora KRLD. W przypadku z Iranem Trump nie tylko nie szuka kompromisu, ale jest też gotowy na jawny konflikt z europejskimi sojusznikami USA, żeby przybliżyć możliwość siłowego rozwiązania kwestii Iranu.
W danym przypadku należy całkowicie puścić mimo uszu oświadczenia amerykańskiego prezydenta, który tłumaczy, że chodzi jedynie o presję sankcyjną. Jak słusznie zauważył Edward Luce, główny amerykanista Financial Times, „sytuacja bardzo przypomina przygotowania do wojny z Irakiem", tylko tym razem USA będą działać bez europejskich sojuszników.
Jest rzeczą znamienną, że w danym przypadku nie zadziałała tradycyjna taktyka medialnej i społecznej presji na tych, którzy nie zechcieli wesprzeć amerykańskiego prezydenta. Przeprowadzona przez rząd Izraela prezentacja „tajnych irańskich materiałów o programie jądrowym", którą gorliwie rozkręcały co poniektóre zachodnie media nie przyniosła pożądanego efektu, a brytyjska gazeta The Economist (należącą do grupy oligarchicznych brytyjskich rodzin, w tym do rodziny Rothschildów) nawet zauważyła, że „Binjamin Netanjahu nie potrafił przedstawić dowodów na to, że Iran narusza porozumienie nuklearne". To jednak nie wstrzymało Trumpa przed zerwaniem umowy nuklearnej. Pełne przywrócenie międzynarodowych antyirańskich sankcji wydaje się jednak zadaniem nie do wypełnienia.
W celu wyrządzenia Iranowi poważnych strat ekonomicznych USA muszą przekonać Unię Europejską, Chiny i Indie — głównych nabywców irańskiej ropy i głównych partnerów gospodarczych Iranu — do dołączenia do sankcji w trybie formalnym lub nieformalnym. Warto przypomnieć, że nawet w warunkach sankcji ONZ wobec Iranu, wprowadzonych przed zawarciem „umowy nuklearnej", administracja Obamy nie zdołała zmusić Japonii, Korei Południowej, Indii i Chin do ograniczenia importu irańskiej ropy. Mając na uwadze to, że liderzy Unii Europejskiej występują przeciwko działaniom administracji Trumpa, przywrócenie europejskich sankcji także wydaje się mało prawdopodobne. Podejmowane przez amerykański Departament Skarbu próby wprowadzenia ograniczeń i karania grzywną europejskie spółki ropy naftowej oraz banki współpracujące z Iranem doprowadzą do zaostrzenia konfliktu między Unią Europejską i USA, a nawet do retorsji ze strony UE. Kiedy USA groziły podjęciem kroków wobec europejskich spółek uczestniczących w finansowaniu i budowie Gazociągu Północnego-2, niemiecki rząd zagroził podjęciem symetrycznych kroków. W przypadku nałożenia sankcji na europejskie banki i spółki ropy naftowej reakcja będzie symetryczna, a nawet ostrzejsza. Niechęć europejskich liderów do ustępstw w danej kwestii jest uwarunkowana zarówno interesami europejskiego biznesu, jak i względami wewnątrzpolitycznymi. Jak słusznie zauważa Financial Times, „subordynacja wobec Waszyngtonu zaważy na sytuacji wewnątrzpolitycznej". Gazeta podaje jako przykład spadek popularności Macrona po podejmowanych przezeń próbach „oczarowania" Trumpa w czasie jego wizyty w Waszyngtonie.
Nie można też wykluczać scenariusza, przy którym administracja Trumpa będzie koncentrować się nie na nałożeniu sankcji, lecz na maksymalnie szybkim przejściu do wojennej fazy konfrontacji. Jeśli patrzeć na sytuację pragmatycznie, przynosi ona Rosji korzyści. Ceny ropy naftowej idą w górę, a wraz ze wzrostem napięcia geopolitycznego rośnie popyt na rosyjską broń i na wsparcie dyplomatyczne. Co więcej, mając na uwadze szkaradne zachowanie USA rośnie, nawet w Europie, popyt na przewidywalnych i niezawodnych partnerów do dialogu geopolitycznego. Skorzystanie ze wszystkich tych sprzyjających okoliczności i wyciągnięcie z nich materialnych i politycznych korzyści to już tylko rzecz techniczna. Z tym Władimir Putin na pewno sobie poradzi.
Iwan Daniłow
Sputnik Polska
Jeszcze niedawno Stanom Zjednoczonym udawało się wciągać europejskie kraje do swoich geopolitycznych awantur. Teraz nawet Boris Johnson, nie mówiąc już o francuskich i niemieckich dyplomatach, odnoszą się sceptycznie do strategii konfrontacji z Iranem. Financial Times opublikował to, co można nazwać epitafium dla „kolektywnego Zachodu", którego już nie ma: „Pierwszą ofiarą decyzji Trumpa padł porządek światowy, a dokładniej to, co po nim pozostawało. Teraz USA razem z Izraelem i Arabią Saudyjską znajdują się po tej samej stronie boiska, połączeni łamaniem prawa międzynarodowego. Po drugiej stronie znajdują się Chiny, Rosja, Europa i Iran. Do tej listy prawie na pewno powinniśmy dopisać Japonię, Indie, Australię i Kanadę. Trudno sobie wyobrazić, by ta przepaść się nie rozszerzała. Trump był głuchy na prośby najbliższych amerykańskich sojuszników. Emmanuel Macron i Angela Merkel nawet osobiście przyjechali do Waszyngtonu i przez ostatnie dwa tygodnie forsowali swoje stanowisko. Wrócili z niczym".
Prawie rok temu pisałem, że USA podążają w kierunku nieuniknionego konfliktu zbrojnego z Iranem, i że ten konflikt jest uwarunkowany specyfiką amerykańskiego układu politycznego, specyfiką kampanii wyborczej samego Trumpa i geopolitycznymi potrzebami USA. Wówczas, w maju 2017 roku, wielu uważało taki scenariusz za mało prawdopodobny i nieaktualny w kontekście zaostrzenia sytuacji w Syrii i KRLD, które całkowicie pochłaniały uwagę mediów. Praktyka pokazała, że opublikowana wówczas prognoza i jej uzasadnienie były słuszne. „PR i pokaz siły to rzecz dobra, ale już ryzyko bezpośredniego starcia zbrojnego z rosyjskimi wojskami na terytorium Syrii, a także poważnego incydentu nuklearnego i prawdziwej wojny na Półwyspie Koreańskim — to dla Białego Domu rzecz nie do przyjęcia, przynajmniej na dany moment (…) Potencjalne awantury w Syrii i Korei Północnej niosą dziś więcej minusów niż plusów dla administracji Trumpa, ale w przypadku ataku na Iran bilans zysków i strat przedstawia się zgoła inaczej". W przypadku Syrii administracja Trumpa rzeczywiście ograniczyła się do akcji PR-owych zamaskowanych czasem pod ataki rakietowe, ale wstrzymywała się przed interwencją zbrojną. Co się tyczy KRLD, Trump szuka jakiegoś kompromisu z kierownictwem Chin, które występują w charakterze głównego geopolitycznego protektora KRLD. W przypadku z Iranem Trump nie tylko nie szuka kompromisu, ale jest też gotowy na jawny konflikt z europejskimi sojusznikami USA, żeby przybliżyć możliwość siłowego rozwiązania kwestii Iranu.
W danym przypadku należy całkowicie puścić mimo uszu oświadczenia amerykańskiego prezydenta, który tłumaczy, że chodzi jedynie o presję sankcyjną. Jak słusznie zauważył Edward Luce, główny amerykanista Financial Times, „sytuacja bardzo przypomina przygotowania do wojny z Irakiem", tylko tym razem USA będą działać bez europejskich sojuszników.
Jest rzeczą znamienną, że w danym przypadku nie zadziałała tradycyjna taktyka medialnej i społecznej presji na tych, którzy nie zechcieli wesprzeć amerykańskiego prezydenta. Przeprowadzona przez rząd Izraela prezentacja „tajnych irańskich materiałów o programie jądrowym", którą gorliwie rozkręcały co poniektóre zachodnie media nie przyniosła pożądanego efektu, a brytyjska gazeta The Economist (należącą do grupy oligarchicznych brytyjskich rodzin, w tym do rodziny Rothschildów) nawet zauważyła, że „Binjamin Netanjahu nie potrafił przedstawić dowodów na to, że Iran narusza porozumienie nuklearne". To jednak nie wstrzymało Trumpa przed zerwaniem umowy nuklearnej. Pełne przywrócenie międzynarodowych antyirańskich sankcji wydaje się jednak zadaniem nie do wypełnienia.
W celu wyrządzenia Iranowi poważnych strat ekonomicznych USA muszą przekonać Unię Europejską, Chiny i Indie — głównych nabywców irańskiej ropy i głównych partnerów gospodarczych Iranu — do dołączenia do sankcji w trybie formalnym lub nieformalnym. Warto przypomnieć, że nawet w warunkach sankcji ONZ wobec Iranu, wprowadzonych przed zawarciem „umowy nuklearnej", administracja Obamy nie zdołała zmusić Japonii, Korei Południowej, Indii i Chin do ograniczenia importu irańskiej ropy. Mając na uwadze to, że liderzy Unii Europejskiej występują przeciwko działaniom administracji Trumpa, przywrócenie europejskich sankcji także wydaje się mało prawdopodobne. Podejmowane przez amerykański Departament Skarbu próby wprowadzenia ograniczeń i karania grzywną europejskie spółki ropy naftowej oraz banki współpracujące z Iranem doprowadzą do zaostrzenia konfliktu między Unią Europejską i USA, a nawet do retorsji ze strony UE. Kiedy USA groziły podjęciem kroków wobec europejskich spółek uczestniczących w finansowaniu i budowie Gazociągu Północnego-2, niemiecki rząd zagroził podjęciem symetrycznych kroków. W przypadku nałożenia sankcji na europejskie banki i spółki ropy naftowej reakcja będzie symetryczna, a nawet ostrzejsza. Niechęć europejskich liderów do ustępstw w danej kwestii jest uwarunkowana zarówno interesami europejskiego biznesu, jak i względami wewnątrzpolitycznymi. Jak słusznie zauważa Financial Times, „subordynacja wobec Waszyngtonu zaważy na sytuacji wewnątrzpolitycznej". Gazeta podaje jako przykład spadek popularności Macrona po podejmowanych przezeń próbach „oczarowania" Trumpa w czasie jego wizyty w Waszyngtonie.
Nie można też wykluczać scenariusza, przy którym administracja Trumpa będzie koncentrować się nie na nałożeniu sankcji, lecz na maksymalnie szybkim przejściu do wojennej fazy konfrontacji. Jeśli patrzeć na sytuację pragmatycznie, przynosi ona Rosji korzyści. Ceny ropy naftowej idą w górę, a wraz ze wzrostem napięcia geopolitycznego rośnie popyt na rosyjską broń i na wsparcie dyplomatyczne. Co więcej, mając na uwadze szkaradne zachowanie USA rośnie, nawet w Europie, popyt na przewidywalnych i niezawodnych partnerów do dialogu geopolitycznego. Skorzystanie ze wszystkich tych sprzyjających okoliczności i wyciągnięcie z nich materialnych i politycznych korzyści to już tylko rzecz techniczna. Z tym Władimir Putin na pewno sobie poradzi.
Iwan Daniłow
Sputnik Polska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy