Niedziela w Wiktorii bez różowych spodni. Prawda czy fałsz? |
Słownik języka polskiego to księga, po którą sięgamy, gdy nie jesteśmy pewni znaczenia jakieś słowa. Czasy mamy niepewne, podobnie jak autorytety… Sprawdźmy więc, czym według słownika jest ‘prawo’.
Pierwsza definicja brzmi: „ogół przepisów regulujących stosunki międzyludzkie”[1]. Definicja ta nabiera specjalnego znaczenia, gdy przyjrzymy się prawu z Brighton Beach, gdzie można kąpać się wyłącznie w kąpielówkach zakrywających ciało od szyi po kolana.
Ciekawym zjawiskiem byłoby zobaczyć choć jedną australijską plażę, na której dziś mieszkańcy i turyści by nosili podobne stroje.
Koniec kwietnia w Polsce to gorący
okres składania zeznań podatkowych i polskie kobiety z pewnością zazdroszczą
tym mieszkającym w Australii pewnej możliwości: możliwości odliczenia zakupu
torebki. Tak, - nie mylą Was oczy – torebkę można odliczyć w zeznaniu
podatkowym, jeśli udowodni się, że nosimy w niej rzecz potrzebną do pracy (np.
dokumenty).
Jaki towar w
Australii można uznać za niezbędny i oczywisty? Piwo? Opal? Promienie
słoneczne? Nie – siano. Tak, siano, ponieważ w Queensland taksówki muszą przez
cały czas wozić w bagażniku zapas siana.
Zastanawia jedynie, komu to siano w taksówce ma być potrzebne? Pasażerowi? Bo może zgłodnieje podczas podróży w centrum Brisbane? Czy może koniowi klienta, który akurat razem z nim tą taksówką właśnie jedzie (a podróż się dłuży…). Zresztą na całym kontynencie bary muszą zapewnić stajnię, wodę i paszę dla koni swoich klientów – nie tylko Queensland dba o konie, jak widać.
Zastanawia jedynie, komu to siano w taksówce ma być potrzebne? Pasażerowi? Bo może zgłodnieje podczas podróży w centrum Brisbane? Czy może koniowi klienta, który akurat razem z nim tą taksówką właśnie jedzie (a podróż się dłuży…). Zresztą na całym kontynencie bary muszą zapewnić stajnię, wodę i paszę dla koni swoich klientów – nie tylko Queensland dba o konie, jak widać.
Druga
definicja prawa, jaką podaje słownik, to: „nakaz, przepis, punkt regulaminu”[1]. Czy
wiedzieliście, że w stanie Victoria nie wolno w niedzielę po południu wychodzić
na ulicę w jaskrawo różowych spodniach a w całym kraju nie wolno też wychodzić
na ulicę w czarnym ubraniu, filcowych butach i z twarzą umalowaną na czarno
pastą do butów? Trochę szkoda, bo cóż tak chroni twarz przed oparzeniem
słonecznym jak czarna pasta do butów?
Także w
Victorii nie wolno jeździć po ulicy, jeżeli do pojazdu przywiązany jest pies
lub koza, co podpada pod kolejną słownikową definicję prawa: „(zwykle w l.mn.)
zasada dotycząca świata, natury itp.”[1].
Widać, że dla mieszkańców Australii drogi jest los naszych braci mniejszych –
zastanawiający jest jednak dobór zwierząt, których nie wolno ciągnąć
przywiązanych do pojazdu – dlaczego kozy nie można ciągnąć, ale np. owcę już
tak? Albo kangura – jest ich dwa razy więcej niż ludzi w Australii, kto zadba o
ich prawa?
„Uprawnienie, pozwolenie” to
ostatnie definicje, o których dziś wspomnimy. Nie gdzie indziej lecz właśnie w
Victorii (bo jeżdżenie bez przywiązanej kozy i bez różowych spodni w niedzielę
to za mało) panuje chyba najbardziej absurdalny przepis, uprawniający jedynie
wykwalifikowanych elektryków do wymiany żarówek!
Australia dla wielu Polaków, ba! Europejczyków, jawi się jako kraina marzeń. Nie wiem, czy w Australii żyje się lepiej, ale na pewno żyje się weselej!
Tekst i grafika: Katarzyna Podjaska
[1] https://sjp.pl/prawo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy