Temat podejmowany przez uczonych teoretyków w stopniu odwrotnie proporcjonalnym do natężenia jego występowania musi być tematem politycznym. Tak wynika z obserwacji życia politycznego, nie tylko polskiego i nie tylko w czasach dzisiejszych. Jeśli jakaś grupa narzuca oficjalną narrację, nawet najbardziej bzdurną, ale za to pod groźbą takich czy innych konsekwencji, głosy sprzeciwu milkną wobec szumu szorującej nasze ulice fali, której skłębione wody wynoszą w górę każdy śmieć, każde błoto, każdą skrywaną dotychczas bliżej dna mierzwę i muł.
Większość wychodzi z założenia, że niespokojny czas trzeba przeczekać, z czasem fala złagodnieje, śmieci opadną na dno i wszystko „wróci do normy”.
Opisał to zresztą kiedyś Ernest Bryll:
Może i tak, ale trudno udawać, że się nie widziało nigdy katastrof żywiołowych i ich skutków. Brzegi rzeki po powodzi nigdy nie wyglądają tak samo jak przed nimi, a przymykanie oczu zwykle skutkuje tym, że katastrofy się powtarzają, stają się wręcz cykliczne.
Co gorsza, nawet znane przyczyny różnych katastrof bywają pomijane w oficjalnych przekazach nie tylko propagandy aktualnie rządzących, ale i w rozważaniach tzw. światlejszej warstwy społeczeństwa. Jako się rzekło – nie tylko polskiego.
Zastanawiam się czy dzisiejsze zamieszanie ze „wzmożeniem narodowym” nie jest pośrednio efektem dziwacznych zachowań w latach poprzednich i to w liczbie kilkudziesięciu. Nas wszystkich, bez wyjątku.
Dawno temu oglądałem jakiś program o mniejszościach narodowych w Polsce. Na początku każdemu z przedstawicieli zadawano sakramentalne pytanie: a ilu was jest?
Odpowiedzi szły sprawnie jedna za drugą, aż doszło do przedstawiciela mniejszości żydowskiej.
Ten, zgodnie z zasadą upowszechnioną przez Safrina w „Szabasowych świecach” odpowiedział pytaniem: – A kto to jest Żyd? Wtedy to trochę śmieszyło, choć odpowiadający dał całkiem sensowne argumenty na to, że wprost odpowiedzieć na pytanie nie sposób. Być może przez te nie dające się odpędzić skojarzenia z Sarinem.
A dziś, po tylu latach, okazuje się, że to pytanie należałoby postawić każdemu od nowa, nie tylko mniejszościom.
Kto to jest Polak? Czy aby na pewno odpowiedź jest taka oczywista?
Zadawanie takiego pytania w czasach, kiedy wszystko łącznie z czkawką poobiednią musi być narodowe, może trącić prowokacją, ale nią nie jest. Jest prostym i oczywistym pytaniem o ścisłą definicję, która powinna być znana i przestrzegana, skoro tego terminu używamy w debatach o najbardziej istotnych problemach naszego kraju. Jakakolwiek nieścisłość bądź dowolność interpretacyjna grozi bowiem wypaczeniem kierunku, w którym prowadzą obywateli bohaterowie naszych dni. I tak zaczynają się kłopoty.
Okazuje się bowiem, że nie istnieje ścisła i precyzyjna definicja pojęcia „naród”.
Wielu historyków i socjologów posługuje się bardzo odmiennymi wersjami tego pojęcia. Tzw. ujęcie popularne, czyli będące w obiegu publicznym, nie naukowym, jest wersją uproszczoną, która łamie się przy napotkaniu jakichkolwiek problemów. Okazuje się bowiem, że trudno zdefiniować pojęcie narodu w oparciu o tak schematyczne wyróżniki jak pochodzenie etniczne, przynależność państwową czy język.
Prosty przykład: gdyby policzyć lata, w których Kaszubi (czy ogólniej Pomorzanie) mieszkali w granicach polskiego państwa, to okazałoby się, że tych lat jest mniej więcej 1/3 z „polskiego” tysiąclecia. Etnicznie nie byli i nie są blisko dawnych Polan, a bardziej Słowian północnych, dziś już nie występujących w przyrodzie, a nawet Prusów. Mieli i częściowo mają własny język, używany przez książąt pomorskich w dokumentach jeszcze w XIV wieku, a przede wszystkim w ciągu ostatniego tysiąclecia stali się genetyczną krzyżówką kilkudziesięciu tzw. narodowości, jakie zamieszkiwały ten teren. Da się ich podciągnąć pod miano Polaków wg jakiejkolwiek znanej definicji?
W definicjach występuje coś takiego jak „więź kulturowa”. Pięknie, ale co ja mam wspólnego z mieszkańcami Podlasia, których owszem – lubię, ale kompletnie nie rozumiem w wielu sprawach dotyczących życia codziennego. Myślimy zupełnie innymi kategoriami. No to jak – jesteśmy jednym narodem ex definitione? Ich kultura i materialna i duchowa, doceniana przeze mnie , a czasem fascynująca mnie, nie jest moją.
Ostatnimi laty w kręgach pseudonaukowych modne były dociekania genetyczne. Nawet i dziś, gdzieś na obrzeżach Internetu włóczą się niedobitki „znawców” epatujących źle interpretowanymi wynikami badań genetycznych, z których ponoć „wszystko widać”. Guzik prawda. To co pokazują nam haplogrupy (jeden z najmodniejszych terminów) to to, że pod względem genetycznym tak samo blisko nam do Niemców jak i pakistańskich Pusztunów.
Zajmowałem się tym dawno, dawno temu, kiedy na podstawie badań włoskich uczonych rozpoczętych gdzieś około ’45 roku usiłowałem dociec prawdziwych kierunków migracji ludów pierwotnych do Azji i z powrotem. Już wtedy było wiadomo, że wyniki są zbyt „interpretowalne”, a więc dające gwarancje w mocno ograniczonym zakresie. Dziś niektórzy używają ich jako „koronnego argumentu”. No, ale skoro używają, to znaczy, że jest im to do czegoś potrzebne.
I rzeczywiście jest.
Burzliwa dyskusja na tematy „narodowe” w braku precyzyjnej definicji szuka, bo musi, innych narzędzi pozwalających na wsparcie własnego rozumienia sprawy.
Tylko czy coś z tego wynika?
Moją babcią była pewna mądra pani o nazwisku Sass. Aby było jeszcze ciekawiej, jej matką była pani o nazwisku Douis. Pomijając już nawet pytanie: czy jestem prawdziwym Polakiem, to jak to ma się do faktu posiadania haplogrupy identycznej z Pusztunem?
Na takie pytanie odpowiedź zwykle brzmi: – No wiesz, tu raczej chodzi o poczucie wspólnoty… itd.
Ergo: nie da się określić precyzyjnie kto jest Polakiem, a kto nie, kto „przynależy do narodu”, bo pojęcie „poczucia wspólnoty” jest, łagodnie mówiąc – względne.
Jedynymi, którzy cieszą się z takiego stanu rzeczy są politycy, bowiem w zaistniałej sytuacji to oni czują się sędziami, mającymi prawo decydowania o powyższych kwestiach.
Szczególnie jeśli, jak w ostatnich czasach, pojęcie narodu bywało i interpretowane i zamazywane na wszystkie sposoby.
Długie lata niezadowolenia Polaków, którzy czytali, że zbrodnie w czasie II wojny popełniali nie Niemcy, ale jacyś bliżej nieokreśleni „naziści” dają dziś o sobie znać.
Na oskarżenia Żydów o udział w stalinowskim aparacie represji słyszałem, że „Żyd przyłączając się do komunistów przestaje być Żydem”.
Od pana senatora Żaryna dowiedziałem się czegoś podobnego o samych Polakach, szczególnie dotyczyło to marca ’68 roku. O tyle to ciekawe, że pan Żaryn takim tekstem wpisuje się w czysto komunistyczną ideę stworzenia „narodu radzieckiego” czyli nie mającego żadnych związków z pochodzeniem etnicznym, kulturowym itd.
Skąd mu się to bierze?
Miałem kiedyś w ręku „zeznania”, rodzaj CV, ważnych działaczy komunistycznych w Polsce, przechowywanych w archiwach KC PZPR, otwartych po ’89 roku. W kilku z nich znalazłem teksty nieomal identyczne z twierdzeniami pana Żaryna.
Mikołaj Demko zawsze pisał o sobie (z towarzyszeniem nieprawdopodobnej ilości błędów ortograficznych) – „my, ludzie radzieccy”. Podobnie było u kilku innych ważnych osobistości PRL. Coś takiego jak narodowość tam nie występowała.
Jak jednak pan Żaryn poradzi sobie z narodowością (skoro coś takiego już istnieje) ob. Jaruzelskiego, niezadługo szeregowca? Pochodzenie miał szlacheckie, a przecież szlachta polska, ta polskości ostoja … itd. Był Polakiem czy nie? Jeśli jako komunista nie był nim w ’68 roku, to czy nagle i w sposób cudowny stał się nim jako pierwszy Prezydent suwerennej Rzeczpospolitej w ’89? Co to ma być? Narodowość przechodnia?
Takie absurdy można by przytaczać bez końca.
Można sobie z tego pokpiwać, ale jeśli terminu „naród”, terminu nie dającego się precyzyjnie określić, używa się w bieżącej polityce, to może oznaczać tylko jedno. Siła aktualnie rządząca (bez różnicy czy jest nią PiS czy kto inny) będzie to pojecie definiowała w sposób dowolny i zgodny z JEJ aktualnym interesem politycznym, co z prawdą może mieć niekiedy bardzo, ale to bardzo luźne związki.
Z drugiej strony pojęcie to wydaje się na tyle proste, że trafia do serc i umysłów szerokich mas i raczej trudno będzie je stamtąd wyplenić, czy choćby zasiać wątpliwości co do jego rzeczywistego znaczenia.
A z trzeciej strony – znajdą się chętni, by powiedzieć głośno, że czegoś takiego jak naród nie ma? Że tzw. kręgi kulturowe działają bez względu na etnos – i znaczenie mają warunki życia, warunki działania, a nie to, kim była babcia czy dziadek.
Tak czy owak, warto czasem zasiać wątpliwości, bo brnięcie w polityczne, a podbudowane „oczywistościami” absurdy nie wróży nam niczego dobrego na przyszłość.
Nawet w bardzo spokojnych i nudnych czasach.
Których oby jak najwięcej. Amen.
Jerzy Łukaszewski
Studio Opinii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy