Spotkanie Prezydenta RFN Franka-Waltera Steinmeiera z Władimirem Putinem na Kremlu, 25 października 2017. Fot. kremlin.ru (CC BY 4.0) |
Powodem do wizyty Prezydenta federalnego w Moskwie były uroczystości związane z ważną rocznicą Reformacji, jednak w tych relacjach nie ma przypadków. Pierwszy raz od siedmiu lat tak ważny polityk niemiecki odwiedził Rosję. Mówiąc wprost o nowym otwarciu, relacjach, porozumieniu itd. To tylko pokazuje jak mądrymi ludźmi są Niemcy. Powinniśmy się od nich uczyć i brać z nich przykład jeżeli bowiem chodzi o czysty pragmatyzm, są najlepsi.
Niemcy chcą od Rosji gaz, inne surowce i dostęp do rynku. Rosja chce od Niemiec – pieniędzy, towarów i inwestycji modernizujących ważne sektory kraju. Turbiny, które przewieziono na Krym wyprodukował Siemens. Kiedyś ZSRR samo produkowało tego typu maszyny, ale Rosja to nie ZSRR, Motor Sicz jest na Ukrainie. Takich przypadków powiązań inwestycyjnych jest o wiele więcej. Potężne niemieckie koncerny samochodowe bardzo dużo inwestują w Rosji. W tym przedsięwzięcia z zakresu technologii podwójnego zastosowania tj. takich, które można wykorzystywać na rzecz sektora militarnego.
Pan Frank-Walter Steinmeier pochodzi z SPD, to jest ta sama partia co pan Siegmar Gabriel – Minister Spraw Zagranicznych Niemiec, znany z prorosyjskich wypowiedzi i deklaracji. W tej chwili SPD przechodzi do opozycji, a to oznacza mniej więcej tyle, że polityka pana Prezydenta Steinmeiera może być łabędzim śpiewem niemieckich elit. Ponieważ nie wiadomo, kto będzie odpowiadał za resort spraw zagranicznych.
Takie postawienie spraw pozwala pani Angeli Merkel na bardzo wygodną pozycję i zachowanie się w sposób silnie zdystansowany od spraw rosyjskich. Przy czym w niczym nie przeszkadza firmom w wymianie handlowej i inwestycjach w Rosji. Co prawda ona i jej wspomniany wyżej Minister Spraw Zagranicznych mówili czasami inne rzeczy o Rosji, jednak gaz cały czas płynie. Pani Merkel pytana o Nordstream i Nordstream 2 w kontekście unijnych uregulowań energetycznych, odpowiada że to prywatna inicjatywa biznesu i nic do tego rządowi.
Gerhard Schröder jest silnie krytykowany przez część niemieckiej klasy politycznej, jak i media. Byłemu niemieckiemu Kanclerzowi nie brakuje na chleb, nie poszedł z głodu jeść z rosyjskiej miski. Wszyscy wiedzą, że tam chodzi o dalekosiężne cele biznesowe i polityczne.
Niemiecka polityka wobec Rosji jest niezmienna od czasów Kanclerza Bismarcka. Niemcy chcieliby mieć władzę nad przestrzenią na Wschodzie, a ponieważ to okazało się już dwa razy w historii niemożliwe, to chcą przynajmniej traktować Wschód jako swój zasób i mieć z niego korzyści. Dlatego ich polityka była, jest i będzie – zawsze nastawiona na wymianę korzyści z każdym, kto będzie rządził w Moskwie. To się nigdy nie zmieni, nawet jeżeli zakute w stal ciężkie dywizje pancerne Federacji Rosyjskiej stałyby po drugiej stronie Odry, to Niemcy nie zrezygnują z wymiany z Rosją – to jest dla nich najważniejszy aksjomat wszystkiego w relacjach na Wschodzie.
Inne kraje muszą to zrozumieć i jakoś postarać się dopasować, co jak widać po polityce rządu w Warszawie jest bardzo trudne. Dla Polski zbliżenie Niemiec i Rosji zawsze oznaczało problemy, ze zgubą włącznie – co najmniej dwa razy w historii. Koncepcja międzymorza jest tak poronionym sposobem na bycie przedmurzem i klinem włącznie, że jej rzeczników należy postawić przed Trybunałem Stanu. Otwarcie trzeba się zapytać, na jakim potencjale zamierzamy oprzeć budowę naszego klina i co będzie jego fundamentem? Jak ktoś powie coś o strategicznej osi z Rumunią, to nie wiadomo czy płakać, czy się śmiać? Nie ma w Europie Środkowej takiego potencjału, nawet jeżeli odtworzylibyśmy I Rzeczpospolitą, żeby móc się bawić w klin. Tego nie da się zrobić.
Wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych jest iluzoryczne, co więcej jest fikcyjne. Nie jest realne, a w przypadku militaryzacji Niemiec, będzie znaczyło mniej niż zero. Ponieważ nie ma logistycznych możliwości, żeby nas wspierać na tyle, żebyśmy mogli wytrzymać ewentualny konflikt wedle scenariusza z Września 1939 roku. Chyba, żeby było u nas na stałe bardzo silne ugrupowanie wojsk USA z taktyczną bronią jądrową na uzbrojeniu. Jednak i wówczas, ewentualny konflikt oznaczałby dla nas zniszczenie kraju.
W tej chwili wiele się dzieje na płaszczyźnie politycznej. Turcja jest niezależna od USA. Europa w tym głównie Niemcy nie zgadzają się z polityką amerykańską wobec Iranu i Korei Północnej. Dla wszystkich jest zrozumiałym to, że to w wyniku amerykańskiego awanturnictwa doszło do destabilizacji Bliskiego Wschodu. Jeżeli pan Donald Trump zdecyduje się na zerwanie porozumienia z Iranem, a w konsekwencji doprowadzi do konfrontacji – będziemy w zupełnie nowej sytuacji. Wokół Zatoki Perskiej może się toczyć III Wojna Światowa, która wyłoni nowy porządek świata. Po ewentualnym konflikcie nic już nie będzie tam takie samo, a obecne ruchy migracyjne będą niczym w porównaniu do tego, co jest możliwe. Proszę sobie tylko wyobrazić co się stanie, jak pewne małe bliskowschodnie państwo użyje broni jądrowej? Poza tym tam liczą się także Indie i Chiny. jeżeli coś się zacznie, to Zachód nie będzie dyktował warunków pokoju. To widać dzisiaj na przykładzie Syrii.
Arabia Saudyjska i Izrael usilnie lobbują u pana Prezydenta Trumpa, żeby zrobił z Iranem to, co George W. Bush z Irakiem. Z ich perspektywy konflikt jest nieuchronny, a pozwolenie na to, żeby Iran miał broń jądrową dla obu tych krajów oznacza śmiertelne zagrożenie.
Istotną siłą, którą Amerykanie muszą brać pod uwagę w regionie jest Rosja, której zdecydowane wsparcie umożliwiło pokonanie terrorystów i buntowników w Syrii. Jeżeli do rosyjskiego wsparcia militarnego, Niemcy – czyli Unia Europejska dodałyby swoje wsparcie gospodarcze, wbrew polityce amerykańskiej, to mielibyśmy do czynienia z nową jakością. Byłby to koniec euro-atlantyckiej wspólnoty interesów, która decydowała o naszych losach od końca II Wojny Światowej. To może postawić pod znakiem zapytania sens istnienia NATO.
Co wówczas z byciem klinem? To jest bardzo istotne pytanie, w istocie graniczne. Okazuje się bowiem, że myślenie blokowe, czego emanacją jest idea międzymorza jest skazane na niepowodzenie. Świat nie jest już jednobiegunowy – jak chcieliby wielbiciele Ameryki.
Musimy się orientować na politykę globalną, w której jest więcej wektorów, niż tylko atlantycki. Nie jesteśmy Wielką Brytanią, bez problemu wjadą do nas czołgi i z Zachodu i Wschodu. Obecnie nasze uzależnienie od Niemiec jest totalne, jeżeli na poważnie rozpoczęłyby się reorientacje polityczne, to musimy mieć świadomość swojej zależności. Dominującą część okresu międzywojennego prowadziliśmy wojnę handlową z Niemcami, a z ZSRR w ogóle nie było relacji. Ten scenariusz może się ponowić, naprawdę wszystko jest możliwe – sytuacja jest bardzo dynamiczna. Wiele nie brakuje, z Rosją już prawie nie mamy relacji. Z perspektywy Waszyngtonu, nie jesteśmy niczym innym, jak tylko jednym z końców ich wpływów imperialnych. Nasze relacje są tak wątłe, a politycznie nieistotne, że jakbyśmy zniknęli z mapy, nikt po nas nad Potomakiem nie zapłacze.
Z powyższych względów zacznijmy prowadzić racjonalną politykę, zorientowaną na przetrwanie w turbulentnych czasach. Wystarczy tylko, może “aż” zmienić podejście i działać mądrze. Przekleństwo położenia geograficznego, możemy zamienić w błogosławieństwo – wystarczy umieć umiejętnie milczeć. Dlaczego nikt z rządzących nie wpadł jeszcze na pomysł, żeby zaproponować Niemcom i Rosjanom ułożenie gazociągu Nordstream 2 przez Polskę i Białoruś? Prawdopodobnie w Berlinie i w Moskwie byłby lekki szok, jednak właśnie taka polityka się nam opłaca. Po pierwsze dlatego, ponieważ wzmacniamy Białoruś, a to zawsze coś – skoro Ukrainie nie możemy pomóc (w obu wariantach traci znaczenie tranzytowe). Po drugie mielibyśmy dostęp do jeszcze większej ilości, jeszcze tańszego gazu. Po trzecie – wyciągnęlibyśmy rękę do sąsiadów oszczędzając im wielkich kosztów i kłopotów. Wniosek – to opłacałoby się wszystkim w regionie. Polska na ułożeniu gazociągu na dnie Bałtyku może tylko stracić. Posiadając gazociąg na swoim terytorium, nawet jeżeli nie będzie z niego czerpać gazu – może tylko zyskać.
Nie da się rozdzielić Niemiec i Rosji klinem, a na pewno bez ryzykowania kolejnego resetu. Prowadźmy mądrą politykę, obliczoną na korzyści dla wszystkich. Jeżeli wszyscy będą mieli interes z wzajemnych relacji, my także zyskamy, ponieważ leżymy po środku. Jeżeli potęgi będą szukały stref buforowych, to możemy tylko stracić. Oto wielka tajemnica paradygmatu naszej polityki zagranicznej. Niestety swoją mizerną polityką, możemy przyśpieszyć negatywny scenariusz. Właśnie dlatego wszyscy, którzy przyczynili się do wojny domowej na Ukrainie powinni być postawieni przed Trybunałem Stanu.
To opis modelu, a jak wygląda rzeczywistość niestety możemy zobaczyć na ekranach naszych telewizorów.
Krakauer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy