polish internet magazine in australia

Sponsors

NEWS: POLSKA: Trybunał Konstytucyjny poinformował w poniedziałek, że Julia Przyłębska nie jest już prezesem, lecz sędzią kierującą pracami Trybunału. W grudniu kończą się kadencje trzech z 15 sędziów zasiadających w TK: 9 grudnia – Julii Przyłębskiej, a 3 grudnia – Mariuszowi Muszyńskiemu i Piotrowi Pszczółkowskiemu. Julia Przyłębska jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego od 2015 r. W grudniu 2016 r. została p.o. prezesa, a 21 grudnia 2016 r. – prezesem Trybunału. * * * AUSTRALIA: Nastolatki poniżej 16 roku życia wkrótce zostaną objęte zakazem korzystania z aplikacji społecznościowych, takich jak TikTok, Instagram, Reddit, Snapchat i Facebook. Pierwsze na świecie ustawy przeszły przez parlament australijski w piątek rano. Premier Anthony Albanese powiedział, że zakaz, który wejdzie w życie za rok, pomoże zachęcić młodych Australijczyków do pielęgnowania lepszych relacji z innymi. * * * SWIAT: We wtorek późnym wieczorem czasu koreańskiego prezydent Jun Suk Jeol ogłosił wprowadzenie stanu wojennego a następnego dnia odwołał to, po tym jak Zgromadzenie Narodowe sprzeciwiło się jego decyzji. Yoon Seok-yeol wyjaśnił wprowadzenie stanu wojennego, mówiąc, że od jego inauguracji w 2022 r. złożono 22 wnioski o impeachment przeciwko urzędnikom państwowym. * Nocą na Bałtyku przerwany został kabel telekomunikacyjny między Szwecją a Finlandią. W połowie listopada uszkodzeniu uległy kable telekomunikacyjne łączące Litwę ze Szwecją oraz Finlandię z Niemcami. Niemiecki minister obrony Boris Pistorius uznał przecięcie kabli za sabotaż.
POLONIA INFO: Spotkanie poetycko-muzyczne z Ludwiką Amber: Kołysanka dla Jezusa - Sala JP2 w Marayong, 1.12, godz. 12:30

piątek, 13 października 2017

Roman Korban: Skandal w Polskim Klubie w Ashfield

Jeszcze nigdy w historii naszej diaspory, ani w innym jakimkolwiek klubie, prezes, zarząd - przypadkowa grupa ludzi w tajemnicy przed członkami, społecznością nie pozwoliła sobie na rozdysponowanie tak ogromnych sum, na niewiadome cele, jak dopuścił się tego obecny prezes Klubu Polskiego w Ashfield...  A przecież to jest arcyważne,  za ile prezes przy poparciu zarządu, chce okaleczyć mały skrawek od 50 lat polskiej ziemi – najstarszy ślad polskości w Sydney. Na tym swoim drogim skrawku witaliśmy naszego papieża, polską ekipę olimpijską i celebrowaliśmy jej sukcesy w roku 2000, świętowaliśmy rocznice narodowe.  - pisze dr Roman Korban w  kolejnym odcinku  swej dogłębnej analizy o skandalicznej sytuacji jaka zapanowała w Polskim Klubie w Ashfield.

Zob. poprzednie części analizy dr. Romana Korbana:

Roman Korban: O posznowanie Klubu wnoszę...
Roman Korban: Sfałszowane obchody 50-lecia Klubu

Jak wynika z najwcześniejszych klubowych zapisów, protokołów, sprawozdań, pisanych i podpisywanych przez prezesa Klubu Polskiego w Ashfield od początku swego rządzenia, propagował on, zachęcał wprost otumaniał swoich członków pomysłem sprzedaży klubu. W tym celu pod  wielokrotnie powielanym, wręcz nadużywanym hasłem „klub umiera” lub „tonie w bagnie długów”, niczym Mojżesz obiecywał, że jak tylko klubowa trzoda zaakceptuje jego strategię sprzedaży, obdarzy zaufaniem i pozwoli bez społecznej kontroli dysponować sumą uzyskaną z tej transakcji, to on jako bankowy fachowiec zrobi z nich najlepszy użytek.


Pierwszym, zresztą słusznym krokiem potwierdzającym jego fachowość było zasięgnięcie języka odnośnie ceny posiadłości klubowej. Oczywiście zrobił to z rozmachem godnym jego osoby, bo zamiast wstępnie porady szukać wśród członków klubu, z których szereg pracuje w budownictwie, np. M. Wykrota dla „dobra klubu i jego członków” po dłuższej selekcji wybrał znajomą firmę o czym pisze 11 listopada 2016 r. „Podczas ostatniego roku otrzymaliśmy wycenę naszej całkowitej własności (73-75 North Street). Dokonała tego firma niezależnych rzeczoznawców, którzy wycenili nasze obydwie nieruchomości konserwatywnie na łączną kwotę 16 milionów dolarów”.


Wprost szokujący rezultat. Firma niezależnych rzeczoznawców, „niezależnie” używająca konserwatywnej metody pozwalającej obniżyć jej wartość, nie o dziesiątki, nie o setki tysięcy dolarów, lecz blisko o 30% wartości, tj. o 9 milionów dolarów. Dopiero, kiedy ten fakt zbulwersował opinię publiczną, majątek ten „podrożał” do 25 milionów dolarów, natomiast zaufanie do uczciwości i intencji prezesa znacznie potaniało. Zresztą prezes na każdym odcinku życia organizacji przezornie nie zdradza nawet pełnych nazw obu firm oraz kosztów usług.

Warto przypomnieć, że poprzednie zarządy jeszcze przed pożarem również rozważały możliwość sprzedaży części posiadłości, lecz dwie powołane przez klub komisje (unikając konserwatywnych metod) doszły do jednakowego wniosku, że sprzedaż części własności, za którą tak brutalnie optuje prezes, obniży wartość całości o 15%, w związku z czym zarząd zrezygnował z tego rozwiązania.

Przystępując do omówienia kolejnych tematów podkreślam z naciskiem, że wszystkie moje polemiczne komentarze z poprzednich odcinków jak i poniższe i dalsze doniesienia dotyczą wyłącznie sprawozdań, dokumentów pisanych i podpisywanych przez prezesa. W przypadku innych osób, ze źródeł drukowanych, jako ekstremalny przykład wulgarnego języka członka zarządu pozującego na komentatora politycznego - R. Czernkowskiego pt. „ banda komunistów” z audycji radiowych SBS).

Nic nie wymyślam, nic nie dodaję, tylko jak jeden, z bardzo wielu, z zainteresowaniem, niepokojem i niesmakiem wczytuję się w „złote myśli” prezesa i jak mnie na to stać komentuję. Ich treści dotyczą głównie sprzedaży części nieruchomości. Dla zachęcenia członków do akceptacji tej ”strategii” uciekają się do grubymi nićmi szytych, nieprawdopodobnych kłamstw. Nie są obliczone na przekaz informacje w jasnym świetle, pod rozwagę i przemyślenia, lecz dosłownie liczą na otumanienie czytelnika.

W tej polityce prezes szukał sojuszników też poza klubem. W dniu 1 listopad 2016 r. pisze: „Potencjalne połączenie się z Klubem Polskim w Bankstown byłoby jedyną okazją na przestrzeni pokolenia”.

Bzdura, dwójka z historii Polonii.

Taką próbę połączenia z Bankstown podejmowano wcześniej i to nie raz, jednak nie zdały one egzaminu, i po negocjacjach strony rozstawały się w przyjaźni i zgodzie. W ciągu jednego tygodnia Bankstown propozycję tę odrzucił.

Dlaczego miał wyrazić zgodę na fuzję, kiedy Ashfield dzięki polityce prezesa Borysiewicza i jego nieudolnego zarządu, zamiast jak obiecywano wyjść „z bagna długów” został przez nich wprowadzony i to chyba  celowo na granicę bankructwa.

Tymczasem Bankstown nie błyszczy, ale pod kierunkiem cenionego prezesa Andrzeja  Lubienieckiego oraz sprawnego szanującego swoją trzodę zarządu, bez zaprzyjaźnionych rzeczoznawców, konserwatywnych metod, skandali, „ochrany”, policji dobrze służy lokalnej Polonii i innym zaprzyjaźnionym grupom etnicznym.

Bolesnym, kompromitującym dowodem była również rocznica 50-lecia Klubu. Od 3 lat urzędujący prezes ze swoim zarządem z „poświęceniem pracujący dla dobra klubu i członków, w bliższej i dalszej dalekowzrocznej perspektywie”, nie zauważył zbliżającego się święta klubu.

 W przededniu rocznicy wraz ze swoją asystą poniżył Polonię nasyłając na wskroś pokojowy, z kulturą odbywający się protest, policję i ochroniarzy. Na okazję rocznicy, władze klubu zdążyły przygotować tylko okazały tort. Natomiast hańbą prezesa Borysiewicza i zarządu, jest pominięcie nazwisk setek pełnych poświęcenia społeczników, którzy przez pół wieku pracowali dla klubu, tudzież całej naszej diaspory. A przecież miał ich nazwiska na Tablicy Honorowej Osób Zasłużonych, co daje świadectwo, że pogardza naszym środowiskiem, bo inaczej tego skomentować nie sposób.

Nie zrażony porażką prezes Borysiewicz zintensyfikował zabiegi o poparcie jego niecodziennej strategii wśród swoich członków. Mocno propagował swoje własne sukcesy z ostatniego okresu, które doprowadziły, że w klubie rosło wszystko jak na drożdżach o 100%, 200%, 300 %. Jednak charakter tych krzykliwych fanfar był szczególnie perfidny (14 maja 2017 r.). Bo jeśli w klubowej kasie dochody wzrastały o kilka a nawet kilkadziesiąt tysięcy dolarów rocznie, to zaciągnięte przez niego w sekrecie przed społeczeństwem pożyczki wzrosły nie do wiary, o miliony.

Wprawdzie dla podkreślenia swojej gospodarności zarząd Ashfield powiadamia, że wszystkiego nie wydał i coś tam zostawił z tych milionów na czarna godzinę. Jednak nie łamie swego zakazu dotyczącego tajemnicy, i nadal nie wiadomo ile wziął a ile zaoszczędził. Zresztą na tak wspaniałomyślną decyzję „dla dobra klubu i członków”, nie potrzeba bankiera, bo zdobyłaby się również uczciwa babka klozetowa.

I rodzi się pytanie, jak to się dzieje, że urzędowe regulaminy, przepisy, dla zarządu, dyrekcji parlamentów, udziałowców obywateli, zobowiązują do uczciwej, jasnej polityki finansowej. Tymczasem w ośrodku polskości w Ashfield – dzielnicy Sydney, gdzie przez lata szanowano te przepisy, prezes Borysiewicz ze swym ułomnym zarządem działającym na szkodę organizacji, o czym świadczą nie podlegające wątpliwości fakty, w arogancki sposób kpią z tych zarządzeń i przepisów.

Jeszcze nigdy w historii naszej diaspory, ani w innym jakimkolwiek klubie, prezes, zarząd - przypadkowa grupa ludzi w tajemnicy przed członkami, społecznością nie pozwoliła sobie na rozdysponowanie tak ogromnych sum, na niewiadome cele, jak dopuścił się tego Borysiewicz i to pod haniebnym hasłem „dla dobra klubu i członków w bliższej i dalszej dalekowzrocznej perspektywie”.

A kiedy publicznie w obronie własnej oficjalnie oświadcza, że 2 miliony dolarów, a może i więcej, zużytkował m.in. na opłaty kosztów sądowych, które sam osobiście spowodował, jego członkowie zdawali się być usatysfakcjonowani. W zamian karmi swoją społeczność klubową permanentnymi apelami o spieniężenie polskiego ogniska, lub też potokiem żałosnych kompromitujących kłamstw, w których nadal absolutnie nie zrażony gustuje.

To mogło się zdarzyć tylko w polskiej grupie etnicznej ozdobionej wielu organizacjami, zarządami, prezesami działającymi na zasadzie, że czym wyższa ich ranga tym mniejsze kompetencje, uprawnienia. No bo Klub w Ashfield od początku jego terrorystycznych rządów, tj. od 2013 r. na skutek jego kogutomani bez przerwy pozostaje pod presją kolejnych spraw sądowych, o których sam nieopatrznie  pisze (14 maja 2017 r. s. 9, 10 pkt. 1).

Tego w klubie nigdy nie było, lecz czy to znaczy, że ludzie się zmienili, bądź czy kapralskie metody człowieka z zewnątrz, prześladującego patriotów klubowych budzą ostry protest. No, jest jeszcze Rada Naczelna, która w tym długim okresie konfliktów ani razu nie zainicjowała spotkania, negocjacji, nie próbowała stonować rozlewającego się grubiaństwa prezesa krzywdzącego wieloletnich członków.

Ostatnio na wyborach tej Rady  przewodniczącą została Malgorzata Kwiatkowska wraz z osobami towarzyszącymi z Sydney, lecz czy z nowymi pomysłami, energią, a zwłaszcza determinacją walki o zachowanie Klubu Polskiego bez jego okaleczania i pociągnięcie winnych do odpowiedzialności?

Przyznam się, że nigdy nie interesowało mnie kupno czy sprzedaż posiadłości, ale studiując nieustannie namiętne apele prezesa o spieniężenie części klubu, potykając się o lawinę nielogicznych, poniżających kłamstw odnoszę wrażenie, że miejscami ta fabuła leży na pograniczu powieści kryminalnej. I wszystko to opatrzone zostało nobliwym tytułem „dla dobra klubu i członków”. Oczywiście mogłem się zwrócić z prośbą o pomoc do niezależnych rzeczoznawców, ale pamiętając o raczej podejrzanych kontaktach  prezesa z ich „konserwatywnym” poglądem zwróciłem się do przyjaciół pracujących w tej branży przez wiele lat, którzy znakomicie znają temat.

Analiza strategii prezesa dotycząca sprzedaży czy przebudowy klubu przez ww. grono, plus moje własne wątpliwości, o których pisałem w poprzednich  doniesieniach, to bezmyślna, dziwaczna, szkodliwa propozycja okraszona obficie litanią kłamstw i obiegowych oszustw jest nie do zniesienia.

Temat ten prezes omawia w swoim doniesieniu z dnia 11 listopada 2016 r. str. 8 pkt. 4, w którym czytamy: „Przez ostatnie 3 lata odkąd jestem prezesem klubu zarząd dyskutuje  nad dalszą strategią dotyczącą spalonego budynku przy 73 Norton St. przyległego do głównej siedziby Klubu Polskiego 75 Norton St.

Imponujące tempo strategii, 3 lata.

Tymczasem na bezpodstawne wyrzucenie restauratora Kameralnej poświęcono tylko 2 zebrania i jedno oszczercze oskarżenie, w rezultacie czego prezes Borysiewicz przegrał sprawę w Sądzie Najwyższym 5:0 narażając klub na koszta sądowe i odszkodowanie w wysokości ok. 1 miliona dolarów. Mimo to prezes nie rezygnuje i pisze: „Postanowiliśmy przebudować tą nieruchomość z korzyścią dla klubu i jego członków zarówno bliskiej i dalekowzrocznej perspektywie”. Po trzech latach zastoju Borysiewicz dokłada starań o przyśpieszenie procesu przygotowania warunków prawnych do podjęcia decyzji o sprzedaży części spalonego przed ok. 15 lat budynku 73 Norton St.

Dalej prezes pisze: „Plan działania jest szybki i został zaaprobowany przez większość zarządu”,( ale przy ostrym sprzeciwie mniejszości). Żadna osoba z tego areopagu, ani ich rodzice palcem nie kiwnęli w wieloletnim okresie zbiórki środków finansowych, społecznych na jego rozbudowę, a teraz wbrew opinii społecznej mają czelność optować za jego sprzedażą.

W dalszym ciągu prezes informuje, „że jeszcze w październiku przewidywane jest ogłoszenie EOI-Expression of interest, czyli zgłoszenie się stron zainteresowanych projektem. Znalezienie partnera przewidywane jest do końca grudnia 2016 r.”.

Natomiast ponowne szybkie głosowanie członków klubu o aprobatę dokonanego wyboru przewidywano pod koniec grudnia w czasie ferii Bożego Narodzenia. W okresie tym większość osób jest zaabsorbowana świętami, wakacjami, a więc frekwencja mogła być niższa, m. in. ze strony opozycji, co ułatwiłoby przeforsowanie planów prezesa.

A więc po trzech latach zwłoki szybki plan działania, szybkie głosowanie, i z dawna podstawiona firma miała zapewnić prezesowi sukces. Jeśli chodzi o wykonanie budowy, modernizacji nowego ośrodka, to prezes jak w przypadku niezależnych rzeczoznawców wyceny wartości nieruchomości miał już firmę, o której pisał: (1 listopada 2016 r. str. 10 pkt. 4.4), „W celu zachowania wielkiej ostrożności i upewnienie się czy kupujący naszą nieruchomość odpowiada nam nie tylko pod względem ceny, ale również ma doświadczenia i spełnia inne nasze potrzeby będziemy współpracować z firmą Jones Lang La Salle. Ich reprezentant rozmawiał z nami na ostatnim zebraniu informacyjnym”.

W tym oświadczeniu nie ma mowy o zebraniu, głosowaniu, wyborze firmy, bo prezes już zadecydował, narzucił członkom zaprzyjaźnioną z nim firmę, zaprezentował ich przedstawiciela i w ten sposób pozbawił ich należnego prawa wyrażenia swego społecznego poglądu na te sprawy.

Podstawiona przez prezesa jedna firma, spotkanie z jej przedstawicielem, plus sparciały autorytet kłamliwego prezesa mają dać upoważnienie na finalizowanie transakcji sprzedaży polonijnego, społecznego majątku na wiele milionów dolarów. Nadto prezes z góry ubolewa głęboko, że o sukcesie tego przedsięwzięcia będą decydowały kontrakty, umowy, skomplikowane uzgodnienia, o których nie sposób powiadomić nieobyty z tym tematem ogół członków. Pozostaje tylko ostoja, wiedza, doświadczenie i sprawdzony w praktyce klubowej autorytet prezesa, który dla „dobra klubu i członków” jest gotów wziąć na swoje barki. Chodzi tylko o to by mu bezgranicznie zaufać, sprzedać obiekt, i upoważnić do rozchodowania środków finansowych ze sprzedaży.

W tej pokrętnej polityce występuje jeszcze jeden aspekt niesłychanie ważny, kto wie czy nie najważniejszy. Brak tu jednego ważnego słowa w stosunkach handlowych obowiązującego w cywilizowanym świecie, zwłaszcza gdy wartość transakcji sięga milionów. Słowo to w poważnym stopniu zabezpiecza, zobowiązuje do rozstrzygania problemu, decyzji w sposób uczciwy, otwarty zwłaszcza gdy chodzi o majątek społeczno etniczny. Słowo to zobowiązuje strony do powierzenia zlecenia, transakcji wybranej firmie, która oferuje najwyższą cenę i daje stosowne gwarancje.

To słowo to Przetarg.

Brak przetargu przy tak celowo zagmatwanym programie na jaki zdobył się prezes ze swoim zarządem budzi nie tylko podejrzenie lecz przekonanie, pewność, że transakcja jest otwarta na matactwa i oszustwa.

Tymczasem w wydanym drukiem oświadczeniu i podpisanym przez prezesa, czytamy: (1 listopad 2016 r. s. 10 pkt.44): ″Zaangażowaliśmy do tego firmę Long La Salle . Poinformujemy członków o postępie w tej sprawie jak tylko będziemy mieli coś konkretnego do przedstawienia″.

Nie pisze, że wszelkie w tej sprawie podjęte kroki odbyły się bez przetargu. Obiecuje jedno, drugie szybkie głosowanie, mijają miesiące blisko rok a prezes nadal nie podaje członkom ani społeczeństwu, które masowo odwiedzało klub i jest żywo zainteresowane w rozwoju sprawy, chociażby przybliżonej ceny sprzedaży.

A przecież to jest arcyważne, kluczowy problem, ważna decyzja za ile prezes przy poparciu zarządu, chce okaleczyć mały skrawek od 50 lat polskiej ziemi – najstarszy ślad polskości w Sydney, tak mały, że gdyby Polonia sydneyska wyznaczyła sobie tam spotkanie, to nie starczyłoby miejsca nawet dla połowy. Na tym swoim drogim skrawku witaliśmy naszego papieża, polską ekipę olimpijską i celebrowaliśmy jej sukcesy w roku 2000, świętowaliśmy rocznice narodowe.

Prezesie Borysiewicz, gdzie jest przetarg!

Członkowie klubu powinni odmówić rozmów, akceptacji jakichkolwiek uzgodnień z firmą Jones Lan La Salle bo ona nie brała udziału w przetargu.

Agresywna agitacja za sprzedażą części posiadłości 73 Norton St. wymagała wypowiedzenia się władz klubu, jaką drogą ta organizacja zamierza kroczyć dalej. Okazuje się bowiem, że prezes (bo tylko on wyłącznie zabiera tu głos zachęca i podejmuje decyzje) po sprzedaży wcale nie ma zamiaru zrywać kontaktu z developerem, czyli nowym właścicielem części posiadłości, lecz zamierza odkupywać od niego poszczególne części nowej zabudowy i zapewnia, że przyniosą one klubowi dochody.

Gdyby prezes wcześniej nie odsłonił swego oblicza i nie dał się poznać jako człowiek, któremu nie należy ufać, można by podejrzewać, że zabrał się do tematu, na którym się nie zna. Jednak znajomość jego zamiarów oraz metody jakimi posługuje się zmierzając do celu, zobowiązują do porównania jego bombastycznych propozycji, z głosem rozsądku i uczciwą fachową oceną faktów, grona przyjaznych dla klubu osób.

Środowiska fachowe służące swą wiedzą nie za pieniądze, lecz społecznie, określają jego projekty  jako „najdziwniejszą propozycję osób ponoć dbających o interesy i dobro klubu”. I żeby wyjaśnić jej dziwaczność, radzą spojrzeć na temat z punktu widzenia developera, a więc firmy, która kupiła część posiadłości, chce ją zabudować i z korzyścią spieniężyć.

Gdy firma zabiega o akceptację swojego projektu zabudowy Council , domaga się od inwestora włączenia do planu obiektów użyteczności publicznej służących szerszemu ogółowi okolicznych mieszkańców, np. gym, przedszkole, parking. Oczywiście jest to dla firmy poważne obciążenie przestrzeni i kosztów. W tej sytuacji, władze lokalne dla odzyskania utraconej powierzchni mieszkalnej pozwalają developerom na wyższą zabudowę.  Jednak w tym rozwiązaniu koszty zabudowy developera rosną. A tak po drodze pytanie, czy ta prześwietna firma jest rdzennie australijskiego pochodzenia.

Tymczasem prezes, żeby zaimponować nieobytej z tym tematem rzesze członków i prawdopodobnie spełnić warunki prywatnej umowy z developerem, już przed sprzedażą składa mu listę zamówień na odkupienie po zakończonej budowie szeregu obiektów. Co daje dużo do myślenia, to dwa z nich są absolutnie niepotrzebne klubowi.  W odległości poniżej 1 km od klubu od szeregu lat egzystuje gym mający liczną stałą klientelę, podobnie z przedszkolem, które absolutnie nie koresponduje z charakterem ośrodka.

Odkupienie tych ośrodków na własność to poważna inwestycja. Nadto sprzęt w obu jest drogi. Oba wymagają wykwalifikowanej obsługi, drogiego ubezpieczenia i tylko jednostka nie troszcząca się o dobro klubu może optować za takim rozwiązaniem. Przecież żaden council w Australii nie da zezwolenia na prowadzenie takich usług za progiem baru z alkoholem, natomiast bajdurzenie, że przyciągną do klubu młodszą generację, to kolejne oszustwo, bo przedszkolacy nie będą w klubowej restauracji zamawiać pierogów bo nim dorosną to ho ho. Podobnie jeśli znajdą się klienci do siłowni - gymu, którzy po pożytecznym treningu dla sprawności, zdrowia, w barze nie korzystają z alkoholu.

Trzecim obiektem, który nieodpowiedzialny prezes, jest zdecydowany odkupić, czy zakupić od developera, to zadaszony parking. Z opinii wspomnianej społecznej grupy fachowej wynika co następuje: ”Plan odkupienia miejsc parkingowych jest zaprzeczeniem zasady obowiązującej wszystkich inwestorów, która zaleca unikania sprzedaży i powtórnego odkupywania tego co się sprzedało jako, że to prowadzi do wielkich strat i przekrętów”. Rodzi się pytanie, jakie są oczekiwania klubu (nawet kontrowersyjne) skąd wziąć pieniądze na tyle zakupów, bo to dopiero początek listy. Kupno ww. obiektów plus parkingu zadaszonego u dewelopera z pewnością pochłonie kilkanaście milionów i o tyle powiększy dochód developerowi ze stratą dla klubu.

Tymczasem zapowiedzi dalszych zamówień sprawiają wrażenie, że grupa szkodników pod opieką adwokatów płatnych przez prezesa Borysiewicza z pożyczek klubowych, chce roztrwonić polonijne ognisko na oczach członków klubu i całej apatycznej społeczności.

Dwa kolejne obiekty, które ma zamiar zakupić, czy odkupić w firmie Jones Lang La Salle mogły się zrodzić tylko w głowie umysłowo chorej, bo są to powierzchnie na muzeum „wszystkiego co polskie”, oraz galerię, jednak jeszcze nie wie jaką. Tu może mu przyjść z pomocą rada, żeby albo w muzeum bądź w galerii jako pierwszy eksponat polski, robiący karierę,  wystawić pierogi Eleonory Paton. Nawet minimalna wiedza o takich instytucjach przestrzega, że na całym świecie tego rodzaju agencje są finansowane wyłącznie ze środków rządowych lub są na łasce bogatych sponsorów i zawsze pozostają w tarapatach finansowych.

Nadto należy pamiętać, że w klubie uzbierano sporo cennych eksponatów z czasów wojny i dorobiono się za grosze do sympatycznej kolekcji niestety spalonej w czasie pożaru. Fakt ten nie zmieścił się w dwuzdaniowym doniesieniu prezesa na jedno dziesięciolecie historii klubu, niemniej jest zanotowany w pamięci lokalnych patriotów.

Tamta pożyteczna próba kosztowała kilkaset dolarów a prezesowi zamarzyło się na ten cel wyrzucić w błoto setki tysiące, a razem z kupnem lokali miliony dolarów oczywiście klubowych. Ashfield to nie miejsce na taką kulturę. No chyba jak w przypadku z restauracją Kameralną tu również prezes widzi możliwość zatrudnienia członków licznej familii lub szansę na honory, którymi można będzie w przyszłości obdzielić swoją dynastię.

W sumie więc o świadectwie awanturniczej myśli w ramach strategii prezesa i niefrasobliwości nie mającego poczucia odpowiedzialności zarządu, po sfinalizowaniu sprzedaży części klubowego ośrodka, postanowiono stopniowo odkupywać od developera gotowe do użytku 6 wybudowanych obiektów. Jak wspomniano wyżej przedszkole, gym czyli siłownia, dwa z nich zupełnie niepotrzebne dla klubu i zamiast dochodów co prezes obiecuje, byłyby dla klubu finansową kulą u nogi.

Zakup lokali na muzeum i galerię plus koszta eksponatów to milionowe wydatki na dodatek w peryferyjnej dzielnicy zamieszkałej przez środowiska azjatyckie, to strategia kompletnego zniszczenia polskiego ośrodka na dodatek przez osobnika, który w czasie swego prezesowania posługiwał się kłamstwem i terrorem nie mającym nic wspólnego z kulturą. Jego stosunek do społecznej kultury wyziera z wychodzących drukiem raportów, więc po co ta perfidia, którą parafuje zarząd.

Wszak nasze nieliczne kluby zlokalizowane w dzielnicach zamieszkałych przez środowiska polskiego pochodzenia są otwarte wszystkiego 3-4 razy w tygodniu, a mimo to nierzadko świecą pustkami. Prezes nie podaje jakie sumy może i chce wydać na te najdroższe na świecie inwestycje, ile i za ile przeznacza na zakup eksponatów i jakiej frekwencji się spodziewa na tym kulturalnym odludziu w najbliższym dziesięcioleciu.

W tej zbójnickiej strategii Borysiewicza mieści się jeszcze plan zakupu u developera kilku mieszkań, których cena w Ashfield waha się w cyfrach mających 6 zer. I nie koniec na tym, bo w planach zakupu, podkreślam u developera, figuruje pozycja wartości paru milionów-podziemny parking. Jak się to zbilansuje nikt nie wie oprócz prezesa, tzn. ile wyniesie cena sprzedaży części posiadłości a ile odzyska i oczywiście zarobi developer sprzedając Borysiewiczowi na pniu wybudowane obiekty.

Dalszym obłędnym punktem tego nieodpowiedzialnego projektu jest jeszcze myśl odkupienia budynku przy ul. Liverpool zdaniem estety prezesa zasłaniającego widok polskiego klubu. Cała ta strategia ma na względzie oczywiście „dla dobra klubu i członków w bliższej i dalszej dalekowzrocznej perspektywie”.

Słowem za swe „genialne pomysły”, o czym jest przekonany, oczekuje na pełne zaufanie, jak to miało miejsce w ostatnim okresie, kiedy w tajemnicy przed społeczeństwem podjął milionowe pożyczki. W celu zmobilizowania swoich członków do uznania go jako męża opatrznościowego, prezes zachęca, kłamie, wabi, prawi im komplementy i obiecuje korzyści, które w konfrontacji z rzeczywistością wywołują powszechny protest.

W chwili obecnej chwalić niebiosa brak jest decyzji na sprzedaż tej kontrowersyjnej części klubowego majątku (tym bardziej, że sprawa jest w sądzie). Niemniej prezes wyprzedzając fakty wierzy, że zezwolenie otrzyma, developer zacznie budowę na tej działce, zaś były sprzedawca prezes Borysiewicz zwróci się do niego z propozycją odkupienia pewnej liczby obiektów. Czyli swoją strategię realizuje metodą budzącą głębokie niezadowolenie społeczne, jak też wyraźnie niezalecaną przez władze administracyjne, które w tym systemie podejrzewają korupcję.

Jednak w tym nie liczącym się z logiką, ani ekonomią a w sumie z dobrem klubu - planie prezesa nie brak szeregu kontrowersji poprzedzających następne działania. Po pierwsze o czym wspomniano, czy firma jest rdzennie australijska, zbyt wiele zawdzięczamy Australii żeby popierać obcy kapitał. Po drugie nawet gdy szczęście będzie prezesowi sprzyjać to należy ogłosić przetarg, w którym musi wziąć udział narzucona przez niego firma Jones Long La Salle, bo bez przetargu byłoby niezgodne z przepisami o zamówieniach publicznych. Tymczasem prezes mimo, że parę lat przepycha ten temat nigdy i nigdzie nie wymienił słowa przetarg. A tu stawka zamówienia sięga wiele milionów dolarów.

W Sydney jest wiele etnicznych klubów, które mimo kryzysu walczą z trudnościami i nadal skutecznie służą swoim grupom etnicznym bez stałych konfliktów, awantur, permanentnych sądów. Tymczasem Polonii zdarzył się taki wstydliwy przypadek. Przecież w 50-cio letniej historii naszego klubu, którą prezes i jego zarząd tak cynicznie sprofanował, nigdy nie było takiego konfliktu, bądź tak ogromnych przekrętów finansowych, które Borysiewicz tak długo utrzymuje w sekrecie przed społeczeństwem, jak również w tak krótkim czasie nie narosło tak wiele milionowych zobowiązań.

W przypadku 3 lat jego samodzierżawia, w których do znudzenia operował hasłem „klub umierał”, „bagno długów” i opluskwiał poprzednie zarządy. W obecnych czasach hasła te są wypisane na jego wizytówce, „Polski Klub w Ashfield pod wodzą Borysiewicza umiera w bagnie powiększających się długów”, i to jest jego osobista personalna zasługa i zarządu.

Bar z tarasem na dachu spróchniałego budynku im. R. Borysiewicza

I tu prezes klubu w imieniu własnym i swego zarządu zdobył się na fanaberie inwestycyjne, które miały zadziwić polonijny światek w Ashfield. Zarząd polegał na nim jak na Zawiszy i afiszował jego politykę.

Zdawałoby się, że zakup muzeum i galerii to najgłupszy i najdroższy projekt na jaki mogli się zdobyć prezes i zarząd spychając klub do bankructwa.

Jeszcze lepszy cocktail, bardziej ośmieszających środowisko polskie w Sydney, prezes przygotował do przełknięcia w drugim bloku jego strategii dotyczącej modernizacji głównego budynku 75 Norton St., oczywiście dla ″dobra klubu i członków″. Tu prezes rozhuśtał swoją nie cofającą się przed banałem, kłamstwem, oszustwem fantazję, że co kilka zdań sam pogrążał się w odmętach swego rozklekotanego myślenia.

Lista zamówień u developera, na gotowe do sprzedaży obiekty jest tak duża, beztroska i kosztowna, że z pewnością wpływy z  planowanej transakcji części posiadłości nie starczą na pokrycie rachunku. A tymczasem z irracjonalnego sposobu planowania i modernizacji głównego budynku niedwuznacznie wynika, że ta część ogromnych kosztów też liczy na fundusze, które wpłyną z tytułu sprzedaży omawianej kontrowersyjnej części posiadłości 73 Norton St.

Prezes był zdeterminowany udoskonalić świat wokół klubu i uszczęśliwić swoją popierającą go trzodę. W jego raportach, sprawozdaniach klubowych pojawiały się wyjałowione z pożytku myśli, propozycje nie nadające się ani razem ani osobno do wykorzystania.

Jakby dla tej części inwestycji to była najważniejsza sprawa, którą już od listopada 2016 r. s. 9 pkt. 6 nosił się z zamiarem kupna ″nowoczesnych lekkich mebli, które mogły być ustawione w różnej konfiguracji w zależności od imprezy wydarzenia mającego miejsce w klubie″.

Nasz bankier nie rozpoczął od logicznego początku, obowiązującego w każdej małej i dużej transakcji handlowej. Wymienienie nawet „konserwatywnej” sumy spodziewanej za sprzedaż części nieruchomości i dopasowanie, zmieszczenie w tej wielkości, wartości ogólnej ceny zakupu. Wręcz przeciwnie, Borysiewicz po 3-letnich debatach nad strategią, trwającym rok zapewnianiu, że w końcu ujawni tę sumę, do dnia dzisiejszego nie wykrztusił ani jednego słowa na ten temat. To znaczy, że wraz ze swoją firmą Jones Long La Salle uznał, iż właściciele tej nieruchomości – członkowie i polonijne społeczeństwo, nie dorastają, nie zasługują na to, by poznać całą prawdę zbójnickiego planu Borysiewicza.

            Ale to dopiero część planu.

Przypominam, że w protokółach prezesa Borysiewicza (z listopada 2016 r. s. 8, 9, 10) bądź świeższych (14 maja 2017 r. s. 9) czytamy: „Starzejący się budynek przy 75 Norton St. niedługo będzie miał 50 lat i potrzebuje znacznego kapitału na modernizację. Konieczne jest zajęcie się problemem uszkodzonego fundamentu – betonu (spot concerte canser), rdzewiejącym uzbrojeniem oraz dachem. Dalej prezes wyszczególnia konieczność remontu toalet, wszystkich pomieszczeń klubowych, zakup chłodni, maszyn, system wyciszający dźwięki i bezładnie wiele innych potrzeb, widocznie, że chodzi mu tylko o uzasadnienie na zaangażowanie środków.

Natomiast w tym samym omówieniu prezes Borysiewicz zdobywa się nie po raz pierwszy na nieprawdopodobne monstrualne kłamstwo. Przecież kilka linijek druku w górę i w dół określa ten sam budynek jako starzejący się od fundamentu, wymagający kapitalnego remontu. A mimo to nie zważając na to Ryszard Borysiewicz  jako Prezes Polskiego Klubu obiecuje członkom budowę baru z tarasem, ogrodem i windą na dachu tego budynku.

Bardziej fachowo z dużo większą kulturą słowa, zaprzyjaźnieni społeczni znawcy budownictwa pisząc (14.07.2017 r. str. 9 pkt. 3) . Propozycja zbudowania baru z tarasem i ogrodem na dachu klubu, którego budynek ma pozostać w tej samej niezmienionej formie to opowiadanie typu science fiction, w które może tylko uwierzyć ten kto nie ma żadnego doświadczenia w inżynierii budowlanej.

Mogłoby to  być możliwe, ale z wieloma modyfikacjami obecnej konstrukcji. Prezes Borysiewicz jasno zdaje sobie sprawę, że to jest niemożliwe, że to jest kłamstwo, oszustwo, wprowadzenie szczególnie starszych osób w błąd. Po pierwsze z braku miejsca, po drugie bo groziłoby to zawaleniem starego budynku już w czasie prac remontowych, które wymagają cięższego sprzętu, i że Council nigdy na to nie pozwoli, bo groziłoby tragedią. A mimo to, że prezes od roku okłamuje bezkarnie społeczeństwo, to szczupłe grono jego zwolenników w ostatnim głosowaniu zapewniło mu aż 4 głosy przewagi nad opozycją. Oczywiście, dzięki temu, że wezwana przez prezesa i zarząd policja i wynajęta firma ochroniarska około 200 osobom zagrodziła wstępu do klubu pozbawiając im prawa głosowania.

Prezes oczekuje na poparcie sprzyjających członków o przyznanie mu roli głównego negocjatora, który bez pomocy czy kontroli ze strony społecznej będzie zawiadywać sprzedażą obiektu, następnie kupnem od tej samej firmy szeregu wyżej wspomnianych powierzchni. Pozycja ta pozwoli mu dysponować milionami. Jedynie w oparciu o klubową konstytucję i marionetkowy posłuszny zarząd, któremu nadano tytuły dyrektorów, którzy jak widać to z kryzysowej sytuacji klubu, nie wnieśli tam żadnej żywej pożytecznej myśli.

W doniesieniu z 1 listopada 2016 r. str. 8 pkt. 4.1 i 14 maja 2017 r. str. 5, 9 prezes przedstawia swój projekt dotyczący modernizacji głównego budynku klubowego 75 Norton St. Nie jest to jedyny dokument wyjaśniający ten temat, ale należy zaznaczyć, że wcześniejsze uwagi i późniejsze są podobnej treści, absolutnie bezładne zawierające monstrualne oszustwa, które w zestawieniu z logiką wywołują odruchy wymiotne. Ze wszystkich „wystają” te same oczekiwania, niecierpliwe apele o decyzję sprzedaży części majątku, przy czym ta sprawa została zakwestionowana przez opozycję i jak wiele innych trafiła do sądu.

Te wprost obłędne projekty, propozycje wyborcze, przetargi zachęcające do poparcia orientacji prezesa, w mowie i druku, bezczelne, nachalne, nie liczące się z opinią publiczną, wprost wystawiającą ją na pośmiewisko, pobudzają rozumnych ludzi do protestu, wołają do ingerencji prawo. Są dowodem, że konstytucje etnicznych klubów i stowarzyszeń wymagają korekty regulacji uprawnień dla przypadkowych ludzi, którym powierza się majątek społeczny, gotówkę a oni w przypadku Klubu Polskiego w Ashfield za ten okres, z racji nieprzejrzystych przepisów dopuszczają się do wyrządzenia szkód wartości dziesięcioleci.

Wszak lista proponowanych przez prezesa zamówień u developera jest tak bezmyślna, beztroska, kosztowna, że wpływy ze sprzedaży części posiadłości z pewnością nie wystarczą na pokrycie całości kosztów zamówienia. A gdzie długi, o których wspomina na marginesie, mimo chodem, jakby na ich pokrycie wystarczyła sprzedaż parę dodatkowych porcji pierogów, a to są zobowiązania sięgające milionów. Nadto brak słowa z jakich środków pokryte zostaną koszty modernizacji budynku głównego, budowa baru z tarasem i ogrodem na jego przeciekającym dachu, windy i piekarni, którą prezes chce uruchomić w klubie.

Tymczasem prezes członkom udostępnia tylko strzępy informacji. Natomiast terroryzuje domaga się decyzji sprzedaży omawianej części majątku, na czym mu bardzo zależy, i drugie żądanie dotyczy również jego aspołecznej egoistycznej osoby. Marzy mu się rola głównego samodzielnego negocjatora i jedynego dysponenta gotówki. Natomiast jak nią zadysponuje to już dał świadectwo w tajemnicy zaciągając długi. Tu zresztą nie ma tajemnic, bo prezes nie ukrywa „że o sukcesie realizacji planów będą decydowały szczegóły zawieranych kontraktów i umów. Zarysowany plan jest tak skomplikowany, że członkowie klubu o tych najistotniejszych szczegółach poinformowani nigdy nie będą”. I to jest polityka prezesa.

Troska o młodzież i nowych członków?

Z członków zarządu, którzy w czasie wyborów reklamowali swoje talenty, tylko jeden esteta polityczny wyrażał zainteresowanie  ″wychowaniem młodzieży w duchu obojga narodów i zachowanie polonijnego dziedzictwa w Australii″.

To dumne dziecinne hasło daje minimalne rezultaty.

Natomiast kto będzie krzewił nasze dziedzictwo, skoro starzy działacze odeszli co do jednego, zaś w zarządzie przeważają osobnicy skłonni kupczyć społecznym majątkiem.

Tymczasem generacja, której historia powierzyła zadanie utrzymania dziedzictwa, czyli ostatnia fala licznej emigracji polskiej jest nie tylko od czasu prezesury Borysiewicza dyskryminowana w Klubie Polskim w Ashfield, lecz również za jego akceptacją dla obniżenia jej wartości społecznej, autorytetu znieważana na antenie SBS. Zdaniem rzecznika klubu R. Czernkowskiego pozującego na miano politologa jest to: ″Banda byłych komunistycznych funkcjonariuszy wyemigrowała i demoluje Polonię, zakażeni bakcylem peerelowskiego komunizmu. Klub polski zawsze był na frontowej linii będąc fizycznie najbliżej konsulatu. Oto ich zemsta za naszą niezłomność wobec imperium sowieckiego″.

Zdumienie budzi fakt, że ten osobnik ponoć wykształcony, na strzępy wiedzy o komunizmie znalazł miejsce w swojej mózgownicy dopiero wiele lat po upadku imperium sowieckiego. Wcześniej nazwisk jego rodziny, ani jego osoby nie wymieniano w lokalnych doniesieniach społecznych. Wszelako, jak wynika z jego wypowiedzi radiowej czuł się zagrożony ” bo Klub Polski zawsze był na frontowej linii będąc fizycznie najbliżej konsulatu”, więc widocznie tej obsesji strachu przed konsulatem Czernkowski  nie wyzbył się do dziś.

Niemniej rzecznik tą wypłowiałą formułą polityczną posługuje się nie pierwszy raz, bo przed laty autor niniejszego doniesienia strofował go za to w Wiadomościach Polskich. Za stół prezydialny klubu wślizgnął się w 2013 r. długo pozostając tam osobą nie rzucającą się w oczy. I oto dzień po proteście członków w Klubie Polskim w Ashfield (20 marca 2017 r. godz. 12:05) w audycji polskiej SBS rzecznik bluznął potokiem oskarżeń i obelg wymierzonych w ostatnią kilkutysięczną falę emigracji solidarnościowej stanowiącej w PRL trzon opozycji.

Tym prostackim pomówieniem bez żadnych dowodów tylko w oparciu o własne chamstwo, znieważył nie tylko naszych rodaków, lecz ubliżył również Australii, której władze legalnie, oficjalnie, w szlachetnym guście humanitarnym wyraziły zgodę na ich przyjęcie. Masę tą otoczyły stosowną opieka, zabezpieczając zatrudnienie a za wzorowe zachowanie po latach obdarzyły obywatelstwem. Również w drodze różnych narodowych świąt, obchodów historyczne źródła tego kraju z uznaniem podkreślają wkład Polonii w rozbudowę Australii. Natomiast klice klubowej z Ashfield takie towarzystwo nie odpowiada.

To w wysokim stopniu niestosowne wystąpienie tej klasy rzecznika, a właściwie bez klasy osobnika, jest równoznaczne z krytyka programu emigracji Australii do czego nasza diaspora go nie upoważniała. Tego rodzaju prymitywny przypadek wymaga przeproszenia przez prezesa, który odpowiada za wystąpienia oficjalnie swoich przedstawicieli. Tym bardziej, że prezes jest urodzony i wychowany w Sydney, student, później absolwent uczelni, kapral, ponoć oficer, a ostatnio dał się poznać jako twórczy pożyczkobiorca pod zastaw polonijnej własności.

Wszystkie te, rzec by można cechy genetyczne australijskie, zobowiązywały prezesa do poszanowania i obrony, doktryny polityki emigracyjnej Australii, tym bardziej, że chodziło o polską emigrację polityczną, na co się nie zdobył. Awersje wobec tej licznej fali rodaków były silniejsze, wręcz przeciwnie, zintensyfikował dyskryminację.

Tymczasem przeglądając raporty prezesa, sprawozdania pisane dla członków za ostatni kilkuletni okres jego rządów nie znajdujemy w nich ani jednej inicjatywy mającej na celu nabór nowych członków.

Szereg etnicznych grup zeszło ze sceny społecznej, głównie za sprawą braku dopływu emigracji z rodzinnego kraju. Dzieci tu urodzone jak wykazuje praktyka zaledwie w ułamku procenta wiąże się w wieku dojrzałym z grupą etniczną z której się wywodzą.

 Natomiast głębokie przemiany zachodzące w kraju naszego pochodzenia zmusiły rzesze niegdyś aktywnej opozycji do opuszczenia ojczyzny. Fala ta przybyła na Antypody dzięki filantropii  władz australijskich, które nie pierwszy raz w trudnych okresach historycznych przyjmowały uchodźców polskich. Czy można dopuścić krytykę Czernkowskiego na rządowej antenie, z której wynika, że władze australijskie celowo, świadomie otworzyły granice dla „Bandy byłych komunistycznych funkcjonariuszy zakażonych bakcylem peerelowskiego komunizmu”? I to w jakim celu?

Słowa „demoliż Polonii” w pojęciu autora oznacza krytykę przybyszów, którzy energicznie wraz z szeroką rzeszą społeczną włączyły się do obrony polskiej posiadłości wystawionej przez prezesa Borysiewicza i jego zarząd na lichwiarską licytację? Tym bardziej, że nawet w dzisiejszej dobie historyczne źródła naszej nowej ojczyzny z uznaniem wyrażają się o wkładzie Polonii na rozwój kontynentu, a omawiana fala rodaków podobnie jak poprzednie nigdy nie dostarczyła władzy powodów do jakiejkolwiek krytyki.

W swojej masie była to młoda wykształcona, dobrze przygotowana zawodowo emigracja zdeterminowana na włączenie się w nurt życia kraju osiedlenia, jednocześnie złakniona kontaktów z rodzimym środowiskiem skupionym w kościele oraz polonijnych stowarzyszeniach. Jeśli na tę generację spojrzeć przez pryzmat pędzącego czasu, szczególnie na przyszłość to nie widać innej zdolnej siły do udźwignięcia losów historii naszej diaspory. I tą grupę  przestępcy społeczni z Ashfield znieważyli zagradzając im drogę do twórczej pracy dla dobra Polonii. Tym bardziej, że ośrodek deformacji jej bytu pod prezesurą Borysiewicza i jego zarządu działa i będzie działał do czasu rozparcelowania największego polskiego ośrodka w Australii jakim jest Ashfield. 
Najszersze kręgi społeczne winny udzielić energicznego poparcia opozycji.

Dr Roman Korban

C.D.N.



 

1 komentarz:

  1. Kiedy sie Polacy obudza i otworzą swój mózg i oczy i wreszcie zobaczą ze os samego początku celem Borysewicza jest sprzedaż calego klubu ?Propozycje od firmy chińskiej jest kupno calego klubu i 73 i 75 do tej pory propozycha za to miejsce jest wyceniona na $35 milonow a możliwe i więcej.Maja zamiar na tyn miejscu wybudowac wieżowiec z setkami mieszkań i sklepów bo jest wejście z dwoch stron,i o to chodzi Borysewiczowi bo manna dka niego osobiście bedzie tez parę milinow,czy wy ludzie tego nie widzicie??? Dlatego on decyduje na wszystko sam bo tak sovie zazyczyl na wybirach i glosowaniach,czy to jest legalne? Ja nie myślę a wy sie obudzicie kiedy będzie za późno i wtedy będziecie narzekac ze straciliscie klub??Borysewicz nivy ze Polak ale i do tego tez mu daleko ,ja niestety juz mam tego dosyc ja ktora w 60 tych latach zbieralam pieniądze na ten klub i bylam pierwsza nauczycielka w Polskiej szkole w klubie zostalam wyrzucona z klubu przez arabska obsługą prezesa i przez Policje 19/3/17 i na pożegnanie od prezesa wyzwiska.

    OdpowiedzUsuń

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy