Zob. poprzednie części analizy dr. Romana Korbana:
Roman Korban: O posznowanie Klubu wnoszę...
Roman Korban: Sfałszowane obchody 50-lecia Klubu
Jak wynika z najwcześniejszych klubowych zapisów, protokołów, sprawozdań, pisanych i podpisywanych przez prezesa Klubu Polskiego w Ashfield od początku swego rządzenia, propagował on, zachęcał wprost otumaniał swoich członków pomysłem sprzedaży klubu. W tym celu pod wielokrotnie powielanym, wręcz nadużywanym hasłem „klub umiera” lub „tonie w bagnie długów”, niczym Mojżesz obiecywał, że jak tylko klubowa trzoda zaakceptuje jego strategię sprzedaży, obdarzy zaufaniem i pozwoli bez społecznej kontroli dysponować sumą uzyskaną z tej transakcji, to on jako bankowy fachowiec zrobi z nich najlepszy użytek.
Pierwszym,
zresztą słusznym krokiem potwierdzającym jego fachowość było zasięgnięcie
języka odnośnie ceny posiadłości klubowej. Oczywiście zrobił to z rozmachem
godnym jego osoby, bo zamiast wstępnie porady szukać wśród członków klubu, z
których szereg pracuje w budownictwie, np. M. Wykrota dla „dobra klubu i jego
członków” po dłuższej selekcji wybrał znajomą firmę o czym pisze 11 listopada
2016 r. „Podczas ostatniego roku otrzymaliśmy wycenę naszej całkowitej
własności (73-75 North Street). Dokonała tego firma niezależnych rzeczoznawców,
którzy wycenili nasze obydwie nieruchomości konserwatywnie na łączną kwotę 16 milionów dolarów”.
Wprost
szokujący rezultat. Firma niezależnych rzeczoznawców, „niezależnie” używająca
konserwatywnej metody pozwalającej obniżyć jej wartość, nie o dziesiątki, nie o
setki tysięcy dolarów, lecz blisko o 30% wartości, tj. o 9 milionów dolarów.
Dopiero, kiedy ten fakt zbulwersował opinię publiczną, majątek ten „podrożał” do
25 milionów dolarów, natomiast zaufanie do uczciwości i intencji prezesa
znacznie potaniało. Zresztą prezes na każdym odcinku życia organizacji
przezornie nie zdradza nawet pełnych nazw obu firm oraz kosztów usług.
Warto
przypomnieć, że poprzednie zarządy jeszcze przed pożarem również rozważały
możliwość sprzedaży części posiadłości, lecz dwie powołane przez klub komisje
(unikając konserwatywnych metod) doszły do jednakowego wniosku, że sprzedaż
części własności, za którą tak brutalnie optuje prezes, obniży wartość całości
o 15%, w związku z czym zarząd zrezygnował z tego rozwiązania.
Przystępując
do omówienia kolejnych tematów podkreślam z naciskiem, że wszystkie moje
polemiczne komentarze z poprzednich odcinków jak i poniższe i dalsze doniesienia
dotyczą wyłącznie sprawozdań, dokumentów pisanych i podpisywanych przez
prezesa. W przypadku innych osób, ze źródeł drukowanych, jako ekstremalny
przykład wulgarnego języka członka zarządu pozującego na komentatora
politycznego - R. Czernkowskiego pt. „ banda komunistów” z audycji radiowych
SBS).
Nic nie
wymyślam, nic nie dodaję, tylko jak jeden, z bardzo wielu, z zainteresowaniem,
niepokojem i niesmakiem wczytuję się w „złote myśli” prezesa i jak mnie na to
stać komentuję. Ich treści dotyczą głównie sprzedaży części nieruchomości. Dla
zachęcenia członków do akceptacji tej ”strategii” uciekają się do grubymi nićmi
szytych, nieprawdopodobnych kłamstw. Nie są obliczone na przekaz informacje w
jasnym świetle, pod rozwagę i przemyślenia, lecz dosłownie liczą na otumanienie
czytelnika.
W tej
polityce prezes szukał sojuszników też poza klubem. W dniu 1 listopad 2016 r.
pisze: „Potencjalne połączenie się z Klubem Polskim w Bankstown byłoby jedyną
okazją na przestrzeni pokolenia”.
Bzdura,
dwójka z historii Polonii.
Taką próbę
połączenia z Bankstown podejmowano wcześniej i to nie raz, jednak nie zdały one
egzaminu, i po negocjacjach strony rozstawały się w przyjaźni i zgodzie. W
ciągu jednego tygodnia Bankstown propozycję tę odrzucił.
Dlaczego miał
wyrazić zgodę na fuzję, kiedy Ashfield dzięki polityce prezesa Borysiewicza i
jego nieudolnego zarządu, zamiast jak obiecywano wyjść „z bagna długów” został
przez nich wprowadzony i to chyba celowo
na granicę bankructwa.
Tymczasem
Bankstown nie błyszczy, ale pod kierunkiem cenionego prezesa Andrzeja Lubienieckiego oraz sprawnego szanującego
swoją trzodę zarządu, bez zaprzyjaźnionych rzeczoznawców, konserwatywnych
metod, skandali, „ochrany”, policji dobrze służy lokalnej Polonii i innym
zaprzyjaźnionym grupom etnicznym.
Bolesnym,
kompromitującym dowodem była również rocznica 50-lecia Klubu. Od 3 lat urzędujący
prezes ze swoim zarządem z „poświęceniem pracujący dla dobra klubu i członków,
w bliższej i dalszej dalekowzrocznej perspektywie”, nie zauważył zbliżającego
się święta klubu.
W przededniu rocznicy wraz ze swoją asystą
poniżył Polonię nasyłając na wskroś pokojowy, z kulturą odbywający się protest,
policję i ochroniarzy. Na okazję rocznicy, władze klubu zdążyły przygotować
tylko okazały tort. Natomiast hańbą prezesa Borysiewicza i zarządu, jest pominięcie
nazwisk setek pełnych poświęcenia społeczników, którzy przez pół wieku
pracowali dla klubu, tudzież całej naszej diaspory. A przecież miał ich nazwiska
na Tablicy Honorowej Osób Zasłużonych, co daje świadectwo, że pogardza naszym
środowiskiem, bo inaczej tego skomentować nie sposób.
Nie zrażony
porażką prezes Borysiewicz zintensyfikował zabiegi o poparcie jego
niecodziennej strategii wśród swoich członków. Mocno propagował swoje własne
sukcesy z ostatniego okresu, które doprowadziły, że w klubie rosło wszystko jak
na drożdżach o 100%, 200%, 300 %. Jednak charakter tych krzykliwych fanfar był
szczególnie perfidny (14 maja 2017 r.). Bo jeśli w klubowej kasie dochody
wzrastały o kilka a nawet kilkadziesiąt tysięcy dolarów rocznie, to zaciągnięte
przez niego w sekrecie przed społeczeństwem pożyczki wzrosły nie do wiary, o
miliony.
Wprawdzie dla
podkreślenia swojej gospodarności zarząd Ashfield powiadamia, że wszystkiego
nie wydał i coś tam zostawił z tych milionów na czarna godzinę. Jednak nie
łamie swego zakazu dotyczącego tajemnicy, i nadal nie wiadomo ile wziął a ile
zaoszczędził. Zresztą na tak wspaniałomyślną decyzję „dla dobra klubu i
członków”, nie potrzeba bankiera, bo zdobyłaby się również uczciwa babka
klozetowa.
I rodzi się
pytanie, jak to się dzieje, że urzędowe regulaminy, przepisy, dla zarządu, dyrekcji
parlamentów, udziałowców obywateli, zobowiązują do uczciwej, jasnej polityki
finansowej. Tymczasem w ośrodku polskości w Ashfield – dzielnicy Sydney, gdzie
przez lata szanowano te przepisy, prezes Borysiewicz ze swym ułomnym zarządem
działającym na szkodę organizacji, o czym świadczą nie podlegające wątpliwości
fakty, w arogancki sposób kpią z tych zarządzeń i przepisów.
Jeszcze nigdy
w historii naszej diaspory, ani w innym jakimkolwiek klubie, prezes, zarząd - przypadkowa
grupa ludzi w tajemnicy przed członkami, społecznością nie pozwoliła sobie na
rozdysponowanie tak ogromnych sum, na niewiadome cele, jak dopuścił się tego
Borysiewicz i to pod haniebnym hasłem „dla dobra klubu i członków w bliższej i
dalszej dalekowzrocznej perspektywie”.
A kiedy publicznie
w obronie własnej oficjalnie oświadcza, że 2 miliony dolarów, a może i więcej,
zużytkował m.in. na opłaty kosztów sądowych, które sam osobiście spowodował, jego
członkowie zdawali się być usatysfakcjonowani. W zamian karmi swoją społeczność
klubową permanentnymi apelami o spieniężenie polskiego ogniska, lub też
potokiem żałosnych kompromitujących kłamstw, w których nadal absolutnie nie
zrażony gustuje.
To mogło się
zdarzyć tylko w polskiej grupie etnicznej ozdobionej wielu organizacjami,
zarządami, prezesami działającymi na zasadzie, że czym wyższa ich ranga tym
mniejsze kompetencje, uprawnienia. No bo Klub w Ashfield od początku jego
terrorystycznych rządów, tj. od 2013 r. na skutek jego kogutomani bez przerwy pozostaje pod presją kolejnych
spraw sądowych, o których sam nieopatrznie
pisze (14 maja 2017 r. s. 9, 10 pkt. 1).
Tego w klubie
nigdy nie było, lecz czy to znaczy, że ludzie się zmienili, bądź czy kapralskie
metody człowieka z zewnątrz, prześladującego patriotów klubowych budzą ostry
protest. No, jest jeszcze Rada Naczelna, która w tym długim okresie konfliktów
ani razu nie zainicjowała spotkania, negocjacji, nie próbowała stonować
rozlewającego się grubiaństwa prezesa krzywdzącego wieloletnich członków.
Ostatnio na
wyborach tej Rady przewodniczącą została
Malgorzata Kwiatkowska wraz z osobami towarzyszącymi z Sydney, lecz czy z
nowymi pomysłami, energią, a zwłaszcza determinacją walki o zachowanie Klubu
Polskiego bez jego okaleczania i pociągnięcie winnych do odpowiedzialności?
Przyznam się,
że nigdy nie interesowało mnie kupno czy sprzedaż posiadłości, ale studiując
nieustannie namiętne apele prezesa o spieniężenie części klubu, potykając się o
lawinę nielogicznych, poniżających kłamstw odnoszę wrażenie, że miejscami ta
fabuła leży na pograniczu powieści kryminalnej. I wszystko to opatrzone zostało
nobliwym tytułem „dla dobra klubu i członków”. Oczywiście mogłem się zwrócić z
prośbą o pomoc do niezależnych rzeczoznawców, ale pamiętając o raczej
podejrzanych kontaktach prezesa z ich „konserwatywnym”
poglądem zwróciłem się do przyjaciół pracujących w tej branży przez wiele lat,
którzy znakomicie znają temat.
Analiza
strategii prezesa dotycząca sprzedaży czy przebudowy klubu przez ww. grono,
plus moje własne wątpliwości, o których pisałem w poprzednich doniesieniach, to bezmyślna, dziwaczna,
szkodliwa propozycja okraszona obficie litanią kłamstw i obiegowych oszustw jest
nie do zniesienia.
Temat ten
prezes omawia w swoim doniesieniu z dnia 11 listopada 2016 r. str. 8 pkt. 4, w
którym czytamy: „Przez ostatnie 3 lata odkąd jestem prezesem klubu zarząd
dyskutuje nad dalszą strategią dotyczącą
spalonego budynku przy 73 Norton St. przyległego do głównej siedziby Klubu
Polskiego 75 Norton St.
Imponujące
tempo strategii, 3 lata.
Tymczasem na
bezpodstawne wyrzucenie restauratora Kameralnej poświęcono tylko 2 zebrania i
jedno oszczercze oskarżenie, w rezultacie czego prezes Borysiewicz przegrał
sprawę w Sądzie Najwyższym 5:0 narażając klub na koszta sądowe i odszkodowanie
w wysokości ok. 1 miliona dolarów. Mimo to prezes nie rezygnuje i pisze: „Postanowiliśmy
przebudować tą nieruchomość z korzyścią dla klubu i jego członków zarówno
bliskiej i dalekowzrocznej perspektywie”. Po trzech latach zastoju Borysiewicz
dokłada starań o przyśpieszenie procesu przygotowania warunków prawnych do
podjęcia decyzji o sprzedaży części spalonego przed ok. 15 lat budynku 73
Norton St.
Dalej prezes
pisze: „Plan działania jest szybki i
został zaaprobowany przez większość zarządu”,( ale przy ostrym sprzeciwie
mniejszości). Żadna osoba z tego areopagu, ani ich rodzice palcem nie kiwnęli w
wieloletnim okresie zbiórki środków finansowych, społecznych na jego rozbudowę,
a teraz wbrew opinii społecznej mają czelność optować za jego sprzedażą.
W dalszym ciągu
prezes informuje, „że jeszcze w październiku przewidywane jest ogłoszenie
EOI-Expression of interest, czyli zgłoszenie się stron zainteresowanych
projektem. Znalezienie partnera przewidywane jest do końca grudnia 2016 r.”.
Natomiast
ponowne szybkie głosowanie członków
klubu o aprobatę dokonanego wyboru przewidywano pod koniec grudnia w czasie
ferii Bożego Narodzenia. W okresie tym większość osób jest zaabsorbowana świętami,
wakacjami, a więc frekwencja mogła być niższa, m. in. ze strony opozycji, co
ułatwiłoby przeforsowanie planów prezesa.
A więc po
trzech latach zwłoki szybki plan działania, szybkie głosowanie, i z dawna
podstawiona firma miała zapewnić prezesowi sukces. Jeśli chodzi o wykonanie
budowy, modernizacji nowego ośrodka, to prezes jak w przypadku niezależnych
rzeczoznawców wyceny wartości nieruchomości miał już firmę, o której pisał: (1
listopada 2016 r. str. 10 pkt. 4.4), „W celu zachowania wielkiej ostrożności i
upewnienie się czy kupujący naszą nieruchomość odpowiada nam nie tylko pod
względem ceny, ale również ma doświadczenia i spełnia inne nasze potrzeby
będziemy współpracować z firmą Jones Lang La Salle. Ich reprezentant rozmawiał
z nami na ostatnim zebraniu informacyjnym”.
W tym
oświadczeniu nie ma mowy o zebraniu, głosowaniu, wyborze firmy, bo prezes już
zadecydował, narzucił członkom zaprzyjaźnioną z nim firmę, zaprezentował ich
przedstawiciela i w ten sposób pozbawił ich należnego prawa wyrażenia swego
społecznego poglądu na te sprawy.
Podstawiona
przez prezesa jedna firma, spotkanie z jej przedstawicielem, plus sparciały
autorytet kłamliwego prezesa mają dać upoważnienie na finalizowanie transakcji
sprzedaży polonijnego, społecznego majątku na wiele milionów dolarów. Nadto
prezes z góry ubolewa głęboko, że o sukcesie tego przedsięwzięcia będą
decydowały kontrakty, umowy, skomplikowane uzgodnienia, o których nie sposób
powiadomić nieobyty z tym tematem ogół członków. Pozostaje tylko ostoja, wiedza,
doświadczenie i sprawdzony w praktyce klubowej autorytet prezesa, który dla
„dobra klubu i członków” jest gotów wziąć na swoje barki. Chodzi tylko o to by
mu bezgranicznie zaufać, sprzedać obiekt, i upoważnić do rozchodowania środków
finansowych ze sprzedaży.
W tej
pokrętnej polityce występuje jeszcze jeden aspekt niesłychanie ważny, kto wie
czy nie najważniejszy. Brak tu jednego ważnego słowa w stosunkach handlowych obowiązującego
w cywilizowanym świecie, zwłaszcza gdy wartość transakcji sięga milionów. Słowo
to w poważnym stopniu zabezpiecza, zobowiązuje do rozstrzygania problemu, decyzji w sposób uczciwy, otwarty zwłaszcza
gdy chodzi o majątek społeczno etniczny. Słowo to zobowiązuje strony do
powierzenia zlecenia, transakcji wybranej firmie, która oferuje najwyższą cenę
i daje stosowne gwarancje.
To słowo to Przetarg.
Brak
przetargu przy tak celowo zagmatwanym programie na jaki zdobył się prezes ze
swoim zarządem budzi nie tylko podejrzenie lecz przekonanie, pewność, że
transakcja jest otwarta na matactwa i oszustwa.
Tymczasem w
wydanym drukiem oświadczeniu i podpisanym przez prezesa, czytamy: (1 listopad
2016 r. s. 10 pkt.44): ″Zaangażowaliśmy do tego firmę Long La Salle .
Poinformujemy członków o postępie w tej sprawie jak tylko będziemy mieli coś
konkretnego do przedstawienia″.
Nie pisze, że
wszelkie w tej sprawie podjęte kroki odbyły się bez przetargu. Obiecuje jedno,
drugie szybkie głosowanie, mijają miesiące blisko rok a prezes nadal nie podaje
członkom ani społeczeństwu, które masowo odwiedzało klub i jest żywo
zainteresowane w rozwoju sprawy, chociażby przybliżonej ceny sprzedaży.
A przecież to
jest arcyważne, kluczowy problem, ważna decyzja za ile prezes przy poparciu
zarządu, chce okaleczyć mały skrawek od
50 lat polskiej ziemi – najstarszy ślad polskości w Sydney, tak mały, że gdyby
Polonia sydneyska wyznaczyła sobie tam spotkanie, to nie starczyłoby miejsca nawet
dla połowy. Na tym swoim drogim skrawku witaliśmy naszego papieża, polską ekipę
olimpijską i celebrowaliśmy jej sukcesy w roku 2000, świętowaliśmy rocznice
narodowe.
Prezesie Borysiewicz, gdzie jest przetarg!
Członkowie
klubu powinni odmówić rozmów, akceptacji jakichkolwiek uzgodnień z firmą Jones
Lan La Salle bo ona nie brała udziału w przetargu.
Agresywna
agitacja za sprzedażą części posiadłości 73 Norton St. wymagała wypowiedzenia
się władz klubu, jaką drogą ta organizacja zamierza kroczyć dalej. Okazuje się
bowiem, że prezes (bo tylko on wyłącznie zabiera tu głos zachęca i podejmuje
decyzje) po sprzedaży wcale nie ma zamiaru zrywać kontaktu z developerem, czyli
nowym właścicielem części posiadłości, lecz zamierza odkupywać od niego
poszczególne części nowej zabudowy i zapewnia, że przyniosą one klubowi
dochody.
Gdyby prezes
wcześniej nie odsłonił swego oblicza i nie dał się poznać jako człowiek,
któremu nie należy ufać, można by podejrzewać, że zabrał się do tematu, na
którym się nie zna. Jednak znajomość jego zamiarów oraz metody jakimi posługuje
się zmierzając do celu, zobowiązują do porównania jego bombastycznych
propozycji, z głosem rozsądku i uczciwą fachową oceną faktów, grona przyjaznych
dla klubu osób.
Środowiska
fachowe służące swą wiedzą nie za pieniądze, lecz społecznie, określają jego
projekty jako „najdziwniejszą propozycję
osób ponoć dbających o interesy i dobro klubu”. I żeby wyjaśnić jej dziwaczność,
radzą spojrzeć na temat z punktu widzenia developera, a więc firmy, która
kupiła część posiadłości, chce ją zabudować i z korzyścią spieniężyć.
Gdy firma
zabiega o akceptację swojego projektu zabudowy Council , domaga się od
inwestora włączenia do planu obiektów użyteczności publicznej służących
szerszemu ogółowi okolicznych mieszkańców, np. gym, przedszkole, parking.
Oczywiście jest to dla firmy poważne obciążenie przestrzeni i kosztów. W tej
sytuacji, władze lokalne dla odzyskania utraconej powierzchni mieszkalnej pozwalają
developerom na wyższą zabudowę. Jednak w
tym rozwiązaniu koszty zabudowy developera rosną. A tak po drodze pytanie, czy
ta prześwietna firma jest rdzennie australijskiego pochodzenia.
Tymczasem
prezes, żeby zaimponować nieobytej z tym tematem rzesze członków i
prawdopodobnie spełnić warunki prywatnej umowy z developerem, już przed
sprzedażą składa mu listę zamówień na odkupienie po zakończonej budowie szeregu
obiektów. Co daje dużo do myślenia, to dwa z nich są absolutnie niepotrzebne
klubowi. W odległości poniżej 1 km od
klubu od szeregu lat egzystuje gym mający liczną stałą klientelę, podobnie z
przedszkolem, które absolutnie nie koresponduje z charakterem ośrodka.
Odkupienie
tych ośrodków na własność to poważna inwestycja. Nadto sprzęt w obu jest drogi.
Oba wymagają wykwalifikowanej obsługi, drogiego ubezpieczenia i tylko jednostka
nie troszcząca się o dobro klubu może optować za takim rozwiązaniem. Przecież
żaden council w Australii nie da zezwolenia na prowadzenie takich usług za progiem
baru z alkoholem, natomiast bajdurzenie, że przyciągną do klubu młodszą generację,
to kolejne oszustwo, bo przedszkolacy nie będą w klubowej restauracji zamawiać
pierogów bo nim dorosną to ho ho. Podobnie jeśli znajdą się klienci do siłowni -
gymu, którzy po pożytecznym treningu dla sprawności, zdrowia, w barze nie
korzystają z alkoholu.
Trzecim
obiektem, który nieodpowiedzialny prezes, jest zdecydowany odkupić, czy zakupić
od developera, to zadaszony parking. Z opinii wspomnianej społecznej grupy
fachowej wynika co następuje: ”Plan odkupienia miejsc parkingowych jest
zaprzeczeniem zasady obowiązującej wszystkich inwestorów, która zaleca unikania
sprzedaży i powtórnego odkupywania tego co się sprzedało jako, że to prowadzi
do wielkich strat i przekrętów”. Rodzi się pytanie, jakie są oczekiwania klubu
(nawet kontrowersyjne) skąd wziąć pieniądze na tyle zakupów, bo to dopiero
początek listy. Kupno ww. obiektów plus parkingu zadaszonego u dewelopera z
pewnością pochłonie kilkanaście milionów i o tyle powiększy dochód developerowi
ze stratą dla klubu.
Tymczasem
zapowiedzi dalszych zamówień sprawiają wrażenie, że grupa szkodników pod opieką
adwokatów płatnych przez prezesa Borysiewicza z pożyczek klubowych, chce
roztrwonić polonijne ognisko na oczach członków klubu i całej apatycznej
społeczności.
Dwa kolejne
obiekty, które ma zamiar zakupić, czy odkupić w firmie Jones Lang La Salle
mogły się zrodzić tylko w głowie umysłowo chorej, bo są to powierzchnie na
muzeum „wszystkiego co polskie”, oraz galerię, jednak jeszcze nie wie jaką. Tu
może mu przyjść z pomocą rada, żeby albo w muzeum bądź w galerii jako pierwszy
eksponat polski, robiący karierę, wystawić pierogi Eleonory Paton. Nawet
minimalna wiedza o takich instytucjach przestrzega, że na całym świecie tego
rodzaju agencje są finansowane wyłącznie ze środków rządowych lub są na łasce
bogatych sponsorów i zawsze pozostają w tarapatach finansowych.
Nadto należy
pamiętać, że w klubie uzbierano sporo cennych eksponatów z czasów wojny i
dorobiono się za grosze do sympatycznej kolekcji niestety spalonej w czasie
pożaru. Fakt ten nie zmieścił się w dwuzdaniowym doniesieniu prezesa na jedno
dziesięciolecie historii klubu, niemniej jest zanotowany w pamięci lokalnych
patriotów.
Tamta
pożyteczna próba kosztowała kilkaset dolarów a prezesowi zamarzyło się na ten
cel wyrzucić w błoto setki tysiące, a razem z kupnem lokali miliony dolarów
oczywiście klubowych. Ashfield to nie miejsce na taką kulturę. No chyba jak w
przypadku z restauracją Kameralną tu również prezes widzi możliwość
zatrudnienia członków licznej familii lub szansę na honory, którymi można
będzie w przyszłości obdzielić swoją dynastię.
W sumie więc
o świadectwie awanturniczej myśli w ramach strategii prezesa i niefrasobliwości
nie mającego poczucia odpowiedzialności zarządu, po sfinalizowaniu sprzedaży
części klubowego ośrodka, postanowiono stopniowo odkupywać od developera gotowe
do użytku 6 wybudowanych obiektów. Jak wspomniano wyżej przedszkole, gym czyli
siłownia, dwa z nich zupełnie niepotrzebne dla klubu i zamiast dochodów co
prezes obiecuje, byłyby dla klubu finansową kulą u nogi.
Zakup lokali
na muzeum i galerię plus koszta eksponatów to milionowe wydatki na dodatek w
peryferyjnej dzielnicy zamieszkałej przez środowiska azjatyckie, to strategia
kompletnego zniszczenia polskiego ośrodka na dodatek przez osobnika, który w
czasie swego prezesowania posługiwał się kłamstwem i terrorem nie mającym nic
wspólnego z kulturą. Jego stosunek do społecznej kultury wyziera z wychodzących
drukiem raportów, więc po co ta perfidia, którą parafuje zarząd.
Wszak nasze
nieliczne kluby zlokalizowane w dzielnicach zamieszkałych przez środowiska
polskiego pochodzenia są otwarte wszystkiego 3-4 razy w tygodniu, a mimo to
nierzadko świecą pustkami. Prezes nie podaje jakie sumy może i chce wydać na te
najdroższe na świecie inwestycje, ile i za ile przeznacza na zakup eksponatów i
jakiej frekwencji się spodziewa na tym kulturalnym odludziu w najbliższym
dziesięcioleciu.
W tej zbójnickiej
strategii Borysiewicza mieści się jeszcze plan zakupu u developera kilku
mieszkań, których cena w Ashfield waha się w cyfrach mających 6 zer. I nie
koniec na tym, bo w planach zakupu, podkreślam u developera, figuruje pozycja
wartości paru milionów-podziemny parking. Jak się to zbilansuje nikt nie wie
oprócz prezesa, tzn. ile wyniesie cena sprzedaży części posiadłości a ile
odzyska i oczywiście zarobi developer sprzedając Borysiewiczowi na pniu
wybudowane obiekty.
Dalszym obłędnym
punktem tego nieodpowiedzialnego projektu jest jeszcze myśl odkupienia budynku
przy ul. Liverpool zdaniem estety prezesa zasłaniającego widok polskiego klubu.
Cała ta strategia ma na względzie oczywiście „dla dobra klubu i członków w
bliższej i dalszej dalekowzrocznej perspektywie”.
Słowem za swe
„genialne pomysły”, o czym jest przekonany, oczekuje na pełne zaufanie, jak to
miało miejsce w ostatnim okresie, kiedy w tajemnicy przed społeczeństwem podjął
milionowe pożyczki. W celu zmobilizowania swoich członków do uznania go jako
męża opatrznościowego, prezes zachęca, kłamie, wabi, prawi im komplementy i
obiecuje korzyści, które w konfrontacji z rzeczywistością wywołują powszechny
protest.
W chwili
obecnej chwalić niebiosa brak jest decyzji na sprzedaż tej kontrowersyjnej
części klubowego majątku (tym bardziej, że sprawa jest w sądzie). Niemniej
prezes wyprzedzając fakty wierzy, że zezwolenie otrzyma, developer zacznie
budowę na tej działce, zaś były sprzedawca prezes Borysiewicz zwróci się do
niego z propozycją odkupienia pewnej liczby obiektów. Czyli swoją strategię realizuje
metodą budzącą głębokie niezadowolenie społeczne, jak też wyraźnie niezalecaną
przez władze administracyjne, które w tym systemie podejrzewają korupcję.
Jednak w tym nie
liczącym się z logiką, ani ekonomią a w sumie z dobrem klubu - planie prezesa
nie brak szeregu kontrowersji poprzedzających następne działania. Po pierwsze o
czym wspomniano, czy firma jest rdzennie australijska, zbyt wiele zawdzięczamy
Australii żeby popierać obcy kapitał. Po drugie nawet gdy szczęście będzie
prezesowi sprzyjać to należy ogłosić przetarg, w którym musi wziąć udział
narzucona przez niego firma Jones Long La Salle, bo bez przetargu byłoby
niezgodne z przepisami o zamówieniach publicznych. Tymczasem prezes mimo, że
parę lat przepycha ten temat nigdy i nigdzie nie wymienił słowa przetarg. A tu
stawka zamówienia sięga wiele milionów dolarów.
W Sydney jest
wiele etnicznych klubów, które mimo kryzysu walczą z trudnościami i nadal
skutecznie służą swoim grupom etnicznym bez stałych konfliktów, awantur,
permanentnych sądów. Tymczasem Polonii zdarzył się taki wstydliwy przypadek.
Przecież w 50-cio letniej historii naszego klubu, którą prezes i jego zarząd
tak cynicznie sprofanował, nigdy nie było takiego konfliktu, bądź tak ogromnych
przekrętów finansowych, które Borysiewicz tak długo utrzymuje w sekrecie przed
społeczeństwem, jak również w tak krótkim czasie nie narosło tak wiele
milionowych zobowiązań.
W przypadku 3
lat jego samodzierżawia, w których do znudzenia operował hasłem „klub umierał”,
„bagno długów” i opluskwiał poprzednie zarządy. W obecnych czasach hasła te są
wypisane na jego wizytówce, „Polski Klub w Ashfield pod wodzą Borysiewicza
umiera w bagnie powiększających się długów”, i to jest jego osobista personalna
zasługa i zarządu.
Bar
z tarasem na dachu spróchniałego budynku im. R. Borysiewicza
I tu prezes klubu w imieniu własnym i swego
zarządu zdobył się na fanaberie inwestycyjne, które miały zadziwić polonijny
światek w Ashfield. Zarząd polegał na nim jak na Zawiszy i afiszował jego
politykę.
Zdawałoby
się, że zakup muzeum i galerii to najgłupszy i najdroższy projekt na jaki mogli
się zdobyć prezes i zarząd spychając klub do bankructwa.
Jeszcze
lepszy cocktail, bardziej ośmieszających środowisko polskie w Sydney, prezes
przygotował do przełknięcia w drugim bloku jego strategii dotyczącej
modernizacji głównego budynku 75 Norton St., oczywiście dla ″dobra klubu i
członków″. Tu prezes rozhuśtał swoją nie cofającą się przed banałem, kłamstwem,
oszustwem fantazję, że co kilka zdań sam pogrążał się w odmętach swego
rozklekotanego myślenia.
Lista
zamówień u developera, na gotowe do sprzedaży obiekty jest tak duża, beztroska
i kosztowna, że z pewnością wpływy z
planowanej transakcji części posiadłości nie starczą na pokrycie
rachunku. A tymczasem z irracjonalnego sposobu planowania i modernizacji głównego
budynku niedwuznacznie wynika, że ta część ogromnych kosztów też liczy na
fundusze, które wpłyną z tytułu sprzedaży omawianej kontrowersyjnej części
posiadłości 73 Norton St.
Prezes był
zdeterminowany udoskonalić świat wokół klubu i uszczęśliwić swoją popierającą
go trzodę. W jego raportach, sprawozdaniach klubowych pojawiały się wyjałowione
z pożytku myśli, propozycje nie nadające się ani razem ani osobno do
wykorzystania.
Jakby dla tej
części inwestycji to była najważniejsza sprawa, którą już od listopada 2016 r.
s. 9 pkt. 6 nosił się z zamiarem kupna ″nowoczesnych lekkich mebli, które mogły
być ustawione w różnej konfiguracji w zależności od imprezy wydarzenia mającego
miejsce w klubie″.
Nasz bankier
nie rozpoczął od logicznego początku, obowiązującego w każdej małej i dużej
transakcji handlowej. Wymienienie nawet „konserwatywnej” sumy spodziewanej za
sprzedaż części nieruchomości i dopasowanie, zmieszczenie w tej wielkości,
wartości ogólnej ceny zakupu. Wręcz przeciwnie, Borysiewicz po 3-letnich
debatach nad strategią, trwającym rok zapewnianiu, że w końcu ujawni tę sumę,
do dnia dzisiejszego nie wykrztusił ani jednego słowa na ten temat. To znaczy,
że wraz ze swoją firmą Jones Long La Salle uznał, iż właściciele tej
nieruchomości – członkowie i polonijne społeczeństwo, nie dorastają, nie
zasługują na to, by poznać całą prawdę zbójnickiego planu Borysiewicza.
Ale
to dopiero część planu.
Przypominam,
że w protokółach prezesa Borysiewicza (z listopada 2016 r. s. 8, 9, 10) bądź
świeższych (14 maja 2017 r. s. 9) czytamy: „Starzejący się budynek przy 75
Norton St. niedługo będzie miał 50 lat i potrzebuje znacznego kapitału na
modernizację. Konieczne jest zajęcie się problemem uszkodzonego fundamentu –
betonu (spot concerte canser), rdzewiejącym uzbrojeniem oraz dachem. Dalej
prezes wyszczególnia konieczność remontu toalet, wszystkich pomieszczeń
klubowych, zakup chłodni, maszyn, system wyciszający dźwięki i bezładnie wiele
innych potrzeb, widocznie, że chodzi mu tylko o uzasadnienie na zaangażowanie środków.
Natomiast w
tym samym omówieniu prezes Borysiewicz zdobywa się nie po raz pierwszy na
nieprawdopodobne monstrualne kłamstwo. Przecież kilka linijek druku w górę i w
dół określa ten sam budynek jako
starzejący się od fundamentu, wymagający
kapitalnego remontu. A mimo to nie zważając na to Ryszard Borysiewicz jako Prezes Polskiego Klubu obiecuje członkom
budowę baru z tarasem, ogrodem i windą na dachu tego budynku.
Bardziej
fachowo z dużo większą kulturą słowa, zaprzyjaźnieni społeczni znawcy
budownictwa pisząc (14.07.2017 r. str. 9 pkt. 3) . Propozycja zbudowania baru z
tarasem i ogrodem na dachu klubu, którego budynek ma pozostać w tej samej
niezmienionej formie to opowiadanie typu science fiction, w które może tylko
uwierzyć ten kto nie ma żadnego doświadczenia w inżynierii budowlanej.
Mogłoby
to być możliwe, ale z wieloma
modyfikacjami obecnej konstrukcji. Prezes Borysiewicz jasno zdaje sobie sprawę,
że to jest niemożliwe, że to jest kłamstwo, oszustwo, wprowadzenie szczególnie
starszych osób w błąd. Po pierwsze z braku miejsca, po drugie bo groziłoby to zawaleniem
starego budynku już w czasie prac remontowych, które wymagają cięższego
sprzętu, i że Council nigdy na to nie pozwoli, bo groziłoby tragedią. A mimo to,
że prezes od roku okłamuje bezkarnie społeczeństwo, to szczupłe grono jego
zwolenników w ostatnim głosowaniu zapewniło mu aż 4 głosy przewagi nad opozycją.
Oczywiście, dzięki temu, że wezwana przez prezesa i zarząd policja i wynajęta
firma ochroniarska około 200 osobom zagrodziła wstępu do klubu pozbawiając im
prawa głosowania.
Prezes
oczekuje na poparcie sprzyjających członków o przyznanie mu roli głównego
negocjatora, który bez pomocy czy kontroli ze strony społecznej będzie
zawiadywać sprzedażą obiektu, następnie kupnem od tej samej firmy szeregu wyżej
wspomnianych powierzchni. Pozycja ta pozwoli mu dysponować milionami. Jedynie w
oparciu o klubową konstytucję i marionetkowy posłuszny zarząd, któremu nadano
tytuły dyrektorów, którzy jak widać to z kryzysowej sytuacji klubu, nie wnieśli
tam żadnej żywej pożytecznej myśli.
W doniesieniu
z 1 listopada 2016 r. str. 8 pkt. 4.1 i 14 maja 2017 r. str. 5, 9 prezes
przedstawia swój projekt dotyczący modernizacji głównego budynku klubowego 75
Norton St. Nie jest to jedyny dokument wyjaśniający ten temat, ale należy
zaznaczyć, że wcześniejsze uwagi i późniejsze są podobnej treści, absolutnie
bezładne zawierające monstrualne oszustwa, które w zestawieniu z logiką
wywołują odruchy wymiotne. Ze wszystkich „wystają” te same oczekiwania,
niecierpliwe apele o decyzję sprzedaży części majątku, przy czym ta sprawa została
zakwestionowana przez opozycję i jak wiele innych trafiła do sądu.
Te wprost
obłędne projekty, propozycje wyborcze, przetargi zachęcające do poparcia
orientacji prezesa, w mowie i druku, bezczelne, nachalne, nie liczące się z
opinią publiczną, wprost wystawiającą ją na pośmiewisko, pobudzają rozumnych
ludzi do protestu, wołają do ingerencji prawo. Są dowodem, że konstytucje
etnicznych klubów i stowarzyszeń wymagają korekty regulacji uprawnień dla
przypadkowych ludzi, którym powierza się majątek społeczny, gotówkę a oni w
przypadku Klubu Polskiego w Ashfield za ten okres, z racji nieprzejrzystych
przepisów dopuszczają się do wyrządzenia szkód wartości dziesięcioleci.
Wszak lista
proponowanych przez prezesa zamówień u developera jest tak bezmyślna, beztroska,
kosztowna, że wpływy ze sprzedaży części posiadłości z pewnością nie wystarczą
na pokrycie całości kosztów zamówienia. A gdzie długi, o których wspomina na
marginesie, mimo chodem, jakby na ich pokrycie wystarczyła sprzedaż parę
dodatkowych porcji pierogów, a to są zobowiązania sięgające milionów. Nadto
brak słowa z jakich środków pokryte zostaną koszty modernizacji budynku
głównego, budowa baru z tarasem i ogrodem na jego przeciekającym dachu, windy i
piekarni, którą prezes chce uruchomić w klubie.
Tymczasem
prezes członkom udostępnia tylko strzępy informacji. Natomiast terroryzuje domaga
się decyzji sprzedaży omawianej części majątku, na czym mu bardzo zależy, i
drugie żądanie dotyczy również jego aspołecznej egoistycznej osoby. Marzy mu
się rola głównego samodzielnego negocjatora i jedynego dysponenta gotówki.
Natomiast jak nią zadysponuje to już dał świadectwo w tajemnicy zaciągając
długi. Tu zresztą nie ma tajemnic, bo prezes nie ukrywa „że o sukcesie
realizacji planów będą decydowały szczegóły zawieranych kontraktów i umów. Zarysowany
plan jest tak skomplikowany, że członkowie klubu o tych najistotniejszych
szczegółach poinformowani nigdy nie będą”. I to jest polityka prezesa.
Troska o młodzież i nowych członków?
Z członków
zarządu, którzy w czasie wyborów reklamowali swoje talenty, tylko jeden esteta
polityczny wyrażał zainteresowanie ″wychowaniem
młodzieży w duchu obojga narodów i zachowanie polonijnego dziedzictwa w
Australii″.
To dumne
dziecinne hasło daje minimalne rezultaty.
Natomiast kto
będzie krzewił nasze dziedzictwo, skoro starzy działacze odeszli co do jednego,
zaś w zarządzie przeważają osobnicy skłonni kupczyć społecznym majątkiem.
Tymczasem generacja,
której historia powierzyła zadanie utrzymania dziedzictwa, czyli ostatnia fala
licznej emigracji polskiej jest nie tylko od czasu prezesury Borysiewicza
dyskryminowana w Klubie Polskim w Ashfield, lecz również za jego akceptacją dla
obniżenia jej wartości społecznej, autorytetu znieważana na antenie SBS.
Zdaniem rzecznika klubu R. Czernkowskiego pozującego na miano politologa jest
to: ″Banda byłych komunistycznych funkcjonariuszy wyemigrowała i demoluje
Polonię, zakażeni bakcylem peerelowskiego komunizmu. Klub polski zawsze był na
frontowej linii będąc fizycznie najbliżej konsulatu. Oto ich zemsta za naszą
niezłomność wobec imperium sowieckiego″.
Zdumienie
budzi fakt, że ten osobnik ponoć wykształcony, na strzępy wiedzy o komunizmie
znalazł miejsce w swojej mózgownicy dopiero wiele lat po upadku imperium sowieckiego.
Wcześniej nazwisk jego rodziny, ani jego osoby nie wymieniano w lokalnych
doniesieniach społecznych. Wszelako, jak wynika z jego wypowiedzi radiowej czuł
się zagrożony ” bo Klub Polski zawsze był na frontowej linii będąc fizycznie
najbliżej konsulatu”, więc widocznie tej obsesji strachu przed konsulatem
Czernkowski nie wyzbył się do dziś.
Niemniej
rzecznik tą wypłowiałą formułą polityczną posługuje się nie pierwszy raz, bo przed
laty autor niniejszego doniesienia strofował go za to w Wiadomościach Polskich.
Za stół prezydialny klubu wślizgnął się w 2013 r. długo pozostając tam osobą
nie rzucającą się w oczy. I oto dzień po proteście członków w Klubie Polskim w
Ashfield (20 marca 2017 r. godz. 12:05) w audycji polskiej SBS rzecznik bluznął
potokiem oskarżeń i obelg wymierzonych w ostatnią kilkutysięczną falę emigracji
solidarnościowej stanowiącej w PRL trzon opozycji.
Tym
prostackim pomówieniem bez żadnych dowodów tylko w oparciu o własne chamstwo,
znieważył nie tylko naszych rodaków, lecz ubliżył również Australii, której władze
legalnie, oficjalnie, w szlachetnym guście humanitarnym wyraziły zgodę na ich
przyjęcie. Masę tą otoczyły stosowną opieka, zabezpieczając zatrudnienie a za
wzorowe zachowanie po latach obdarzyły obywatelstwem. Również w drodze różnych
narodowych świąt, obchodów historyczne źródła tego kraju z uznaniem podkreślają
wkład Polonii w rozbudowę Australii. Natomiast klice klubowej z Ashfield takie
towarzystwo nie odpowiada.
To w wysokim
stopniu niestosowne wystąpienie tej klasy rzecznika, a właściwie bez klasy osobnika,
jest równoznaczne z krytyka programu emigracji Australii do czego nasza
diaspora go nie upoważniała. Tego rodzaju prymitywny przypadek wymaga
przeproszenia przez prezesa, który odpowiada za wystąpienia oficjalnie swoich
przedstawicieli. Tym bardziej, że prezes jest urodzony i wychowany w Sydney,
student, później absolwent uczelni, kapral, ponoć oficer, a ostatnio dał się
poznać jako twórczy pożyczkobiorca pod zastaw polonijnej własności.
Wszystkie te,
rzec by można cechy genetyczne australijskie, zobowiązywały prezesa do
poszanowania i obrony, doktryny polityki emigracyjnej Australii, tym bardziej,
że chodziło o polską emigrację polityczną, na co się nie zdobył. Awersje wobec
tej licznej fali rodaków były silniejsze, wręcz przeciwnie, zintensyfikował
dyskryminację.
Tymczasem
przeglądając raporty prezesa, sprawozdania pisane dla członków za ostatni
kilkuletni okres jego rządów nie znajdujemy w nich ani jednej inicjatywy
mającej na celu nabór nowych członków.
Szereg
etnicznych grup zeszło ze sceny społecznej, głównie za sprawą braku dopływu
emigracji z rodzinnego kraju. Dzieci tu urodzone jak wykazuje praktyka zaledwie
w ułamku procenta wiąże się w wieku dojrzałym z grupą etniczną z której się
wywodzą.
Natomiast głębokie przemiany zachodzące w
kraju naszego pochodzenia zmusiły rzesze niegdyś aktywnej opozycji do
opuszczenia ojczyzny. Fala ta przybyła na Antypody dzięki filantropii władz australijskich, które nie pierwszy raz
w trudnych okresach historycznych przyjmowały uchodźców polskich. Czy można
dopuścić krytykę Czernkowskiego na rządowej antenie, z której wynika, że władze
australijskie celowo, świadomie otworzyły granice dla „Bandy byłych
komunistycznych funkcjonariuszy zakażonych bakcylem peerelowskiego komunizmu”?
I to w jakim celu?
Słowa „demoliż
Polonii” w pojęciu autora oznacza krytykę przybyszów, którzy energicznie wraz z
szeroką rzeszą społeczną włączyły się do obrony polskiej posiadłości
wystawionej przez prezesa Borysiewicza i jego zarząd na lichwiarską licytację?
Tym bardziej, że nawet w dzisiejszej dobie historyczne źródła naszej nowej
ojczyzny z uznaniem wyrażają się o wkładzie Polonii na rozwój kontynentu, a
omawiana fala rodaków podobnie jak poprzednie nigdy nie dostarczyła władzy
powodów do jakiejkolwiek krytyki.
W swojej
masie była to młoda wykształcona, dobrze przygotowana zawodowo emigracja
zdeterminowana na włączenie się w nurt życia kraju osiedlenia, jednocześnie
złakniona kontaktów z rodzimym środowiskiem skupionym w kościele oraz
polonijnych stowarzyszeniach. Jeśli na tę generację spojrzeć przez pryzmat
pędzącego czasu, szczególnie na przyszłość to nie widać innej zdolnej siły do
udźwignięcia losów historii naszej diaspory. I tą grupę przestępcy społeczni z Ashfield znieważyli zagradzając
im drogę do twórczej pracy dla dobra Polonii. Tym bardziej, że ośrodek
deformacji jej bytu pod prezesurą Borysiewicza i jego zarządu działa i będzie
działał do czasu rozparcelowania największego polskiego ośrodka w Australii
jakim jest Ashfield.
Najszersze kręgi społeczne winny udzielić
energicznego poparcia opozycji.Dr Roman Korban
C.D.N.
Kiedy sie Polacy obudza i otworzą swój mózg i oczy i wreszcie zobaczą ze os samego początku celem Borysewicza jest sprzedaż calego klubu ?Propozycje od firmy chińskiej jest kupno calego klubu i 73 i 75 do tej pory propozycha za to miejsce jest wyceniona na $35 milonow a możliwe i więcej.Maja zamiar na tyn miejscu wybudowac wieżowiec z setkami mieszkań i sklepów bo jest wejście z dwoch stron,i o to chodzi Borysewiczowi bo manna dka niego osobiście bedzie tez parę milinow,czy wy ludzie tego nie widzicie??? Dlatego on decyduje na wszystko sam bo tak sovie zazyczyl na wybirach i glosowaniach,czy to jest legalne? Ja nie myślę a wy sie obudzicie kiedy będzie za późno i wtedy będziecie narzekac ze straciliscie klub??Borysewicz nivy ze Polak ale i do tego tez mu daleko ,ja niestety juz mam tego dosyc ja ktora w 60 tych latach zbieralam pieniądze na ten klub i bylam pierwsza nauczycielka w Polskiej szkole w klubie zostalam wyrzucona z klubu przez arabska obsługą prezesa i przez Policje 19/3/17 i na pożegnanie od prezesa wyzwiska.
OdpowiedzUsuń